KiB w sieci

wtorek, 11 października 2016

5. Jeszcze jeden oddech - Paul Kalanithi

 
Kocich łapek: 8
czytałam: 1 dzień
wydawnictwo: Literackie
cykl: - 
stron: 232
wersja: papierowa/posiadam 
wydanie: I (2016)  
tytuł oryginalny: When Breath Becomes Air
 






 Jeśli jest jakaś książka, która poruszy mnie tak, że poryczę się, jak małe dziecko i zaskoczy, że o krojeniu trupa można mówić tak, jak Leśmian o miłości wiersze pisał... to właśnie to TA książka.
Książkę wygrałam w konkursie - przyznaję się bez bicia. I gdy już ją otrzymałam (swoją drogą, dziękuję raz jeszcze wspaniałej księgarni Nieprzeczytane.pl! Wasza zakładka jest absolutnie obłędna a przesyłka jak zawsze cudownie błyskawiczna!) przez chwilę w zadumie oglądałam, co ja właściwie w dłoniach mam. Strony grube, czcionka duża... Wydawnictwo Literackie, czym ty mnie uraczyłeś!? Ale gdy przeczytałam opis na okładce, w te pędy, po pracy, usiadłam...
i książkę przeczytałam w jeden wieczór, rycząc przy okazji jak bóbr.
Paul Kalanithi - wzięty neurochirurg, stojący u progu swej kariery ma wszystko. Cudowną żonę, wspaniałych przyjaciół, piękny dom i pracę, która przynosi mu długo wyczekiwany prestiż. Ma też mały szczegół, o którym dowiaduje się przypadkiem - ma raka płuc. Zaczyna się niewinnie, od bólu pleców. A gdy zostaje wydania diagnoza... Wciąż ciężko mi pisać o tej pozycji bez emocji. Dlaczego?
Dlatego, że autor pisał swoją książkę w sposób szczególny. Opisywał w niej swoje życie, od czasu, gdy rodzice przenieśli się gdzieś w Stany, do małego miasteczka między dwoma pasmami gór, aż do chwili, gdy ciało zaczęło odmawiać posłuszeństwa. Opisywał swe życie jednak w sposób niezwykłe lekki i prosty, z pasją i sympatią. Jego powołanie: medycyna i pisarstwo stworzyły świetny styl, w którym nawet śmierć wydaje się być miła i łaskawa. Kalaithi opisuje swoją drogę przez studia, jako rezydent - wszystkie szczeble swojej kariery, nie pomijając niczego. Nawet sekcji zwłok. W jakiś sposób jednak te opisy po prostu przygotowywały na nieuchronny koniec. Lekko, prosto, przyjemnie, mimo wyraźnego bólu.
Niezwykły był sam proces oswajania się z rakiem - diagnozą choroby wszak trudnej nie tylko dla pacjenta, ale i całej rodziny. Zwłaszcza takiego raka, jakiego miał autor... Opisuje trudne etapy depresji, zaprzeczenia, a w końcu pogodzenia się z losem i łagodnego odejścia w gronie najbliższych. W pewien sposób temat oswoił, sprawił, że stało się to o wiele przystępniejsze, jednak te chwile, w których opisywał ból po lekach, problemy z chemioterapią... Ciężko nie śledzić tych zmagań młodego studenta, potem rezydenta, a na koniec pacjenta onkologii bez ściśniętego gardła. Zwłaszcza wzruszający był opis porodu córeczki autora, w którym uczestniczył, choć dość biernie. No i końcówka, na której wyłam już oficjalnie, opisana przez wdowę, przybliżającą ostatnie - ciężkie, ale w pewien sposób piękne ostatnie godziny, spędzone w otoczeniu najbliższych.
I ten kontrast - gaworzące niemowlę i umierający, wycieńczony mężczyzna...

Tak. To książka bardzo zapadająca w pamięć, ale jednocześnie - poza faktem, że tragiczna i wzruszająca, to niosąca sporą dawkę nadziei - na to, że będzie lepiej, że medycyna robi wciąż kroki w przód w walce z tak trudną chorobą, że warto walczyć... bo te małe sukcesy potrafią osładzać porażkę.
Paul Kalanithi opisał trudną i ciężką kwestię w sposób lekki i piękny. To żadna fikcja, ale prawda. Wzruszająca, nieoczywista, zaskakująca i poruszająca. Pouczające świadectwo walki z chorobą, przegranej... ale i w jakiś sposób wygranej.
W jaki?
Przeczytajcie sami. Urońcie kilka łez... i wówczas będziecie wiedzieć, co miałam na myśli...



 Kliknij, by wrócić do strony głównej

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz