czwartek, 8 grudnia 2016

26. Klątwa Przeznaczenia – Monika Magoska-Suchar, Sylwia Dubielecka


 
Kocich łapek: 5
czytałam: 3 dni
wydawnictwo: Novae Res
cykl: -
stron: 810
wersja: papierowa/posiadam
wydanie: I (2016)

tytuł oryginalny: -



UWAGA! RECENZJA PRZEDPREMIEROWA!

 
  Arienne to młoda czarodziejka, która, szukając schronienia przed grożącym jej niebezpieczeństwem, postanawia zaufać Przeznaczeniu. Uzbrojona jedynie w magiczne umiejętności oraz kobiecą intuicję i spryt, przybywa do Czarnej Twierdzy, siedziby tajemniczego Związku. Zmuszona znosić liczne upokorzenia ze strony bezwstydnych Związkowców, Arienne staje się protegowaną jednego z najsilniejszych i najgroźniejszych z nich. Nie spodziewa się jednak, że za sprawą intrygującego mężczyzny cały jej plan się skomplikuje, zaś Los wyznaczy im wspólną misję...
  Tak można najkrócej streścić to, co dostaniemy w tej grubej pozycji, będącej debiutem literackim dwóch pisarek.  Mamy tu w zasadzie wszystko, czego wymagać możemy od książki fantasy: akcję, przygodę, magię, miecz, zemstę, nienawiść, miłość, przeznaczenie... sporo się tego na siebie nakłada. Akcja jest wartka, przypomina swoistą kolejkę górską — raz jest niżej i słabiej, nie dzieje się niemal nic, a raz jest wyżej, ciekawiej, szalenie. Intryga goni intrygę, sytuacje, w jakich znajdują się bohaterowie, bywają nieoczekiwane, a wyjścia z nich jeszcze bardziej nieoczywiste. Zakończenie również jest nieoczekiwane.
  W tym debiucie jest potencjał i to spory: jest świeżość, pomysł, sposób prowadzenia akcji...
...ale.
  No właśnie, jest "ale", które skrywa za sobą więcej, niż łyżkę dziegciu.
  Sama fabuła jest... jak pisałam wcześniej, dobra. Nie powala na kolana, ale źle nie jest. Ona, młoda czarodziejka, stopniowo odkrywa, kim jest. trafia w miejsce, w którym władają mężczyźni i ich słowo jest niepodważalne. Z miejsca podpada niektórym, robi sobie wrogów... a przy okazji znajduje sojuszników i miłość. Z jednej strony oklepane, z drugiej jednak całkiem przyjemne, przyrównując do innych powieści fantasy. Trąca nowością, świeżością, ideą, jakiej wydaje się czasem brakować w innych książkach. Ale... Niestety, na tym się kończy. Wykonanie jest już po prostu słabe. Część akcji pisana jest niejako na siłę. Dialogi sztywne i płaskie. Zdarzenia są, ale jakby ich nie było – ot, momentami wszystko jest tak naiwne, że przypomina bardziej bajkę dla dzieci niż powieść fantasy. I jasne, ja w pełni rozumiem, że dla wielu odbiorców „fantasy” to prawie to samo co „bajki o kucykach i różkach”, ale… no nie ukrywajmy. Nie tędy droga. Wydarzenia są nie do końca logiczne, historia przeszłości bohaterów wyłania się w strzępach i – odniosłam wrażenie – w zależności od kaprysu, była prowadzona w taki, a nie inny sposób, więc pojawiło się kilka nieścisłości. Głównie brakuje wyjaśnień, dlaczego stało się jak się stało, że Arienne uciekła, co ją zmusiło do takich kroków (jasne, jest to wyjaśnione, ale strasznie chaotycznie i w taki sposób, że człowiek w końcu się gubi), oraz dlaczego Mistrz Walk trafił do Zakonu – wyjaśnienia, że „knowania aktualnej cesarzowej”, średnio mnie przekonały… ;) Brakuje tu warsztatu zwyczajnie, bo jeśli sam pomysł był – i nie ukrywam, że mi się podobał, tak już z wykonaniem trochę kiepsko. Ale – patrząc na to, że to debiut, i tak jest nieźle! Zakończenie historii – tu plusik za to, jak autorki wybrnęły ze sztampowego zakończenia. Choć widać, że nie mają pojęcia o walce, starały się. Za to właśnie, gratki.
  Przejdźmy teraz do narracji może, bo to ona towarzyszy nam w końcu przez całą książkę! ;) Pisana jest w czasie teraźniejszym, z trzeciej osoby. To się czyta po prostu... źle. Ja rozumiem, że takie było zamierzenie autorek, jedna lepsza jest narracja w czasie przeszłym, daje o wiele większe spektrum możliwości, pozwala rozwinąć skrzydła, rozwinąć wątki... a tu wszystko się dzieje tu i teraz. Nawet nie mamy szans specjalnie poznać historii i przeszłości bohaterów (o których zaraz powiem)!. Do tego, co dla mnie osobiście było zabiegiem bardzo złym, wprowadzono też myśli Arienne jako narrację pierwszoosobową, z jej strony. Wyobraźcie sobie, że czytacie tekst:
"Coś się dzieje, ale nie wiedzą co. Zaczynają biec, uciekają w panice, byle dalej od zagrożenia, od tego powietrza, które ich dusi, przepełnione zgnilizną i odorem śmierci... Podłoga jest śliska, oddechy im przyśpieszają. Jeszcze kilka kroków, jeszcze kilka metrów, a będą bezpieczni!"
I nagle obrywacie niczym celnie rzuconą cegiełką:
"Nie spodziewam się wiele. Nie spodziewam się nawet, że uciekniemy, dlatego spoglądam na mojego ukochanego, chcę złapać go za rękę, ale w zamian muskam tylko skraj jego płaszcza. Czuję, jak rośnie między nami przepaść"
Trwa to cały akapit i znów:
"W końcu udaje im się dobiec do drzwi, czarnowłosy naciska skryty przed niepowołanymi oczami przycisk i oboje mogą odetchnąć w końcu świeżym, leśnym powietrzem..."
  I nie, nie są to cytaty z książki, niech nikt mnie o to nie podejrzewa. To napisane "na kolanie" szybkie zdania, które pokazują, jaki chaos i zamieszanie wprowadzono przez taką narrację. Której sama jestem olbrzymią przeciwniczką. Zwyczajnie, nie lubię książek pisanych z punktu widzenia bohatera, w której on jest narratorem, ani takich, gdzie czas dzieje się "tu i teraz"... I za to leci właśnie minus.
  Kolejnym minusem (masło maślane) jest w tej książce… no właśnie. Mój ulubiony punkt, czyli bohaterowie, których zostawiłam sobie na sam koniec. Zacznijmy od tego, że ona ma lat… szesnaście, a on jest od niej o dwadzieścia lat starszy. Włączyć się może lampka alarmowa, prawda? Dorzućmy do tego, że jest dziewicą, która szybko dziewictwa się pozbywa (i jeszcze szybciej po prawie-gwałcie do siebie dochodzi), w powieści masowo wspomniano o seksie, a opisy „rycin Mistrza Penny” nie zostawiają wielkiego pola do wyobraźni i domyślenia się, o jakie pozycje chodzi. Niestety, to jest niesmaczne. Pomijając już taką różnicę wieku – nastolatka i dorosły mężczyzna, który w sumie, mógłby być jej ojcem (co przez pewien czas podejrzewałam, żeby było smaczniej!), ale sceny seksu w takim wydaniu, wręcz niewinne, ale próbujące być pełnymi sugestii i przyjemności, jaki seks ma dawać… Ummm… to ja podziękuję. Erotyka tu leży i prosi o dobicie, bo o erotyce trzeba umieć pisać. Czasem lepiej zostawić niedopowiedzenia, pozwolić czytelnikowi samemu sobie dopowiedzieć, co się dzieje, niż zostawiać takie nie do końca fajne opisy. Ale! Miało być o bohaterach. i o nich będzie. Choć raczej mało, bo w zasadzie… Nie za wiele można o nich powiedzieć. Są… płascy. Wypełniają tło dla Arienne i Severo, wprowadzają ruch fabularny, ale nie wiadomo o nich za wiele. Szkoda, bo można by zrobić z nich ciekawe konstrukcje, a tak… tak wiemy, że są wrogowie, którzy mają jakiś-tam wygląd, są przyjaciele (mający też jakiś tam wygląd), ale tyle. Ci są dobrzy a ci są źli. Na siłę skupia się więc uwagę na głównej parze, która jest… podręcznikowym prawie przykładem krypto-Mary Sue. Czemu krypto? Bo się maskują. Ale tylko chwilę. Oboje są piękni, cudowni, młodzi, obdarzeni talentem… zwłaszcza Arienne, to ideał cnót, która potrafi zatrzymać czas (w końcu czarodziejka!), zmusić noc do zastąpienia dnia i w ogóle, no klękajcie narody. Skoro taka z niej super czarodziejka, to czemu zwiewa do Zakonu? To pytanie cały czas mi towarzyszyło w trakcie lektury. Podobnie, skoro jest tak uzdolniona, świetnie tańczy, gra w grę, jaką tylko mężczyźni znają (nazwa mi chwilowo umknęła, przepraszam), choć jest drobniutka, tak cudownie podnieca wszystkich mężczyzn wokoło, i jest w ogóle, tak piękna, że nie ma od niej piękniejszej, i jednocześnie tak czuła, tak zakochana i tak… Mary Sue, tylko nie ma kryształowych łez. ;) Wiem, że trudno tego uniknąć, ale myślę, że w przyszłości będzie już o wiele lepiej. Z Severo jest zresztą podobnie. Adonis, bez mrugnięcia okiem ścinający głowy, niezastanawiający się nad niczym, obdarzony taaaaaaaaką męskością (a podobno liczy się jakość nie ilość;)) i w ogóle, peany pisać, uzdolniony muzycznie i tanecznie… no męska wersja – i chyba ciut łagodniejsza – Mary Sue! Niestety. Dodatkowo wciąż podkreśla się, że jest czarnowłosy, że jest przystojny i tak bardzo oboje się kochają, że w ostatecznym rozrachunku, mamy romans z elementami fantastyki, niż fantastykę z elementami romansu.
  Podsumowując: debiut jest obiecujący i ma sporo możliwości. Brak jest jednak warsztatu pisarskiego. Brak doświadczenia, którego autorki nadrobiły zapałem. „Klątwa Przeznaczenia” to książka mająca olbrzymi potencjał, czyta się ją lekko i w miarę szybko, mimo potknięć narracyjnych.
  A sama szczerze zachęcam do sięgnięcia po tą pozycję. Choćby po to, by przekonać się, jak Przeznaczenie umie bawić się naszym kosztem, i że taki rodzaj narracji nie musi być do końca zły, jeśli spojrzymy na całość książki… ;)


Za możliwość zapoznania się z tą pozycją, dziękuję serdecznie wydawnictwu Novae Res.


Kliknij, aby wrócić do strony głównej

 

 

10 komentarzy:

  1. To wydawnictwo ma kilka ciekawych książek, ale ta mnie jakoś specjalnie nie interesuje. Gratuluję przedpremierowej recenzji, wyszła Ci :)
    Radek Optymista

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ha, dzięki! :) Mimo nerwów i stresu, cieszę się, że wyszło :) A samo wydawnictwo ma sporo różnych propozycji, część z nich jest ciekawa, więc... liczę, że pewnego dnia trafię na coś, co jest i w Twoich gustach :)

      Usuń
  2. Od czasu do czasu zamiast książek ;) czytam sobie Twoje recenzje, i bardzo mi to odpowiada :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję serdecznie! :) Cieszę się, że moje recenzje przypasowują pod różne gusta ^^

      Usuń
  3. Cóż... Novae Res i wszystko wiadomo!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie zgodzę się, trafiają się interesujące pozycje, jak i te słabsze. :)

      Usuń
  4. Moje pierwsze skojarzenie przeczytawszy Pani tekst to zdumienie. Najpierw pisze Pani jak dobra jest książka, potem miesza ją Pani z błotem, a na końcu zdanie, że Pani ją poleca. Dla mnie to niejednoznaczne i kłóci się z ideą pisania recenzji, bo albo coś nam się podoba, albo nie. I albo polecamy, albo nie. Pani zdanie jest tak pejoratywne, że to polecenie na końcu jest żałosne.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dla odmiany ja odpowiem. Chociaż nie do końca z powodu gramatyki zrozumiałem ten komentarz, to ogólny zarys widzę i jest on bardzo zero-jedynkowy. Jakby po recenzji oczekiwano tylko stwierdzenia, że to książka dobra, albo zła. Bez zwracania uwagi na różne aspekty. Wyraźnie jest to rozpisane, co jest w tej książce plusem, dzięki któremu jest warta polecenia z tej, a tej przyczyny, a co w niej jest złego i do poprawy. W świecie istnieje coś więcej, niż czerń i biel.

      Usuń
  5. Ja książkę bardzo chętnie przeczytam, jednak muszę się odnieść do Twojej recenzji.
    Fajnie się czyta i przyjemnie, jednak raz piszesz, że polecasz książkę, a za chwilę po niej jeździsz. Oczywiście nie twierdzę, że złe jest wyrażanie własnej opinii, jak najbardziej masz prawo do tego, jednak pamiętaj, żeby nie mieszać tak bardzo, ponieważ w pewnym momencie można się zgubić.
    A co to wieku bohaterów, to warto pamiętać, że jest to fantasy, którego akcja dzieje się w średniowieczu. Odnosząc się do historii, doskonale możemy zobaczyć, że takie wydarzenia miały miejsce, a nieletnie i dorośli faceci współżyli i się pobierali :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Przeczytałam tę książkę i recenzja na tym blogu jako jedyna z wszystkich obecnie opublikowanych zbliża się w moim odczuciu do prawdy, choć i tak jest łagodna. Książka ma kilka pomysłów ale jest pełna irytujących dłużyzn, rozwleczonych do granic wytrzymałości opisów nic nie wnoszących scen, by potem wydarzenia, które powinny stanowić oś fabularną zostały streszczone w jednym akapicie i rozwiązane metodą deux ex machina. Do tego kreacja świata momentami tak naiwna, że aż poza granicą śmieszności, bohaterowie drugoplanowi którzy mają być tylko tłem dla głównych, oczywiście brzydsi, głupsi i nie dorastający do pięt... Ogólnie - wielkie rozczarowanie!

    OdpowiedzUsuń