niedziela, 6 kwietnia 2025

31/2025 - Robert Anthony Salvatore, Zdobyta Forteca


Gwiazdek: 7

AutorRobert Anthony Salvatore
Tłumaczenie: Robert P. Lipski
Wydawnictwo: ISA
Data polskiego wydania: 2004
Data oryginalnego wydania: 1997
Cykl / seria: Pięcioksiąg Cadderly'ego (tom 4) / Forgotten Realms
Kategoria: fantasy, science fiction
Stron: 336
Wersja: papierowa, posiadam
Oprawa: miękka
ISBN: 8374180145
Język: polski
Cena z okładki: - zł
Tytuł oryginalny: The Fallen Fortress

Kliknij, by wrócić do strony głównej

Salvatore ewidentnie nie ma u mnie szczęścia chwilowo - Zdobyta Forteca latała po pokoju co chwila, a ja miałam ochotę tłumacza udusić gołymi rękoma za to, jak przedstawiał pewne rzeczy i kwestie. Do tego doszły jeszcze zmiany pogody, które skutecznie wywołały we mnie migrenę, więc po prostu męczyłam się nad tą pozycją kilka dni, choć jest wszak dość cieniutka i powinnam łyknąć ją szybko. Zamiast tego, łapałam się na tym, że po prostu niektóre akapity czytałam po kilka razy, próbując zrozumieć sens zdań. Dodajmy do tego typowe dla autora opisy walk i już wiadomo, czego można się spodziewać. Załamanie nerwowe w gratisie przyszło do mnie samo. 

_________________________________________________________

Cadderly postanawia podjąć się niemożliwego - sprzeciwiając ustalonym w Bibliotece hierarchiom i panującym od lat zasadom, postanawia wyruszyć w stronę Zamku Trójcy, by zmierzyć się z własnym przeznaczeniem. Wyprawa przez Góry Śnieżne obfituje w dawkę niebezpieczeństw i zagrożeń, może jednak liczyć na swoich przyjaciół: Danicę, krasnoludzkich braci Bouldershoulderów, elfkę Shayleigh i firloga Vandera, który dołączył się do Cadderle'go po tym, jak kapłan oswobodził go z rąk przerażającego Ducha. Jednocześnie zaś kapłan jest zdesperowany i zdecydowany, by zniszczyć raz na zawsze Ghearufu, artefakt, za pomocą którego Duch mógł dowolnie przejmować cudze ciała - za pomocą księgi Uniwersalnej Harmonii postanawia wybrać się na spotkanie czerwonego smoka, Fyrentennimara, który - być może, zgodzi się pomóc mu w zniszczeniu artefaktu. Dorzućmy do tego ożywione zwłoki Ducha, zirytowanego Druzila, spiskującą Dorigen i Abaillstera, który stara się za wszelką cenę doprowadzić jeśli nie do śmierci, to choć do osłabienia Cadderly`ego... No, śmiało można powiedzieć, że to tom, w którym naprawdę wiele się dzieje.

"Zdobyta forteca" nie jest książką złą, nie jest też dobrą. To typowa książka Salvatore, z bardzo dużą ilością walk, potyczek, walk i.. wspominałam, że walk? No, walk to my tu mamy naprawdę sporo, autor nie ogranicza się do kilku spotkań z goblinami i górskimi olbrzymami, tylko co chwila mamy krew tryskającą z ran i całkiem sporą dawkę trupów. Mamy też potężną niekonsekwencję w prowadzeniu wątków, co w tym tomie akurat wybitnie mi przeszkadzało. Miałam też potworny problem z tłumaczem, który momentami szedł wyraźnie na jakieś dziwaczne skróty i tłumaczył niektóre rzeczy albo zbyt dosłownie, albo w taki sposób, że przecierałam oczy ze zdumienia, jednak tekst usilnie nie chciał się zmieniać. Ale o tym troszkę potem. 

Akcja dzieje się szybko, chaotycznie skacząc między postaciami. Cadderly wyraźnie owładnięty jest pragnieniem zniszczenia przeklętego artefaktu, dlatego nie cofa się przed niczym, nawet przed magicznym działaniem, byle osiągnąć swe cele - ma to potem swe konsekwencje, jednak dziwnie czytało mi się o takim surowym, pozbawionym współczucia kapłanie, którego znałam przez poprzednie 3 tomy, a tu nagle zwrot o 180 stopni był. Mamy pościg ożywionego Ducha, owładniętego szaleństwem nieumarłego, który sieje wszędzie śmierć i zniszczenie, gdzie tylko się pojawi. To byłby naprawdę mega wątek, szkoda, że poprowadzony tak nieumiejętnie i po prostu urwany. Wyprawa w góry, choć wydaje się trudna i niebezpieczna, wcale nie jest tak przedstawiona, postacie radzą sobie całkiem nieźle, pomimo śniegu i mrozu - a nade wszystko braku zapasów żywności na taką wyprawę. Cadderly prowadzi całą drużynę, żeby nagle się z nią rozdzielać, żeby iść samotnie. Chciałam nim po prostu potrząsnąć kilka razy! No i jego walka ze smokiem, była taka... czy Salvatore miał spadek weny, czy po prostu tłumacz się nie wykazał? Bo już pomijam, że w elfim kołczanie była niezliczona, odradzająca się ilość strzał, ale hitem był dla mnie INFRAWIZYJNY wzrok czy wzrok W PODCZERWIENI. I takich kwiatków tu było całkiem sporo, ale niestety, znów kłaniał się sposób tłumaczenia, co już sobie w poprzednim tomie nieco omówiliśmy. Tu znów pojawiały się dziwne figury geometryczne w czasie walk, ułożenia ciał, sposób odprawiania kung-fu przez Danicę... No, było tego nieco. Szkoda, że obie składniowe, czyli i autor i tłumacz poszli trochę w wolną amerykankę tłumaczenio-urywania wątków, ale nie można mieć wszystkiego w końcu.

Co do postaci, to o większości się nie będę wypowiadać - omówiłam je wystarczająco wcześniej, jedyne, nad kim się skupię, to Dorigen i Aballister, no i sam Cadderly, bo chyba te trzy charaktery najbardziej się tu wybiły. Fajna jest przemiana Dorigen, z tej złej i mrocznej czarodziejki w tą, która czuje respekt i chce się odwdzięczyć za uratowanie życia. Co prawda zabiera się za to jak pies do jeża, ale nawet to kupowałam. Ciekawa przemiana. Wkurzał mnie Aballister, postać zła, bo... zła. Bo tak. Odnosiłam wrażenie, że kiedy pojawiał się na kartach powieści, miał pełnić rolę po prostu zapchajdziury, bo nie było pomysłu na nic "mrocznego i będącego przeciwwagą dla Cadderly`ego". No i sam nasz kapłan, który zaczyna nabierać wprawy w używaniu swej mocy, i tu nie wiem, czy wpada w samozachwyt, samouwielbienie, szaleństwo...? Miałam straszliwy problem ze zrozumieniem, czym się w zasadzie kieruje, robiąc to, co robił. 

W całokształcie jednak, "Zdobyta forteca" zła nie jest. Wręcz przeciwnie, to naprawdę fajny kawałek fantastyki, z dawką magi i miecza (a może łuku), można się momentami uśmiechnąć, można wzruszyć. Mamy przygodę, mamy miłość, mamy przyjaźń, mamy trochę absurdalnego humoru w postaci krasnoludów, ale mamy też trochę brutalności i zmian zachowania postaci, które znamy. Czyta się dobrze, o ile nie będziemy przykładać uwagi do głupot tłumaczeniowych. Zdecydowanie, to książka, której daleko do ideału, ale jest na tyle przyjemna, że warto się rozerwać i po nią sięgnąć, zwłaszcza, że w zalewie wszechobecnych pornotyków czy też "ambitnie walecznych wikingów" (oj, już niektórzy wiedzą, do czego piję), brakuje takiej odskoczni, zwykłych postaci, które liniowo awansują, czasem się potykają, czasem im coś nie wychodzi... No a poza tym, nie okłamujmy się. Sentyment zostaje!

A jak jest naprawdę? Oceńcie sami ;) A przy okazji, możecie postawić mi kawę jak się podobało ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz