Kocich łapek: 5
czytałam: 3 dni
wydawnictwo: Novae Res
cykl: -
stron: 810
wersja: papierowa/posiadam
wydanie: I (2016)
tytuł oryginalny: -
tytuł oryginalny: -
UWAGA! RECENZJA PRZEDPREMIEROWA!
Arienne
to młoda czarodziejka, która, szukając schronienia przed grożącym
jej niebezpieczeństwem, postanawia zaufać Przeznaczeniu. Uzbrojona
jedynie w magiczne umiejętności oraz kobiecą intuicję i spryt,
przybywa do Czarnej Twierdzy, siedziby tajemniczego Związku.
Zmuszona znosić liczne upokorzenia ze strony bezwstydnych
Związkowców, Arienne staje się protegowaną jednego z
najsilniejszych i najgroźniejszych z nich. Nie spodziewa się
jednak, że za sprawą intrygującego mężczyzny cały jej plan się
skomplikuje, zaś Los wyznaczy im wspólną misję...
Tak
można najkrócej streścić to, co dostaniemy w tej grubej pozycji,
będącej debiutem literackim dwóch pisarek. Mamy tu w
zasadzie wszystko, czego wymagać możemy od książki fantasy:
akcję, przygodę, magię, miecz, zemstę, nienawiść, miłość,
przeznaczenie... sporo się tego na siebie nakłada. Akcja jest
wartka, przypomina swoistą kolejkę górską — raz jest niżej i
słabiej, nie dzieje się niemal nic, a raz jest wyżej, ciekawiej,
szalenie. Intryga goni intrygę, sytuacje, w jakich znajdują się
bohaterowie, bywają nieoczekiwane, a wyjścia z nich jeszcze
bardziej nieoczywiste. Zakończenie również jest nieoczekiwane.
W
tym debiucie jest potencjał i to spory: jest świeżość, pomysł,
sposób prowadzenia akcji...
...ale.
No
właśnie, jest "ale", które skrywa za sobą więcej, niż
łyżkę dziegciu.
Sama
fabuła jest... jak pisałam wcześniej, dobra. Nie powala na kolana,
ale źle nie jest. Ona, młoda czarodziejka, stopniowo odkrywa, kim
jest. trafia w miejsce, w którym władają mężczyźni i ich słowo
jest niepodważalne. Z miejsca podpada niektórym, robi sobie
wrogów... a przy okazji znajduje sojuszników i miłość. Z jednej
strony oklepane, z drugiej jednak całkiem przyjemne, przyrównując
do innych powieści fantasy. Trąca nowością, świeżością, ideą,
jakiej wydaje się czasem brakować w innych książkach. Ale...
Niestety, na tym się kończy. Wykonanie jest już po prostu słabe.
Część akcji pisana jest niejako na siłę. Dialogi sztywne i
płaskie. Zdarzenia są, ale jakby ich nie było – ot, momentami
wszystko jest tak naiwne, że przypomina bardziej bajkę dla dzieci
niż powieść fantasy. I jasne, ja w pełni rozumiem, że dla wielu
odbiorców „fantasy” to prawie to samo co „bajki o kucykach i
różkach”, ale… no nie ukrywajmy. Nie tędy droga. Wydarzenia są
nie do końca logiczne, historia przeszłości bohaterów wyłania
się w strzępach i – odniosłam wrażenie – w zależności od
kaprysu, była prowadzona w taki, a nie inny sposób, więc pojawiło
się kilka nieścisłości. Głównie brakuje wyjaśnień, dlaczego
stało się jak się stało, że Arienne uciekła, co ją zmusiło do
takich kroków (jasne, jest to wyjaśnione, ale strasznie
chaotycznie i w taki sposób, że człowiek w końcu się gubi), oraz
dlaczego Mistrz Walk trafił do Zakonu – wyjaśnienia, że
„knowania aktualnej cesarzowej”, średnio mnie przekonały… ;)
Brakuje tu warsztatu zwyczajnie, bo jeśli sam pomysł był – i nie
ukrywam, że mi się podobał, tak już z wykonaniem trochę kiepsko.
Ale – patrząc na to, że to debiut, i tak jest nieźle! Zakończenie
historii – tu plusik za to, jak autorki wybrnęły ze sztampowego
zakończenia. Choć widać, że nie mają pojęcia o walce, starały
się. Za to właśnie, gratki.
Przejdźmy
teraz do narracji może, bo to ona towarzyszy nam w końcu przez całą
książkę! ;) Pisana jest w czasie teraźniejszym, z trzeciej osoby.
To się czyta po prostu... źle. Ja rozumiem, że takie było
zamierzenie autorek, jedna lepsza jest narracja w czasie przeszłym,
daje o wiele większe spektrum możliwości, pozwala rozwinąć
skrzydła, rozwinąć wątki... a tu wszystko się dzieje tu i teraz.
Nawet nie mamy szans specjalnie poznać historii i przeszłości
bohaterów (o których zaraz powiem)!. Do tego, co dla mnie osobiście
było zabiegiem bardzo złym, wprowadzono też myśli Arienne jako
narrację pierwszoosobową, z jej strony. Wyobraźcie sobie, że
czytacie tekst:
"Coś
się dzieje, ale nie wiedzą co. Zaczynają biec, uciekają w panice,
byle dalej od zagrożenia, od tego powietrza, które ich dusi,
przepełnione zgnilizną i odorem śmierci... Podłoga jest śliska,
oddechy im przyśpieszają. Jeszcze kilka kroków, jeszcze kilka
metrów, a będą bezpieczni!"
I
nagle obrywacie niczym celnie rzuconą cegiełką:
"Nie
spodziewam się wiele. Nie spodziewam się nawet, że uciekniemy,
dlatego spoglądam na mojego ukochanego, chcę złapać go za rękę,
ale w zamian muskam tylko skraj jego płaszcza. Czuję, jak rośnie
między nami przepaść"
Trwa
to cały akapit i znów:
"W
końcu udaje im się dobiec do drzwi, czarnowłosy naciska skryty
przed niepowołanymi oczami przycisk i oboje mogą odetchnąć w
końcu świeżym, leśnym powietrzem..."
I
nie, nie są to cytaty z książki, niech nikt mnie o to nie
podejrzewa. To napisane "na kolanie" szybkie zdania, które
pokazują, jaki chaos i zamieszanie wprowadzono przez taką narrację.
Której sama jestem olbrzymią przeciwniczką. Zwyczajnie,
nie lubię książek pisanych z punktu widzenia bohatera, w której
on jest narratorem, ani takich, gdzie czas dzieje się "tu i
teraz"... I za to leci właśnie minus.
Kolejnym
minusem (masło maślane) jest w tej książce… no właśnie. Mój ulubiony punkt,
czyli bohaterowie, których zostawiłam sobie na sam koniec.
Zacznijmy od tego, że ona ma lat… szesnaście, a on jest od niej o
dwadzieścia lat starszy. Włączyć się może lampka alarmowa,
prawda? Dorzućmy do tego, że jest dziewicą, która szybko
dziewictwa się pozbywa (i jeszcze szybciej po prawie-gwałcie do
siebie dochodzi), w powieści masowo wspomniano o seksie, a opisy
„rycin Mistrza Penny” nie zostawiają wielkiego pola do wyobraźni
i domyślenia się, o jakie pozycje chodzi. Niestety, to jest
niesmaczne. Pomijając już taką różnicę wieku – nastolatka i
dorosły mężczyzna, który w sumie, mógłby być jej ojcem (co
przez pewien czas podejrzewałam, żeby było smaczniej!), ale sceny
seksu w takim wydaniu, wręcz niewinne, ale próbujące być pełnymi
sugestii i przyjemności, jaki seks ma dawać… Ummm… to ja
podziękuję. Erotyka tu leży i prosi o dobicie, bo o erotyce trzeba
umieć pisać. Czasem lepiej zostawić niedopowiedzenia, pozwolić
czytelnikowi samemu sobie dopowiedzieć, co się dzieje, niż
zostawiać takie nie do końca fajne opisy. Ale! Miało być o
bohaterach. i o nich będzie. Choć raczej mało, bo w zasadzie…
Nie za wiele można o nich powiedzieć. Są… płascy. Wypełniają
tło dla Arienne i Severo, wprowadzają ruch fabularny, ale nie
wiadomo o nich za wiele. Szkoda, bo można by zrobić z nich ciekawe
konstrukcje, a tak… tak wiemy, że są wrogowie, którzy mają
jakiś-tam wygląd, są przyjaciele (mający też jakiś tam wygląd),
ale tyle. Ci są dobrzy a ci są źli. Na siłę skupia się więc
uwagę na głównej parze, która jest… podręcznikowym prawie
przykładem krypto-Mary Sue. Czemu krypto? Bo się maskują. Ale
tylko chwilę. Oboje są piękni, cudowni, młodzi, obdarzeni
talentem… zwłaszcza Arienne, to ideał cnót, która potrafi
zatrzymać czas (w końcu czarodziejka!), zmusić noc do zastąpienia
dnia i w ogóle, no klękajcie narody. Skoro taka z niej super
czarodziejka, to czemu zwiewa do Zakonu? To pytanie cały czas mi
towarzyszyło w trakcie lektury. Podobnie, skoro jest tak uzdolniona,
świetnie tańczy, gra w grę, jaką tylko mężczyźni znają (nazwa
mi chwilowo umknęła, przepraszam), choć jest drobniutka, tak
cudownie podnieca wszystkich mężczyzn wokoło, i jest w ogóle, tak
piękna, że nie ma od niej piękniejszej, i jednocześnie tak czuła,
tak zakochana i tak… Mary Sue, tylko nie ma kryształowych łez.
;) Wiem, że trudno tego uniknąć, ale myślę, że w przyszłości
będzie już o wiele lepiej. Z Severo jest zresztą podobnie. Adonis,
bez mrugnięcia okiem ścinający głowy, niezastanawiający się
nad niczym, obdarzony taaaaaaaaką męskością (a podobno liczy się
jakość nie ilość;)) i w ogóle, peany pisać, uzdolniony
muzycznie i tanecznie… no męska wersja – i chyba ciut łagodniejsza – Mary Sue! Niestety. Dodatkowo wciąż podkreśla się,
że jest czarnowłosy, że jest przystojny i tak bardzo oboje się
kochają, że w ostatecznym rozrachunku, mamy romans z elementami
fantastyki, niż fantastykę z elementami romansu.
Podsumowując:
debiut jest obiecujący i ma sporo możliwości. Brak jest jednak
warsztatu pisarskiego. Brak doświadczenia, którego autorki
nadrobiły zapałem. „Klątwa Przeznaczenia” to książka mająca
olbrzymi potencjał, czyta się ją lekko i w miarę szybko, mimo
potknięć narracyjnych.
A
sama szczerze zachęcam do sięgnięcia po tą pozycję.
Choćby po to, by przekonać się, jak Przeznaczenie umie bawić się
naszym kosztem, i że taki rodzaj narracji nie musi być do końca
zły, jeśli spojrzymy na całość książki… ;)
Za możliwość zapoznania się z tą pozycją, dziękuję serdecznie wydawnictwu Novae Res.
Za możliwość zapoznania się z tą pozycją, dziękuję serdecznie wydawnictwu Novae Res.
To wydawnictwo ma kilka ciekawych książek, ale ta mnie jakoś specjalnie nie interesuje. Gratuluję przedpremierowej recenzji, wyszła Ci :)
OdpowiedzUsuńRadek Optymista
Ha, dzięki! :) Mimo nerwów i stresu, cieszę się, że wyszło :) A samo wydawnictwo ma sporo różnych propozycji, część z nich jest ciekawa, więc... liczę, że pewnego dnia trafię na coś, co jest i w Twoich gustach :)
UsuńOd czasu do czasu zamiast książek ;) czytam sobie Twoje recenzje, i bardzo mi to odpowiada :)
OdpowiedzUsuńDziękuję serdecznie! :) Cieszę się, że moje recenzje przypasowują pod różne gusta ^^
UsuńCóż... Novae Res i wszystko wiadomo!
OdpowiedzUsuńNie zgodzę się, trafiają się interesujące pozycje, jak i te słabsze. :)
UsuńMoje pierwsze skojarzenie przeczytawszy Pani tekst to zdumienie. Najpierw pisze Pani jak dobra jest książka, potem miesza ją Pani z błotem, a na końcu zdanie, że Pani ją poleca. Dla mnie to niejednoznaczne i kłóci się z ideą pisania recenzji, bo albo coś nam się podoba, albo nie. I albo polecamy, albo nie. Pani zdanie jest tak pejoratywne, że to polecenie na końcu jest żałosne.
OdpowiedzUsuńDla odmiany ja odpowiem. Chociaż nie do końca z powodu gramatyki zrozumiałem ten komentarz, to ogólny zarys widzę i jest on bardzo zero-jedynkowy. Jakby po recenzji oczekiwano tylko stwierdzenia, że to książka dobra, albo zła. Bez zwracania uwagi na różne aspekty. Wyraźnie jest to rozpisane, co jest w tej książce plusem, dzięki któremu jest warta polecenia z tej, a tej przyczyny, a co w niej jest złego i do poprawy. W świecie istnieje coś więcej, niż czerń i biel.
UsuńJa książkę bardzo chętnie przeczytam, jednak muszę się odnieść do Twojej recenzji.
OdpowiedzUsuńFajnie się czyta i przyjemnie, jednak raz piszesz, że polecasz książkę, a za chwilę po niej jeździsz. Oczywiście nie twierdzę, że złe jest wyrażanie własnej opinii, jak najbardziej masz prawo do tego, jednak pamiętaj, żeby nie mieszać tak bardzo, ponieważ w pewnym momencie można się zgubić.
A co to wieku bohaterów, to warto pamiętać, że jest to fantasy, którego akcja dzieje się w średniowieczu. Odnosząc się do historii, doskonale możemy zobaczyć, że takie wydarzenia miały miejsce, a nieletnie i dorośli faceci współżyli i się pobierali :)
Przeczytałam tę książkę i recenzja na tym blogu jako jedyna z wszystkich obecnie opublikowanych zbliża się w moim odczuciu do prawdy, choć i tak jest łagodna. Książka ma kilka pomysłów ale jest pełna irytujących dłużyzn, rozwleczonych do granic wytrzymałości opisów nic nie wnoszących scen, by potem wydarzenia, które powinny stanowić oś fabularną zostały streszczone w jednym akapicie i rozwiązane metodą deux ex machina. Do tego kreacja świata momentami tak naiwna, że aż poza granicą śmieszności, bohaterowie drugoplanowi którzy mają być tylko tłem dla głównych, oczywiście brzydsi, głupsi i nie dorastający do pięt... Ogólnie - wielkie rozczarowanie!
OdpowiedzUsuń