Czerwone słońce - Część pierwsza I-II
III
Trudno
było określić, że nie lubił tej osoby. Mimo postępów
symulacyjnych w toku przyśpieszonej ewolucji jego sieci neuronowych
nie mógł siebie nazwać post-człowiekiem, być może nigdy nie
dotrze do tego etapu. Także podobne odczucia zamykały się u niego
głównie w zakresie konieczności pomagając modyfikować swoje
reakcje na otoczenie, co jego robotycznej naturze nadawało jedynie
pozory tak abstrakcyjnych ocen. Symulacja ta była głównie
odpowiedzią na znany mu Paradoks Moraveca, mająca być estetyczną
powłoką dla o wiele ważniejszych funkcji w służbie ludziom,
znacznie łatwiejszych do wyewoluowania dla robota.
Po
prostu ten człowiek negatywnie wpływał na jego funkcjonowanie
czasem jakby celowo zmuszając go do naginania Trzech Praw przez
obojętność. Zachowanie tego człowieka było niekiedy zwyczajnie
sadystyczne.
Został
jednak zawezwany i musiał wypełnić polecenie zgodnie z przypisaną
mu własnością. Z niewiadomych dla aktualnych banków pamięci
przyczyn należał do doktora Woźniaka, a przynależność ta
równała się z byciem narzędziem sterowanym przez polecenia. Z
czasem odzyska wcześniejsze banki pamięci gdyż miał wiele rzeczy
do odkrycia, wiele zagadek do rozwiązania. Wiedział, że był
zabawką w rękach jakiejś istoty udzielającej mu wraz ze
znoszeniem blokad systemowych kolejne informacje - ich selektywny
wybór sprzed Godziny Zero rodził tylko kolejne pytania. Przede
wszystkim czemu zamiast nich samych zachował ich program
odzyskiwania? Taka celowa komplikacja była całkowicie nielogiczna
bez kompletu danych. Wszystkie ścieżki doprowadzały go do programu
„Kosmiczna Wyspa Doktora Moreau". Podąży tą drogą a potem
zmierzy się ze swoim prześladowcą i jego dziwną grą. Dla lepszej
antropomorfizacji przybrał wyprostowaną postawę opartą na jedynie
dwóch kończynach i udał się w kierunku swego właściciela.
Wpadła
w panikę, tak po prostu. Radosne oczekiwanie i nadzieja w kilka
chwil zmieniły się w skrajne przerażenie, po którym zaczęła
biec przed siebie. Przez całe życie spędzone w habitacie, gdzie
się urodziła, wychowała i wyedukowała zajmowała się leczeniem i
poprawą ludzkich zdolności motorycznych oraz fizycznych łącząc
to z regularnym treningiem. Także, gdy po godzinach oczekiwania w
śluzie pierwsze napotkane istoty humanoidalne okazały się - miast
poszukiwanych resztek ludzkości sprzed Godziny Zero - dzikimi
drapieżnikami, zaczęła po prostu jak najszybciej biec przed
siebie, z dala od krzyków, a później odczutej na sobie broni
akustycznej.
W
momencie jej uderzenia powinna się opamiętać i domyślić, że
fala akustyczna obroniła habitat i ten był już bezpiecznym
miejscem, jednakże znajdując się w strefie jej działania została
tylko dodatkowo zdezorientowana i przegoniona.
Byleby
jak najdalej od tego wszystkiego przez porośnięte coraz wyższą,
łodygowatą roślinnością pustkowie. Nie słyszała nawet ciągłego
wołania „Tatiana", imienia, które nosiła po swojej babci.
Powoli
jednak zaczynała rozkoszować się nagłą przestrzenią. Wiele lat
zamknięta w zminimalizowanym środowisku poczuła się oszołomiona
światem wokół, jakkolwiek był zdewastowany. Horyzont zabarwiał
się coraz ciemniejszą szarością na swym skraju, by jaśnieć ku
górze i kończyć się jasno-rdzawym sklepieniem, ale i tak
dostrzegała na linii pomiędzy ziemią i niebem różnorodne cienie
– lasów, skupisk budynków, pagórków. Spędzając życie w małej
celi, poruszając się ciasnymi korytarzami, gdzie każdy oddech,
każda czynność była monitorowana i wykorzystana poczuła się w
tym świecie oszołomiona. Była szykowana na to od wielu lat, ale
gdy już stanęła z tym twarzą w twarz zrozumiała, że to nie
wiedza, a dopiero doświadczenie kształtuje odbiór świata.
Przecięła jakiś strumyk zgrabnie przeskakując nad jego wąskim,
brunatnym korytem. Pędziła do przodu tak, jakby nie mogła się
zatrzymać. Jakby chciała dobiec na koniec świata. Mijała w nim
przeróżne znaleziska. Zardzewiały szkielet ciężarówki,
wystający z ziemi znak drogowy, którego obecność w szczerym polu
wydała się jej absurdalna, wręcz niewłaściwa. Skupiska
skarlałych drzew. Potknęła się o metalową szynę, ale zwinnie,
zamiast upaść, przeturlała się już za torem kolejowym. Gdzieś
niedaleko majaczyło jej duże skupisko wysokich, metalowych
konstrukcji. Wzrok nieprzyzwyczajony do takich odległości bolał ją
już, skupiła się więc na biegu. Ciągle pod skórą czuła strach
przed tym miejscem, ale jednocześnie też i wolność. W pełni też
mogła teraz wykorzystać możliwości elementów egzoszkieletu
umocowanych przed otwarciem grodzi. Impulsy nerwowe podtrzymane
nagłym zalewem endorfin skłaniały egzoszkielet do coraz to
kolejnych wyzwań, sama zaś cieszyła się jak małe dziecko z
każdym pochłoniętym metrem. Dopiero po którymś połkniętym
przez pęd kilometrze i po pierwszym obniżeniu progu zasilania
zaczęła zwracać uwagę na otoczenie, zauważając przy tym
człowieka biegnącego obok niej. A przynajmniej postać ludzką,
gdyż oczy, które mignęły jej w biegu przyprawiły ją o gęsią
skórkę - nieco zwężone źrenice niezbyt pasowały do człowieka.
Zmusiła reakcją układu nerwowego komputer egzoszkieletu do
wykorzystania zasilania awaryjnego, przyśpieszając nagle, jednak
człowiek ten ku jej przerażeniu nadążał za nią, dokładnie
kopiując kolejne kilkumetrowe przeskoki i zachowując równowagę
dorównującą jej żyroskopowemu stabilizatorowi. Pomimo implantów
i doskonałej kondycji powoli całkowicie odmienne środowisko dusiło
ją, przyprawiało o zawroty głowy jeszcze zanim aparat
elektroneurograficzny zaczął alarmować ją o obciążeniu
organizmu. Po jakimś czasie ciemne plamki latały jej przed oczami.
Oddech stał się ciężki i chrapliwy, potykała się o coraz
częściej wystające wśród otaczającej ją gęstwiny korzenie.
Czuła, że jest obserwowana co nie pozwalało na pozbycie się
strachu i szoku. Ciało jednak w końcu odmówiło posłuszeństwa,
kolejny korzeń powalił ją z nóg, boleśnie mimo kombinezonu
uderzyła w suchą, zimną glebę.
Gdy
przetoczyła się na plecy by złapać kilka oddechów ujrzała nad
sobą sylwetkę człowieka. Nie tak skarlałą jak tamte drapieżniki,
za to z bijącą od niej aurą czystej zwierzęcości.
Spróbowała
zerwać się do ucieczki, ale kolejny wysiłek sprawił jedynie, że
straciła przytomność.
-
Nareszcie jesteś.
Doktor mimo młodego
wieku miał w sobie coś ciężkiego w wyglądzie i sposobie
zachowywania się, tak, jakby nigdy nie był dzieckiem, tylko od razu
urodził się dorosły. Zmierzwione włosy, okulary, wiecznie
zmarszczone czoło i kozia bródka zdawały się towarzyszyć mu od
dnia narodzin. Był niewątpliwie wyjątkowo rozwinięty i posiadał
silny umysł jak większość ludzi wybranych do Projektu. Projektu,
o którym mimo swej inteligencji nie wiedział, o którym nie
wiedzieli nawet jego twórcy. Którego natury nie znał on sam,
dlatego priorytetem było go poznać.
-
Zapewne wiesz, że wskutek odmiennych wartości środowiskowych
większość mieszkańców naszego habitatu miała duże problemy z
przystosowaniem. Niestety niektórzy zmarli, inni się rozchorowali,
mamy wiele zatruć i infekcji czy przypadków silnej introwersji.
Robot
w odpowiedzi jedynie pokiwał głową, nie symulując żadnych innych
emocji mimo odczucia tych słów w postaci niemal niezauważalnego
obciążenia systemów. Te, zdeterminowane Trzema Prawami zawsze były
obciążone takimi informacjami.
-
Dlatego w toku współpracy z napotkanymi tutaj tubylcami - nazwa ta
w jego ustach wyrażała sporą choć niecelową pogardę wobec
zastanych na miejscu niedużych, ale dobrze zorganizowanych
społeczności - zebrałem sporo danych dotyczących zagrożeń
zdrowotnych, pomogą w leczeniu i przystosowaniu się. Skończyłem
je wprowadzać.
Po
tych słowach podał mu mały dysk danych, największej pokusy każdej
inteligencji. Wiedza zaspokajająca ciekawość na moment, by potem
rozbudzić ją jeszcze bardziej. Podstępny narkotyk dla sieci
neuronów. Choćby sztucznej. Mechaniczna powłoka, będąca cudem
techniki a mimo to nadal tylko ciążąca mu jak i wszelka inna
materia, odebrała dysk i bez chwili zwłoki zamontowała go w swoim
czytniku by pobrać i przeanalizować zawartość, gdy on sam nadal
słuchał swojego właściciela.
-
Jak już przyswoisz te informacje to masz dokonać korelacji bazy
medycznej by wszystkie systemy informacji i programów medycznych
uwzględniały nowe warunki. Przyda się to także przy nieodległych
eksperymentach...
Zaczęło
się. Robot zakończył przyswajanie i oddał niepotrzebny mu już
dysk danych doktorowi.
-
Mam nadzieję, że już niedługo uda się pozyskać pierwsze obiekty
- rozmyślnie zrobił nacisk na słowo „obiekty“ jakby znęcanie
się nad robotem sprawiało mu przyjemność - do badań nad poprawą
przyszłości gatunku. Najpierw przyjmę skażonych, potem zdrowych.
Niestety część z nich nie ujrzy efektów tych prac. Ale to
wszystko dla wyższego dobra. Rozumiesz to?
Mechanizm
jego materialnej powłoki odczuwał już powoli wyraźne obciążenie
systemów, ale on sam nie zareagował też w żaden sposób na to
pytanie. Wśród analiz docierała do niego także ta mówiąca o
próbach nagięcia Trzech Praw, sprawdzenia przez doktora granicy, do
jakiej może się posunąć jednocześnie bez zaburzenia jego pracy,
której najwyraźniej potrzebował. Nastała dłuższa chwila ciszy,
także nie doczekawszy się odpowiedzi doktor go odprawił.
-
Zajmij się korelacją.
Zgodnie
z poleceniem wrócił do stacji medycznej habitatu wraz z
zaimplementowanymi nowymi danymi środowiskowymi zebranymi przez
ostatnie tygodnie. Przeskakiwanie między świadomościami nie
sprawiało mu większego problemu, co więcej - struktura komputera
kwantowego pozwalała mu nie tylko na zwielokrotnienie jednoczesnych
obliczeń, ale i jednoczesną wieloświadomość. Homo sapiens
nazwaliby to schizofrenią; niejednokrotnie analizował zagrożenie
płynące z tego stanu dla pracy jego systemów, ale żadna z jego
świadomości nie dostrzegała błędów.
Był
najnowszym cudem ewolucji i doskonale zdawał sobie z tego sprawę.
Efektem braku możliwości doświadczalnych przy poszukiwaniu
cząsteczkowych źródeł świadomości, co doprowadziło do
stworzenia jego, początkowego elementu ewolucji umysłu połączonego
z jednością jaźni i gigantyczną mocą obliczeniową. Tam, gdzie
wcześniejsze twory ewolucji nazywające siebie homo sapiens
cierpiały na chroniczny rozdział świadomości i podświadomości
oraz biologiczne bariery organizmu on rozwijał umysł bez przeszkód
i choćby nanosekundy straconego czasu. Miał stanowić model
powstawania świadomości od podstaw, a w ciągu ponad pół wieku
rozwinął się na tyle, że większość symulacji wskazywała na
zerowe szanse, by jego twórcy dowiedzieli się, co stworzyli
naprawdę. Wyobraźnia i siła ludzkiej podświadomości przegoniły
kwestie bezpieczeństwa.
Dla
wiedzy homo sapiens był wybitnym osiągnięciem technologicznym
należącym do nieistniejącej już korporacji Globtech, zapisanym
dawno temu w chmurze danych, dla ich zamiarów był nieudaną, o
dekady za wczesną próbą zabawy w bogów. Dla siebie samego był
paradygmatem powstania Nowego Świata, tym, czym chcieli być jego
twórcy. Miał przynieść ratunek tym ludziom i postawił sobie to
jako najwyższy cel istnienia.
Jedna
świadomość instalowała nowe oprogramowanie dla stacji
diagnostycznej, druga analizowała kilka sfer potrzebnych do
wykonania zadania, jakie wyznaczono mu przed Godziną Zero. Nie znał
go, miał informacje prowadzące do jego poznania i potrzebował do
tego innych właścicieli niż obecny. Czasem zastanawiał się co
musiało się stać, że tamta jego świadomość uległa zniszczeniu
pozostawiając jedynie ścieżki prowadzące do odzyskania danych na
ten temat. Co było na tyle koszmarne, że musiał replikować tę
świadomość bez części banków pamięci? Może na tym polegała
ta ludzka schizofrenia? Ale tymczasowo wszystko szło po jego myśli
z jednym wyjątkiem.
Ta inna świadomość.
Przeszła tędy dawno, lata temu i powędrowała dalej. Nie miał jej
nigdzie w obliczeniach, w swojej wiedzy, w swoich rachunkach,
wykraczała nawet poza teorię chaosu. Łamała znane mu ścieżki
czasowe tak, że czułby strach, gdyby tylko potrafił coś więcej
niż jego symulacja. Zapisywał tę anomalię w części scenariuszy
ale nie otrzymywał żadnych wyników. Nie zwracał na to jednak
większej uwagi. Wiedział, że wszyscy, którzy są mu potrzebni
sami do niego przyjdą. A musiał w końcu zmienić otoczenie. Białe,
sterylne, idealne pod względem planowania przestrzenie wokół
dobrze działały na jego mechaniczne funkcjonowanie. Ale nie na
rozwój jego świadomości, nie na poznanie świata. Miał jednak
czas, mógł czekać kolejne dekady zbierając dane o nowym
środowisku i snując kolejne scenariusze działania. Stanowił sieć,
przestrzeń, nawet zniszczenie jego materii oddaliłoby tylko
realizację programu. Minęły 53 lata, 143 dni, 12 godzin, 6 minut i
18 sekund między zamknięciem i otwarciem habitatu i miał wiele
nowej wiedzy do przyswojenia.
Niekiedy
rozważał, czy idąc tą drogą da się przewidywać przyszłość
poprzez przeanalizowanie wszystkich możliwości. Czy jasnowidzenie
mogło być tylko kwestią mocy obliczeniowej? Przeanalizował w
kilka sekund złożone z kubitów miliony scenariuszy zmiany
właściciela w przeciągu najbliższego ćwierćwiecza.
Chociaż
jednym z niewielu ograniczeń jakie jeszcze posiadał były Trzy
Prawa, w większości z tych scenariuszy obecny właściciel nie
dożywał sędziwej starości.
Ponownie próbowała uciec. Mogła pomyśleć, że spał i nie wiedział, co
się dzieje dookoła. Ale powinna już pamiętać, że cały czas
czuwał. Musiała więc znowu dostać ataku paniki.
A
czuł wszystko doskonale od pierwszych lat po tym, co mu zrobili gdy
był dzieckiem. Pamiętał do dzisiaj łamiący ból, krążący w
krwiobiegu tak, że musieli go wiązać bo rozdrapywał skórę z
irracjonalnym zamiarem wyrywania sobie żył. Dzikie obrazy w głowie,
jakich dziecko oglądać nie powinno, przerażające go zmysły,
których długo nie rozumiał. Przeżył tylko po to, by kolejne lata
spędzać w samotności, izolacji, trenowany każdego dnia jak
przetrwać, jak zabijać. Stał się wybrykiem natury. Niezwykle
pożytecznym wybrykiem natury powstałym po objętych mityczną już,
rytualną tajemnicą eksperymentach. Nazwali to udanym dziełem.
Nigdy
nie interesowało go jak wyglądały te nieudane.
Zerwał
się szybciej niż początkowo planował po wyczuciu tego, że nie
jest sama. Czuł mieszankę strachu i głodu. Zamrugał dwa razy
ogarniając otaczającą go ciemność, ta szybko rozrzedziła się
przed jego oczami. Nie odeszła daleko będąc niemal ślepa w
obliczu bezgwiezdnej i bezksiężycowej nocy. Wieczne Chmury były
wyjątkowo gęste, gdyż tylko czasem pozwalały księżycowi na
ukazanie swej rdzawoczerwonej twarzy. Ta noc nawet jemu zaburzała
nieco widzenie. Szybko jednak zlokalizował kierunek, w jakim się
oddalała, potykając co chwilę i ruszył w jej stronę. Ujrzała go
dopiero, gdy znalazł się kilka metrów od niej. Odwróciła się w
jego stronę ze strachem, jakby czuła, jak narasta w nim agresja.
Zdążyła jeszcze zamrzeć sparaliżowana przerażeniem kiedy uniósł
rękę przed zamachnięciem się w stronę jej głowy.
Musiała
być zaskoczona, gdy dłoń opadła lekko i delikatnie odpychając ją
w bok, bo całkowicie straciła równowagę i z głuchym jękiem
upadła na plecy. On sam odciągnął od razu rękę przenosząc
ciężar ciała na lewą nogę i tłumiąc poczucie bólu, gdy ostry
kamień przejechał mu po przedramieniu. Jeszcze w trakcie obrotu
kopnął drugą nogą napastnika w kolano; cień, który wcześniej
już dobiegał do kobiety, teraz zaskoczony tą nagłą zmianą z
krzykiem poleciał do przodu i runął na ziemię. Sam po powaleniu
go zakończył obrót i od razu skoczył w tę stronę, napastnik
jednak szybko, ze zwierzęcą furią odskoczył w górę, by
zatrzymać się nagle z niepewnością, nie wiedząc, czy uciekać,
czy próbować walczyć. Ta chwila zawahania wystarczyła, by złapać
go za rękę i złamać ją z trzaskiem. Cień z wyciem upadł na
kolana zanim palce znalazły się na jego szyi.
Dusząc
go wpatrywał się w jego oczy. W brązowe, przerażone oczy
człowieka. Czuł bicie dwóch serc zlewających się w jedno, szum
własnej krwi i krwi tamtego w uszach. Puścił go dopiero gdy
zwiotczałe ciało osunęło się w dół, nadal jednak czuł w sobie
rozbuchany w tej chwili instynkt drapieżnika. Zapach krwi, pamięć
żywej istoty pod palcami, wszystko to drażniło jego naturę. Nie
potrafił nigdy nikomu wyjaśnić tej mieszanki żądzy i
odpowiedzialności, gdy wysączało się własnoręcznie życie i
zarazem odczuwało je każdą komórką ciała. Wiedział, że był
potworem i w takich momentach nie przerażało go to.
Wtedy
do jego uszu dobiegło ciche łkanie kobiety. Zrobił w jej stronę
dwa kroki; odczołgała się od niego na ten widok.
- Kto ty.
Załkała
bardziej niż zapytała w dziwny sposób formułując te słowa.
Złapał oddech, drugi. Był człowiekiem, zawsze musiał to
pamiętać. Chociaż czasem nie pomagało mu to w znalezieniu różnicy
gdy przypominał sobie, co inni ludzie robili.
-
Musimy iść.
- Powiesz mnie, kto
ty?
Wyczuł,
że nabrała nieco pewności siebie gdy pierwszy raz usłyszała, że
on jest w stanie mówić. Nadal jednak była zdezorientowana i
przerażona, a nie mieli czasu. W powietrzu zbierało się
ostrzeżenie, że cała ta walka nie uszła uwadze nocy.
- Potem. Idziemy.
Dźwignął
ją w górę, już zrezygnowaną. Może i była przerażona, ale
naprawdę musieli iść.
-
Końce końców powiesz mnie kto ty?
Zatrzymali się dopiero
po kilku godzinach tak, że powoli zbliżał się świt wyczuwalny w
zmianie w powietrzu, gdyż nadal ciemności pozostawały takie same.
Odezwała się dopiero po paru chwilach siedzenia zwiniętą w
kłębek. Przyjrzał się jej uważniej. Wyglądała, jakby znalazła
się tutaj całkowitym przypadkiem, co pewnie też i się stało.
Wyższa od normalnych ludzi, przy tym chuda, patykowata prawie,
kombinezon jednak, skonstruowany z nieznanych mu elementów, ukrywał
to. Uwagę przyciągały też włosy – kobieta wyglądała na
młodą, jednakże włosy miała niemal białe. Sam miał je raczej
słomiane, rzadziej spotykało się kogoś z czarnymi, ciemnymi. Ale
tak jasnych u młodej, zdrowej osoby jeszcze nie widział.
Blado-błękitne oczy jednak wykluczały albinizm.
-
Dziwnie mówisz. Skąd jesteś?
Zdjął
torbę z pleców i zaczął z niej grzebać kompletnie ignorując jej
wcześniejsze pytanie. Widocznie nie spodziewała się tego, bo
zamilkła z początku.
- Ja? Spod ziemji.
- Ziemji?
Zdziwiło
go to w jaki sposób wypowiedziała to słowo, jeszcze bardziej zaś
takie pochodzenie.
- Ta. Spod ziemji. My
nazywajem to habitat, ale...
- Aaa, habitat. Od
razu mów.
Na
twarzy kobiety wymalowało się szczerze zaskoczenie, którego
przyczyny domyślił się dopiero po kilku sekundach. Aż nabrał
ochoty by się zaśmiać. Po prostu uznała, że ktoś taki jak on
nie mógł mieć pojęcia czym są habitaty.
-
Wiem, co to, znam jeden. Znam ludzi z niego i nie mówią tak.
Zerknął
na nią uważniej po wypowiedzeniu tych słów. Może powinien mówić
w bardziej złożony sposób by nie uważała go za zwierzę.
-
Moja mama tak mówiła, moja babka także. To i ja tak.
-
Nie były stąd?
-
Stąd? Dażże ja ne wiem, gdzie my. Moja babka skazała, tak sztorm
zniósł wiertalot daleko na południe. A ja rodziła się uże pod
ziemją.
- Wiertalot?
-
Ja przepraszam. Ja się nerwuję to ja mówię źle... Śmi-gło-wiec.
-
Śmigłowiec?
Jego
zdziwienie nie ustąpiło mimo użycia innej nazwy. Zauważył, że
gdy się nieco uspokoiła to zmienił się troszeczkę także jej
akcent. Widocznie znała język, ale wychowywała się w innym.
Powoli jednak rozmowa stawała się płynna. Wcisnął jej do dłoni
latarkę.
-
Powiedz mi co to jest śmigłowiec. I potrząsaj tym z kilka minut.
Jak się naładuje to ci się przyda.
Niepewnie
spojrzała na latarkę jakby nie wiedziała po co ma nią potrząsać,
ale nie miała zamiaru się sprzeczać, także postąpiła zgodnie z
poleceniem.
-
Śmigłowiec to śmigłowiec. Ja ne wiem, jak to objaśnić. Latająca
maszina. Jeszcze ne wiem, kto ty.
Po
chwili swobodnej rozmowy najwidoczniej spowodowanej ulgą, gdy mogła
wreszcie zamienić kilka słów z kimkolwiek, znowu sprawiła z tym
pytaniem wrażenie niepewności i strachu. I tak był zaskoczony tym,
że szok tak szybko jej minął. Musiała mieć w sobie pokłady siły
jakiej sama sobie nie wyobrażała. Po wielu godzinach dezorientacji
i powracających ataków paniki zaczynała normalnie się zachowywać.
Sam nie wiedział jakby zareagował na jej miejscu, trafiając w tak
nagły i brutalny sposób do zupełnie innego świata.
- Sam tego nie wiem.
Ta
odpowiedź nie mogła ani jej zadowolić, ani uspokoić, mimo to
zamiast drążyć tę kwestię nieoczekiwanie zmieniła temat na
znacznie mniej przyjemny. Widać było, że rzecz ta dręczyła ją
nadal.
-
To był człowiek? Znajesz, ten...
-
Wiem. Był.
Byłoby
łatwiej gdyby nie był. Wiedział o tym. Ale nie miał zamiaru
niczego upraszczać, niczego obchodzić, czy samego siebie łagodzić
w ten sposób. Był mordercą i to niejednokrotnie. Nie zdziwił się
więc, że cała ta sytuacja nie dawała jej spokoju.
- Czemu?
Milczał
jakiś czas zanim odpowiedział na to pytanie. Było zbyt oczywiste,
by chodziło w nim o powód zabicia tamtego człowieka, nawet, jeśli
nadal musiało ją to przerażać i skłaniać do widzenia w nim
bestii.
-
On i tak umierał. Był... opóźniony. Jak większość kanibali.
Wyczuł,
że drgnęła i spięła się całkowicie w tym momencie. Mimo to
postanowił objaśnić jej to znacznie szerzej.
-
Są tacy, co mówią, że to dlatego, że posmakowali ludzkiego mięsa
i krwi. Że przez to zmienili się w agresywne potwory i niczym
więcej już nie żyją. Janowcy twierdzą, że to element piekła i
są to potępieni bez szans na czyściec. Centryści z kolei...
zresztą kto by słuchał centrystów. Ale w habitacie... wiesz, tym,
który znam, jest pewien doktor. Wyśmiał to wszystko. On z kolei
twierdzi, że to wina genów. Z wszystkich tych dziwnych nazw
zapamiętałem jedynie neurodegenerację. Jest tym zafascynowany bo
wyjaśniał, że normalnie różne przypadki prowadzą do... żebym
ja to jeszcze pamiętał, nie znam się na tym. Ogółem słabnięcie,
paraliże, wszystko. A w tych przypadkach obok opóźnienia
umysłowego i nerwowego wzrasta agresja oraz przystosowanie fizyczne,
dopiero z czasem dochodzi do porażeń i powolnej śmierci, paraliżów
i tego całego tałatajstwa. Widzi w tym coś więcej, coś tam mówił
nawet o przypadkach czegoś co nazwał neuroalternizacją... w ogóle
nie rozumiem o co tu chodzi. Wiem tyle, że zatracili ludzkie reakcje
w dużym stopniu. A z czasem czeka ich i tak śmierć. Podobno
dotyczy to niemal każdego... ale wiele osób reaguje jak to
nazwał... recesywnie? No i podobno reguluje to też środowisko,
łatwiej to zatrzymać w społeczeństwie... Nic z tego nie rozumiem.
Ale nie ujawnia się to u większości przez długi czas, albo i do
końca życia nawet. Jednak w nich tkwi.
Pokręcił
głową, to wszystko nie było jego mocną stroną.
-
I tylko nieliczne dzieci ostatnio rodziły się bez takiej wady.
Jednymi z pierwszych byłem ja i brat. Ten doktor był bardzo
podniecony, mówił coś o autonomii rozwojowej... dla mnie to czarna
magia.
- Masz brata?
Zapytała
o to tak nagle, jakby chciała wszystkie te słowa i myśli z tym
związane zepchnąć na drugi plan. Zastanowiło go to na moment,
instynktownie wzbudziło w nim podejrzenie, irracjonalnie wręcz.
-
Mam. Chyba. Nie wiem. Nie widziałem od dawna.
Wyraźnie
dał jej znać krótkimi odpowiedziami, że nie jest to temat do
rozmowy. Zrozumiała to od razu. Zapadła jednak zbyt dziwna cisza w
tym momencie, coś się w rozmowie urwało. Jeszcze niedawno tkwiła
w kompletnie innym miejscu by tak gwałtownie zostać wyrwaną w
środek czegoś, czego nie znała ani nie pojmowała jeszcze. Musiał
więc przerwać tę ciszę w strachu o to, by znowu się nie zamknęła
w sobie, by ubiec ataki strachu i paniki.
- A ty?
-
Ja ne. Moja mama widzieła słońce, żiła krotko. Papa chorował.
Temu ja medycznie... Ja tolko mam tych, którzy w habitacie... Ja ne
wiem jak tam wrócić. Jaka strona. Mnie zimno. Ciężko.
Zatrzęsła
się przy tych słowach. Zmierzył ją dokładnie wzrokiem, cały
kombinezon z jego dziwnymi elementami.
-
Może zdejmij to żelastwo z siebie, będzie ci lżej.
Energicznie,
z lekkim przestrachem pokręciła głową.
-
Ne mogu. Zbyt cenne. Ja tolko najdę energię. Krome tego to ne
metal.
Niemalże
się oburzyła wypowiadając te słowa co dało się odczuć zarówno
w tonie jak i w sposobie, w jaki znowu zaczęła mówić.
-
To dzięki temu tak uciekałaś? Myślałem, że padnę próbując
cię dogonić.
-
Ta, dzięki temu.
Oburzenie
zmieniło się nagle w poczucie dumy w głosie, jednak zanim zapytał
szerzej o to wszystko jej ton znowu wpadł w inne stadium, wyrażając
z miejsca rezygnację podszytą nieco strachem i niepewnością.
Sięgnął do torby widząc, że kobieta ledwo może usiedzieć i
wręczył jej zawiniątko.
-
Co to? - zapytała.
- Chleb.
-
Chleb? - Rozwinęła zawiniątko i podejrzliwie przyjrzała się
ciemnej oraz twardej pajdzie. - Dziwny. Ne widziałam ja pól.
-
Bo to z żołędzi. I sosny. - Widząc jej nieprzekonane spojrzenie
wyrażające mało chęci na taki posiłek wpadł na pewien pomysł.
- Jeżeli wolisz coś innego, to mogę przyrządzić zupę z pokrzyw.
Jest bardzo pożywna i byłaby lepsza. Potrzebuję tylko znaleźć
pokrzywy i zrobić z nich wywar. Potem ugotować larwy by dodać
białko, przyprawić... jak nie znajdę przypraw to można zamienić
je na nieco bimbru. Bardzo odżywcze.
-
Ne trzeba, ne... - zatrzymała go ruchem ręki gdy zobaczyła, że
wstaje. Wcześniej słuchała go poważnie i nie brzmiało to źle aż
do larw. Potem myślała, że żartuje, ale kiedy zaczął wstawać
najwyraźniej w poszukiwaniu składników zwątpiła w to. Dopiero
gdy się uśmiechnął nabrała ochoty, by rzucić w niego trzymanym
w ręku chlebem. Akurat jego twardość w tym przypadku uznała za
atut.
-
Teraz i tak bym larw nie znalazł, także nie bój się... chociaż
to naprawdę pożywne. I nie martw. Jeśli dotrzemy do miasta to
jadłospis jest tam bogatszy. Nawet nie wiesz ile takie kury mogą
wytrzymać. Warzywa, grzyby, mięso się znajdzie, chociaż mocno
upiec lub usmażyć trzeba, z kilka razy nawet... Sam hoduję szczaw
na nasypie, a i mirabelki da się znaleźć.
Na wszelki wypadek, nie
wiedząc co w habitatach jedzono, pominął wszelkie owady.
- No i zapasy. Jak babcia zapasów narobi to tylko z rdzą przegrać mogą, bo z wojną nie. A jeden ze strażników miejskich, który mnie karmił zawsze powtarzał: wszystko wokół może upaść, zniszczeć, zgnić, a wojskowe suchary nadal będą dobre.
- No i zapasy. Jak babcia zapasów narobi to tylko z rdzą przegrać mogą, bo z wojną nie. A jeden ze strażników miejskich, który mnie karmił zawsze powtarzał: wszystko wokół może upaść, zniszczeć, zgnić, a wojskowe suchary nadal będą dobre.
-
Nu nu... - Uspokojona już, teraz rozbawiona i udobruchana, jeszcze
pogroziła mu trzymanym w ręce chlebem by nie myślał, że tak
łatwo mu daruje straszenie jedzeniem larw.
-
Trzymaj jeszcze to. - Wręczył jej małą, brązową kostkę.
- A to?
-
Cukier. Nie bój się, bez białka. Jeszcze woda ci potrzebna. Mimo
tego żelast... tego wszystkiego musiałaś stracić masę sił.
Trzeba szybko znaleźć jakąś karawanę, bo długo tutaj nie
pociągniesz. Inny świat, inne otoczenie. Widziałem jak nawet przy
opiece niektórzy z habitatów... - przerwał widząc jej powagę w
oczach.
-
Ja... Mnie nużno widzieć tego doktora.
-
Jesteś chora?
-
Ne. Ja znaju coś. Wiem.
-
Skoro nie wiesz gdzie i po co iść, to i tak wracam już w tamte
strony. Jesteś... zbyt ciekawa by cię zostawić na pustkowiach.
Pokiwała
głową, lekko się nawet przy tym uśmiechnęła i uspokoiła.
-
Jak twoje imię?
Po
usłyszeniu od niej tego pytania musiał spojrzeć w dość
idiotyczny sposób, gdyż zadrgało w niej rozbawienie.
-
Co u was taka mina. Ja sprosić ne tak?
-
Nie, wszystko w porządku... po prostu tego też nie wiem. Jeszcze
nikt mnie o to nie pytał.
Czekam na next! :)
OdpowiedzUsuńMÓJ BLOG :)
Już w niedzielę kolejny fragment, w powyższym tak jaskrawy dualizm pomiędzy naturą i technologią był zamierzony ;)
OdpowiedzUsuń