piątek, 3 stycznia 2025

1/2025 - Ali Hazelwood, Bride

Gwiazdek: 2

AutorAli Hazelwood
Tłumaczenie: Kaja Burakiewicz
Wydawnictwo: Muza
Data polskiego wydania: 09 września 2024
Data oryginalnego wydania: 06 lutego 2024
Cykl / seria: -
Kategoria: romantasy
Stron: 480
Wersja: papierowa, posiadam
Oprawa: miękka
ISBN: 9788328732285
Język: polski
Cena z okładki: 49,90 zł
Tytuł oryginalny: Bride

Kliknij, by wrócić do strony głównej

Fanfik dla Hugh Jackmana i nieoficjalny booktour Discordowej Karczmy w jednym? Ależ oczywiście, zapraszam serdecznie, rozsiadajcie się, już daję śliniaczki! Na sam początek, sprawdziłam - tak! Ta książka ma i redakcję i korektę! MA! Trzy osoby odpowiedzialne za te rzeczy były, ale chyba forsę wzięły i poszły pić herbatkę, bo to, co tu zastałam, przekroczyło wszystkie granice. A poza tym, na litość boską, tak wielka miłość do tej książki sporej ilości osób na LC sprawiła, że w końcu sięgnęłam i postanowiłam przekonać się, jaką autorką jest Ali Hazelwood i czy udźwignie ciężar fanta... przepraszam, ROMANTASY. I albo ja nie udźwignęłam romantazy na swoich barkach i to ewidentnie gatunek, od którego będę się odbijać jak rasowa kauczukowa piłeczka od podłogi, albo tłumacz, korekta i redakcja do spółki z autorką dali popis kompletnego braku umiejętności... Ta książka to jeden wielki śmiech na sali, i... absolutnie przehypowane nazwisko autorki, ot, co! Spojlery i rączki na kołderkę już dane? No to zapraszam!

_________________________________________________________

Misery, to 25-letnia wampirzyca, która żyje pośród ludzi, wcześniej jako Gwarant, czyli czujnik bezpieczeństwa, a potem po prostu jako anonimowy, udający człowieka wampir, inie wiedząc o ludziach nic, ale nie wadzi to jej ojcu, PRZYBRANEMU, bo jest przybraną sierotą, mającą służyć bratu za ratunek - to oczywiście się potem wyjaśnia, że nie ona ale jej przyjaciółka jest przybrana - wykorzystać jej, i używać najpierw właśnie jako gwaranta, a potem jako dodatkowe zabezpieczenie jako małżonkę dla wilkołaka. Co z tego, że dziewczyna ma dwadzieścia pięć lat, jest super hakerem, jak nie umie w życie? No ale, Misery zostaje wybrana jako ta, która będzie chronić wampiry w ten czy inny sposób, więc jest znienawidzona przez własny rodzaj, nie umie we własny rodzaj, więc tym bardziej idzie na małżonkę dla wilkołaka, który się w niej zakochuje. Mamy oczywiście w międzyczasie akcję poszukiwania Seleny, czyli przyjaciółki Misery, sekrety i tajemnice i wielką loff, ale i tyle głupot, że widziałam tenczem  w tej ksionszce. I to, cholera, będąc w połowie nawet nie, bo skończyły mi się znaczniki i musiałam sięgać po zapas. I w sumie, ja nie wiem, czy większym koszmarem była praca tłumaczki, która zupełnie się nie popisała czy autorki, która też nie wykazała się zbyt błyskaniem inteligencją jak woda w przerębli - a może jedno z drugim na naszym podwórku nie pykło, ale "Bride" jest książką, która jako rozpoczęcie tego roku stanowi katastrofalną wróżbę. Jak bogów kocham, a raczej tak jest, tak w tym wypadku no... nie.

Long story short, do połowy książka dawała radę, jeszcze broniła się pomimo masy absurdów i głupot, a autorka chyba uznała za stosowne pokazać, że skoro główna bohaterka jest "Gwarantką" i w wieku 8 lat poszła do ludzi jako zabezpieczenie, że wampiry nie zrobią ludziom krzywdy, można odpuścić jej wykształcenie - więc nie wie na przykład, do czego służy widelec i o co chodzi z nazwami owoców jagodowych, ALE umie prowadzić samochód. A ponieważ zgadza się na poślubienie, oh, nie zgadniecie, ALFY wilkołaków, no to już w ogóle, nagle staje się smutnym, szarym człowieczkiem, którego umiejętności super hakera na nic się nie zdają, i nie wie, że istnieją książki. Przez jakiś czas toczy sobie egzystencję "jestę taka smutnę i nijakę żonę" ale po drodze poznaje siostrę Lowe'a (tak, Lowe, tak na imię ma wielki i straszny alfa wilkołaków) i powoli sie przełamuje. I nawet zaczyna zaprzyjaźniać się z wilkołakami, ku rozpaczy i niechęci brata. A wszystko to okrasza się tajemnicą zniknięcia jej najlepszej przyjaciółki. Ale oczywiście, wszystko się zmienia, kiedy zaczyna się - ona - zbliżać do Lowe`a. Początkowa niechęć zamienia się nieoczekiwanie w chemię, i gdzieś od połowy książki mamy sceny keksu przerywane dość nieudolnie prowadzonym wątkiem kryminalnym, którego finał jest absurdalny, a cała książka kończy się jeszcze bardziej żenującą sceną keksu. Nie wiem, co bardziej w sumie żenujące, keksy tu (i "węzeł" choćby, ale o tym później), czy też ten żenujący i urwany tak o, at hoc, wątek kryminalny, który w zasadzie od początku był wiadomym, kim jest TEN ZŁOL.

Sięgając po tą pozycję nie oczekiwałam niczego i dostałam totalny miszmasz "Zmierzchu" z dość kiepskim kryminalnym pornosem. Ja wiem, dobra, cicho tam, sama zaczęłam z głupia franc, ogłaszając na discordzie Fantastycznej Karczmy booktour tego koszmarka, i z radością zresztą dzieliłam się co większymi dziwami i absurdami, albo wpadkami. Bo nie wiem, jak to określić. W znaczącej treści były to radosne wymysły tłumaczki, jak "trzepotanie rzęsami" - bo wachlarze miała do powiek przyklejone Misey? albo "omiotanie spojrzeniem" - miotełki do kurzu? Ale moim osobistym hitem były "tężejące źrenice" i "złapanie za chabety i przygwożdżenie X do kanapy" - w tym ostatnim chyba chodziło o ubranie, ale przez dobre pięć minut siedziałam i zastanawiałam się, jakim cudem koń może przygwoździć do kanapy kogokolwiek. Niestety, miałam wydawnictwo Muza za szanujące się i solidne, a okazało się, że dostałam koszmarek, gdzie korekta i redakcja położyły lagę na tym, co sobie tłumaczka zrobiła. Ale o tym jeszcze będę potem pisać, bo to zasługuje na swój, bardzo osobny akapit.

Wampiry tu są śmiechem na sali - mają kły (które główna bohaterka sobie stępia początkowo raz w tygodniu, potem już nie), FIOLETOWE tęczówki i szpiczaste uszy i piją krew z woreczków, bo picie krwi z dawcy... uchodzi za jakiś rodzaj fau pax? Chyba, nie wiemy, bo nikt tego naszej Mizeri (wybaczcie, autokorekta mi uparcie wpisywała Mikser, Mizeria chyba lepsza?) nie wyjaśnił, co jest nie tak z piciem prosto z dawcy. A, i potrafią hipnotyzować, co jak wyjaśniła nam autorko-tłumacząca istota genialna - potrafi się tak, bo się jest wampirem i w oku jest DODATKOWY MIĘSIEŃ pozwalający na szybki ruch gałki ocznej. Ja chyba przespałam coś z hipnozy, ale ok... Wilkołaki zaś... Są większe niż normalne wilki - tak, ukochany Mizerii jest WIELKI i BIAŁY, więc nijak nie oddaje się ich koloru sierści w stosunku do koloru owłosienia, i tyle. A, przy samcach mamy "węzeł" jak dochodzi do zbliżenia, ale o tym za chwilę, co? Po prostu, wilkołaki tu są, zamieniają się w wielkie, kolorowe owczarki i tyle.

Wiedza bohaterki - to mniej więcej but. Niby wielka hakerka, niby super-duper zdolna, ale nie wie, że są książki, telewizja, że można spędzać czas na czymś innym niż tylko obserwacji. Niby żyła wśród ludzi, ale mam wrażenie, że to pusta lala na potrzeby książki, którą stworzono na potrzeby "Hugh Jackmana Wolwerine Lowe'a" - bo jak sobie ktoś poczyta opis, jak Lowe wygląda, i przypomni scenę, w której Marvel Jezus jest ratowany przez rozrywaną koszulkę... (tu chwila przerwy, bo na samo wspomnienie tej sceny ulało mi się...) i fabuła jest tylko o tym, jak świetnie się pie... ru... PIECZE KEKS z wymyśloną formą Hugh Jackmana. Serio, im dłużej się nad tym zastanawiam, to autorka miała wyraźnie jakieś zakusy w tą stronę, ale wyszło jak wyszło, czyli nie wyszło, bo zamiast adamantium i bonusowych pazurów i ogólnie rosomaka wielkości troszkę ponad 10 cm mniejszej ode mnie (mówię o jego komiksowej wersji, gdzie miał nieco ponad 150 cm wzrostu!) mamy białego wilka którego jedyną supermocą jest "węzeł" i próby unikania Mizerii albo dawanie jej keksu tak karmicznie doskonałego, że laska odpływa w niebyt i zapomina się, że nie należy o pewnych sprawach rozmawiać. Ale, żeby ominąć płacenie opłaty za wykorzystanie wizerunku słynnego aktora i jego równie teraz abso-ślinotok-równie sławnej roli, pokusiła się o quasi zmiany.... No ale nie wyszło to na dobre. A może nie wyszło na bardzo dobre, a i sama autorka pokazuje, jak bardzo nie ogarnia nie tylko faktu, że kopiowanie postaci realnych jej nie wychodzi, ale też i takie bardziej podstawy z podstawówki też jej uchem wyciekały...

Zacznijmy może od medyczno-anatomiczno-logicznej kwestii i warstwy. Niestety, ale wampiry z FIOLETOWĄ krwią i WILKOŁAKI z krwią zieloną, która sprawa, że rumienią się i przypominają oliwkę - mnie nie kupowała. To pierwszy i potężny zarzut, który miał chyba wyróżniać na tle innych tego typu powiastek "Bride", ale nie pykło. Bo wampiry mogą pożywiać się krwią każdego gatunku i jest ok. Do tego, świat obserwujemy oczyma Misery, więc blondynki rodem z kawałów, więc dowiadujemy się, że pi razy oko cytuję "dzieci mają miedzy 3 a 17 lat, a ich szew czołowy jeszcze się nie zrósł" - no dzień dobry, podstawy biologi się kłaniają, szew czołowy zrasta się do najpóźniej drugiego roku życia. Potem mamy "kłykcie" wpychane podczas czynności okołołóżkowych nie będących snem w miejsce, które zwykle gustownie chowamy pod bieliznę. KŁYKCIE. Źrenice, które TĘŻEJĄ. No, wymieniać takich medycznych dziwów mogłabym naprawdę sporo, bo książka magicznie niemal podwoiła swoją wielkość dzięki znacznikom. A, nie zapominajmy o słynnym OMIATANIU spojrzeniem (co, mają odkurzacz albo miotłę w oczach?!), albo FALOWANIU rzęsami (wielkie wachlarze?) - no i tu schodzę do parteru, czyli do zarzutów do tłumaczki, ale i samego wydawnictwa. Niestety. Zresztą, takich okołomedycznych akcentów było więcej, ale nie chcę ich pamiętać, ok?
 
Niestety, pani Kaja Burakiewicz, osoba odpowiedzialna za tłumaczenie między innymi Elektry lub Ariadny znów pokazuje, że totalnie się do tego nie nadaje. I o ile nie czytałam wymienionych, słyszałam tylko potężne zarzuty względem tłumaczenia, że jest bardzo złe - tak tu,w  'Bride" mogę potwierdzać, że tłumaczka poszła na skróty i używa sobie słów, które są albo mową bardzo potoczną i nie pasują do książek nawet typu tego, jaką właśnie opinię czytacie, albo używa słów, które używa się tylko regionalnie (tak, piję tu do  "erzaca", którego musiałam sobie googlować!) albo synonimy, które do zdań pasują jak pięść do nosa. Pomijam już sposób tłumaczenia, w którym pani Kaja wyraźnie nie popisuje się fantazją własną, ale mam wrażenie, że niemal tłumaczem google, bo zdania są momentami dośc koślawe, a kiedy przychodzi do tłumaczenia scen erotycznych... Nie, proszę, NIE! Kobiety niech nie tłumaczą takich scen, bo nie dość, że tłumaczone są wręcz dosłownie - przepraszam, ale palce to nie KŁYKCIE, które wsadzane są Mizerii w pewnej chwili w pewne miejsce - to mam wrażenie, że wstyd ogranicza tłumaczki, i nie potrafią używać więcej słó na beniza niż "kub@as" (cenzura celowa) czy beniz właśnie. Żadnej fantazji, żadnego pomysłu, uniesienia, czerpania rodzaju zabawy z takich scen - co mam wrażenie, występuje u panów. Tak, erotyki tłumaczone przez panów cechują się w mojej opini znacznie lepszym doborem słownictwa, mniejszą ilością wpadek językowych i ogólną elastycznością. Nie trzeba być purytaninem, nie trzeba mieć złotego biletuu na wiadomą stronkę, ale no - nieco fantazji, nieco kreatywności i te sceny będą miały wydźwięk o wiele lepszy, niż gdy w kulminacji mamy KŁYKCIE, albo kub@as 4 razy na jednej stronie. Ale chyba najbardziej kpiłam sobie pod nosem z "WĘZŁA", który i owszem, u psowatych występuje, i ma swoje zastosowanie (odsyłam do wikipedii ciekawskich), ale w polskim języku to słówko ma trochę inny synonim i wartałoby jednak schować dumę w kieszeń i troszkę poszukać. I dowiedzieć się o anatomiii psowatych po polsku, żeby odpowiednio to przedstawić, bo kiedy czytam o "węźle u nasady beniza" to od razu mam skojarzenia z bardzo dziwnymi fetyszami i biednym SORem, który widział wszystko, ale moja wyobraźnia więcej. Dorzucajmy do tego furry hentai - tak, wedle autorki to w scenach keksu mamy, ale tylko w benizie, bo reszta się nie zmienia, chyba, że chodzi o sutki Mizerii, one wędrują nagle z piersi na plecy - i mamy po prostu coś, co czytałam z miną wyrażającą więcej niż tysiąc słów, a moja mama, kiedy jej pokazałam książkę, oznajmiła: widzę tęczu w tej książku. I tu rodzi się moje pytanie - gdzie jest redakcja a nade wszystko KOREKTA, która odpowiadałaby za takie kwiatki tłumaczki? Nie ma. Muzo, zawiodłam się.

Podsumowując, "Bride" to niestety ale dla mnie, dość slaby fanfik o miłości nierealnej, czyli dosłownej, między autorką a Hugh Jackmanem. Ale ponieważ to romantazy, nic nie stoi na przeszkodzie, by ostatecznie żyli długo i szczęśliwie, byli kompatybilni, główny złol poległ, a keks był super... Ksiązka roi się od błędów, leksykalnych, tłumaczeniowych, fabularnych, autorskich i nie wiem, jakich jeszcze, i jest po prostu kiepska. Dla mnie - idealne pokazanie, jak bardzo romantazy nie jest moją bajką i jak bardzo nie siedzi mi na siłe takie romantyzowanie wątków enemies to lovers, różne rasy, etc. Przemoc czy on wielki ona mała też nie są dla mnie ok - i to w "Bride" wybrzmiewa na tyle obrzydliwie, zwłaszcza w scenach keksu, że zamiast brać z nich... .e.... przyjemność? Czułam obrzydzenie. Niestety, ale jestem z tych osób, które pewne sprawy traktują zgoła inaczej, niż fanfikowa Ali Hazelwood - i już wiem, że na pewno nie tknę więcej jej książek, choć, zaskakująco, orginalne językowo "Love hypotesis" brzmiało całkiem nieźle, a tłumaczenie leżało.

Ale tam była trzecia osoba. Tu jest pierwsza. Może to jest winą.

Plus tłumaczka, która nie podołała, nie umiała podjąć walki i wydawnictwo, które nie zastanowiło się, czy wydawać coś, co nie przeszło solidnej korekty i dostaliśmy potworki rodem z translatora google.. No nie polecam. I wiem, że romantasy nie moją bajką jest.

A, i żeby nie było, że wydziwiam czy coś.




Tak wyglądała książka PRZED i PO tym, jak sama do niej usiadłam. Nie martwcie się, zrobię update, jak będzie wyglądać po zakończeniu booktouru... ;)

A jak jest naprawdę? Oceńcie sami ;) A przy okazji, możecie postawić mi kawę jak się podobało ;)





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz