Autor: Marcelina Świątek
Tłumaczenie: -
Wydawnictwo: NieZwykłe
Data polskiego wydania: 08 stycznia 2025
Data oryginalnego wydania: -
Cykl / seria: Princesa (tom 2)
Kategoria: literatura obyczajowa, romans
Stron: 194
Wersja: papierowa, posiadam
Oprawa: zintegrowana
ISBN: 9788383627144
Data polskiego wydania: 08 stycznia 2025
Data oryginalnego wydania: -
Cykl / seria: Princesa (tom 2)
Kategoria: literatura obyczajowa, romans
Stron: 194
Wersja: papierowa, posiadam
Oprawa: zintegrowana
ISBN: 9788383627144
Język: polski
Cena z okładki: 43,90 zł
Tytuł oryginalny: -
Kliknij, by wrócić do strony głównej
_________________________________________________________
Cena z okładki: 43,90 zł
Tytuł oryginalny: -
Kliknij, by wrócić do strony głównej
"Kochany Mikołaju, mam 15 lat, i wielkie maszżenie, rzeby zostać pisarkom. Tagom prawdziwą. Proszem, spełnij moje mażenie." - kto wie, czy tak nie wyglądało jedno z marzeń 15letniej Marceliny, kiedy powstawała pierwsza część tego koszmarka. Mikołaj najpewniej miał wątpliwości, list porwały najpierw elfy, potem hobbici, a na koniec, zamiast do wulkanu, to coś trafiło do (nie)Zwykłego i tak oto mamy 190 stron kołczingowego wysrywu dziewczęcia, które winno jeszcze wiele lat do szuflady pisać, a redakcja z korektą (a dokładniej, 3 paniami wymienionymi w stopce) powinny trafić za kraty za ten brak czegokolwiek, poza wyłapaniem literówek. Cóż. Przecierpiałam, ale znaczniki znów się mi wyczerpały, mimo zapasów poczynionych w Pepco. Jak zawsze moje "ULUBIENE" wydawnictwo nie zawiodło, a ja już po 15 stronach rzucałam tą książeczką po pokoju w złości za ilość kretynizmów. Ale, zanim cokolwiek, to wiadomo, podziękowania dla NAJLEPSZEJ DISCORDOWEJ EKIPY aka Karczmie. Kocham was, jesteście debesty (i o tym potem)! 💓Zapraszam z popcornem i dawką spojlerów. Roast mi wjechał!
_________________________________________________________
"Princesa. Przypomnij mi dni, które straciliśmy"to druga część nastoletniego, mokrego snu o wydaniu własnej książki. Nie różni się przez to specjalnie od pierwszej części - jest równie słaba, nijaka, z masą błędów i brakami korektorsko-redakcyjnymi, a logika tu po prostu leży i kwiczy. Nie wspomnę już za to o ilości alkoholu na stronę. Ale od początku!
Nasza Rozalinda Spark w wyniku wypadku samochodowego straciła pamięć - no plot twist tak oczywisty, że to wręcz piekło. Ale, żeby nie było tak smutno (smutów tu akurat jak na lekarstwo, raczej kiepskiej jakości żartów keksotycznych sporo), no to nasza g(ł)ówna bohaterka poroniła. Pewnie tak było w jakimś serialu, więc dlaczego nie wykorzystać tego i w książce? Problem jest tego typu, że w jednym akapicie jest "oh nie, poroniłam, co za strata!" by dwa akapity już nasza panna nie miała z tym najmniejszego problemu, nie przeżywała tego, no nic. Idealny reset. Oczywiście, spotyka się ze Stacy, Finn też tu się przewija często, no i nasz Łiliam, który bardzo cierpi, bo żona z nim nie mieszka... więc dlatego usunął wszystko z ich wspólnego mieszkania. Princzipessa próbuje odzyskać wspomnienia, rozmawia więc z przyjaciółmi i rodzicami, i wszyscy jej mówią, jaki Paul jest zły, ale ona nie wierzy w ich słowa, więc musi się przekonać osobiście. W międzyczasie Łil bierze ją na randki - scena, w której wychodzą na 79 piętro wieżowca, a potem na dach, żeby oglądać spadające gwiazdy W NOWYM YORKU, gdzie nie ma wiatru i świateł była wybitnie logiczna. Ale o logice to za chwilę. Tak się nasza Princzipezna buja, ze Stacy, Finnem i Łilem, i alkohol leje się tu strumieniami, aż w końcu postanawia zaprosić do siebie Paula, który to opowiada jej, jaki był dla niej cudowny i w ogóle, do rany przyłóż. Śmiechłam. Long story short, nasza bohaterka uważa, że alkohol poprawi jej nastrój, wypija więc 3 WINA, dzwoni po Paula, po czym... trafia do szpitala! I teraz hit, okazuje się, że nasza bohaterka ma... 3 promile alkoholu we krwi. Po 3 winach. Ja nie wiem, albo laska nie ma wątroby, albo trafiła na najmocniejsze wino świata. Oczywiście, Łil się martwi, wygania Paula, ale nie wadzi to brakowi logiki w książce znów go zaprosić, do mieszkania bohaterki, gdzie oczywiście, następuje scena pocałunku - Łil to widzi, wpada w szał, łamie Paulowi rękę. Ale to nic! Princzipezna dzwoni do Łila w którymś momencie, odbiera kobieta. Oczywiście foch, smut, przerażenie, BO ON ZDRADZA, więc rozwód. Łil zdążył się z panną w klubie dosłownie, przelizać, i wprost napisano, że poza alkoholem "wciągnął kreskę". No świetnie, brawo, autorko, masz 16 lat! I bagatelizujesz sprawę narkotyków. No ale, lecimy dalej, w totalnie randomowej kolejności, ale cóż. Ta książka była jak oglądanie przypadkowych fragmentów seriali. Oczywiście, nasza Princzipessa ma na Łila focha, ale potem mu wybacza, i na ślubie Stacy z Finnem się godzą, po czym - świadkowie na ślubie - w ten sam wieczór jadą sobie do Atlanty, żeby tak w spokoju odpocząć. Jedna żałosna scena wstępu do keksu, gdzie ona liże mu tors, kiedy on siedząc w wannie pełnej wody ściska jej pierś i tyle. Happily ever after, oboje odchodzą od swych rodzin, dając z pompki materiały o szantażach rodzinnych, po czym żyją sobie z dala od rodzin, w wymarzonej chatce z drewna, wraz z dziećmi. I uwaga, dzieci Princzipessy i Łila oraz Stacy i Finna oczywiście, MUSZĄ stać się parą...
Fabuły tu praktycznie nie ma, a moja próba opowiedzenia o tym, co przeczytałam, mniej więcej prowadza się do chaosu w samej 'książce".
Ta książka jest nie tyle zła, co po prostu głupia. nielogiczna, bezsensowna i niepotrzebnie wydana. Ja rozumiem, że autorka marzenie miała, chciała napisać i wydać swoją książkę, ale przy wieku, w jakim to zrobiła - 16 lat w końcu - to niestety, ale najlepiej ćwiczyć, ćwiczyć i publikować na wattpadzie. W tej pozycji nie ma niczego, sensu i logiki, a nade wszystko - opieki korektora i redaktora. I to widać. To bardzo widać. Kolejne akapity się wykluczają wzajemnie, autorka nie zrobiła nawet podstawowego riserczu o Nowym Yorku czy ogólnie, Ameryce. Serio, to, co zajęło mi dosłownie 5 minut, autorka olała. Przykłady? Mamy MONSTERY - tak, dobrze znane nam energetyki. Można było pomyśleć i wyszukać coś ambitniejszego, choćby "Arizonę". Kolejny przykład: w którymś momencie kelnera w barze daje Łilowi karteczkę z numerem telefonu - uwaga, mamy zapisane 9 cyfr, a nie... amerykańskie 11! Sam Nowy York to raczej Pcim Dolny, bo nagle się dowiadujemy, że koło mieszkania rodziców (znanej aktorki i bliżej niewiadomego biznesmena) rośnie las, ale wybudowano nowy fast-food, wszędzie można się bez problemu szybko dostać, ale po 20 minutach pieszo dochodzi się do centrum pełnego drapaczy chmur. Scena na dachu ze spadającymi gwiazdami i brakiem wiatru, przemilczę. Scena w szpitalu, z tymi 3 promilami? Już miałam ciary, ale chyba bardziej rozbrajał mnie dialog, gdzie znikąd mówi się o wstrząsie mózgu. Uggh. No i te "kołczingowe" hasła, wplatane gdzie i jak się da. Nie, nie trzeba pokazywać, że "Atomowe nawyki" wjechały za mocno. Po prostu nie trzeba epatować "mądrymi" zdaniami przy ilości absurdów.
Niestety, ale wyraźnie brak tu opieki wydawnictwa. Ba! Wstydziłabym się, gdyby moje nazwisko figurowało w stopce, a ja nie zrobiłam kompletnie nic, by choć zapobiec katastrofie. Akapit składający się z jednego lub dwóch, mało składnych zdań, gdzie logika i sens leżą i kwilą. Zaprzeczanie samej sobie i "fabule" co kilka takich akapitów. Bardzo podstawówkowe żarty i komentarze bohaterów, którzy zachowują się raczej jak właśnie takie piętnastoletnie osoby, niż dorośli podobno ludzie. Pochwała fast foodu (Rozalka wręcz w którymś momencie mówi, że jej ukochane big maki zdobywa w czasie oferty śniadaniowej tylko dlatego, że ma swój urok...), całkowicie zbędne, takie wattpadowe wstawki dotyczące ubioru bohaterek czy makijażu, a nade wszystko kompletnie, ale kompletnie idiotyczne hasła, jak "ulice były puste, mogłem więc jechać znacznie szybciej niż zwykle" po ulicach, przypominam Pcimia Dolnego Nowego Yorku. No nie, nie możesz przekraczać przepisów, tylko dlatego, że uważasz, że możesz. No i teraz, creme de la creme, NARKOTYKI I ALKOHOL.
Myślałam, że orła wywinę, jak przeczytałam, że "Łiliam wziął krechę". I takie "stary, serio?" i nic z tego nie wynika. Za to my możemy wnioskować, że krechy to bez problemu może brać każdy i nic mu nie będzie, nie będzie żadnych konsekwencji, a bary w NY to miejsce, gdzie biały proszek zamawiasz do szota. A teraz, najważniejsze. Alkohol. Alkohol leje się tu strumieniami i traktuje się go jako receptę na całe zło: jesteś smutny, napij się, jesteś trzeźwy, napij się, etc. Alkohol traktowany jest tu lekko i bezrefleksyjnie, jako "bycie cool", co zwłaszcza widać na postaci Finna - gość ma zostać ojcem, ale ma to w pompce i musi się napić. I nie, nie piwa, piwo to tylko przystawka - musi wchodzić wódka. Picie jest więc tu spoko, i absolutnie nie ma refleksji, że po alkoholu się nie jeździ, że chyba ilość alkoholu na stronę to przesada, ale mistrzostwem były te 3 promile... po 3 winach. Mózg mi eksplodował.
Zupełny brak korekty, pilnowania składni i logiczności tego, co pojawia się w kolejnych wersach. No i tak, nie mogę się nie doczepić tomografu. Tak, tej maszyny, dokładnie tak. Autorka pisze sobie niefrasobliwie, że "był robiony tomograf" - nie, tomografu się nie zrobi, a przynajmniej nie na pstryknięcie, bo to za skomplikowana maszyna. Nie możesz "zrobić" sobie tomografu, ale możesz mieć wykonywaną tomografię. Błąd autorki, który powinien być wyłapany i poprawiony, a został. Zresztą, więcej jest tu takich zdań i określeń, które stosować można w języku potocznym i jakoś się to obroni (choć nie bardzo, mało czytasz to i słownictwo ubogie, czy coś), jednak w książce wymagana jest poprawna polszczyzna. Tak samo fanowskie tłumaczenia piosenek, albo wręcz wsadzanie fragmentu tekstu też nie sprawi, że nagle książka będzie "światowa". I nie, "śpiewanie" przez Wiliama "kołysanki" czyli fragmentu przetłumaczonego utworu "Always" Bon Joviego brzmiało bardzo źle.
Postacie tu są totalnie płaskie, nie wnoszą nic z sobą, a ich pojawienie się jest równie logiczne, jak w Simsach postacie w tle. Po prostu są, pojawiają się wówczas, kiedy autorce jest to wygodne. Przykład? Paul - pojawia się wówczas, jak go potrzeba do kręcenia dramy, ale kiedy Wiliam łamie mu rękę, postać znika i wszyscy o nim zapominają... Tak samo jak zapominają o konsekwencjach tego pobicia. Nic, możesz człowiekowi złamać rękę, ale nie poniesiesz za to kary. Logiczne! Tak samo jak wszystkie te bo tak, bo teraz działania. Upijanie się, wyznanie autorki słowami Rozalki, że "kocha Tylor Swift tak bardzo, że mogłaby dla niej zmienić płeć" czy łamanie przepisów, bo tak.
Ale chyba NAJLOGICZNIEJSZE było wyjaśnienie, skąd przydomek bohaterki, i w tym momencie to przepraszam bardzo, ale po prostu wkleję zdjęcie.
Tak, polski wafelek, który chyba autorka uwielbia. Bo z pewnością bogaci amerykanie będą chodzić do polskich sklepów i kupować ten wafelek... Takiego absurdu to ja nie widziałam dawno. Uderzenie dłonią o czoło słychać było chyba na drugim końcu Polski.
Tu teraz koniecznie muszę podziękować fantastycznej rodzince z Karczmy - ta szalona ekipa nie tylko cierpliwie przyjmowała moje screeny i komentarze, ale wręcz ze mną komentowali co głupsze fragmenty książki, sprawiając, że czytanie Princesny okazało się przygodą i kilku osobom poprawiły się humory. Takiej ekipy jak Was, to ze świecą szukać i kocham Was wszystkich i każdego z osobna! Za to, że ze mną czytaliście, że komentowaliście, dawaliście mi poczucie, że ja jestem normalna, a ta książka to jakiś absurdalny twór książkopodobny, na który szkoda było drzew. Jesteście najlepsi! Dlatego zapraszam do dołączenia do naszej ekipy, udzielania się i komentowania, bo kiedy raz przekroczycie próg Karczmy, poznacie, jak wiele fantastycznych polecajek, rozmów i po prostu czystej, książkowej frajdy może dać grupa pozytywnych osób!
"Princesa. Przypomnij mi dni, które straciliśmy" to absolutnie nie wnosząca niczego książeczka, licząca 190 strony, pisana o niczym. Fabuły brak, logiki brak, zachowania bohaterów które normalnie powinny być tępione, tu są gloryfikowane. Pochwała alkoholizmu, niezdrowej żywności, toksycznych relacji, wyobrażenie sobie Ameryki przez pryzmat seriali i filmów, oraz podobnież nijako napisanych książek. W tym tomie znajdziemy to wszystko. Spokojnie można było cała historię zamknąć w jednej książce, nie dzielić jej na dwie (ratujmy drzewa!), a gdyby jeszcze ktoś dorosły pochylił się tutaj nad całością i po prostu młodziutką dziewczynę poprowadził torami kokrekty i redakcji - możliwe, że coś z tego by było. A tak, spełniło się marzenie nastolatki, i to widać. Nastoletni styl pisania, kompletne zero warsztatu i bardzo wattpadowe opisy. Marcelino, pisz, ćwicz się, ale proszę cię, następne książki pisz do szuflady. Albo poszukaj osób, nie ze swojego środowiska, ale choćby na grupach FB, które przeczytają to, wskażą ci błędy i po prostu nakierują na poprawne tory. Zajęło mi dwa dni, by przeczytać, zaznaczyć i skomentować wszystkie bzdurki, jakie wyłapałam, i ta książka niemal podwoiła swoją objętość. Własnie przez to, że zabawiłam się w korekcję i redakcję. Więc... ile by ta pozycja zyskała, gdyby wiadome wydawnictwo się tym zajęło? Oj, sporo. Ale wiadomo, że to wiadome wydawnictwo, więc gwiazdki, promowanie naprawdę nieodpowiednich zachowań i forsa się zgadza, a ty, czytelniku, siwiej.
Podsumowując - na drugą część "Princesny" po prostu szkoda czasu. Jeśli chcecie poczytać książkę niedopracowaną, naiwną, i zdradzającą, co młodzież aktualnie ma w głowach - śmiało. Ale jeśli szukacie ambitniejszej rozrywki, po prostu nie ma po co sięgać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz