Gwiazdek: 1 - ale chętnie dałabym -10
Autor: Katarzyna StrawińskaTłumaczenie: -
Wydawnictwo: ULUBIONE NieZwykłe
Data polskiego wydania: 27 listopada 2024
Data oryginalnego wydania: -
Cykl / seria: -
Kategoria: kryminał, sensacja, thriller
Stron: 304
Wersja: papierowa, posiadam
Oprawa: miękka
ISBN: 9788383627564
Język: polski
Cena z okładki: 43,90 zł
Tytuł oryginalny: -
Kliknij, by wrócić do strony głównej
Czy istnieją książki TAK BARDZO ZŁE, że wręcz macie ochotę zabronić ich powstawania? Nie? To po przeczytaniu tego koszmarka znajdzie się miejsce w piekle dla autorki, i dla wydawnictwa. Nie wróć, ja mam ochotę autorce, pani Kasi, po prostu kazać wrócić do szkoły podstawowej i rozpocząć proces edukacji od samego początku, od nauki szlaczków, bo ewidentnie, w którymś momencie edukacja została zaprzepaszczona, a ten koszmarek, jaki miałam wątpliwą nieprzyjemność przeczytać, tego dowodzi. Nie wiem, w sumie, co smutniejsze. Warsztat, którego kompletnie tu nie ma, totalny brak logiki i sensu, brak korekty czy zasłanianie się ostrzeżeniami o tym, jakie sceny i tematy są tu poruszane, a młodociane czytelniczki (nie)Zwykłego są tym zachwycone, a potem piszą, jak to ta książka nimi nie wstrząsnęła - tak, mną też, ale "wcząchnęła" na zasadzie, że chciałam w trakcie lektury już komentować pewne rzeczy. I w sumie, komentowałam. Pisząc ten wstęp, byłam po lekturze 12 stron tego koszmarka i - discordowa Fantastyczna Karczma świadkiem - miotało mną jak piłką w bębnie pralki. Po zakończeniu lektury na stronie 120 ten koszmarek został bardziej tęczowy od tęczowej flagi, a ja mam materiału na bardzo potężny roast. Jeńców nie biorę, szambo wylało się w ten żałosnej namiastce "litechałtuły" samo. Zapraszam!
_________________________________________________________
Cassie to siedemnastolatka, żyjąca w bliżej nieokreślonym mieście gdzieś w Ameryce, która ćwiczy do zawodów w pływaniu. Ćwiczy tak bardzo, że korzysta z okazji i ponieważ trener ma starszą grupę - ona zostaje jeszcze godzinę i ma dla siebie cały tor na basenie. DWIE GODZINY BASENU - aućtorko, byłaś kiedyś na basenie, wiesz, jak to wygląda? Chyba nie. Ale do fabuły. Po wszystkim nasza SZCZUPŁA I DROBNA bo(c)hatyrka wraca do domu, ale na parkingu zaczepia ją jakiś typ, o OCZACH CZARNYCH JAK WUNGLE i mhroczny jak diabeł. Udaje, że ma szafkę do wpakowania do bagażnika, parking pusty I OSIEDLE TEŻ, a nasza Cassie to uczynna i głupia dziewuszka, to zgadza się pomóc, więc, złapana ZA RAMIĘ I POTYLICĘ ZOSTAJE WRZUCONA DO BAGAŻNIKA. Płacze, patrzy w ciemności, uderza w ściany, i w ogóle, no trauma totalna, bo nie posłuchała ostrzeżeń, tylko się dała tak załatwić, a DOBRYM DZIEWCZYNKOM TAKICH RZECZY SIĘ NIE ROBI, i zostaje wywieziona... gdzieś. Zostaje jej założony worek na głowę, ale związany na gardle (mhm), po czym zostaje wprowadzona na imprezę, gdzie dokonuje się na niej słoneczka albo dziwnej wersji gangbangu, ale nie wiadomo, bo aućtorka opisuje to tak dramatycznie, że sama nie wie, do czego doszło. Nasza Cassie została uprowadzona, i trafiła w ręce sadystycznego psychopatycznego miliardera... i tak poznajemy Klausa (super imię, nie ma co), typa, który jest wysoki, barczysty, ma zarost i oczy jak wungiel. I jest sadystą. Nie ma co, świetny boChater, idealny do naszej wiecznie zapłakanej rumianej na policzkach Merysójki! Bo ona płacze, ona cierpi, jej rodzice płaczą i cierpią, łzy przez żuchwę na liście kapią, cierpienie jest melodią wygrywaną żałobnie na organkach czy innych bębenkach, wszyscy cierpią, jej zdjęcia są po 11 godzinach wszędzie, w innych stanach (przypominam, nie wiemy, gdzie się akcja dzieje), ale nasza Cassie znalazła się w posiadłości nie wiadomo gdzie, nie wiadomo jak nazwanej, nie do namierzenia, a Klaus się nad nią znęca fizycznie i psychicznie...
Ekhm. Gotowi? Rozsiedliście się wygodnie z popcornem i piwem? Tak? To zaczynamy i zacznijmy od wymienienia ZALET tego koszmarka: ...
Tak, ja też usłyszałam te świerszcze. I smutne granie na skrzypeczkach, że (nie)Zwykłe zarobiło na mnie całe 28 zł, bo zgodziłam się to gunwo kupić. I bardzo, ale to bardzo żałuję. Bo nie tylko straciłam, może i drobną, ale jednak kwotę, ale i masę czasu, której nikt mi nie odda, a moje wkurzanie się i rozchodzenie kolejnych akapitów... O tym można by książkę napisać, i nie tylko o tym, że chodziłam od prawej do lewej (autentyczny cytat z książki). To, jak bardzo to pozycja jest zła, źle napisana, pozbawiona najmniejszej OPIEKI REDAKCJI I KOREKTY, to już w ogóle, można epopeję narodową stworzyć. Tu absolutnie z aućtorką nie porozmawiał nikt o tym, co się na stronach tego czegoś wyprawia, dosłownie chyba nikt, a aućtorka - tak, aućtorka, bo co akapit miałam "AUĆ, ktoś to napisał!?" popłynęła z taką swadą i radością, że rozważałam przez chwilę odszukanie do niej kontaktu i zasugerowanie, że cokolwiek pije podczas pisania, niech to odstawi albo zmniejszy dawki. Znacząco.
Ale do rzeczy. Co tu jest nie tak? WSZYSTKO. Ale dosłownie WSZYSTKO. Poczynając od narracji, która jest tak chaotycznie zrobiona, tak nieumiejętnie poprowadzona. Chaotyczny narrator wszechwiedzący, czas teraźniejszy miesza się z przeszłym niejednokrotnie w jednym akapicie. Co chwila łopatologicznie musi nam aućtorka wyskoczyć z planami złola albo głównej eroiny, pokazać, jaki on jest zły bo złol i wszyscy się go boją bo jest złym złolem, a ona jest po prostu zabaweczką, i hahahaha, jakie zabawne jest robienie jej kiepskich żartów w deseń: położenia 4 pinezek na krzesło i przykrycia ich watą. WATĄ. Ale zanim do tego dojdziemy, zacznijmy od początku, czyli do naszej głównej eroiny, zwanej przeze mnie "Kułasandandandrom". W skrócie "Kułasą". Nasza "Kułasą" to siedemnastoletnia miłośniczka sportu przygotowująca się do zawodów w pływaniu, podkreślam W PŁYWANIU, więc jest smukła i drobna - już, widzicie pierwsze zgrzyty? Super. I nasza Kułasą sobie beztrosko dwie godziny treningu na basenie rzuca, bo przecież, czemu nie, po czym jest po tych ćwiczeniach lekka jak piórko, zero zmęczenia, nic takiego. Tu na scenę wchodzi złol, BRAT KLAUSA. W innych okolicznościach nazwałabym go Żwirek, ale Muchomorek jest tylko jeden ;) Więc zostaje anonimowy BRAT, który jakimś absurdalnym cudem nakłania Kułasą do pomocy, po czym kładąc DŁOŃ NA POTYLICY I BARKU, wrzuca dziewczynę do bagażnika i odjeżdża w siną dal. No straszne to i przerażające, jak ta scena była napisana. Nikogo na parkingu i osiedlu, ciemno wszędzie, głucho wszędzie, aućtorko, zastanawiałaś się, jak wygląda w ogóle trening pływacki? A potem to mamy absurdalne opisy tego, jak wygląda jej próba w bagażniku, jak brat ma to gdzieś i jak odstawia ją do Klausa, gdzie dziewczyna ma absurdalne myśli w stylu "grzecznym dziewczynkom się to nie zdarza" podczas gdy jest obmacywana przez kilku obcych facetów! Serio!? Ja mam w takie cuda na kiju uwierzyć? Ale spokojnie, to tylko początek, potem jest tylko ciekawiej, bo Kułasą przez nieco ponad pół roku jest w siedzibie Klausa, śpi w jego łóżeczku, kąpie się Z NIM NAGO pod jego prysznicem, ale najwyraźniej nadal jest dziewicą, bo "jeszcze nie dała mu wszystkiego co mogła", a Klaus ją bardzo kocha. Kocha ją tak mocno, że w przeciągu pół roku dziewczyna obrywa syndromem sztokholmskim i chorobą dwubiegunową, zapomina, jak wyglądają ludzie nie tylko tacy o, zwykli, ale i nawet jej rodzice, i nie chce uciec, bo tu jej dobrze.
Mało? O szanowni państwo, z chwilą jak doszłam do wątku, w której Klaus podaje jej środki odurzające, bo ona je prawie nic, TYLKO OKRUSZKI (o tym za chwilę), bo chce, żeby się wyleczyła i żeby było z nią dobrze, to zwątpiłam. I nie żartuję z tymi środkami. Co więcej, z treci książki wychodzi, że o nich wiedziała cała obsługa...
No tak, bo tabletkę gw@łtu to tak przypadkiem się dorzuca, żeby dziewczyny w klubie były milsze!?
Takich kwiatków w tej pozycji jest znacznie więcej. O wiele więcej, ale tu, to nonszalanckie i "a mogę, i co mi zrobią" użycie tak trudnej kwestii w tak absurdalnie lekki sposób zmiotło mnie z planszy. No i hasło, że po dwóch razach różnych środków nasza Kułasą się uzależniła! Mój facepalm słyszeli chyba na drugim końcu Polski. Tak samo motyw z posiłkami. Albo nasza eroina nic nie je i liczy tylko, że jeść będzie SAME OKRUSZKI - tak, dobrze słyszycie - bo sobie nagle wyobraża, że trzy babeczki czekoladowe na raz są jej do ust wpychane i nos przy tym zapychany, albo... nie wiem. Brzydzi się, że przy stole BOGACZA, jakim jest Klaus, siedzi kucharka, sprzątaczka i ochroniarze? Może Klaus czuł się samotny? Helloł. No i ten szwedzki stół, przy którym wszyscy siedzą...
Do tego dochodzi miotanie. Miotanie jak Szatanem, jak piłeczką ping-pongową w pustym bębnie pralki, jak Reksio szynką, jak ciastem na bułki w robocie planetarnym! - głównie za emocje. Ma być strasznie, ma być tragicznie, ma być przerażająco, w końcu potężny i mhroczny Klaus absolutnie dominuje nad biedną i przerażoną i smutną i wiecznie zapłakaną Kułasą. Miota jak ciastem, ale głupotą, a emocje jak na rybach. Autorka z każdym kolejnym zdaniem, ba! każdym akapitem, które są zdaniami - pokazuje jak bardzo NIE MA warsztatu i nie potrafi pisać. Niestety, ale zdolność do składania literek na wyrazy, a wyrazów w zdania nie zamienia się jeszcze w pisanie książki, i to tu widać. Aućtorka nie ma warsztatu, i jeszcze długo powinna pisać do szuflady, albo na nieszczęsny wattpad, ale z pewnością nie powinna brać się za tak trudne tematy jak porwania i przemoc. Bo zwyczajnie jej to nie wychodzi. Recenzje (zakładam, że osób niepełnoletnich w pewnej mierze, bo na nich to wydawnictwo czerpie największy zysk, tudzież podstawionych osób) w większości pieją z zachwytu, jakież to cudne i wspaniałe, jakie straszne, jak łzy wyciskane z oczu są... tak, łzy są wyciskane z oczu, głównie gównej bo(c)hatyrce, która średnio 2 razy na stronę płacze, albo co najmniej pociąga nosem. Ugh... Nie, tu nie ma żadnej emocji, jest tylko cierpienie moje, że musiałam to czytać! Mowa potoczna, źle zbudowane zdania, absolutnie nielogicznie i zaprzeczające sobie same co akapit... Więcej grzechów nie pamiętam, za żadne nie żałuję, co? Najwyraźniej. O tym niżej.
Kułasą powoli pogrąża się w szaleństwie. Klaus się w niej zakochuje. Zupełnie tego nie czuć. Jest szaleństwo, ale aućtorki, która naprawdę, ale naprawdę nie potrafi pisać. Próbuje pokazać, że jest śledztwo, że rodzina się martwi, ale... spokojnie można było to pomijać. Zupełnie to nic nie wnosiło do fabuły. Dziewczyna zaginęła, niby wszyscy wiedzą, twarz w sąsiednich stanach, ale jednak miastach... Autorko, ogarniasz nieco amerykańską rzeczywistość? Bogaci siedzący z własną służbą, samochody z wielkimi bagażnikami, twarze na kartonach z mlekiem - warto byłoby zrobić research a nie tylko sięgnąć po seriale. Tak samo research by się przydał przy opisywaniu Klausa - bo dla mnie brzmiał on trochę jak taka swojska, polska patologia z TikToka, którą wszyscy wiemy, że istnieje, nikt jej nie ogląda, ale jak zajdzie potrzeba, co trzecia osoba znajdzie linki. Do tego ta maniera pisania wattpadowego, zdanio-akapity, opisywanie ubrań jako "zestawów na dziś" - zestawów czego, obiadu?, no i opis Klausa: wysoki, z zarostem na twarzy, barczysty i z OCZAMI JAK WĘGLE. Nie, aućtorko, oczy nie mogą być jak węgle, bo i białko i tęczówka byłyby wówczas czarne. Mogą być ciemne oprawy oczu, co mówi się dość potocznie, ciemna tęczówka, ale nie całe ciemne oko. Chyba, że Klaus miał podbite oczy. Albo nosił non stop czarne okulary. Zero pomyślunku, zero zastanowienia się nad tym, jak się takie postacie zachowują, jak reagują, potrafiły zaprzeczać same sobie co kilka akapito-zdań.
Pomijam już fakt, że aućtorka używa bardzo pospolitych określeń, których w książkach raczej się nie wykorzystuje. I tu powinna wchodzić korekta z redakcją i porozmawiać sobie z autorką o tym, jak pewne zdania nie powinny być, takie płaskie i puste, a inne powinny być rozbudowane co najmniej dodatkowymi dziesięcioma pośrodku, a jeszcze inne w ogóle napisane od nowa. Pomijam, że łapanie za szyję i unoszenie nad ziemię, stawianie na czubkach palców, szczypanie aż do zasinienia skóry i inne, dziwaczne określenia to tu występowały nagmiennie, a ja tylko miałam dość. Dość, bo tak źle napisanych kolejnych zdań nie widziałam. Aućtorka wyraźnie chciała, ale nie umiała, pisała, co jej ślina na język i palce przyniosła, a wydawnictwo bezrefleksyjnie to posłało dalej. No niestety, ale to tak nie działa, i człowiek obdarzony choć odrobiną logiki wyłapuje w kolejnych zdaniach takie absurdy, że to po prostu szok i niedowierzanie. Te zdania bolą, te zdania krzywdzą, absolutnie nie są poprawną polszczyzną i wskazują na niedojrzałość osoby, która je pisała. No i te hasła, że wszyscy uwielbiają, jak Kułasą płacze, albo że kucharka (TAK! KUCHARKA!) jej nienawidzi, to Klaus zabił jej córkę, i teraz jest Kułasą... No logiczne w opór. Tak samo jak ściskanie dłoni łamie kości - przypominam, pływaczce. Albo te porównania, że tak, pływaczka - jest delikatna i szczuplutka.
Ale chyba najbardziej rozbraja mnie to "podziękowanie" na końcu i nawiązanie do "Dziewczynki z zapałkami" - mam rozumieć, że ta baśń Andersena była tu inspiracją? W jaki, kurczę, sposób!? W którym momencie ta dziewczynka zostaje porwana? Chyba, że chodzi o końcówkę, w której umiera. No to brawa dla aućtorki za fantazję, tej to się nie powstydzi żaden bajkopisarz. Pomijam już zresztą tą ułańską fantazję, jaką się popisała w tej książce, no ale... Nie wiem, może ja się po prostu nie znam, może nie doceniam takiej "litełatuchałtury" i uważam, że nie każdy, kto skleja literki w słowa a słowa w zdania, pisać książki powinien? Jest to opcja.
A co do postaci, to ich tu nie ma. Znaczy, są, ale tylko dlatego, że drzewa zginęły i wydawnictwo to wydało. O wiele niższy ślad węglowy i lepsze działanie dla świata byłoby, gdyby aućtorka pisała na wattpada albo inną tego typu platformę i tam sobie szlifowała swoje umiejętności, bo póki co, nie sądziłam, że to powiem, nawet "Princesna" ma więcej sensu i ambicji, a postacie stworzone są w lepszy i bardziej solidny sposób. Cassandra to nijaka postać, która błyskawicznie uzależnia się od swojego oprawcy, wierzy mu bezgranicznie i zamiast prawie lat 18, mam wrażenie, że ma lat 5. Taka z niej idiotka pierwszej klasy. Klaus to kolejny idiota, który zakochuje się w swojej ofierze, stara się być taki straszny i mhroczny, ale wychodzi mu to w żaden sposób. Albo ja obejrzałam w swoim życiu o jakiś miliard slasherów za wiele, i po prostu to, jak się tu zachowywały postacie, mnie nie ruszyło? Nie wiem, ale kompletnie ich nie kupiłam, tak samo jak ochroniarzy, kucharki czy sprzątaczki, którzy się tu pojawiają, bo tak, bo akurat tak aućtorce pasowało, a po chwili znikają, i zapominamy o nich tak samo jak o tym, co było dwa akapity wyżej.
Podsumowując, "Cassandra" to książka szkodliwa, zła, napisana źle i bardzo ubogim językiem, która w zasadzie nie powinna być wydana. A raczej - gdyby napisała to osoba z warsztatem, z wprawą i smakiem, z umiejętnościami i stylem, taka, która nie wprawiałaby w drżenie ciar żenady od ciar żenady z ciar żenady, ale faktycznie wskazała, że taki problem istnieje, że są porwania, że syndrom sztokcholmski, że uzależenienia, że wykorzystanie, i masa różnych trudnych tematów - ale gdyby napisała to DOBRZE, to taka pozycja miałaby rację bytu. Niestety, tu zabrakło wszystkiego, z warsztatem na czele, z brakiem reserchu i przygotowaniem. Oraz, a może przede wszystkim, korektą i redakcją, bo poza masą absurdu znalazłam też masę błędów interpunkcyjnych. Więc no... Póki co, to szkoda drzew.
A jak jest naprawdę? Oceńcie sami - ale błagam, kupujcie wersję online ;) A przy okazji, możecie postawić mi kawę jak się podobało ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz