KiB w sieci

niedziela, 8 września 2024

72/2024 - Magdalena Wala, W drodze do Nawi

Gwiazdek:
 2

AutorMagdalena Wala
Tłumaczenie: -
Wydawnictwo: Czwarta Strona
Data polskiego wydania: 11 września 2024
Data oryginalnego wydania: -
Cykl / seria: Raj&Co (tom 1)
Kategoria: fantasy, science fiction
Stron: 320
Wersja: papierowa
Oprawa: zintegrowana
ISBN: 9788368217391
Język: polski
Cena z okładki: 47,90 zł
Tytuł oryginalny: -

Kliknij, by wrócić do strony głównej

Dałam się skusić, w sumie, nie wiem czym. "Słowiańskimi" klimatami? Pochwałami pod adresem pióra aućtorki? A może po prostu okładką, na której prezentuje się dumnie jabłonka, mruga złoty ornament i zieleń uspokajająco obramowuje całość? A może... Nie, nie będę się zastanawiała, który z bogów spojrzał na ten koszmarek, potem na mnie, znów na koszmarek i powiedział: "potrzymajcie mi piwo, ona zasługuje na mikser w oczach!". Dość powiedzieć, że na stronie dziewiętnastej wątpiłam, na stronie trzydziestej plułam herbatą podczas śniadania, a potem... A potem pojawiła się cała w złocie i bieli, niezawodna, discordowa ekipa Fantastycznej karczmy (bo przecież to ekipa niezawodna jak zawsze!) i kazała czytać. A potem postanowiłam się poznęcać nad wami. Zapraszam!
A, żeby nie było. Będzie bardzo spojlerowo. 💋💋💋

_________________________________________________________

No to lu, panienki! że aż sobie pozwolę zacytować klasyka, bo jak mamy MOTYWY słowiańskie (ale o tym później), to czemu nie od razu walnąć mitologią grecką i Muzami? 

Mamy więc naszą polską Merysujkową cheroinę, Ninę, studentkę psychologi, będącą na trzecim roku tejże. Nina ma kręcone błąd blond włosy i zielone oczy, młodszego brata o imieniu Filip, studenta chyba automatyki (albo robotyki?), i mieszka z matką w Mysłowicach. Ważne dla fabuły, że mieszkają z matką, ale o tym zaraz. Na początek poznajemy Ninę w nocy, gdzie ma dziwny sen o WIEEEEEEEEEEEELKIM DRZEWIE, i orle i nie widzi jego korzeni (pewnie dobry psycholog by to dobrze zinterpretował, jak na moje - po prostu pannie trzeba chłopa) - i ten sen się jej śni od urodzenia. No gratuluję, pamięta swoje sny od czasu niemowlęcego! Ale do rzeczy. Budzi ją Filip, prosi o przyjazd na pogotowie, bo był wypadek. Straszny i poważny, jego kumpel został pobity w szpitalu a dziewczyna pogryziona. Do tego oboje śmierdzą (nie wiadomo, jak pobity kumpel, bo jest w szpitalu). Na pytanie, CO SIĘ STAŁO, dowiadujemy się, że cheroina słyszy... dźwięk uruchamianej pralki. O trzeciej w nocy. Dopiero po czasie dostajemy opis ataku, z którego wynika, że jakiś typu potraktował Filipa i jego kumpla jak szmaciane lalki, a Asię, dziewczynę Filipa, jak przekąskę (wgryzł się w jej udo z mlaskiem dwa razy). Nina odnajduje filmik z wydarzenia, uczy się go na pamięć... i tyle. Filip decyduje, że będzie nocować u Asi, w międzyczasie jego kumpel kopie w kalendarz. Filip ma załamkę, Nina uznaje, że sorry brat, ale ci nie pomogę, bo rodzina, no sam rozumiesz, Asi też nie, boś jej samiec. W międzyczasie Filipowi śni się zmarły kumpel, który mówi, co i jak odnośnie swojej dziewczyny, mieszkania, i tego, że do Niny się nie da dobić, bo ma bariery. Hehe, a to się pośmialim, a teraz na koniec facka w pysk, bo to dobry kumpel, a przyjacielski wpierdol zawsze na propsie - Filip wstaje obolały. Wraca matka obojga, samotna, bo żywiciel rodziny kiedyś postanowił rodzinę opuścić, wybierając młodszą dupę. Matka załamana, bo traci pracę, więc rodzeństwo dumnie: znajdziemy pracę. W międzyczasie idą na pogrzeb kumpla, Nina widzi dziwne typy, a potem pyk, z Ewą do mieszkania i tam pomagają zaciążonej, obcej i potrzebnej tylko na chwilę fabuły dziewczynie, i się okazuje, że to, co Filipowi się śniło, jest prawdą. No łał. Ewa mówi Ninie, że jest firma, co się nazywa Raj&Co. i szukają pracownika. Idealnym kandydatem oczywiście jest Nina, i tu się zaczyna. Ona się zgłasza, oni ją przyjmują na rozmowę i teraz zaczyna się sztos. Mamy zimę, styczeń 2023, śniegu po pachy - a tu willa na wypasie, w środku LAS! Paprocie, zioła, byliny, kwiaty, no tylko borsuka brakuje. I nagle, jak ten borsuk zza winka wychodzi ON. WÓJ SŁOWIAŃSKI. Blondwłosy cud z gładką klatą, w koszuli z kłosami wyszywanymi na karczku - SOROCZKA NORMALNIE, albo i inna rubaszka - i skórzanymi spodniami, idę o zakład, że obcisłymi, do tego z olśniewającym białym uśmiechem, który zawstydza Ibisza. Aućtorka dodaje nam wizję PODKOLANÓWEK OBWIĄZANYCH ŁYKIEM i łapci - i tak oto mamy WOJA. Słowiańskiego woja. Tylko mi słowiańskiego przykucu brakowało. O, takiego:


Jarek, dalej już wiem, że JARYŁO, czaruje przy kawce, za paprotkami naszą Ninę tak, że panna łyka jak pelikan wszystko, podpisuje umowę, i wówczas wchodzi POSĄGOWA KOBIETA (czyli co, miała 3 metry czy była takiej dziwnej urody?) odziana w biel, Marzanna. A, w międzyczasie dowiadujemy się, że Lucyfer Lucjusz Upadły (tak, dobrze czytacie) jest prawnikiem... A, i dowiadujemy się, że słowianki noszą wianki i zwiewne, białe sukienki...

W tym momencie już mój mózg wykonywał przewrotkę. Którąś z kolei. A ja rozważałam wypicie setki domestosa, bo nic słabszego ewidentnie nie przyjmowałam, ale wmawiałam sobie, że - no co tam, ja? JA NIE DAM RADY? Z chwilą, kiedy doszło do akcji na cmentarzu, gdzie Nina, już oczywiście podpisawszy umowę, jedzie LEKSUSEM z klientem i Marzanną by sprawdzić, o co klientowi chodzi - a chodzi o to, że ojciec tegoż wychodzi z grobu jako upiór, bo klient nie posłuchał i nie spopielił zwłok tatusia, i tatuś pogryzł Asię... Chciałam rzucić książką w bok i zapomnieć o jej istnieniu. Bo - uwaga - to dopiero 100 stron. Dwieście było przede mną...

Na co ja się pisałam? Dowiedziałam się dość szybko.

Nieoczekiwane heheszki z chrześcijaństwa - i to dość słabe heheszki, bo choćby taki serial "Lucyfer" emitowany na FOX miał w sobie więcej głębi i ambicji z heheszkowaniem religijnym, niż znalazłam tutaj, a i sam tytułowy Książę Ciemności, nie dość, że seksowny, arogancko cyniczny i seksowny, to jeszcze inteligentny, a tu po prostu była żenada z chwilą, jak po 3 zdaniach zrozumiałam, co się rozgrywa i czemu nagle RAFAEL (tak, archanioła nagle w słowiańskie klimaty nam wrzucają) syczy na Jaryłę, ale Jaryła błyskiem uśmiechu Ibisza wygrywa. Przebłyski ludowych tradycji i słowiańskich wierzeń przeplatane z totalną niewiedzą i próbami bycia zabawnym. 

Niestety, ksiązka to "AŁĆ" co chwila, scenami i motywami, więc ośmielam się zakładać, że i pani autorka jest AŁĆtorką - bo ilość "AŁĆ" na centymetr czytania treści był po prostu powalający. Głupotek fabularnych, absurdów fabularnych, mających być chyba żartobliwymi albo mrugającymi oczkiem - co nie miara. Jakoś się nie śmiałam, wręcz przeciwnie, co chwila słychać było tylko "plask", kiedy dłoń uderzała w twarz udo, żeby sobie oszczędzić tłumaczeń, skąd mam te ciemne okulary na twarzy. A i tak zostawały mi żenadociarki i chwile, w których... no nie. Miało być nie wiem, zabawnie, ciekawie, niepokojąco? Wychodziło tak, że chciałam książkę odłożyć i nie wracać do niej, bo nie. Usilne próby wciskania motywu "ohohohohohoiksde podśmichujki z chrześcijańskich wpływów na słowiańszczyznę" zniechęcały - widać, że ktoś tu nie odrobił i to mocno lekcji historii. 

Równie żenujące były spotkania z duchami i upiorami. To było takie... zapchajdziurowe, tak bardzo mało przemyślane... Było tego mało, a poza tym, nie wiem, choćby Aneta Jadowska i jej warsztat pokazują, jak można fajnie zrobić akcję z duchami, walkę z nimi... Nie znasz się, nie piszesz, nie robisz czegoś takiego, proste. Ale przecież, łatwiej napisać, że idzie się na herbatkę z duchem. Litości! Dlaczego!? Dlaczego ja sobie to robiłam?

Uwaga, reklama! 😎Na szczęście, mam niezawodną ekipę z Fantastycznej Karczmy - i jej disordowej wersji, więc miałam motywację, by czytać dalej. Familio, te amo, ich libe dich i aj lav ju ol gajs! Wasz support emocjonalny w trakcie czytania tego potworka był nieoceniony! 😎 Koniec reklamy.

"W drodze do Nawii" dumnie krzyczy do mnie, że to książka NA MOTYWACH mitologii i kultury słowiańskiej - śmiechłam i nie tylko ja, bo kultura słowiańska jest u nas znana tak dobrze, jak kury znają się na gwiazdach. Nie jestem może super znawcą, nie siedzę w temacie jakoś bardzo, ale swoje już odrobiłam, uczestniczyłam w obrzędach, naczytałam się mądrych książek, nadyskutowałam się z ludźmi mądrzejszymi ode mnie - i wciąż mówię, że wiem tyle, co nic. Możemy mówić o próbach jej rekonstrukcji na naszych terenach, korzystając z dość skąpych źródeł historycznych. Grupy rekonstrukcyjne, jak sama nazwa wskazuje, REKONSTRUUJĄ - czyli starają się odtworzyć coś, co było, a nie wiernie odwzorowują 1 do 1 przeszłość. Co więcej, sprawdziłam sobie, co też Słownik języka polskiego mówi o MOTYWACH, i oto, co wyczytałam:
1. «bodziec skłaniający do określonego działania»
2. «idea, wątek lub postać utrwalone w kulturze, powtarzające się w utworach literackich różnych epok; też: najmniejszy niepodzielny element rzeczywistości przedstawionej w utworze»
3. «charakterystyczny fragment melodii, powtarzający się i rozwijany w utworze muzycznym»
4. «powtarzający się element kompozycyjny lub zdobniczy w dziełach sztuki lub przedmiotach użytkowych»

Dobra, punkt drugi można by podciągnąć, ale nadal, wracamy do faktu, że słowiańskość jest u nas dość kulejącym wciąż tematem, i mówię to jako osoba, która coś liznęła z tej tematyki zarówno jako rekonstruktor tamtego okresu jak i pasjonat ogólnie historii. Niestety, widać bardzo słaby poziom zainteresowania tematem autorki, brak podstawowego poszukania i wypytania - co, przy współczesnych możliwościach, zwłaszcza, mieszkając w aglomeracji śląskiej i posiadając facebooka - nie jest żadnym wyzwaniem. Pozornw wrzucenie tematyki i oparcie się na kilku utartych motywach (Jeżu z Amareny, na samo wspomnienie tych wianków, nie wspominając tego "słowiańskiego woja" moje ciary żenady mają ciary żenady!) to nie jest coś, czego bym oczekiwała po "motywach". Możliwe jednak, że mam wysokie oczekiwania, bo i sporo czytam, trochę w tej tematyce również no i... 

Ej, Ty tam. Tak, Ty. Do Ciebie mówię, tak, do Ciebie. Już, nie rzucaj się jak pchła na postronku, że to "tylko fantastyka/obyczaj i wszystko zmyślone!". Mam prawo oczekiwać solidnej dawki riserczu, więc cicho. Ty oczekujesz od swoich książek czegoś, to ja też, tak jest skonstuowany świat, ok? 

Bolą mnie marginesy w książce i czcionka - to wyraźnie "powiastka" na góra 200 stron, ale została napompowana dużą czcionką, dość tłustą, taką, którą osoba z wadą wzroku i bez okularów przeczyta. Co więcej, szeroki margines też pompuje książkę, przez co te 300 stron z grubymi stronami mamy za prawie 50 zł. Fajna ta pozycja, nie za tania i nie za uczciwa względem konsumenta. Ale rozumiem, że trzeba zarobić, więc brawa za myślenie. 

Potężne "ale" mam też do samego warsztatu pani Wali - niestety, ale jest on bardzo słaby, nijaki, wręcz ubogi. Autorka nijak nie stara się rozwijać świata i swoich postaci, traktuje czytelnika tak, jakby był dzieckiem i miał zadowolić się bylejakością. Być może świetnie się sprawdza to w powieściach obyczajowych, takich klasycznych, gdzie nie ma erotyki, nie ma modnych teraz pośpiesznych scenek. Nie wiem, nie znam się, wiem za to, że na tych 300 stronach spokojnie można by zmieścić więcej, dać głębię i rozwinąć akcję. Kompletnie nie kupiła mnie akcja, świat przedstawiony, fabuła - nic. Tak sztucznego świata już dawno nie widziałam. Sztucznie i platikowo - i nie jest to "tak, bo nie" widzimisię aućtorki, która ma piętnaście lat i tworzy na wattpadzie, ale już pani z doświadczeniem, która pisze od zaraz 10 lat (zaczęła w 2015, piszę te słowa w 2024) i na koncie ma 25 książek. Ja wiem, że nie każdemu doświadczenie idzie w parze z ilością, ale czegoś chyba można się było nauczyć...? 

Postacie. Totalnie nie wiem, co sobą prezentują, poza tym, że są. Nina jest totalnie merysujkową postacią, która wszystko potrafi, jej rodzina i znajomi pojawiają się tylko, kiedy są potrzebni do pchnięcia fabuły w przód. Jaryło z jego skórzanymi spodniami, blond włosami i nieskazitelnym uśmiechem był postacią rodem z amerykańskiej telewizji, która po prostu ma być (fajne to bóstwo płodności, nie ma co), Marzanna irytowała swoją postawą "co ja to nie zimna sucz"- ale wykreowana została zupełnie bez polotu i pomysłu. Radek... Serio, duch? Jeśli on ma być "elementem romansowym" dla Niny, to ja podziękuję, ale ten wątek był bardzo żenujący (tak, rozmowa Niny z Jaryłem o cikązy, zapłodnieniu i duchach był żenujący do sześcianu). Ogólnie, postacie są płaskie, nijakie i zupełnie pozbawione charakteru - już w Princesie było coś o nich więcej, jakoś pełniej, nie wiem, choćby uzależnienie od energetyków, albo bycie prezesem. A tu...nijak. Opieranie się na stereotypach. Takie lalki, sterowane zgodnie z tym, jak autorce akurat zawiał wiatr. Kompletnie mnie nie przekonywały, mam wrażenie, że ktoś po prostu zapomniał o tym, że postacie bohaterów powinny mieć jakieś cechy głebsze niż tylko "przystojny, posągowa, ciekawska"...

Podsumowując, "W drodze do Nawii" to raczej "droga przez mękę", pozbawiona sensu i logiki, szacunku dla słowiańszczyzny i kultury naszej części świata. Przy odrobinie chęci, można by zrobić z tego coś niezłego, ale pomysł to nie wszystko - fala "zachłyśnięcia się słowiańszczyzną" już minęła, teraz jest moda na porno i pani Wala wyraźnie próbuje wybić się na zgniłym owocu. Niby ładny, soczysty, ale jednak omijać szerokim łukiem. Rozczarowałam się tą pozycją i już wiem, że nie będę więcej sięgać po kolejne pozycje tej pani, a kontynuację "Drogi" ominę szerokim łukiem. 

A jak jest naprawdę? Oceńcie sami ;)


Kliknij, by wrócić do strony głównej

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz