Gwiazdek: 5
Autor: John Gwynne
Tłumaczenie: Maciej Pawlak
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Data polskiego wydania: 11 września 2024
Data oryginalnego wydania: 04 maja 2021
Cykl / seria: Saga o Krwiozaprzysiężonych (tom 1)
Kategoria: fantasy, science fiction
Stron: 567
Wersja: papierowa, posiadam
Oprawa: zintegrowana
ISBN: 9788367949453
Język: polski
Cena z okładki: 69,90 zł
Tytuł oryginalny: The Shadow of the Gods
Kliknij, by wrócić do strony głównej
_________________________________________________________
Cena z okładki: 69,90 zł
Tytuł oryginalny: The Shadow of the Gods
Kliknij, by wrócić do strony głównej
Powiedz mi, że jesteś słomianin... ekhm, WAJKINGIEM, nie mówiąc mi, że nim jesteś. Miałam naprawdę olbrzymie oczekiwania po tej książce, liczyłam na naprawę solidną dawkę fantasy a dostałam nastoletnie falowanie do serialu "Wikingowie" z H2. Rozczarowanie? Trochę bardzo, bo w temacie Słowian i Wikingów trochę czasu spędziłam, również rekonstruując ten okres historyczny, więc co nieco o tym wiem. Jednak rozpędzona wyobraźnia autora zrobiła "ciuuuu ciuuuu!" i rozjechała mnie jak żabę na stronach tej powieści - dosłownie, autor był hulajnogą elektryczna, a ja biedną żabką chcącą przejść przez drogę. Puff i po mnie, ale bardzo brzydko - panie Gwynne, bo słomianiem czy innym wajkingiem trzeba umieć być a nie tylko chcieć!. Zapraszam do poznania, jak bardzo na płasko jestem rozjechana, i dlaczego nie każdy wajking ma sens! Uprzedzam, spojlery i szkalowanie, gify i sarkazm, bo świąteczna sałatka się w żołądku rozbija.
_________________________________________________________
Orka (ale nie z Majorka, czy tam nie wiem, Lagertha Dnia była zajęta?) ma syna i męża, prowadzi sobie spokojne życie gdzieś w pępuszku świata, tuż za kłaczkiem kurzu - ale ma na pieńku z synem czy tam bratankiem jarlowej. Poza tym, nie podoba się jej, że będą pod królową, zwłaszcza, że tenże napieńkowy chłopak z dziwną literką w imieniu, której to mamy w tekście od cholery (literki a nie chłopaka) - występuje w ilości kwadratowej na stronę - nie lubi Orki (co to w ogóle za imię!?) i uznaje, że znikające w okolicy dzieci to nie jest jego problem. Nie i basta, żyjeta sobie za kłaczkiem kurzu, wasz problem. Wyjebongo, co wkurza naszą Orkę. Wyrusza na althing, gdzie jest świadkiem śmierci znajomego, więc poprzysięga zemstę, w międzyczasie jeszcze jej męża zabijają, znajomą Babcię wierzbę ducha w jesionie żyjącego zarąbują, a syna uprowadzają, więc w naszej Orce, niczym w pewnym wodnym ssaku odpala się instynkt psa tropiącego... Aa, czy wspominałam, że Orka to WOJOWNICZKA WIELKA JEST, taka mega shield maiden i w ogóle, wowow? Nie? No to wspomniałam. Varg ucieka, w starym płaszczu i z obrożą niewolniczą. Przez przypadek trafia na Krwiozaprzysiężonych, walczy z Półtrollem, zdobywa przezwisko Półgłówka, i zaciąga się na drakkar, ale wciąż chce odszukać wiedźmę albo maga, bo chce wiedzieć, co stało się z jego siostrą. Znaczy, siostra nie żyje, ale gdzie leży jej szkielet? Do tego jest superszybki i superinteligentny, w lot łapie wszystko, czego go uczą. Taki Superman ale w szarawarach. Elvara z kolei to młoda wojowniczka, która pragnie sławy i własnej hordy wajkingów, ale na razie jest tarczowniczką i chce się wykazać. Ma swojego ochroniarza i typa, który do niej wzdycha i w sumie tyle. Poza tym, jest ciekawska, skrywa sekret, który mną nie wcząchnął żadną miarą i decyduje się złożyć przysięgę krwi, bo tak...
Powiem tak - o tej książce słyszałam tak dużo dobrego, że w końcu nie zdzierżyłam, i sięgnęłam sama, choć leżakowała mi na półce dość długo. Ale no, ja miałabym przejść obojętnie koło wikingów? JA?
Huehuehue, no właśnie. Kto mnie zna, ten wie, że koło tej epoki historycznej obojętnie przejść nie potrafię, więc i mnie skusiło. A jeszcze informacja, ze fantastyka, że jakieś smoki, bogowie, brutalnie i krwawo... no skoczyłam na główkę i trafiłam na beton. Ałć. Nie, proszę pana Ryana, którego słowa są cytowane na blurbie, to nie "epos" ale zwykła i nudna młodzieżówka z dawką brutalności, która momentami wywoływała u mnie ciary żenady. To książka przeciętna i nijaka, z tragicznym tłumaczeniem, które momentami sprawiało, że czytałam zdanie 2-3 razy i zastanawiałam się, co w zasadzie czytam; "zaplaskanie stopami", "marszczenie brwi" (chyba jednej), "nakrycie powiek ciężkimi powiekami" czy "wsypanie się przez drzwi" to tylko wierzchołek góry lodowej wpadek tłumacza, nie mówiąc już o literówkach i dziwnych składniach zdaniowych. No ale, do rzeczy. Co? Co tam ty, w tej czarnej koszulce mówisz? Popcorn? Że chcesz popcorn...? Skoro prosisz...
Książka jest w najlepszej mierze POPRAWNA. Nie powala, nie zachwyca, nie jest epopeją - to taki średniak dobry dla fanów Wajkingów, ale tych telewizyjnych, nie tych rekonstrukcyjnych, choć autor wyraźnie w rekonstrukcję umie i pi razy oko ogarnia, co i jak, choć szarawary KOŃCZĄCE SIĘ NAD KOLANEM bolą. Tak samo jak "topory same wyskakujące z pętli na pasach", ale o tym później. Póki co, skupmy się na fabule. A ta jest prosta jak budowa cepa - mamy trójkę różnych bo(c)haterów, Orkę nie z Majorki, Elvarę i Varga. Każde inne, każde z innego punktu startowego i z innym bagażem doświadczeń, ale wszystkich łączy jedno - potrafią walczyć, a w tym podobno brutalnym i mrocznym świecie to najważniejsze. Wajkingowe, o takie o:
Żeby nie było tak fajnie, to wprowadzenie w historię/fabułę/świat: jakieś niespełna 300 lat temu bogowie postanowili zrobić sobie swój prywatny Ragnarok, pomordowali się, ich szczątki są rozrzucone tu i tam (czaszka i żebra potężnego węża, orle skrzydła, potomkowie bogów wciąż mają w sobie krew pozwalającą na zmiennokształtność, etc. Nie kupowało mnie to, że nagle zapominamy o bogach, oni nie istnieją, ale są trupami, i w zasadzie tyle - nie mamy żadnego boskiego aspektu, poza tym, że zezwłoki dają magiczne siły. Poza tym, jest mhrocznie i brutalnie i wajkingowo. I właśnie na wajkingowości cała fabuła się wyłożyła totalnie, nie kupiła mnie i nie przekonała. Jest sztywno, drętwo, nijako, klimat kompletnie zostaje zabity zachowaniem postaci. Dwie Lagherty i jeden Lotgar. No serio, tak to odbierałam, zwłaszcza, że główne kobiece postacie, zwłaszcza Nie-z-Majorki Orka była jak ta Lagherta. Silna, szybka, nie do zabicia. Gdzieś w połowie jej wątek wynudził mnie strasznie, bo Elvara od samego początku mnie nie kupowała, ale o tym za chwilę. Jedynie Varg dawał radę, ale wciąż Lothgar. Chyba jednak najbardziej szlag mnie trafiał na silne i niezależne feminy, które zachowują się jak brutal w klatce, chcą być silne i niezależne, dlatego wiosłują, walczą i zabijają bez mrugnięcia okiem. No o takie, takie groźne!
Nie, pierwszy, może drugi sezon wajkingów mi się podobał. Potem twórcy polecieli i niech dadzą namiary albo się podzielą, co brali, ok? ;) Niestety, to potężna wada tej książki - silne, niezależne feminy i... uwaga, sama nie wierzę, co napiszę, "cukierkowe walki". Tak, te walki jak i samo przedstawienie jakiegokolwiek wysiłku fizycznego jest tu przedstawione wręcz cukierkowo i "ojej, jest wysiłek, ale i tak sobie radę dajemy bez problemu". Widać to w scenach wiosłowania, skakania po wiosłach, ćwiczeń, ale i samych walk - zwłaszcza u Nie-z-Majorki Orki te walki były tak nienaturalnie idealne, tak się jej wszystko udawało, że nawet jak obrywała, to zamykałam oczy i chciałam przekartkować kilka stron w przód. Wyraźnie te sceny pisano nie ze znajomością walk takich, ale z punktu widza oglądającego serial. Panie, trochę realizmu!
Normalnie nierealistyczne standardy piękna i walk! 😂 Szkoda, że nie przełożyło się to w żaden sposób na fabułę i na to, żeby mnie pozycja interesowała bardziej, niż śledzenia spojrzeniem tekstu. Przeczytawszy po 3 rozdziały, czyli przygody każdej kolejnej z osób, często łapałam się na tym, że szukałam dla siebie zajęcia, albo odrywałam się myślami od tekstu, bo nie było tu nic, co mnie wciągnęło i sprawiało, że chcę kibicować postaciom, śledzę ich losy... I mniej więcej w 2/3 książki już miałam dość szczegółów, by się domyślać finału, więc odliczałam strony do końca. Nie, tu mema nie ma.
Żartowałam.
No niestety, mam dużo zastrzeżeń do tego, jak były prowadzone, jak je opisywano. Po prostu nie i basta. Tak samo nie uwierzę, że brynja - dla niewtajemniczonych, wedle wikipedii staronorweskie znaczenie słowa "kolczuga" można było nosić jak lnianą koszulkę, bez większego wysiłku. Tu się bohaterowie męczą wiosłowaniem, długim biegiem, ale nie noszeniem kolczugi! Doceniam, serio, doceniam, że autor starał się pokazać swoją wiedzę z tegoż zakresu, jednak z powodzeniem mógł stosować współczesne słownictwo, na którym sobie nie połamiemy języka, zwłaszcza, kiedy wchodzi nam literka "ð" - wedle tego, co wyszukałam, to islandzkie "de", do słów, które i tak wydają się momentami tylko zlepkiem liter, ale... No nie brzmi to dobrze, zwłaszcza, kiedy połączymy to z bardzo momentami koślawymi i dziwacznymi zdaniami tłumacza. Nie, mowa potoczna może być używana inaczej, niż to, co tu dostawałam. Serio! Wiem, szok i niedowierzanie, ale i Fabryka Słów mogłaby troszkę się czasem poprzykładać do korekty, i pilnować, by wszystko miało rąsie i nóżki, a nie tylko kadłubek...
No dobra, marudzę sobie, a co z postaciami, co z bohaterami? Ha, ciekawa sprawa, oni po prostu... są. Tyle. Nie umiem o nich powiedzieć kompletnie nic, bo nasze panie poza tym, że mają w sobie więcej testosteronu niż w styczniu na siłowni - to w zasadzie nie umiem o nich powiedzieć nic, co sprawi, że je zapamiętam, albo będę umiała opisać. Walczą, wrzeszczą, walczą, syczą, bo ktoś je zaciął toporem czy innym nożem, ale walczą i walczą i walczą, jak to sadełko styczniowe na siłowni. Varg miał nieco więcej sensu, bo jego choć napędzało pragnienie odszukania zwłok siostry i było to wyraźnie wskazywane, jednak Nie-z-Majorki Orka która samym spojrzeniem powala wrogów i wybija 6 w walce, jakby to nie był wielki problem (chyba miała kontakty z kinem superbohaterskim, co?) i jej pragnienie odzyskania syna? Jasne, wiem, matka dla dziecka zrobi wszystko, ale ten wątek poprowadzono tylko po to, żeby pokazać, jak Lagherty obijają innym gęby. Elvara też nie jest postacią specjalnie głębszą od łyżki do zupy - stawia się ojcu, ucieka, zaciąga się do wojska drużyny i mamy trochę wątku romantycznego, który zrobiony jest tak koślawie, że nawet mnie zażenowało. No nijak mnie nie zachwyciły postacie, zaś te drugoplanowe? yyyy... No są. I tyle, ale zlewały się z kartkami papieru - przywódcy straszliwie groźni, ale nie czuło się ich respektu, czarodzieje i wiedźmy potężne, ale w zasadzie nie widać było tej magii. No nie, po prostu wszystko trzymane jest pod butem, i choć się oczekuje jej... to jej nie ma. Smuteg. Można było to rozegrać inaczej, bo choć niewolnicy tknięci kroplą boskiej krwi wydają się groźni, są raczej nijhakim przeciwnikiem i nijakim magiem względem naszych herołsów. Zupełnie, jakby autor uznał, że nie ma chęci się skupiania na tle, ważni są bo(c)haterzy, ale... No właśnie, znów wraca to ale...
W całokształcie 'Cień bogów" to ksiązka dośc przeciętna, skierowana racej w stronę młodzieży, mimo "oficjalnej ilości przemocy" tu. Ta przemoc wwcale nie jest tym, co na niektórych patostreamach, to raz, dwa, czyta się to nie z wypiekami na twarzy ale raczej na zasadzie: "no ok". Po prostu przekracza i idzie dalej. Nie zachwyca zupełnie. Styl i język autora jest płaski, nijaki i choć usilnie próbuje przekonać nas, że świetnie zna świat wikingów - nie przeczę, że zna - jst to męczące, zwłaszcza, kiedy mamy staroislandzkie czy staronorweskie wtrącenia, słowa, czy całe zdania. Śmiało możnaby niektóre słowa zamienić na współczesne, które równie dobrze oddają klimat. To moje spore zastrzeżenie, które psuło mi przyjemnośc z czytania książki. Nie było źle, ale było nijako, nudno i tak... tak se, o! Jasne, sięgnę po drugim tom, ale, w całokształcie to dla mnie książka dla młodzieży a nie dorosłego, świadomego siebie czytelnika, który wie, czego oczekuje od takich ksiązek - John Gwynne nie popisał się specjalnie, nie sprawił, że wzdychałam i drżałam co chwila z niepokoju o bohaterów albo im kibicowałam, tylko traktowałam jak rasowe przygody rodem ze "Zwiadowców" - niby seria uznana, niby ją lubię, ale wiem, że teraz już zupełnie by mi nie przypadła do gustu i po prostu bym ją rzuciła w cholerę. Tak było z "Cieniem bogów" - seria niby dobra, niby świetna, dla fanów wajkingów i wajkingowego klimatu (zwłaszcza serialowego) będzie rawr i mlem, strony zaślinione, czy tam słuchawki czy ekran tabletu, zależy, na czym się czyta, ale jak ktoś wie, co i jak... Cieszą tylko elementy fantastyczne, bo islandzkie wajkingi wcale och ach nie wzbudzały. Nie we mnie. Ale ja wajkingami nie byłam nigdy specjalnie zachwycona, bo mimo wszystko - "wiking" znaczy tak naprawdę napad albo atak, tak powinno się mówić "mieszkaniec kraju skandynawskiego" czy jakieś określenie bardziej regionalne dla danego kraju. Wiking to określenie bardzo ogólne i niosące w sobie wiele nieścisłości... co widac w książce.
Autor chciał dobrze, wyszła mu kaszanka. Momentami trafia się na podroby, które są pysznie doprawione (magia, świat), ale w większości sama kasza zalana krwią i mdła i nijaka mimo przypraw (postacie główne i poboczne). Szkoda. Bo byłoby naprawdę super, byłaby świetna książka, która miałaby klimat islandzkich sag, ale... coś nie pykło. Zarówno ze strony autora jak i tłumacza/korekty. A szkoda. Nie mniej, i tak kupię kolejny tom - bo tak. Bo jak mam marudzić, to wciąż a nie tylko wybiórczo!
I z tym Was zostawiam.
A jak jest naprawdę? Oceńcie sami ;) A przy okazji, możecie postawić mi kawę jak się podobało ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz