piątek, 6 grudnia 2024

106/2024 - Pierce Brown, Złoty syn

Gwiazdek: 5

AutorPierce Brown
Tłumaczenie: Wojciech Szypuła, Małgorzata Strzelec
Wydawnictwo: Mag
Data polskiego wydania: 19 czerwca 2024
Data oryginalnego wydania: 06 stycznia 2015
Cykl / seria: Red Rising (tom 2)
Kategoria: fantasy, science fiction
Stron: 507
Wersja: papierowa, posiadam
Oprawa: twarda
ISBN: 9788368069303
Język: polski
Cena z okładki: 59 zł
Tytuł oryginalny: Golden Son

Kliknij, by wrócić do strony głównej

Złoty syn, którego legenda w przestrzeni kosmicznej twardsza jest niżli ze spiżu... A może jednak z pirytu? Nie wszystko złoto bowiem, co się świeci, a w tym wypadku to złoto głupców jest chyba najlepszym odpowiednikiem naszego Gory znaczy, Darrowa. Tak, dokładnie tak, piękna okładka i brzegi książki robią robotę, jednak jej treść zostawia sporo do życzenia. Kiedy czytałam to lata temu, kiedy wyszło w Polsce w pierwszej, w dość zresztą brzydkawej szacie graficznej okładek - byłam zachwycona. Teraz, po latach, widzę że ten pirytowy syn stał się jednak bardziej tombakiem... Zapraszam! Bez spojlerów i chaosu się nie obejdzie.

_________________________________________________________

Fabułę "Tombakowego Złotego syna" można przedstawić w dość prosty sposób: Darrow rozdrapuje wspomnienia o Eo, Darrow myśli o Mustang, Darrow walczy, Darrow przegina, Darrow wychodzi zwycięsko, Darrow zyskuje przyjaciół, Darrow traci przyjaciół, Darrow jest zdradzony. I tak w koło macieju, aż do plot twistu na koniec. Dosłownie, tak się to kręci. Darrow przysięga Augustowi, dostaje okręt wojenny, ale zostaje zdradzony. Pchany rządzą zemsty, dokonuje coraz to różnych działań, chcąc odzyskać Mustang, naprawić to, co zepsuł w związku z Eo i wciąż ukrywa przed przyjaciółmi swoje asy w rękawie, które skutecznie maskuje własnymi wyskokami i pomysłami z pompki. Do tego jest super przystojnym, pewnym swego młodym mężczyzną, któremu nie oparł się nikt, nawet sama imperatorka. Wszyscy chcą naszego złotego chłopaczka zabić. Darrow się nie daje. Darrow jest mistrzem przetrwania, zostaje między innymi wystrzelony w kapsule w kosmos, wbija się w inny statek i go przejmuje. Tak, Darrow jest najlepszy, jest bogiem, sprowadza Złoty Deszcz, wygrywa, ale zostaje zdradzony...

Wiem, wiem, miało być bez spojlerów, ale piekielnie trudno nie da się mówić bez spojlerów o tym wszystkim. Po prostu nie. Antyutopia dla młodzieży która jest kalką nie wiem.... Fortnite czy Battle Royale może i ma sens, może i ma rączki i nóżki - ale nie! Tu NIC nie ma sensu. Serio - od idealnego głównego bohatera, któremu dosłownie WSZYSTKO się udaje i jest tak idealny, że wręcz mi się siekiera w kieszeni w trakcie czytania otwierała, przez postacie, które kompletnie do mnie nie przemawiały, ich charaktery były nijakie i ledwie zarysowane, na zasadzie "on jest zły, on szalony, ona dziwna i rucha wszystko co się da". Wiecznie sobie powtarza, że musi się pilnować, żeby nie wydać swego kłamstwa wobec tych, którzy go otaczają. Więc widzi we wszystkich samo dobro i piękno. Przemawia niczym natchniony żelaznym kijkiem w dupie, natchniony tak, że no sam Wergiliusz by się wzruszył na jego przemowy, więc porywa za sobą tłumy, które zabija bo tak. Miniony. No po prostu ma swoje miniony, które reagują na jego najgłupsze nawet pomysły. Oczywiście, porywa za sobą kolejne Kolory, w ten sposób zyskując super wiernych, ale tylko przez kilka/kilkanaście scen pojawiających się oddanych poddanych, patrzących na niego z uwielbieniem. Co nie przeszkadza mu dalej robić durnych pomysłów, doprowadzać swoich przyjaciół do fochów i obrazy majestatu czy nawet mordować, w imię jego własnej pogoni za "wszyscy będą równi!". Strasznie to było męczące.

W sumie, nie bardzo wiem, co autor chciał osiągnąć tym zabiegiem mesjasza w osobie głównego bohatera. Ale ja się nie znam, nie przepadam za utopiami i ich anty-odpowiednikami. Nie przepadam, nie znaczy, że nie czytam, ale te książki muszą w sobie mieć to coś, ten motyw, który mnie pociągnie, a tu nie było nic takiego, niczego nie zastałam. Powitał mnie chaos, traktowanie postaci jakby były po prostu z papieru i wspominałam, że ogólny chaos i rozpierducha? Nie? No to wspomniałam. 

Mało męcząca była warstwa społeczno-polityczna pozycji. I chyba tylko ona, bo warstwa przemocy, przemocy i wciąż przemocy, zabijania i śmierci, przemocy, znów zabijania z dawką przemocy i przemocy po prostu mnie męczyła. Miałam wrażenie, że autor naoglądał się za wiele filmów i seriali SF i że wyobraża sobie, że można bez problemu zalać książkę przemocą (i krwią) i będzie super. Normalnie, Głodowe Igrzyska tylko Star Wars. Chyba najbardziej mnie jednak wkurzało w tym wszystkim to, jak autor tą nieszczęsną przemocą żongluje, tłumacząc ją "bo złoci mogą". Nie, do cholery, nie mogą, nikt nie może. Urodziłeś się w przywilejowanej rodzinie, na szczycie? To nie znaczy, że nie dopadną cię konsekwencje, jak zwykłego szaraczka - o tym autor wyraźnie zapomina cały czas, pozwalając czytelnikowi śledzić "zapierającą dech w piersi" pogoń Darrowa za swoimi (a może nie?) marzeniami zrównania wszystkich kolorów, nie wskazując, że każdy w końcu może upaść i zrobić błędy. Jasne, gdzieś tam pod koniec niby są one wyciągane, ale to jest tak na siłę...

Akcja momentami za przewidywalna, za oczywista. Pędzimy na łeb i szyję, żyjemy tylko raz, okraszając wszystko słabymi żartami erotycznymi i wstawkami z łaciny. Serio, chwilami chciałam rzucić tą książką na drugi kraniec pokoju, tylko dlatego, że wkurzały mnie wewnętrzne monologi Darrowa - jak to wszystko ma być idealne, ale nie jest, ale będzie, i każdy zasługuje na drugą szansę, Eo by tego chciała. Serio? 16-letnia dziewczyna chciałaby takiej skali rzezi i śmierci? No... nie.

Postacie mnie nie kupiły. Płaskie i nijakie, albo się obrażają albo wzajemnie skaczą sobie do łóżek, albo się obrażają. Kompletnie nie wiem, co o nich można powiedzieć więcej. Nijakie, nudne, gdzieś w połowie przestałam się nimi przejmować. Po prostu się pojawiały, ale żeby wywoływały we mnie jakiekolwiek emocje? Nie. Wszystko przelane było emocjami Darrowa, jego spojrzeniem na świat, więc jeśli Mustang czy Servo się obrażali, to już wiadomo, że to wina naszego herołsa. Jedyna osoba jako-taka to Szakal, ale przedstawiono go w tak krzywym zwierciadle postaci złej do szpiku kości, że to wręcz bolało. A szkoda, bo taka spiskująca, starająca się osiągnąć swoje postać byłaby naprawdę dobrym przeciwnikiem dla naszego protagonisty. Niestety, obie strony wypaczono nadmiarem testosteronu. I tyle, jak chodzi o charaktery... Bo ich nie ma! Zupełnie nie ma, są papierowe, przerysowane i pasujące bardziej do nastolatków i ich wyobrażeń o świecie, niż faktycznie.

Mimo prób - i to wyraźnych - tłumacza, książka kuleje, potyka się o własne nogi. Zbyt przekombinowana, z byt przekombinowanym bohaterem, który za wiele myśli, i to myśli w sposób, który ma niby nas przekonać, ale mnie nie przekonał. Za wiele się dzieje, za wiele akcji i przemocy, za wiele Darrowa idealnego, Darrowa zwycięzcy, a za mało Darrowa, który rozumie, że swoim zachowaniem może zrobić więcej zła niż dobra dla wszystkich. Najbardziej dla mnie kuleje za to narracja - pierwsza osoba i narracja w czasie teraźniejszym. Dlaczego!? Co ja komu zrobiłam, autorze, czemu tak nienawidzisz narracji trzecioosobowej, że musisz kaleczyć nawet pierwszoosobową!? Tak, to chyba najbardziej mnie w tym wszystkim drażniło - ta narracja, sposób przedstawiania się postaci. No nie, nie kupiłam tego i po raz kolejny, nacięłam się. Po raz kolejny to, co dla wielu jest super, dla mnie było koszmarkiem, który oblepiał, zabierał poczucie lekkości dla świata i sytuacji przedstawionych. Zupełnie nie kupowałam tego, jak to widział Darrow i to właśnie jego perspektywa mnie drażniła. Była za bardzo skupiona na misji, na pilnowaniu się, by nikt nie poznał prawdy (a i tak ją zdradza), na udawaniu, że jest lepszym Złotym niż wszyscy Złoci dookoła... Ehhh!

II tom cyklu - nie zachwycił. Czytałam, ale bez entuzjazmu, byle się domęczyć. Po tom III z pewnością sięgnę, ale kiedy? Nie wiem. Musi trochę wody upłynąć, a niechęć do pana Browna opaść. Niestety, ale gloryfikowanie tego, co tu zastałam... Z pewnością, dla kogoś będzie to historia bardzo klimatyczna, z głębokim przesłaniem i akcją, ale ja tego tu nie zastałam. To dla mnie nadal dość młodzieżowa, a może raczej dla młodych dorosłych antyutopijna wizja przyszłości i walki z systemem, który ludzie sami sobie zgotowali... Ja jednak wolę klasyczną fantastykę czy SF - i zdania nie zmienię. Podział na frakcje, narracja trzecioosobowa, różnorodność bohaterów, którzy nie są nastolatkami czy ledwie wkroczyli w 20 rok życia... To jest to. Za syndrom mesjasza w wydaniu dzieciaka (mentalnego też), podziękuję ;)

A jak jest naprawdę? Oceńcie sami ;) A przy okazji, możecie postawić mi kawę jak się podobało ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz