KiB w sieci

sobota, 8 października 2016

2. Przypływy nocy - Steven Erikson

Kocich łapek: 10
czytałam: 5 dni
wydawnictwo: MAG
cykl: Malazańska Księga Poległych (tom 5) 
stron: 806
wersja: papierowa/posiadam
wydanie: I (2016)
tytuł oryginalny: Midnight Tides








 Kiedy mówimy o "klasyce fantasy, którą każdy znać i przeczytać powinien", pewnie z miejsca większość krzyknie: Tolkien i Sapkowski! A ja krzyknę: "ERICKSON!". Bo dla mnie to on jest KLASYKIEM przez olbrzymie "K" ;)
Zachwyt nad twórczością Ericksona trwa u mnie niezmiennie od jakiś czternastu lat. Plus minus rok. Wówczas, będąc jeszcze smarkaczem uczęszczającym do szkoły, dorwałam w swoje łapki pierwszy tom jego cudnego cyklu "Malazańskiej Księgi Poległych"... i poległam na całej linii, przepadłam, zakochałam się.
.. Po prostu Kagi mówi kagusiowo i doprowadziwszy do faktu, że cały ten cykl ma u siebie na półce, stopniowo zagłębia się coraz bardziej i na nowo odkrywa wszystkie cuda i dziwy tego monumentalnego dzieła.  Ale do rzeczy.
Piąty tom cyklu to... zgoła odmienna historia, którą autor wprowadził pierwotnie spory zamęt w czytelniczych kręgach. Ale potem wszystko się wyjaśnia... Dla mnie zresztą jest to olbrzymi plus, że pozornie mało znaczące informacje o Tiste Edur, znanych nam z poprzednich częsci, nagle stają się osią wydarzeń rozgrywających się w "przypływach Nocy". Mity i legendy, opowiadane półsłówkami informacje - nagle nabierają olbrzymiego znaczenia, stają się punktem zwrotnym. Zawirowań jest tu całe mnóstwo, jak to zwykle u Ericksona bywa. Początkowe, trudne strony szybko przeradzają się w płynność, wciągająca niczym ruchome piaski fabuła nie pozwala się oderwać, a intryga i wielowątkowość ostatecznie nie dość, że zaskakują, to jeszcze obrazują zgoła inne kwestie, niż myśli się początkowo. Ja to kupuję!
Dużym plusem są dwie postacie: Tehol i Bugg. Ich rozmowy, sposób życia... No nie, to musicie sami przeczytać. Mnie bawiło do łez, ale i intrygowało - zwłaszcza Bugg. Co kryje się pod tym płaszczykiem...? Kim jest tak po prawdzie? Liczę, że w kolejnych tomach się tego dowiem.
A co z samymi Tiste Edur? Żyjący w kłamstwie, zamknięci w sztywnych ramach swego świata... nie spodziewają się tego, co nastąpi. Że drobne działania, drobne powody, dla których jest jak jest - staną się przyczyną nieoczekiwanej odmiany losu. Że Okaleczony Bóg (tak, ten sam, o którym od 4 poprzednich tomów wciąż słyszymy) zamierz wykorzystać ten fakt. Równocześnie Imperium Lether szykuje się do wielkiej fety - pierwszego odrodzenia imperium, mającego miejsce przed setkami lat. I choć wszyscy oczekują podniosłego i pełnego radości święta... jak to bywa u Ericksona, nic nie jest takie, jak można oczekiwać. Starcie tych dwóch frakcji staje się czymś jednocześnie oczywistym, ale i nieoczekiwanym. Choć wydaje się, że wszystko stracone, że prowadzeni przez Okaleczonego Boga, wykorzystującego młodego i niedoświadczonego wojownika (spojler aletr? Nie. Poczytacie, dowiecie się, mi osobiście szczena spadła na kolana i niedowierzałam w to, co czytam, co Okaleczony Bóg wykombinował!).
Fabuła obrazuje pozornie niewiele: ot konflikt, ot, dwa społeczeństwa. Ale pod tym wszystkim czai się o wiele głębsza i solidniejsza treść, i nie trzeba za bardzo pamiętać fabuły poprzednich tomów, by szybko się zorientować, co i jak. Przynajmniej ogólnikowo, bo wiadomo: Dupy Kaptura nieczytający poprzednich tomów nie rozpoznają ;) Dość jednak powiedzieć, że konsekwentnie rozwijany jest wątek Ascendentów, Okaleczonego Boga, historia powstania, walki i upadku. Skąpe informacje powoli układają się w całość, a nieoczekiwany zwrot fabularny i skupienie uwagi czytelnika na czymś pozornie tylko zupełnie odbiegającym od "kanonu" poprzednich tomów... ma sens. Olbrzymi sens, moim zdaniem, i sprawia, że poznajemy pewne kwestie z "drugiej strony" i zaczynamy zauważać misterny plan całości...
Na oklaski jak zawsze zasługuje cała plejada postaci, nie tylko te, które wspomniałam wcześniej. Jest ich mnogość, a przedstawione są tak dobrze, że praktycznie każdy znajdzie dla siebie coś ciekawego. Wróć - nie coś. Kogoś, kogo losy będzie śledził z uwagą i zainteresowaniem. I to kolejny plus autora, mimo wielu, dość nieprzychylnych opinii - Erickson bowiem potrafi niesamowicie barwnie i interesująco oddać nawet żebraka, który zmarł w zaułku, w dziwnej pozycji (czytający książkę pewnie pamiętają ten akapit?;)). Ale czego się spodziewać po mistrzu, jak nie właśnie czegoś takiego? Jasne, przyznaję - momentami trafiało się wodolejstwo. Bo się trafiało. Ale w pełni wynagradzały to kolejne strony, nieoczekiwane akcje i sytuacje.
A sam koniuszek, te ostatnie 200 stron... majstersztyk, crème de la crème!
Ale nie ma co zdradzać mi więcej. Zainteresowani? Bierzcie się do czytania "Przypływu Nocy" i niech was nie zwiedzie ta grubość! Bo wsiąkniecie bez reszty... ;)



 Kliknij, by wrócić do strony głównej

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz