czwartek, 16 stycznia 2025

6/2025 - Ian R. MacLeod - Wieki światła

Gwiazdek: 8

AutorIan R. MacLeod
Tłumaczenie: Wojciech Próchniewicz
Wydawnictwo: Mag
Data polskiego wydania: 25 czerwca 2013
Data oryginalnego wydania: 20 czerwca 2006
Cykl / seria: Wieki Światła (tom 1) / Uczta Wyobraźni
Kategoria: fantasy, science fiction
Stron: 400
Wersja: papierowa, posiadam
Oprawa: twarda
ISBN: 8374800232
Język: polski
Cena z okładki: 35 zł
Tytuł oryginalny: The Light Ages

Kliknij, by wrócić do strony głównej

"Uczta Wyobraźni" to zdecydowanie seria książek, które nie trafiają do czytelnika oczekującego czegoś lekkiego i prostego. O nie. To faktyczna uczta, zabawa słowem, opisem. A ja świadomie zbierałam całą serię (i ją posiadam! MOJA! MOOOOOOJA! ekhm, już uciszam wewnętrznego Golluma) i w końcu nadejszła ta chwila, w której musiała ją rozpocząć. Ioesu, tak! TAK! Jakie to dobre, jakie świetne, jakie... "Wieki światła" Iana R. MacLeolda to prawdziwa uczta słowa, wyobraźni i świata, który wykreował. Bo no.... przepraszam ja Was bardzo, ale XIX wiek, czas epoki wiktoriańskiej, eter, nuta steampunku, niejednoznaczny, zagubiony bohater i wszystko podlane nurtem new weird, ale w duchu bardzo, ale to bardzo dickensowskim? Ja to kupuję, zapadam się, zachwycam i tak, ulało mi się bardziej niż na widok klaty Wolverina z filmu "Deadpool&Wolverine". No to co? Gotowi? Zapraszam!

_________________________________________________________

Robert Borrows, syn ubogich robotników z ponurego Bracebridge, w którym stukot maszyn do wydobycia eteru towarzyszy wszystkim od narodzin aż po śmierć oprowadza nas po swoim doprawdy niezwykłym życiu. Od bycia Wielkim mistrzem cechowym, przez swe początki, upadek świata i pojawienie się Nowego Wieku - a wszystko to w oparach eteru i mgły. Eter bowiem to substancja wydobywana z wnętrza ziemi, a Bracebridge to największa kopalnia tego magicznego cudu. Cechy rzemieślnicze wykorzystują eter w najróżniejszych celach, ale jego wydobycie jest trudne, i niejednokrotnie obdarzone strasznymi konsekwencjami - niejednokrotnie wydobywcy eteru zamieniają się w trolle, dziwne, na wpół magiczne istoty, którym eter odbiera ludzkie kształty i zdolność myślenia. Ten magiczny pierwiastek jest jednak cenny, napędza więc społeczeństwo do wydobywania bez względu na koszta, i kiedy matka głównego bohatera się w takowego trolla przemienia, dowiadujemy się, jak straszliwy i niepokojący jest to proces. Eter jest tu panem, on dyktuje warunki, on prowadzi ludzkość na wyżyny cywilizacji... ale tam ją zostawia, więc Robert musi się odnajdować w takim, a nie innym świecie. Poznaje też Annalise, dziewczynkę będącą równie magiczną co niezwykłą przyszłą kompanką jego drogi, choć w sposób dziwny i specyficzny, efemeryczny wręcz. Bo kiedy Robert po śmierci matki ucieka do Londynu, nie spodziewa się, co go tam zastanie...

Oh, co za uczta, co za wysmakowanie, co za przepych! Ian R. MacLeod to absolutny mistrz narracyjny - nieśpiesznie prowadzi nas przez koleje losu swego bohatera, skupia się na detalach, na odczuciach i otoczeniu, jednocześnie nie pozwalając odetchnąć. Anglia przez niego stworzona, opanowana przez eter i zmieniona nie do poznania - jest dziwna, obca, na swój sposób odrażająca, ale i swojska. Chłopak, którego poznajemy od młodych lat, butny, niepokorny, pełen sprzecznych myśli, najpierw żyje w miasteczku górniczym, szarym i ponurym... Ale! Jak cudownie to miasteczko zostaje odmalowane, wręcz czujemy smród smogu z kominów, zimno eterycznego lodu i prawdziwych, ściskających wszystko mrozem i śniegiem zim. Autor odmalowuje świat dzieciństwa głównego bohatera z pietyzmem i artyzmem, niczym prawdziwy malarz wyobraźni - i to jest tą ucztą, tym fascynującym czymś, co pochłania i zabiera w niesamowity, wykreowany z pietyzmem świat. 

Pietyzm ale i dickensowa nieśpieszność, surowość. Czytaliście cokolwiek od Dickensa, choćby "Opowieść wigilijną"? No to z pewnością pamiętacie tą surowość, przyłożenie do szczegółu, pokazanie warstw społecznych, zarówno tych biednych jak i bogatych, ten kontrast i krytykę niefrasobliwości bogaczy względem ubogich. I tu też się z tym spotykamy - krytyka, pokazanie, jak ubodzy muszą sobie radzić w surowym i pozbawionym litości świecie, choć bohater dośc płynnie przenika warstwy biedy i bogaczy. Niesamowicie oddane miasta, Bracebridge - górnicza kolonia, której rytm dnia wyznacza stukot maszyn oraz Londyn ze smrodem Tamizy oraz pysznymi balami na których smród potu miesza się z perfumami. Magiczny świat eteru z jego tajemnym blaskiem, z wpływaniem na marzenia ludzi i tworzeniem trolli, z potęgą i mocą. Autor wyraźnie bawi się konwenansem, a pojęcie "weird fiction" nabiera tu głębi i sensu - aktycznie łączymy tu magię, naukę i mitologię, z rzeczami nadprzyrodzonymi i zupełnie zwyczajnymi, doskonale oddając ducha tego nurtu. Dalej Wam to nie mówi nic? No dobra, a Lovecraft? ;) No tak, to już wiecie, o czym mówię. Te niepokojące, "dziwne fikcje", te światy, które są niezrozumiałe, obce. Ale przez to tak bardzo pociągające i dobre. 

Tak, zdecydowanie "Wieki światła" są książką pokazującą wykluczenie, niegodziwość świata, wyzysk, ale i marzenia, które spełnić się mogą, ale nie muszą. A jeśli już - to należy uważać, o czym się marzy. Nowy Wiek jest tuż za rogiem, duch rewolucji i wygranej ludzi niewierzących w eter jest na wyciągnięcie dłoni, ale czy aby na pewno...? Na to pytanie warto poszukać odpowiedzi w książce. 

Bardzo podobała mi się kreacja bohaterów. Robert, prosty i naiwny, ale mający marzenia, absolutnie zakochany w Annie. Świadek upadku i narodzin na nowo całego Wieku. Anna - Annalise w zasadzie, istota zrodzona z cierpienia i tragedii. Żadne nie ma swego miejsca w tym świecie, ale oboje walczą, chcą je mieć, zdobywać. Postacie drugoplanowe są feerią barw i kolorów, obrazują zróżnicowane środowisko - i to czuć, bo nie ważne, czy jest to spracowany robotnik, czy sprzedający cuda troll, którym niedługo wszyscy się znudzą - coś sobą prezentują, coś pokazują, o czymś świadczą. Prawdziwa feeria barw i osobowości!

Mnie zachwyciła. Zachwyciła pięknem języka, opisami, zarówno wspomnień bohatera z jego dzieciństwa jak i opisów zabaw arystokracji u schyłku epoki. Ponure czasy, wielka i niepokojąca magia ulegająca wyczerpaniu, obyczajowy i nieśpieszny sposób narracji, fantastyczne wydarzenia. Wszystko to łączy się z sobą, miesza, ulega zatraceniu i buduje się na nowo, pochłaniając czytelnika i nie dając od siebie uciec i o sobie zapomnieć. Więc jeśli oczekujecie pościgów, szybkiej i wartkiej akcji, wyraźnej magii albo śmietanki towarzyskiej Anglii - tego tu nie znajdziecie i nie próbujcie szukać. Zamiast tego przygotujcie sobie koc, kubek herbaty i rozsiadajcie się wygodnie, by smakować wspaniały język, jakim prowadzona jest narracja, by cieszyć się tą "dziwną fikcją"zaskakująco współczesną i doskonale dobraną.

"Wieki światła" to wspaniale napisana książka w duchu wiktoriańskiej Anglii, z całym dobrodziejstwem tego wieku, językiem i sposobem prowadzenia narracji. To nie jest jednak powieść lekka i "na raz" - tu trzeba się nią delektować, rozkoszować, bo inaczej kwiecisty, bardzo specyficzny język autora zupełnie nie trafi do czytelnika, zanudzi go i odstraszy. Warto jednak się poświęcić, spróbować i faktycznie dać swojej wyobraźni prawdziwą ucztę - ucztę o samotności, wykluczeniu, poświęceniu i tęsknocie - a wszystko to w fantastyce niby steampunkowej, ale będącej tylko płaszczykiem, powodem do wejścia w dyskusję - czy naprawdę potrzebujemy tak eksploatować świat? Zabierać całą "magię" i wyzyskiwać otoczenie...?

A jak jest naprawdę? Oceńcie sami ;) A przy okazji, możecie postawić mi kawę jak się podobało ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz