Autor: Anne McCaffrey
Tłumaczenie: Justyna Zandberg
Wydawnictwo: Książnica
Data polskiego wydania: 2008
Data oryginalnego wydania: 1997
Cykl / seria: Jeźdźcy smoków z Pern (tom 9)
Kategoria: fantasy, science fiction
Stron: 424
Wersja: papierowa, posiadam
Oprawa: miękka
ISBN: 9788324576777
Język: polski
Cena z okładki: 11,99 zł
Tytuł oryginalny: Dragonsdawn
Kliknij, by wrócić do strony głównej
_________________________________________________________
A jak jest naprawdę? Oceńcie sami ;) A przy okazji, możecie postawić mi kawę jak się podobało ;)
Cena z okładki: 11,99 zł
Tytuł oryginalny: Dragonsdawn
Kliknij, by wrócić do strony głównej
Smoki i Pern nieodmiennie łączą się w jedno. Ale jak powstały, jak narodziły się z maleńkich jaszczurek ognistych? Na to pytanie odpowiada właśnie ten tom, "Narodziny smoków". Absolutnie rewelacyjne łączenie SF z fantastyką, przyszłości, która stanie się przeszłością. Bawiłam się przednio, cóż więcej mogę dodać? No chyba tylko kilka kolejnych słów, które zdradzają, że absolutnie rewelacyjnie się bawiłam. Cóż, taka prawda, a Anne McCaffrey nie po raz pierwszy udowodniła, że jest "królową smoków". Nawet w chwilach, kiedy sięgała po skomplikowane nazwy i rzeczy, które byłyby nie do pomyślenia... Zapraszam!
_________________________________________________________
Ludzkość kolonizuje Pern, odległą planetę w układzie Rukbath. Koloniści powoli są wybudzaniu z długiego snu, nie wiedząc, czego się mają spodziewać. Pomiędzy ludźmi - ba! - całymi rodzinami którzy szukają nadziei i szansy na nowe, lepsze życie na tej planecie, znajduje się jednak i trochę złych jednostek, którym średnio podoba się wizja życia na takich rubieżach świata znanego i cywilizowanego. Dziewicza planeta okazuje się prawdziwym rajem, Ale tylko do czasu - kiedy mordercze Nici zaczynają opadać na powierzchnię planety, koloniści stają przed potężnym wyzwaniem i pytaniem: jak się bronić? Nieoczekiwanie, na pomoc przychodzą znalezione przez dwójkę dzieciaków jaszczurki ogniste - tylko trzeba je odpowiednio powiększyć...
Muszę przyznać, że przebywanie na Pernie w jego początkowych chwilach, obserwacja, jak koloniści zaczynają podbijać Południowy Kontynent, walcząc z przeciwnościami losu i pragnieniem, by wszystko należało tylko do nich - było absolutnie wciągającą przygodą, zwłaszcza, że w tym tomie dostajemy sporo SF, jak na historię, która już była nam znana wszak i więcej w niej było fantastyki, niż przyszłościowych rozwiązań. A jednak, całość okazuje się zaskakująco przyjemna i absolutnie dobrze było mi wrócić do dość wszak znanych mi rozwiązań. Ci, którzy boją się, że będzie tu "za wiele" technologii, a przez to zniknie im przyjemność z czytania - spokojnie, wcale tak źle nie jest. Wręcz wszystko wyłożone jest dość "łopatologicznie", nie ma trudnego słownictwa, a część "przyszłościowych cudów" obserwujemy oczyma osadników, którzy po prostu się na tym nie znają. Jasne, pojawiają się kosmiczne statki, ścigacze i inne, różne cuda, jednak jest tego stosunkowo nie za dużo, i nie przytłacza to swoją istotą. Wyważone motywy naprawdę dobrze się przeplatają, więc nie ma co się bać.
Co więcej, osoby, które nie czytały żadnego z tomów perneńskich - spokojnie mogą i zacząć od "Narodzin", bo i czytelne mapki, i opis pojawienia się kolonistów na Pernie śmiało wprowadza w to uniwersum. Nie ma tu Weyrów i Warowni, Cechów i mistrzów, ale poznajemy cały świat niejako od nowa. Uczymy się wraz z kolonistami, jak należy na obcej i zupełnie nowej dla wszystkich planecie żyć, współpracować i tworzyć wspólnotę, odchodząc jednocześnie od przeszłości, od wojen i zniszczeń, od wszelkiego "zła", które zostało na innych planetach (a co jest wspominane czasem w książce). Pokojowe rozwiązania nie zawsze jednak przynoszą efekty, wśród kolonistów są też osoby chciwe i mściwe, pragnące zemsty i ucieczki od tego, co mają, ale nic nie przychodzi za darmo. Można śmiało powiedzieć, że to karma instant ;)
Powieść czytało mi się szybko, bardzo przyjemnie, doskonale uzupełniając historię Pernu o pierwszych, niemal mitycznych kolonizatorów. Poznajemy ich historię, niektórych - jak choćby Sorki i Seana, pierwszych smoczych jeźdźców Pern, innych, założycieli Warowni i Fortów, obserwujemy z boku, i choć podglądamy ich życie prywatne, jest to dość subtelne i ciekawe doświadczenie. Bardziej bowiem interesuje nas to, aby Kolonia przetrwała, jej podziały i niesnaski, walka o władzę i pragnienie ucieczki gdzieś w bardziej cywilizowane regiony świata (wątek z tymi ucieczkami doprawdy, bardzo mnie poruszył), a nade wszystko- pierwszy kontakt z Nićmi i podjęcie heroicznej walki o to, by przetrwać. To jest główna oś całego tomu, podjęcie prób przetrwania, a także uzyskania sprzymierzeńców w postaci smoków. I to ostatnie, w zasadzie, jest najbardziej interesujące z całej powieści. Jak, od maleńkiej jaszczurki ognistej, stworzono potężne i piękne smoki? Zdecydowanie, śledzenie drogi, jaką przeszły od maleńkich stworzonek aż po wielkie, gady, była fascynująca przygodą. Trochę żal mi tylko delfinów, bo one też okazały się nader fajnym dodatkiem, z drugiej jednak strony wiem, że będzie osobny tom o nich, i tym, co się z nimi stało...
Są zastrzeżenia, owszem, i głównie, to chyba faktycznie sama fabuła. Liniowa, prosta, łatwo jest przewidywać, co się stanie. Nie trzyma nas nic w tajemnicy i napięciu, historia po prostu opowiada się sama. Z drugiej jednak strony, przy tak skomplikowanym świecie i takiej planecie jak Pern, może po prostu będzie lepiej? Część postaci też rozpisana dość czarno-biało, ale o tym za chwilę. Największy problem mam jednak do samego wydania - posiadam tą serię wydaną pod sztandarem Książnicy Kieszonkowej - tak, wiem, nadal wychodzą "kieszonkowe" książki, jednak przy prawie 500 stronach, czuć było słabszą jakość wydania, zwłaszcza pod koniec, bałam się, że po prostu grzbiet nie wytrzyma i kartki zaczną mi latać. Na szczęście, nic się takiego nie stało, nawet grzbiet został cały (nie, żebym była jakimś fanatykiem niepołamanych grzbietów, mam kilkadziesiąt książek z takim uszkodzeniem, ale mimo to, oko zawsze cieszy cały grzbiet!), kartki na miejscu. Ja wiem, to starsze wydanie, ale... No i okładka. na litość boską, jak lubię grafiki Todda Lokwooda - i absolutnie mi pasują w wielu opowieściach fantasy, nadając niesamowitego klimatu, albo po prostu pokazując konkretne postacie, jakimi były (Drizzt!), tak tu... No po prostu mi ta okładka nie pasuje, i co chwila łapałam się na tym, że... nie :D
Co ważne - choć wspomniany jest tu keks, zrobione jest to bardzo umiejętnie i subtelnie. Nie przytłacza, nie denerwuje, nie jest czymś, na czym się wszyscy skupiają. Szkoda, że we współczesnych książkach tak nie jest! Mamy też dość uniwersalne historie związane z narodzinami i śmiercią, ze stratą i poczuciem bezradności, ale w całokształcie wszystko układa się jednak dobrze. W końcu to Pern ;)
Co do postaci - niektóre z nich były straszliwie czarno-białe. Dobre postacie są dobre i wszyscy je lubią, złe są złe, i każdy po nich spodziewa się czegoś paskudnego. To momentami przeszkadzało, ale hej, pamiętajmy, kiedy powieść wyszła, i że w tamtych czasach trochę inaczej spoglądano na budowę bohterów! rozbroiła mnie za za to konstrukcja Sorki i Seana - dwójka dzieciaków, które szybko łapią porozumiewawczą nić, jeszcze na statku, a potem stają się osią wydarzeń, wokół których budowane są smoki. Widziałam w nich odbicie innych, wcześniejszych postaci, zwłaszcza tych, które powiązane są z Weyrem Benden, co od razu kieruje moje myśli w stronę admirała Bendena - jednego z przywódców, nieodmiennie kojarzącego mi się z takim sir Seanem Connery, miłym, dobrodusznym, ale jednocześnie twardym i przyciągającym uwagę ;)
W całokształcie jednak "Narodziny..." to bardzo fajny tom, który tłumaczy wiele, wciąga i porywa. Pokazuje, jak wiele jest jeszcze do odkrycia na Pernie, jak nieprzewidywalny jest to świat, a Anne McCaffrey zdecydowanie jest "królową smoków", bo to ona jak nikt inny, stworzyła to unikalne, niezwykłe uniwersum, w którym z wprawą i swadą bawi się przeszłością i przyszłością, serwując unikalny styl i miks, który może nie trafi do każdego, nie oszukujmy się, ale jeśli na sali są fani klasyki - to jak nabardziej, trafi.
"Narodziny smoków" to nie jest współczesne, klasyczne fantasy, choć odnajdziemy tu klasyczne podziały na dobro i zło. To przemyślana historia, która świetnie splata się z całym uniwersum, wyjaśnia je i rozwija. Jeśli więc szukacie czegoś prostego "na raz", z banalną historią miłości między bohaterami - porzućcie nadzieję, że cokolwiek takiego znajdziecie tutaj. Z mojej strony - zachwyt, ale ja po prostu wychowywałam się na podobnych książkach, dlatego z radością je sobie odkurzam, odświeżam i stwierdzam, że teraz takie historie stają się prawdziwą rzadkością, więc tym bardziej, warto je poznawać, wspominać i mówić, że kiedyś tworzono naprawdę oryginalne uniwersa!
A jak jest naprawdę? Oceńcie sami ;) A przy okazji, możecie postawić mi kawę jak się podobało ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz