Autor: Janusz Stankiewicz
Tłumaczenie:
Wydawnictwo: Alegoria
Data polskiego wydania: 31 marca 2023
Data oryginalnego wydania:
Cykl / seria: Gorath
Kategoria: fantasy, science fiction
Stron: 324
Wersja: papierowa, posiadam
Oprawa: miękka
ISBN: 9788366767355
Język: polski
Cena z okładki: 44 zł
Tytuł oryginalny:
Kliknij, by wrócić do strony głównej
Pamiętając jak…
niezapomniane wrażenie wywarła na mnie książka „Gorath: Uderz pierwszy”, do jej
kontynuacji podchodziłem z totalną rezygnacją i brakiem jakichkolwiek oczekiwań
– ot, jak na przysłowiową egzekucję. Pocieszała mnie jedynie myśl, że po quasi-korektorskim
koszmarze pierwszej części gorzej być już raczej nie może. Swoje zastrzeżenia
do niej wyraziłem zresztą w recenzji na LC (i na wrocławskich Targach Książki,
gdzie miałem przyjemność spotkać autora) i nadal ją podtrzymuje, bo ta chłosta
była ze wszech miar zasłużona. Sięgnąłem jednak po „Gorath: Krawędź Otchłani” i
zacząłem czytać. Pierwszy kwiatek znalazłem już na stronie 14, gdzie korektorom
uwidziało się zostawić w tekście słowo „N2ie” (pisownia oryginalna). Westchnąłem
zrezygnowany, rzuciłem że „znowu się zaczyna” i z poczuciem nadciągającej
zagłady ruszyłem dalej w tekst. I bardzo, ale to bardzo przyjemnie się
rozczarowałem!
_________________________________________________________
Zacznę jednak od
krótkiego przybliżenia z czym tym razem autor postanowił nas zapoznać. Akcja
drugiego „Goratha” zaczyna się krótko po wydarzeniach znanych z pierwszej
części. Tytułowy bohater, wykazując się dużą dawką zdrowego rozsądku
połączonego z pragmatyzmem, nawiał z Imperium i postanowił udać się na morza
południowe by zacząć wszystko od nowa i zasmakować prostego życia. Niestety
chwalebne i rozsądne zamiary szybko zostają pokrzyżowane przez coś tak
prozaicznego jak rzeczywistość, która nie jest skłonna pozwolić naszemu półorkowi
parać się uczciwym fachem. Zamiast tego Gorath, po raz kolejny wykazując wspomniany
wcześniej pragmatyzm, ze słowami „Jebać biedę!” na ustach wraca do zarabiania
na życie tym, co wychodzi mu najlepiej – czyli demontażem bliźnich przy użyciu
ostrych i tępych narzędzi. Los prowadzi go do przestępczego półświatka, gdzie
usiłuje zebrać kapitał startowy na nowy start życiowy – tak, tak nie porzucił
tego zamiaru, jedynie go odłożył na czas nieokreślony. I chociaż na początku
idzie nieźle, to wkrótce pojawiają się starzy znajomi, którzy po raz kolejny
wciągają go w wir wydarzeń o zdecydowanie za wysokiej, jak na jego gusta,
randze.
Jednocześnie z przygodami
Goratha prowadzona jest druga linia fabularna, dziejąca się w samym Imperium.
Tu mamy dwójkę głównych bohaterów. Po pierwsze dawnego towarzysza półorka,
elfiego maga Evelona spiskującego przeciw Imperium orków, a po drugie Katahanę
Marr, pracodawczynię Gorahta z pierwszej części, która stoi na straży porządku
w tymże Imperium. Los naturalnie splata ich wątki, co prowadzi do spisków,
intryg, wojny biologicznej, a nawet do scen posuwisto-zwrotnych, na szczęście
utrzymanych na stosownym poziomie – nic NieZwykłego. Co ciekawe, oba wątki nie
splatają się, wyraźnie zostawiono to na trzecią część. Którą autor nęci,
dodając na końcu naprawdę dobre cliffhangery.
Więcej nie zdradzę i już
przechodzę do wrażeń jakie wyniosłem z lektury „Gorath Krawędź Otchłani”. W
telegraficznym skrócie – jest to dobra książka. Nie wybitna, nie przełomowa,
ale zwyczajnie dobra. I szczerze mówiąc nadal nie mogę uwierzyć, że tak właśnie
ją odbieram. Postęp, jaki uczynił autor od pierwszej części jest wręcz
gargantuiczny. I mam tu na myśli sam styl pisania, konstruowanie historii i
jakość ogólną. Przygody bohaterów są interesujące, utrzymane w dobrym tempie, a
na dodatek w treść wpleciono nieco ciekawostek z przeszłości świata
przedstawionego. Ten zaś został znacząco rozbudowany, dowiadujemy się coraz
więcej jak wygląda sytuacja na nim i co jeszcze może się w ustalonym porządku
spierniczyć (wychodzi na to, że całkiem sporo). Dodatkową zaletą jest fakt, że
napisano to bardzo przystępnym językiem i lektura tych trzystu stron (z
ogonkiem) idzie błyskawicznie – oceniam średni czas czytania na niecałe dwa
popołudnia.
Naturalnie nie wszystko
było idealnie – zdarzały się sceny, w mojej opinii, niepotrzebne, przy innych z
kolei aż wali po oczach skąd wzięta została inspiracja do nich – ot na przykład
banda piratów płynąca na bagna celem odwiedzenia wiedźmy. Brzmi znajomo? I
chociaż generalnie klimat jest dobry i utrzymywany, to zdarzają się zgrzyty,
jak choćby pojawienie się „brokera informacji”, które to określenie nijak do
świata przedstawionego nie pasuje. Tak więc owszem, można w tekście znaleźć
potknięcia, ale w niezbyt dużej ilości i o niezbyt dużym ciężarze gatunkowym.
No może oprócz jednego, który mi osobiście boleśnie zgrzytnął po mózgu –
nazwanie przyzwanej morderczej wielonożnej, owadopodobnej bestii zergiem.
Zergiem. Serio? Nie dało się wymyślić czegokolwiek innego? Przez kilka stron bałem
się, że zaraz wjadą tam na rydwanie Raynor i Kerrigan… Kolejnym zastrzeżeniem
jest fakt, z pochodzenie Goratha nadal nie jest dobrze uwidocznione. Mimo, że
jest półorkiem, to tak naprawdę zachowuje się i jest opisywany jako nieco
silniejszy i odporniejszy człowiek – to zdecydowanie dalej jest do poprawy.
A teraz najważniejsza
część, czyli poziom korekty i redakcji. W przeciwieństwie do poprzedniej części
tutaj ona występuje i jest widoczna. Przyznam, że czytałem powoli i uważnie,
tropiłem potencjalne wpadki i oprócz tej wymienionej na samym wstępie, zwyczajnie
ich nie znalazłem. Podejrzewam, że po fiasku, które zabiło przyjemność z
lektury „Gorath: Uderz pierwszy” (przynajmniej dla części czytelników), pan
autor przeciągnął korektorów po rozżarzonych węglach lub przewalcował ich na
piekielnych maglach i efekt widać od razu! Zupełnie inaczej podchodzi się do książki
zredagowanej w taki sposób, że lektura jest przyjemnością a nie torturą. Oby
tak dalej!
A jak jest naprawdę? To już oceńcie sami ;) A przy okazji, możecie postawić Kag kawę jak się podobało ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz