Gwiazdek: 4
Autor: Sean Smith
Tłumaczenie: Anna Studniarek-Więch
Wydawnictwo: ISA
Data polskiego wydania: 2004
Data oryginalnego wydania: 2002
Cykl / seria: -
Kategoria: komiksy
Stron: 52
Wersja: papierowa, posiadam
Oprawa: miękka
ISBN: 8388916815
Data polskiego wydania: 2004
Data oryginalnego wydania: 2002
Cykl / seria: -
Kategoria: komiksy
Stron: 52
Wersja: papierowa, posiadam
Oprawa: miękka
ISBN: 8388916815
Język: polski
Cena z okładki: 17,90 zł
Tytuł oryginalny: Dungeons and Dragons: Tempest's Gate
Cena z okładki: 17,90 zł
Tytuł oryginalny: Dungeons and Dragons: Tempest's Gate
Wracamy do Wrót Burzy i śledzimy kolejne przygody Aidusa i Zed-Krakena, poznajemy historię stojącą za wyprawą do grobowca i tajemnicami ojca młodego paladyna, a także będziemy śledzić pojawienie się tajemniczego gryfiego jeźdźca, by zejść do podziemi i zmierzyć się z Panią Ognia. Działo się w tym tomie - aka w dwóch zeszytach naprawdę sporo, ale... zabrakło mi, nomen omen ognia. Albo dodatkowego zeszytu, może dwóch, by wszystko ładnie rozpisać...? No zobaczymy. Zapraszam na okołoserniczkowe marudzenie!
_________________________________________________________
Aidus został wezwany do pałacu na przesłuchanie i trafia pod ochronę Zed-Krakena. Mag wydaje się początkowo wybitnie nieprzyjemny i surowy, szybko okazuje się stać po stronie syna jego zmarłego przyjaciela, a co więcej, bierze go pod ochronę. Szybko dołączają do drużyny, w której pojawia się też pewien elf, którego krnąbrność i zazdrość o Veil zaczyna błyskawicznie irytować. Cała drużyna rusza jednak w drogę, gdzie stawiają czoło orkom i nieumarłym, tracą kolejnych członków drużyny (Tymbera mi trochę żal), schodzą do podziemi... i tu fabuła pędzi łeb na szyję, gubimy się w tym wszystkim, aż do smutnego, ale jednak happy endingu... Ehhh, szkoda.
Zacznę od narzekania. Odnoszę bowiem wrażenie, że scenarzysta, Sean Smith, nie udźwignął ciężaru rozpisania solidnie scenariusza - nawet, jeśli weźmiemy pod uwagę to, że opierał się on na kampanii RPG w Greyhawk. Bo wydarzenia tych czterech scenariuszy spokojnie można rozłożyć na kampanię, co najmniej 3-4 spotkania sesyjne. Jak jeszcze pierwsze strony księgi trzeciej wydawały się mieć nieco humorystyczne zabarwienie - zwłaszcza mina Zeda mnie rozbroiła i parsknęłam szczerze, tak potem, z kadru na kadr coś się gubiło. Zupełnie, jakby zabrakło miejsca na interakcje drużyny, a podział na kilka grupek też nie sprzyjał całości. Walka na moście z orkami była strasznie chaotyczna, brakowało mi schludności w rysunkach, zupełnie, jakby na scenarzystą i rysownikami stał wydawca z pejczem i ich popędzał. To samo odczucie miałam już w podziemiach, i to tu mam największy zarzut - po prostu akcje tu zostały skrócone do niemożliwie kilku kadrów, a sam finał... tak bardzo mnie rozczarował, zostawił z tak potężnym niedosytem... Serio, uważam, że sama walka w podziemiach z Ognistą Panią zasługiwała na osobny, dodatkowy zeszyt!
Ależ jestem o to zła. O na litość boską, ta finałowa walka... Nie, to był jakiś paskudny żart. Choć nie, ogólnie, całe zejście do podziemi, od chwili, kiedy Vail robi sobie rozważania, kogo woli, czy paladyna czy jeźdźca, aż po scenę finałową - czyli cały czwarty zeszyt - to jedno wielkie nieporozumienie. Zupełnie utracił się duch komiksu, kolejne kadry są chaotyczne i przeskakują, jak w źle zmontowanym filmie. Zamiast pokazać całą filozofię "tego złola", ucisza się go w tak absurdalny sposób, że w zasadzie odłożyłam zeszyt na kolana i dobrą chwilę gapiłam się przed siebie z miną "co się tu stało się?". Szkoda, olbrzymia szkoda, że zapowiadający się dobrze potencjał zmarnowano w tak absurdalny i po prostu... głupi sposób. Znaczy, rozumiem, być może autorzy zaplanowali to na cztery zeszyty, jednak spokojnie można było negocjować więcej, mając świadomość, że to właśnie walki, dynamiczność ich kadrów - one stanowią ucztę dla czytającego.
Niestety, scenariusz, im bliżej końca, tym gorszy i bardziej chaotyczny, i choć już takie odczucia miałam przy pierwszym zeszycie - jakoś się to jeszcze broniło. Tu nie mam żadnej obrony dla całości. Śmierć kolejnych postaci z drużyny następuje tak randomowo i w niemalże głupi sposób, że aż mi przykro było patrzeć, jak głupio się to kończy. Rozumiem, wylosowali 1, krytyczny pech, ale "I HAVE A PLAN!" to motto takich sytuacji. Niestety, tu się ich uśmierca, nawet nie honoruje tej śmierci jakoś specjalnie, tylko ot, grzebie i idzie dalej, bez rozpatrywania sytuacji.
Z plusów? Mam tu duży problem, i chyba wskażę tylko na kolorystykę kadrów. Niektóre były naprawdę ładne, a pomimo akcji dziejącej się raczej w ciemnych lokacjach - były jasne, więc nawet wieczorem można spokojnie sobie czytać i obserwować szczegóły. I to tyle.
Postacie? Na plus, Zed-Kraken. Takiego maga chciałoby się mieć w drużynie, a kiedy się nieco otworzy - pokochałam gościa absolutnie. No rewelacyjny element drużyny. Barbarzyńcy nie wyróżniali się specjalnie, wręcz ich brakowało - może nieco się tu wybijał w końcu Tymber, barbarzyńca z niebieską maską na twarzy, ale... też nieszczególnie. Stealth za to wkurzał mnie niemiłosiernie, nie tylko dlatego, że był elfem, ale cała jego postać napisana była z takim kijem w zadku, że miałam ochotę go kopnąć, żeby mu ten kij gardłem wychodził. Nie ratowała go nawet scenka z łukiem - nie i basta, nie polubiłam typa (i nie wiem, w którym miejscu on koszulę zgubił, od kiedy elfy są takie upakowane, helloł!?). Pozostałe postacie? Nijakie. Ale chyba najbardziej mnie ściska na Ognistą Panią - można było ja opisać, rozpisać, pokazać motywację, wyjaśnić pewne kwestie - a tu, lol, nope, przestał mnie kochać, to tyle, stałam się zła. Ugh. Tak płasko napisanej postaci to już dawno nie widziałam, i nie, Princesny w to nie mieszam.
W całokształcie "Wrota Burzy" to komiks niezły - ale wyraźnie niedokończony, ściśnięty, pozbawiony głębi i rozpisany na kolanie. Brakuje mu sporo, historia jest ucięta, szybko staje się dziurawa i momentami bezsensowna. Greyhawk oferuje całkiem sporo możliwości, więc bardzo szkoda, że autorzy, scenarzyści i rysownicy - nie spróbowali tego rozwinąć bardziej, powalczyć o dodatkowe zeszyty pokazujące nie tylko momentami bardzo dobrą kreskę i kolorystykę, ale i samą historię, która wręcz prosi się o finał zwalający z nóg! Szkoda, no bardzo szkoda.
Jeśli jednak ktoś szuka lekkiej przygody na jeden wieczór, nie oczekuje specjalnie wiele - to myślę, że jak najbardziej będzie to coś dla niego!
A jak jest naprawdę? Oceńcie sami ;) A przy okazji, możecie postawić mi kawę jak się podobało ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz