środa, 22 stycznia 2025

8/2025 - Wasilij Machanienko, Spersonifikowane noa

Gwiazdek: 6

AutorWasilij Machanienko
Tłumaczenie: Michał Bajorek
Wydawnictwo: Insignis
Data polskiego wydania: 16 grudnia 2024
Data oryginalnego wydania: 02 kwietnia 2020
Cykl / seria: Świat Przeistoczonych (tom 3)
Kategoria: fantasy, science fiction
Stron: 352
Wersja: papierowa, posiadam
Oprawa: miękka
ISBN: 9788368352016
Język: polski
Cena z okładki: 49,90 zł
Tytuł oryginalny: Noa in the Flesh: World of the Changed Series

Kliknij, by wrócić do strony głównej

LitRPG powraca na moje salony w stylu, który... hah, sama nie wiem. Do połowy był naprawdę przyjemną i szybką lekturą, i bawiłam się na niej przednio, ale potem coś kliknęło i poszło nie w tą stronę, co powinno. A szkoda, bo pana Machanienko naprawdę lubię, i spodziewałam się czegoś innego, niż mi tu zaserwowano. Kosmici, dawka PG, sarkazm i rollowanie samego siebie, czyli zapraszam na ostatni tom "Świata przeistoczonych"! Krótko, bo tabelek było zaskakująco mało.

_________________________________________________________

Mark Devine, gracz, który przysięga zemstę, wraca. w końcu stracił siostrę, gra go rolluje, i ogólnie, ma kiepskie widoki na przyszłość. Bo jak inaczej powiedzieć o jego losach, niż właśnie w ten sposób? Ale Mark to Mark, nie tylko ma na głowie przywrócenie do życia siostry, ale i chce pogadać sobie z Władcą Gry, na swoich zasadach. Dochodzi do tego, że wręcz gotów jest z Twórcą Gry współpracować, byle tylko osiągnąć cel. A że po drodze "przypadkiem" wplącze się w problem ze zjadaniem - tak, dobrze czytacie - zjadaniem noa, to już szczegół. Ale zjadanie noa to tylko wierzchołek góry lodowej, w jaką postanowił się nasz bohater wbić, i przez ostatnie dwa miesiące narobić. Albo narozrabiać, bo w sumie na jedno wychodzi, bo nasz bohater wplątuje się w coraz to nowe zadania...

Jest szybko, intensywnie, momentami zabawnie, ale i też miałam wrażenie, że autorowi się trochę kończą pomysły na fabułę, robi się więc trochę powtarzalnie i wtórnie. O ile jeszcze w "Drodze szamana" można było to wybaczyć, zwłaszcza w końcowych tomach, tak tutaj odniosłam wrażenie przesytu. Ba! Momentami nawet odnosiłam wrażenie, że super-duper-Mark jedzie na kodach i cheatach. I to dosłownie. Wszystko mu wychodzi, wszystko mu się udaje, bez względu na sytuację i problem. Już sam wątek noa, ich zdobycie w związku z konsekwencjami stania się kim się stał... Trochę przypominało mi to za bardzo jechanie na kodach. Im dalej w las, tym więcej drzew, żywiołak ognia, smoki... I oczywiście, nasz bohater z każdego starcia wychodzi bez większego szwanku i uszczerbku na zdrowiu. Co więcej, okazuje się, że z każdego takiego starcia wychodzi lepszy, bardziej upgrejdowany i w ogóle, no sama gra chucha i dmucha na gracza. Jak jeszcze do połowy książki uchodziło to autorowi na sucho, tak później, kiedy przemienia się w... no, przemienia się, tu już widać, autorowi pomysły się skończyły. Walka z synem Władcy Gry wyglądała śmiesznie i mało logicznie. Serio. A potem, to przemieszczanie się na statek, pomoc marynarki i na litość boską, to wlepienie pod koniec Grupy W. Tak, zapewne wszyscy wiecie, o jaką pewną grupę chodzi. Kurtyna. W ogóle, cała akcja dzieje się w Rosji, Władca Gry siedzi sobie w sąsiednim państwie - i nie zgadniecie, mamy tu Kapitol. Ale dlaczego, ale po co, nie wiadomo, tak po prostu autorowi pasuje.

Kwestia PG, czyli Power Gamingu też mnie tu boli. Zupełnie, jakby nasz główny bohater jechał na kodach, które umożliwiają mu szybki awans, nie oglądając się na przeciwników. Wszystko się mu udaje, wszystko wychodzi super idealnie. W którymś nawet momencie zapominamy o tym, że aby przetrwać, Mark musi zjeść noa, ale hej, przecież odblokował poziomy, ma 72 godziny! Ale po co? Tylko, by załatać jakąś fabularną głupotkę. Znacznie łatwiej byłoby wyciągnąć fabularne konsekwencje i tak je poprowadzić, żeby to miało sens, ale autor wybrał PG i ostatecznie pewne kwestie zostają zamiecione pod dywan, inne pojawiają się, jak akurat w scenie wygodnie. Jak choćby scena z Villianem i smokiem - potrzebne to było tylko po to, by główny bohater mógł skorzystać z prawa grawitacji. 

Brakowało mi też logiczności i ciągłości - Wiewiórka się pojawia, ale praktycznie jej nie ma, skakanie między kolejnymi scenami, zupełnie, jakby autor po prostu pisał co ciekawsze fragmenty gier, pomijając żmudne przemieszczanie się i questy poboczne. Wątki związane z kobietami też były napisane tu po prostu śmiesznie i żałośnie - nagle kosmici wybierają tylko, tu cytat "kandydatki na miss świata i to bez makijażu", na widok których biednemu bohaterowi drga podbrzusze. Gdzieś straciła się luźna, ale z humorem pisana powieść, za to pojawił się samotny wilk, wielki bohater, który w finałowej walce z bossem jest taki sprytny i silny... Tak, ta finałowa walka też mnie bolała po oczach, jak już wcześniej wyjaśnienia, jak działa cały świat, noa i po co niektórym krew smoków. No wyraźnie w którymś momencie się autor pogubił.

Ale duży plus? Lekkość. Czytało sie naprawdę lekko i szybko, co zasługą jest zarówno tłumacza jak i autora - tu nie mam zastrzeżeń, bo lekkość tej książki i szybkość, z jaką ją pochłonęłam, zaskoczyła nawet mnie - jedno popołudnie i po książce :D Możliwe, że pomagały też tabelki i charakterystyczne komunikaty "z gry", zajmujące trochę miejsca, ale nie mniej - dla mnie bomba, takie luźne, popołudniowe, przyjemne czytadełko.

Jedyny spory plus to furtka, że gra w klimacie magii się będzie dziać, ale czy z tym samym bohaterem, to już się przekonamy, bo ta trylogia to zamknięta całość, zaś enigmatyczna zapowiedź wydawnictwa, że "w przygotowaniu kolejne" mogą świadczyć o tym, że pan Machanienko nie spocznie na laurach i nie zagrzebie do końca pomysłu na prowadzenie swoich książek.

O postaciach to ja nawet nie wiem, co powiedzieć. Mark cacy a reszta durna. Nasz główny bohater na sterydach kopie wszystkim tyłki, rozwiązuje wszystkie problemy i w lot łapie aluzje, a otoczenie jest tylko po to, by jak w Simsach, czasem zrobić przypadkową interakcję. Zwłaszcza kwestia damskich postaci jest tu problematyczna: Wiewiórki praktycznie nie było, choć się przewijała - kompletnie nie wiadomo, jaka to postać, Milady po prostu nienawidzi Marka, i woli swojego wybranka, co jest podkreślane tak często, że aż boli, a pojawienie się sukkuba uważam za wypadek przy pracy. Z męskich postaci wszyscy wydają się nijacy i płascy, zbudowani na tym samym poziomie, tylko na potrzeby chwili daje się im inne charaktery, by to nasz główny bohater błyszczał. Strasznie Marka nie lubię po tym tomie, zwłaszcza od połowy.

"Personifikowane noa" nie jest książką złą. Nie, jest całkiem sympatyczną pozycją, ale wyraźnie zwalnia i traci swój "świeży" powiew. Jest dalej strzelankowo, dalej litRPG gra tu spore skrzypce, autor wyraźnie pokazuje, że ma pomysł i umie go wykorzystać, wprowadzając choćby "przedmioty i fizykę prawdziwego świata", jednak czegoś mi zabrakło, jakiegoś sznitu, który dopieściłby całość i nie zostawiał takiego poczucia... niedosytu. Na plus furtka, na minus kult jednostki i wplątanie wyraźnych nawiązań do świata, który wyraźnie poszedł nie w tą stronę, co powinien... Czuję rozczarowanie, a może i nawet rodzaj niedosytu, dlatego liczę, że ta furtka, którą autor sobie zostawił, trochę naprawi te odczucia!

A jak jest naprawdę? Oceńcie sami ;) A przy okazji, możecie postawić mi kawę jak się podobało ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz