KiB w sieci

czwartek, 1 lutego 2024

10/2024 (230) - Andre Norton, Marion Zimmer Bradley, Julian May - Czarne Trillium. Tom 1.1

 

Gwiazdek: 7

Autor: Marion Zimmer BradleyJulian MayAndre Norton
Tłumaczenie: Ewa Witecka
Wydawnictwo: Amber
Data polskiego wydania: 01 stycznia 1995
Data oryginalnego wydania: 17 stycznia 1991
Cykl / seria: Trillium (tom 1.1)
Kategoria: fantasy, science fiction
Stron: 221
Wersja: papierowa, posiadam
Oprawa: miękka
ISBN: 837082921X
Język: polski
Cena z okładki: 9,50 zł (95 000 zł - bo to cena z czasów denominacji. Jest na sali ktoś, kto pamięta te czasy?😉)
Tytuł oryginalny: Black Trillium

Czasem trzeba, dla choćby czytelniczej higieny oczu, sięgnąć po coś, co dla wielu trąca myszką, jest zapomniane w odmętach pamięci, albo i wstyd, że za dzieciaka się tym zaczytywano. A może jednak nie tyle wstyd, co po prostu wyparcie z pamięci, że kiedyś na rynku królowała właśnie taka fantastyka? 

Tytuł, po jaki sięgnęłam, jest klasyką lat 90tych, tą esencją łączącą w sobie ekranizacje "Niekończącej się opowieści", "Labiryntu" (tego z absolutnie najlepszym i kultowym Bowie!), "Zaklętej w sokoła" i "Willow", zmieszanych z "Masters of the Universe" i "Flashem Gordonem" (tak, tym, do którego Queen nagrał caluśki album. Dokładnie tym, a nie jakimiś podróbkami z DC 😉), a wszystko to przelane na papier, i niosące sporą dawkę sentymentu. Aż z przyjemnością, po skończeniu lektury, sięgnęłam sobie po te klasyki filmów fantasy, i z rozbawieniem śledziłam utarte, dobrze znane schematy, którymi posiłkowali się autorzy.

Schemat jest prościutki jak budowa cepa: mamy sobie maleńkie księstwo Ruwendy, żyjące spokojnie i dostatnio pośród bagien i lasów, obrastając w tłuszczyk. Jednak nie może być za dobrze- starzejąca się Biała Pani, Wielka Strażniczka Kraju, Czarodziejka Binah - zjawia się przy narodzinach trojaczek, królewskich córek, nie tylko ratując przed śmiercią królowe i dzieci, ale też przepowiadając im niezwykłą przyszłość. Jako Potrójne Trillium - czyli święty kwiat dla mieszkańców Ruwendy, niosą w sobie odpowiedzialność za przyszłość kraju, a dowodem tego są trzy amulety, w których znajdują się "kopalne płatki trillium". Nasze płatki, Haramis, Kadiya oraz Anigiel, różniące się między sobą nie tylko wyglądem ale i charakterem, czy też pasjami - dorastają szczęśliwie i beztrosko w Cytadeli, będącej centrum władzy ich ojca. 

Ta beztroska upada, kiedy królestwo Labornok szturmem zdobywa tłuściutkią Ruwendę, skazując na śmierć zarówno władców jak i ich córki. Pozornie cudem uchodząc z życiem, unikając złapania, rozpoczynają podróż do Binah, by dowiedzieć się więcej o swym przeznaczeniu, a także, jak pokonać czarnoksiężnika Orogatusa, który jest mrocznym przeciwnikiem, pragnącym władzy nad światem. 

Świat przedstawiony jest prościutki. Mamy bowiem dwa królestwa, otoczone miejscami zamieszkanymi przez "Odmieńców", czyli dziwne rasy - uparcie kojarzące mi się z marionetkowymi goblinami z "Labiryntu", zamieszkujące bagna. Ich przedstawiciele otrzymali rozkaz pomagania ludziom, by wypełnić przeznaczenie. Mamy też nutę artefaktów, tajemniczych przedmiotów, które kolekcjonują zarówno ludzie, jak i Binah z Orogatusem (scena z lustrem!) - a przedmioty te dają wielką moc. Mamy też fantastykę drogi, czyli klasyczną przygodę, gdzie bohaterowie, a w tym wypadku, bohaterki - gnane tragizmem wydarzeń, muszą dorosnąć, znaleźć w sobie odwagę i siłę, by dotrzeć do celu. Który wcale nie jest tym, czym się wydawał...

Fabuła jest prościutka jak budowa cepa - od punktu A do B, poruszamy się z bohaterkami, gdzie każda ma swój osobny rozdział. Jednocześnie zaś śledzimy losy czarnoksiężnika i losy księcia labornoskiego, Antara. Fabuła przeplata się, płynie raz szybciej, raz wolniej, ale ma to swój olbrzymi urok. Klimat powieści przygodowych i fantasy lat 90tych jest bardzo specyficzny - wiele mamy niedopowiedzeń, wiele musimy przyjmować na słowo honoru, że tak się dzieje i tak coś funkcjonuje, nazwy zwierząt i ras, które są zlepkiem liter bez głębszego wyjaśnienia... Ale damn, to wszystko ma ten swój klimat, urok, tą nostalgię, która przypomina mi dzieciństwo, kiedy mogłam iść do biblioteki i zanurzać się w tym fantastycznym świecie literek, który przenosił mnie w obce, fantastyczne światy. Ma to swój niesamowity klimat (wiem, powielam się), ten urok, którego brakuje we współczesnej fantastyce. 

Mam wrażenie, że teraz ważne jest, by czytelnika prowadzić za rękę, by wyjaśniać od punktu A do Z wszystko, i obowiązkowo - wrzucić scenę czy dwie, które zawierają erotykę. W "Czarnym Trillium" tego nie ma. Wiemy, jak wyglądają siostry, jak wygląda książę, Czarodziejka, ale Czarodziej uparcie kojarzył mi się z tymi azjatyckimi czarodziejami z lat 80tych, występujących czy w komiksach, grafikach czy filmach tamtych czasów. Łysi, niepokojący, z cieniusieńką bródką i długimi paznokciami, w obszernych szatach. Na przeciw nich, odziane w biele czarodziejki. I tak! Właśnie to dostałam!

Sentymentalną podróż do dzieciństwa, do fantastycznego, ale jednocześnie bardzo prostego świata, którym mogłam się rozkoszować bezkarnie przez całe trzy popołudnia, choć książka - w polskim wydaniu podzielona na dwa tomy, o czym za chwilę - spokojnie mogłaby stanowić popołudniową dawkę literatury. A jednak - wiedziona sentymentem, nie śpieszyłam się, niczym wybornym deserem.

Deserem zaskakującym tym bardziej, że... uwaga - STRONY! W "Trillium" mamy PAPIER Z PRAWDZIWEGO ZDARZENIA! Grubiutki, uczciwy, taki, że jak obracałam stronę, łapałam się, że sprawdzałam, czy nie obróciłam dwóch albo i trzech kartek przypadkiem. Mięsistość papieru zasługuje tu na oklaski. Tłumaczenie jest poprawne, choć kilka literówek (zwłaszcza "ruiny" zamiast "run" sprawiły, że parskałam śmiechem później długo na samo wspomnienie) się nam trafia. Jedyne co mnie boli, to fakt, że wydawnictwo podzieliło książkę na dwie części. Znaczy - dobra, wiem, już, cisza na sali. To Amber, wydawnictwo, które jest wręcz LEGENDĄ, jak chodzi o urywanie cykli. I to na tyle, że "Papierowy Księżyc", choć dzielny następca, wciąż jest w szarym końcu... 😉 Nie mniej, trochę irytujący fakt dzielenia tomu na dwa. 

Z drugiej strony, ta książka kosztowała 9,50... choć przypominam, że to były czasy denominacji Polski, więc te 95 000 zł brzmi już trochę... bardziej realnie dla nas, prawda? 🙈 No....

_________________________________________________________________________________

Podsumowując, "Czarne Trillium" to sentymentalne, otulające jak kocyk fantasy, które nie wymaga od czytelnika zaangażowania, zapamiętywania, co i jak. Po prostu bawimy się dobrze, choć młodszego czytelnika styl, jaki tu zaprezentowano, może znudzić albo i wręcz odstraszyć. Nie jest to coś, co znamy współcześnie: nie ma tu narracji pierwszoosobowej, "merysujkowość" postaci wynika z pewnych powodów, a nie, bo tak. Postacie są brudne, zmęczone, muszą się wysilić. Nie mniej, warto spróbować. To mimo wszystko, klasyka literatury fantasy, możliwe, że dość niskiej, ale jednak - to takie książki dawały podwaliny pod to, co współcześnie znamy.

Czy warto? Dla mnie zdecydowanie. A dla Was? Ocenę zostawię właśnie Wam :)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz