KiB w sieci

piątek, 9 grudnia 2016

27. Draconia: Zew upadłych - Adrian Wojdak


Kocich łapek: 3
czytałam: 1 dzień
wydawnictwo: Psychoskok
cykl: -
stron: 278
wersja: pdf/posiadam
wydanie: I (2016)

tytuł oryginalny: -



 W świecie książek znajdzie się masa dobrych pozycji. Wybitnych! Genialnych! Ale znajdą się takie, które są obojętne dla czytelnika, przechodzą bez echa, zapomniane... Są też pozycje, które nie zawsze są dobre, którym trochę brakuje. No i pozycje, które są po prostu... wymagają sporo warsztatu. W moim nieustannym romansie z książkami trafiałam na najróżniejsze pozycje, od tych wybitnych po te najgorsze. Dziś przedstawiam wam książkę z krańca szali, nad którą napisano: "Jest ŹLE". Niestety...

„Draconia: Zew upadłych” Adriana Wojdaka to powieść fantastyczna.
Akcja dzieje się w tytułowej Draconii, która jest jednym z sześciu krajów znajdujących się na kontynencie Ardanii. Karty historii przeplatają się mniej lub bardziej istotnymi wydarzeniami jak bitwy, wojny, pakty, ewolucje i ekspansje. Jedna bitwa, która zakończyła się w dość tajemniczych okolicznościach odciska swe piętno na kartach historii. Po 300 latach spaczone i wyklęte zło ucieka ze swojego więzienia, by zemścić się na ludziach, którzy skazali je na niebyt. Dwudziestoletni chłopak o imieniu Nero zostaje rzucony w wir tajemniczych wydarzeń, w których ma odegrać ważną rolę nie wiedząc jednak jak podołać przeciwnościom losu. Na szczęście nie jest sam, ma obok wiernych przyjaciół gotowych pójść za nim oraz innych towarzyszy, którzy skłonni są udzielić mu rad i wesprzeć mieczem.

 Tak brzmi opis tej powieści. I, co mówię z bólem serca, na tym powinno się zakończyć. Niestety, ale to "powieść fantastyczna" tylko z nazwy, a nie treści, bardzo niskich i złych lotów, którą dosłownie wessałam w siebie w jedno, czwartkowe popołudnie (w zasadzie, w kilka godzin, albo w 5 herbat, zależnie od jednostki czasowej;)). Dlaczego już na wstępie mam taką złą opinię o tej niespełna 300-stronicowej powiastce?
Już śpieszę z wyjaśnieniami. I od razu mówię: nie, nie robię tego celowo, by udowodnić cokolwiek autorowi. Robię to dlatego, że wyraźnie są niedoróbki, a co gorsza, jak już czytamy zaraz na pierwszych stronach:
"Autor zrezygnował z korekty profesjonalnej wydawnictwa."
I tu już włączyła mi się czerwona lampka ostrzegawcza, a wielki napis: "Autorze, quo vadis!?" ciągnął się za mną przez całą lekturę. Niestety, ale taka informacja wpłynęła już z kopyta na mój odbiór powieści i... ma to przełożenie w treści. Dalej jest już tylko... gorzej. Panie Adrianie, przykro mi to mówić, ale pana "doświadczenie i przemyślenia związane z gatunkiem " (czego? Ssaka? Gada? Płaza?) są bardzo kiepskie. Nie mówię, że jestem specem w fantastyce, ale... no niestety, ale to widać. Literówki, błędy ortograficzne, stylistyczne oraz — a może, przede wszystkim — interpunkcja... To wszystko zaniknęło w szale pisarskim najwyraźniej i efektem są zdania brzmiące albo bardzo dziwnie, albo bardzo źle. Ja rozumiem, że czasem duma nie pozwala na pomoc z zewnątrz, ale w przypadku debiutu... Czasem warto schować dumę do kieszeni i jeśli już nie korzystać z profesjonalnej pomocy, wystarczyłoby użyć narzędzi szeroko dostępnych w internecie — w dodatku, za darmo. Przykro mi to mówić, ale to, co zostało przekazane do wydawnictwa, zasługuje najwyżej na bloga, na którym brak spójności, błędy i kilka innych grzechów pisarskich zostaną wybaczone.
 Zacznijmy od fabuły. Tej praktycznie... nie ma. Niby stworzono spory świat, opisano go, ale... odniosłam paskudne wrażenie, że każdy kraj oddziela wielki mur, za którym jest już osobna strefa klimatyczna! A wszystko, rzecz jasna, zlepione w jedno. No, nie ma co, czytało się mi więc to źle, a chaos, jaki wprowadzono tym samym, nie wspomagał mnie w żadnym stopniu. Chyba najwięcej uwagi poświęcono słowniczkowi języka elfów, który... jakimś dziwnym trafem kojarzył mi się bardzo z mową elfów znaną choćby z twórczości pana Sapkowskiego. Wracając jednak do treści... wszystko dzieje się szybko, chaotycznie, bez większego przemyślenia. Jesteśmy tu, zaraz jesteśmy tu! Jużterazzaraz, skok! Puf! Bach! Chaos. Jeden. Wielki. Chaos. W zasadzie miałam wrażenie, że czytam swoisty miks Eragona, Assasin's Creed, Wiedźmina i kilku innych książek, które zostały pocięte, i zmieszane. I to nie jest komplement, ale krytyka: jeśli coś piszemy, nie wspierajmy się na fragmentach innych książek, ale twórzmy coś własnego! A tu... Tu znalazła się masa chaosu, braku opisów... i zagmatwania, które nie wnosiło niczego. A skoro o opisach mowa, to czy kiedykolwiek widzieliście elementy pancerza, metalowe... obciągnięte skórą? ;) Nagolenniki, majtki, płaszcz z wilczego futra, gdzie obowiązkowo wilczy łeb robi za czapkę, a najbardziej charakterystycznym elementem jest czarna broda, zapleciona w dwa warkoczyki. Czy o czymś zapomniałam? A tak. Czarne włosy, związane w ogon, które wszak widać doskonale z cienia kapt... płaszcza. No, ten opis postaci to akurat zapamiętałam najlepiej. Bo był tak charakterystyczny, że aż się roześmiałam przy wyobrażeniu sobie takowej persony. Nic więcej o postaci nie wiemy. Znaczy, później z opisu się dowiadujemy, co i jak, ale... chaos. Wciąż chaos. Podobnie jak opisy miejsc. Ogólnikowe, trochę absurdalne, w których wiele brakowało. Gdzie tu opisy, które wciągną, zaintrygują, zauroczą? Suche jak wiór słowa, w które wkrada się całkowity brak logiczności, niespójna historia... 
"Karty historii przeplatają się mniej lub bardziej istotnymi wydarzeniami jak bitwy, wojny, pakty, ewolucje i ekspansje. Jedna bitwa, która zakończyła się w dość tajemniczych okolicznościach odciska swe piętno na kartach historii."
 Ten fragment opisu fabuły skutecznie mnie sprowadził do parteru. Masło maślane, a sama "tajemnicza bitwa, która zakończyła się równie tajemniczymi okolicznościami" prawie wcale nie jest opisana! Skąd zatem czytelnik ma wiedzieć, co i jak, i skąd i dlaczego? Straszliwie tego brakuje. Po prostu.
 Co mnie uderzyło, rozbawiło do łez i sprawiło, że do tej pory, gdy już dawno jestem po przeczytaniu tekstu wciąż chce mi się śmiać — w ciągu dnia ruszono na zbieranie "wszystkiego, co nadaje się na opał, suche gałęzie, chrust, trawa rosnąca z drzew..." - panie Adrianie, czy pan kiedykolwiek miał okazję rozpalać ognisko, i zbierać do niego elementy składowe? Chyba... nie. 
 Brak spójności, brak zastanowienia się i takie trochę dziecięce opisanie świata jest tu niestety, widoczne co kawałek. Podobnie rzecz ma się z bohaterami. Opisani są bardzo chaotycznie, niespójnie, jakby autorowi przypominało się "w trakcie pracy", by jeszcze coś dodać, albo odjąć. Brak ich historii, próby określenia charakteru, czegokolwiek, poza tym, że są. Niestety, ale kompletnie mnie bohaterowie nie przekonali, podobnie jak postacie poboczne. Wszystkie opisane "na jedno kopyto", byle szybciej, byle już, byle mieć za sobą kwestie związane z ich czynnościami, myślami, wyglądem, czymkolwiek, bo już, zaraz, teraz rozmawiają! Rozumiecie, o co mi chodzi? Pewnie tak.
 A skoro o tym dalej mowa - skoro w powieści pojawiają się istoty fantastyczne, jaszczuroludzie, wilkołaki, diabeł Boruta (zwany tu, nie wiedzieć czemu, "upiorem") i masa innych przedstawicieli znanych świetnie z fantastyki - sądzę, że nie kosztowałoby to za wiele czasu i energii, by sięgnąć choćby do google.pl, wstukać hasło "jaszczuroludzie", albo "wilkołaki" - i nieco opisać te istoty. Irlandzki skrzat, Leprechaun - który również się pojawił - też mógłby być jakoś inaczej opisany. A nie, że są, i tyle. A, nie zapominajmy o istotnej kwestii - wilkołaki giną od ciosu srebrną bronią (popularny, ale kiepski mit, srebro jest tak miękkie, że nie nadaje się na broń), a  nasi bohaterowie to przecież mistrzowie walk, którzy świetnie sobie radzą w bardzo naciąganych bijatykach.
 I tu, z krótkiej treści o bohaterach mniejszych i większych, przechodzimy do... dialogów.
 O panie, czego się tu nie dowiadujemy!
 Zacznijmy od tego, że dialogów jest... sporo. Ale są napisane tak chaotycznie, i tak bezosobowo, że równie dobrze mogłoby ich nie być wcale. W wielu wypadkach w zasadzie nie wiadomo, kto co mówi, jakie emocje czy choćby głupia mimika im towarzyszy. Gesty. Cokolwiek. Ważne, że bohaterowie mówią. I robią, wiele, momentami dziwnych czynności. Po prostu, pstryk i jest. Bez konsekwencji, bez przemyśleń, już.
 Ale w tym wszystkim jest nadzieja dla pana Adriana. Domyślam się, że jest pan młodą osobą, która swe kroki w świecie pisarskim dopiero stawia. Ma pan pomysł, ma pan wizję. Ale trzeba sporo pracować. Nie unosić się dumą, tylko otwarcie poprosić o ewentualną pomoc. To nie będzie oznaka słabości, ale pokazanie, że zależy, że chce się coś dobrze.
 Przy okazji pisania tej recenzji, padło w moją stronę pytanie: "dlaczego dajesz 3 gwiazdki, skoro uważasz, że to złe opowiadanie jest?". Odpowiedź jest prosta: na zachętę.
 Bo potencjał jest. Gorzej z wykonaniem...

Za możliwość recenzji tego egzemplarza dziękuję wydawnictwu Psychoskok.

 

Kliknij, aby wrócić do strony głównej

 

 

2 komentarze:

  1. Fabuły nie ma? Ominę szerokim łukiem tę książkę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. niestety, fabuła jest znikoma, i jeśli nawet, to tylko w zarysie, oraz, jak wspominałam wcześniej, koszmarnie chaotyczna. To raczej niedopracowane opowiadanie, niż książka. Niestety...

      Usuń