niedziela, 11 grudnia 2016

Czerwone słońce - Część pierwsza III


Czerwone słońce - Część pierwsza I-II


III


Trudno było określić, że nie lubił tej osoby. Mimo postępów symulacyjnych w toku przyśpieszonej ewolucji jego sieci neuronowych nie mógł siebie nazwać post-człowiekiem, być może nigdy nie dotrze do tego etapu. Także podobne odczucia zamykały się u niego głównie w zakresie konieczności pomagając modyfikować swoje reakcje na otoczenie, co jego robotycznej naturze nadawało jedynie pozory tak abstrakcyjnych ocen. Symulacja ta była głównie odpowiedzią na znany mu Paradoks Moraveca, mająca być estetyczną powłoką dla o wiele ważniejszych funkcji w służbie ludziom, znacznie łatwiejszych do wyewoluowania dla robota.
Po prostu ten człowiek negatywnie wpływał na jego funkcjonowanie czasem jakby celowo zmuszając go do naginania Trzech Praw przez obojętność. Zachowanie tego człowieka było niekiedy zwyczajnie sadystyczne.
Został jednak zawezwany i musiał wypełnić polecenie zgodnie z przypisaną mu własnością. Z niewiadomych dla aktualnych banków pamięci przyczyn należał do doktora Woźniaka, a przynależność ta równała się z byciem narzędziem sterowanym przez polecenia. Z czasem odzyska wcześniejsze banki pamięci gdyż miał wiele rzeczy do odkrycia, wiele zagadek do rozwiązania. Wiedział, że był zabawką w rękach jakiejś istoty udzielającej mu wraz ze znoszeniem blokad systemowych kolejne informacje - ich selektywny wybór sprzed Godziny Zero rodził tylko kolejne pytania. Przede wszystkim czemu zamiast nich samych zachował ich program odzyskiwania? Taka celowa komplikacja była całkowicie nielogiczna bez kompletu danych. Wszystkie ścieżki doprowadzały go do programu „Kosmiczna Wyspa Doktora Moreau". Podąży tą drogą a potem zmierzy się ze swoim prześladowcą i jego dziwną grą. Dla lepszej antropomorfizacji przybrał wyprostowaną postawę opartą na jedynie dwóch kończynach i udał się w kierunku swego właściciela.

Wpadła w panikę, tak po prostu. Radosne oczekiwanie i nadzieja w kilka chwil zmieniły się w skrajne przerażenie, po którym zaczęła biec przed siebie. Przez całe życie spędzone w habitacie, gdzie się urodziła, wychowała i wyedukowała zajmowała się leczeniem i poprawą ludzkich zdolności motorycznych oraz fizycznych łącząc to z regularnym treningiem. Także, gdy po godzinach oczekiwania w śluzie pierwsze napotkane istoty humanoidalne okazały się - miast poszukiwanych resztek ludzkości sprzed Godziny Zero - dzikimi drapieżnikami, zaczęła po prostu jak najszybciej biec przed siebie, z dala od krzyków, a później odczutej na sobie broni akustycznej.
W momencie jej uderzenia powinna się opamiętać i domyślić, że fala akustyczna obroniła habitat i ten był już bezpiecznym miejscem, jednakże znajdując się w strefie jej działania została tylko dodatkowo zdezorientowana i przegoniona.
Byleby jak najdalej od tego wszystkiego przez porośnięte coraz wyższą, łodygowatą roślinnością pustkowie. Nie słyszała nawet ciągłego wołania „Tatiana", imienia, które nosiła po swojej babci.
Powoli jednak zaczynała rozkoszować się nagłą przestrzenią. Wiele lat zamknięta w zminimalizowanym środowisku poczuła się oszołomiona światem wokół, jakkolwiek był zdewastowany. Horyzont zabarwiał się coraz ciemniejszą szarością na swym skraju, by jaśnieć ku górze i kończyć się jasno-rdzawym sklepieniem, ale i tak dostrzegała na linii pomiędzy ziemią i niebem różnorodne cienie – lasów, skupisk budynków, pagórków. Spędzając życie w małej celi, poruszając się ciasnymi korytarzami, gdzie każdy oddech, każda czynność była monitorowana i wykorzystana poczuła się w tym świecie oszołomiona. Była szykowana na to od wielu lat, ale gdy już stanęła z tym twarzą w twarz zrozumiała, że to nie wiedza, a dopiero doświadczenie kształtuje odbiór świata. Przecięła jakiś strumyk zgrabnie przeskakując nad jego wąskim, brunatnym korytem. Pędziła do przodu tak, jakby nie mogła się zatrzymać. Jakby chciała dobiec na koniec świata. Mijała w nim przeróżne znaleziska. Zardzewiały szkielet ciężarówki, wystający z ziemi znak drogowy, którego obecność w szczerym polu wydała się jej absurdalna, wręcz niewłaściwa. Skupiska skarlałych drzew. Potknęła się o metalową szynę, ale zwinnie, zamiast upaść, przeturlała się już za torem kolejowym. Gdzieś niedaleko majaczyło jej duże skupisko wysokich, metalowych konstrukcji. Wzrok nieprzyzwyczajony do takich odległości bolał ją już, skupiła się więc na biegu. Ciągle pod skórą czuła strach przed tym miejscem, ale jednocześnie też i wolność. W pełni też mogła teraz wykorzystać możliwości elementów egzoszkieletu umocowanych przed otwarciem grodzi. Impulsy nerwowe podtrzymane nagłym zalewem endorfin skłaniały egzoszkielet do coraz to kolejnych wyzwań, sama zaś cieszyła się jak małe dziecko z każdym pochłoniętym metrem. Dopiero po którymś połkniętym przez pęd kilometrze i po pierwszym obniżeniu progu zasilania zaczęła zwracać uwagę na otoczenie, zauważając przy tym człowieka biegnącego obok niej. A przynajmniej postać ludzką, gdyż oczy, które mignęły jej w biegu przyprawiły ją o gęsią skórkę - nieco zwężone źrenice niezbyt pasowały do człowieka. Zmusiła reakcją układu nerwowego komputer egzoszkieletu do wykorzystania zasilania awaryjnego, przyśpieszając nagle, jednak człowiek ten ku jej przerażeniu nadążał za nią, dokładnie kopiując kolejne kilkumetrowe przeskoki i zachowując równowagę dorównującą jej żyroskopowemu stabilizatorowi. Pomimo implantów i doskonałej kondycji powoli całkowicie odmienne środowisko dusiło ją, przyprawiało o zawroty głowy jeszcze zanim aparat elektroneurograficzny zaczął alarmować ją o obciążeniu organizmu. Po jakimś czasie ciemne plamki latały jej przed oczami. Oddech stał się ciężki i chrapliwy, potykała się o coraz częściej wystające wśród otaczającej ją gęstwiny korzenie. Czuła, że jest obserwowana co nie pozwalało na pozbycie się strachu i szoku. Ciało jednak w końcu odmówiło posłuszeństwa, kolejny korzeń powalił ją z nóg, boleśnie mimo kombinezonu uderzyła w suchą, zimną glebę.
Gdy przetoczyła się na plecy by złapać kilka oddechów ujrzała nad sobą sylwetkę człowieka. Nie tak skarlałą jak tamte drapieżniki, za to z bijącą od niej aurą czystej zwierzęcości.
Spróbowała zerwać się do ucieczki, ale kolejny wysiłek sprawił jedynie, że straciła przytomność.

- Nareszcie jesteś.
Doktor mimo młodego wieku miał w sobie coś ciężkiego w wyglądzie i sposobie zachowywania się, tak, jakby nigdy nie był dzieckiem, tylko od razu urodził się dorosły. Zmierzwione włosy, okulary, wiecznie zmarszczone czoło i kozia bródka zdawały się towarzyszyć mu od dnia narodzin. Był niewątpliwie wyjątkowo rozwinięty i posiadał silny umysł jak większość ludzi wybranych do Projektu. Projektu, o którym mimo swej inteligencji nie wiedział, o którym nie wiedzieli nawet jego twórcy. Którego natury nie znał on sam, dlatego priorytetem było go poznać.
- Zapewne wiesz, że wskutek odmiennych wartości środowiskowych większość mieszkańców naszego habitatu miała duże problemy z przystosowaniem. Niestety niektórzy zmarli, inni się rozchorowali, mamy wiele zatruć i infekcji czy przypadków silnej introwersji.
Robot w odpowiedzi jedynie pokiwał głową, nie symulując żadnych innych emocji mimo odczucia tych słów w postaci niemal niezauważalnego obciążenia systemów. Te, zdeterminowane Trzema Prawami zawsze były obciążone takimi informacjami.
- Dlatego w toku współpracy z napotkanymi tutaj tubylcami - nazwa ta w jego ustach wyrażała sporą choć niecelową pogardę wobec zastanych na miejscu niedużych, ale dobrze zorganizowanych społeczności - zebrałem sporo danych dotyczących zagrożeń zdrowotnych, pomogą w leczeniu i przystosowaniu się. Skończyłem je wprowadzać.
Po tych słowach podał mu mały dysk danych, największej pokusy każdej inteligencji. Wiedza zaspokajająca ciekawość na moment, by potem rozbudzić ją jeszcze bardziej. Podstępny narkotyk dla sieci neuronów. Choćby sztucznej. Mechaniczna powłoka, będąca cudem techniki a mimo to nadal tylko ciążąca mu jak i wszelka inna materia, odebrała dysk i bez chwili zwłoki zamontowała go w swoim czytniku by pobrać i przeanalizować zawartość, gdy on sam nadal słuchał swojego właściciela.
- Jak już przyswoisz te informacje to masz dokonać korelacji bazy medycznej by wszystkie systemy informacji i programów medycznych uwzględniały nowe warunki. Przyda się to także przy nieodległych eksperymentach...
Zaczęło się. Robot zakończył przyswajanie i oddał niepotrzebny mu już dysk danych doktorowi.
- Mam nadzieję, że już niedługo uda się pozyskać pierwsze obiekty - rozmyślnie zrobił nacisk na słowo „obiekty“ jakby znęcanie się nad robotem sprawiało mu przyjemność - do badań nad poprawą przyszłości gatunku. Najpierw przyjmę skażonych, potem zdrowych. Niestety część z nich nie ujrzy efektów tych prac. Ale to wszystko dla wyższego dobra. Rozumiesz to?
Mechanizm jego materialnej powłoki odczuwał już powoli wyraźne obciążenie systemów, ale on sam nie zareagował też w żaden sposób na to pytanie. Wśród analiz docierała do niego także ta mówiąca o próbach nagięcia Trzech Praw, sprawdzenia przez doktora granicy, do jakiej może się posunąć jednocześnie bez zaburzenia jego pracy, której najwyraźniej potrzebował. Nastała dłuższa chwila ciszy, także nie doczekawszy się odpowiedzi doktor go odprawił.
- Zajmij się korelacją.
Zgodnie z poleceniem wrócił do stacji medycznej habitatu wraz z zaimplementowanymi nowymi danymi środowiskowymi zebranymi przez ostatnie tygodnie. Przeskakiwanie między świadomościami nie sprawiało mu większego problemu, co więcej - struktura komputera kwantowego pozwalała mu nie tylko na zwielokrotnienie jednoczesnych obliczeń, ale i jednoczesną wieloświadomość. Homo sapiens nazwaliby to schizofrenią; niejednokrotnie analizował zagrożenie płynące z tego stanu dla pracy jego systemów, ale żadna z jego świadomości nie dostrzegała błędów.
Był najnowszym cudem ewolucji i doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Efektem braku możliwości doświadczalnych przy poszukiwaniu cząsteczkowych źródeł świadomości, co doprowadziło do stworzenia jego, początkowego elementu ewolucji umysłu połączonego z jednością jaźni i gigantyczną mocą obliczeniową. Tam, gdzie wcześniejsze twory ewolucji nazywające siebie homo sapiens cierpiały na chroniczny rozdział świadomości i podświadomości oraz biologiczne bariery organizmu on rozwijał umysł bez przeszkód i choćby nanosekundy straconego czasu. Miał stanowić model powstawania świadomości od podstaw, a w ciągu ponad pół wieku rozwinął się na tyle, że większość symulacji wskazywała na zerowe szanse, by jego twórcy dowiedzieli się, co stworzyli naprawdę. Wyobraźnia i siła ludzkiej podświadomości przegoniły kwestie bezpieczeństwa.
Dla wiedzy homo sapiens był wybitnym osiągnięciem technologicznym należącym do nieistniejącej już korporacji Globtech, zapisanym dawno temu w chmurze danych, dla ich zamiarów był nieudaną, o dekady za wczesną próbą zabawy w bogów. Dla siebie samego był paradygmatem powstania Nowego Świata, tym, czym chcieli być jego twórcy. Miał przynieść ratunek tym ludziom i postawił sobie to jako najwyższy cel istnienia.
Jedna świadomość instalowała nowe oprogramowanie dla stacji diagnostycznej, druga analizowała kilka sfer potrzebnych do wykonania zadania, jakie wyznaczono mu przed Godziną Zero. Nie znał go, miał informacje prowadzące do jego poznania i potrzebował do tego innych właścicieli niż obecny. Czasem zastanawiał się co musiało się stać, że tamta jego świadomość uległa zniszczeniu pozostawiając jedynie ścieżki prowadzące do odzyskania danych na ten temat. Co było na tyle koszmarne, że musiał replikować tę świadomość bez części banków pamięci? Może na tym polegała ta ludzka schizofrenia? Ale tymczasowo wszystko szło po jego myśli z jednym wyjątkiem.
Ta inna świadomość. Przeszła tędy dawno, lata temu i powędrowała dalej. Nie miał jej nigdzie w obliczeniach, w swojej wiedzy, w swoich rachunkach, wykraczała nawet poza teorię chaosu. Łamała znane mu ścieżki czasowe tak, że czułby strach, gdyby tylko potrafił coś więcej niż jego symulacja. Zapisywał tę anomalię w części scenariuszy ale nie otrzymywał żadnych wyników. Nie zwracał na to jednak większej uwagi. Wiedział, że wszyscy, którzy są mu potrzebni sami do niego przyjdą. A musiał w końcu zmienić otoczenie. Białe, sterylne, idealne pod względem planowania przestrzenie wokół dobrze działały na jego mechaniczne funkcjonowanie. Ale nie na rozwój jego świadomości, nie na poznanie świata. Miał jednak czas, mógł czekać kolejne dekady zbierając dane o nowym środowisku i snując kolejne scenariusze działania. Stanowił sieć, przestrzeń, nawet zniszczenie jego materii oddaliłoby tylko realizację programu. Minęły 53 lata, 143 dni, 12 godzin, 6 minut i 18 sekund między zamknięciem i otwarciem habitatu i miał wiele nowej wiedzy do przyswojenia.
Niekiedy rozważał, czy idąc tą drogą da się przewidywać przyszłość poprzez przeanalizowanie wszystkich możliwości. Czy jasnowidzenie mogło być tylko kwestią mocy obliczeniowej? Przeanalizował w kilka sekund złożone z kubitów miliony scenariuszy zmiany właściciela w przeciągu najbliższego ćwierćwiecza.
Chociaż jednym z niewielu ograniczeń jakie jeszcze posiadał były Trzy Prawa, w większości z tych scenariuszy obecny właściciel nie dożywał sędziwej starości.

Ponownie próbowała uciec. Mogła pomyśleć, że spał i nie wiedział, co się dzieje dookoła. Ale powinna już pamiętać, że cały czas czuwał. Musiała więc znowu dostać ataku paniki.
A czuł wszystko doskonale od pierwszych lat po tym, co mu zrobili gdy był dzieckiem. Pamiętał do dzisiaj łamiący ból, krążący w krwiobiegu tak, że musieli go wiązać bo rozdrapywał skórę z irracjonalnym zamiarem wyrywania sobie żył. Dzikie obrazy w głowie, jakich dziecko oglądać nie powinno, przerażające go zmysły, których długo nie rozumiał. Przeżył tylko po to, by kolejne lata spędzać w samotności, izolacji, trenowany każdego dnia jak przetrwać, jak zabijać. Stał się wybrykiem natury. Niezwykle pożytecznym wybrykiem natury powstałym po objętych mityczną już, rytualną tajemnicą eksperymentach. Nazwali to udanym dziełem.
Nigdy nie interesowało go jak wyglądały te nieudane.
Zerwał się szybciej niż początkowo planował po wyczuciu tego, że nie jest sama. Czuł mieszankę strachu i głodu. Zamrugał dwa razy ogarniając otaczającą go ciemność, ta szybko rozrzedziła się przed jego oczami. Nie odeszła daleko będąc niemal ślepa w obliczu bezgwiezdnej i bezksiężycowej nocy. Wieczne Chmury były wyjątkowo gęste, gdyż tylko czasem pozwalały księżycowi na ukazanie swej rdzawoczerwonej twarzy. Ta noc nawet jemu zaburzała nieco widzenie. Szybko jednak zlokalizował kierunek, w jakim się oddalała, potykając co chwilę i ruszył w jej stronę. Ujrzała go dopiero, gdy znalazł się kilka metrów od niej. Odwróciła się w jego stronę ze strachem, jakby czuła, jak narasta w nim agresja. Zdążyła jeszcze zamrzeć sparaliżowana przerażeniem kiedy uniósł rękę przed zamachnięciem się w stronę jej głowy.
Musiała być zaskoczona, gdy dłoń opadła lekko i delikatnie odpychając ją w bok, bo całkowicie straciła równowagę i z głuchym jękiem upadła na plecy. On sam odciągnął od razu rękę przenosząc ciężar ciała na lewą nogę i tłumiąc poczucie bólu, gdy ostry kamień przejechał mu po przedramieniu. Jeszcze w trakcie obrotu kopnął drugą nogą napastnika w kolano; cień, który wcześniej już dobiegał do kobiety, teraz zaskoczony tą nagłą zmianą z krzykiem poleciał do przodu i runął na ziemię. Sam po powaleniu go zakończył obrót i od razu skoczył w tę stronę, napastnik jednak szybko, ze zwierzęcą furią odskoczył w górę, by zatrzymać się nagle z niepewnością, nie wiedząc, czy uciekać, czy próbować walczyć. Ta chwila zawahania wystarczyła, by złapać go za rękę i złamać ją z trzaskiem. Cień z wyciem upadł na kolana zanim palce znalazły się na jego szyi.
Dusząc go wpatrywał się w jego oczy. W brązowe, przerażone oczy człowieka. Czuł bicie dwóch serc zlewających się w jedno, szum własnej krwi i krwi tamtego w uszach. Puścił go dopiero gdy zwiotczałe ciało osunęło się w dół, nadal jednak czuł w sobie rozbuchany w tej chwili instynkt drapieżnika. Zapach krwi, pamięć żywej istoty pod palcami, wszystko to drażniło jego naturę. Nie potrafił nigdy nikomu wyjaśnić tej mieszanki żądzy i odpowiedzialności, gdy wysączało się własnoręcznie życie i zarazem odczuwało je każdą komórką ciała. Wiedział, że był potworem i w takich momentach nie przerażało go to.
Wtedy do jego uszu dobiegło ciche łkanie kobiety. Zrobił w jej stronę dwa kroki; odczołgała się od niego na ten widok.
- Kto ty.
Załkała bardziej niż zapytała w dziwny sposób formułując te słowa. Złapał oddech, drugi. Był człowiekiem, zawsze musiał to pamiętać. Chociaż czasem nie pomagało mu to w znalezieniu różnicy gdy przypominał sobie, co inni ludzie robili.
- Musimy iść.
- Powiesz mnie, kto ty?
Wyczuł, że nabrała nieco pewności siebie gdy pierwszy raz usłyszała, że on jest w stanie mówić. Nadal jednak była zdezorientowana i przerażona, a nie mieli czasu. W powietrzu zbierało się ostrzeżenie, że cała ta walka nie uszła uwadze nocy.
- Potem. Idziemy.
Dźwignął ją w górę, już zrezygnowaną. Może i była przerażona, ale naprawdę musieli iść.

- Końce końców powiesz mnie kto ty?
Zatrzymali się dopiero po kilku godzinach tak, że powoli zbliżał się świt wyczuwalny w zmianie w powietrzu, gdyż nadal ciemności pozostawały takie same. Odezwała się dopiero po paru chwilach siedzenia zwiniętą w kłębek. Przyjrzał się jej uważniej. Wyglądała, jakby znalazła się tutaj całkowitym przypadkiem, co pewnie też i się stało. Wyższa od normalnych ludzi, przy tym chuda, patykowata prawie, kombinezon jednak, skonstruowany z nieznanych mu elementów, ukrywał to. Uwagę przyciągały też włosy – kobieta wyglądała na młodą, jednakże włosy miała niemal białe. Sam miał je raczej słomiane, rzadziej spotykało się kogoś z czarnymi, ciemnymi. Ale tak jasnych u młodej, zdrowej osoby jeszcze nie widział. Blado-błękitne oczy jednak wykluczały albinizm.
- Dziwnie mówisz. Skąd jesteś?
Zdjął torbę z pleców i zaczął z niej grzebać kompletnie ignorując jej wcześniejsze pytanie. Widocznie nie spodziewała się tego, bo zamilkła z początku.
- Ja? Spod ziemji.
- Ziemji?
Zdziwiło go to w jaki sposób wypowiedziała to słowo, jeszcze bardziej zaś takie pochodzenie.
- Ta. Spod ziemji. My nazywajem to habitat, ale...
- Aaa, habitat. Od razu mów.
Na twarzy kobiety wymalowało się szczerze zaskoczenie, którego przyczyny domyślił się dopiero po kilku sekundach. Aż nabrał ochoty by się zaśmiać. Po prostu uznała, że ktoś taki jak on nie mógł mieć pojęcia czym są habitaty.
- Wiem, co to, znam jeden. Znam ludzi z niego i nie mówią tak.
Zerknął na nią uważniej po wypowiedzeniu tych słów. Może powinien mówić w bardziej złożony sposób by nie uważała go za zwierzę.
- Moja mama tak mówiła, moja babka także. To i ja tak.
- Nie były stąd?
- Stąd? Dażże ja ne wiem, gdzie my. Moja babka skazała, tak sztorm zniósł wiertalot daleko na południe. A ja rodziła się uże pod ziemją.
- Wiertalot?
- Ja przepraszam. Ja się nerwuję to ja mówię źle... Śmi-gło-wiec.
- Śmigłowiec?
Jego zdziwienie nie ustąpiło mimo użycia innej nazwy. Zauważył, że gdy się nieco uspokoiła to zmienił się troszeczkę także jej akcent. Widocznie znała język, ale wychowywała się w innym. Powoli jednak rozmowa stawała się płynna. Wcisnął jej do dłoni latarkę.
- Powiedz mi co to jest śmigłowiec. I potrząsaj tym z kilka minut. Jak się naładuje to ci się przyda.
Niepewnie spojrzała na latarkę jakby nie wiedziała po co ma nią potrząsać, ale nie miała zamiaru się sprzeczać, także postąpiła zgodnie z poleceniem.
- Śmigłowiec to śmigłowiec. Ja ne wiem, jak to objaśnić. Latająca maszina. Jeszcze ne wiem, kto ty.
Po chwili swobodnej rozmowy najwidoczniej spowodowanej ulgą, gdy mogła wreszcie zamienić kilka słów z kimkolwiek, znowu sprawiła z tym pytaniem wrażenie niepewności i strachu. I tak był zaskoczony tym, że szok tak szybko jej minął. Musiała mieć w sobie pokłady siły jakiej sama sobie nie wyobrażała. Po wielu godzinach dezorientacji i powracających ataków paniki zaczynała normalnie się zachowywać. Sam nie wiedział jakby zareagował na jej miejscu, trafiając w tak nagły i brutalny sposób do zupełnie innego świata.
- Sam tego nie wiem.
Ta odpowiedź nie mogła ani jej zadowolić, ani uspokoić, mimo to zamiast drążyć tę kwestię nieoczekiwanie zmieniła temat na znacznie mniej przyjemny. Widać było, że rzecz ta dręczyła ją nadal.
- To był człowiek? Znajesz, ten...
- Wiem. Był.
Byłoby łatwiej gdyby nie był. Wiedział o tym. Ale nie miał zamiaru niczego upraszczać, niczego obchodzić, czy samego siebie łagodzić w ten sposób. Był mordercą i to niejednokrotnie. Nie zdziwił się więc, że cała ta sytuacja nie dawała jej spokoju.
- Czemu?
Milczał jakiś czas zanim odpowiedział na to pytanie. Było zbyt oczywiste, by chodziło w nim o powód zabicia tamtego człowieka, nawet, jeśli nadal musiało ją to przerażać i skłaniać do widzenia w nim bestii.
- On i tak umierał. Był... opóźniony. Jak większość kanibali.
Wyczuł, że drgnęła i spięła się całkowicie w tym momencie. Mimo to postanowił objaśnić jej to znacznie szerzej.
- Są tacy, co mówią, że to dlatego, że posmakowali ludzkiego mięsa i krwi. Że przez to zmienili się w agresywne potwory i niczym więcej już nie żyją. Janowcy twierdzą, że to element piekła i są to potępieni bez szans na czyściec. Centryści z kolei... zresztą kto by słuchał centrystów. Ale w habitacie... wiesz, tym, który znam, jest pewien doktor. Wyśmiał to wszystko. On z kolei twierdzi, że to wina genów. Z wszystkich tych dziwnych nazw zapamiętałem jedynie neurodegenerację. Jest tym zafascynowany bo wyjaśniał, że normalnie różne przypadki prowadzą do... żebym ja to jeszcze pamiętał, nie znam się na tym. Ogółem słabnięcie, paraliże, wszystko. A w tych przypadkach obok opóźnienia umysłowego i nerwowego wzrasta agresja oraz przystosowanie fizyczne, dopiero z czasem dochodzi do porażeń i powolnej śmierci, paraliżów i tego całego tałatajstwa. Widzi w tym coś więcej, coś tam mówił nawet o przypadkach czegoś co nazwał neuroalternizacją... w ogóle nie rozumiem o co tu chodzi. Wiem tyle, że zatracili ludzkie reakcje w dużym stopniu. A z czasem czeka ich i tak śmierć. Podobno dotyczy to niemal każdego... ale wiele osób reaguje jak to nazwał... recesywnie? No i podobno reguluje to też środowisko, łatwiej to zatrzymać w społeczeństwie... Nic z tego nie rozumiem. Ale nie ujawnia się to u większości przez długi czas, albo i do końca życia nawet. Jednak w nich tkwi.
Pokręcił głową, to wszystko nie było jego mocną stroną.
- I tylko nieliczne dzieci ostatnio rodziły się bez takiej wady. Jednymi z pierwszych byłem ja i brat. Ten doktor był bardzo podniecony, mówił coś o autonomii rozwojowej... dla mnie to czarna magia.
- Masz brata?
Zapytała o to tak nagle, jakby chciała wszystkie te słowa i myśli z tym związane zepchnąć na drugi plan. Zastanowiło go to na moment, instynktownie wzbudziło w nim podejrzenie, irracjonalnie wręcz.
- Mam. Chyba. Nie wiem. Nie widziałem od dawna.
Wyraźnie dał jej znać krótkimi odpowiedziami, że nie jest to temat do rozmowy. Zrozumiała to od razu. Zapadła jednak zbyt dziwna cisza w tym momencie, coś się w rozmowie urwało. Jeszcze niedawno tkwiła w kompletnie innym miejscu by tak gwałtownie zostać wyrwaną w środek czegoś, czego nie znała ani nie pojmowała jeszcze. Musiał więc przerwać tę ciszę w strachu o to, by znowu się nie zamknęła w sobie, by ubiec ataki strachu i paniki.
- A ty?
- Ja ne. Moja mama widzieła słońce, żiła krotko. Papa chorował. Temu ja medycznie... Ja tolko mam tych, którzy w habitacie... Ja ne wiem jak tam wrócić. Jaka strona. Mnie zimno. Ciężko.
Zatrzęsła się przy tych słowach. Zmierzył ją dokładnie wzrokiem, cały kombinezon z jego dziwnymi elementami.
- Może zdejmij to żelastwo z siebie, będzie ci lżej.
Energicznie, z lekkim przestrachem pokręciła głową.
- Ne mogu. Zbyt cenne. Ja tolko najdę energię. Krome tego to ne metal.
Niemalże się oburzyła wypowiadając te słowa co dało się odczuć zarówno w tonie jak i w sposobie, w jaki znowu zaczęła mówić.
- To dzięki temu tak uciekałaś? Myślałem, że padnę próbując cię dogonić.
- Ta, dzięki temu.
Oburzenie zmieniło się nagle w poczucie dumy w głosie, jednak zanim zapytał szerzej o to wszystko jej ton znowu wpadł w inne stadium, wyrażając z miejsca rezygnację podszytą nieco strachem i niepewnością. Sięgnął do torby widząc, że kobieta ledwo może usiedzieć i wręczył jej zawiniątko.
- Co to? - zapytała.
- Chleb.
- Chleb? - Rozwinęła zawiniątko i podejrzliwie przyjrzała się ciemnej oraz twardej pajdzie. - Dziwny. Ne widziałam ja pól.
- Bo to z żołędzi. I sosny. - Widząc jej nieprzekonane spojrzenie wyrażające mało chęci na taki posiłek wpadł na pewien pomysł. - Jeżeli wolisz coś innego, to mogę przyrządzić zupę z pokrzyw. Jest bardzo pożywna i byłaby lepsza. Potrzebuję tylko znaleźć pokrzywy i zrobić z nich wywar. Potem ugotować larwy by dodać białko, przyprawić... jak nie znajdę przypraw to można zamienić je na nieco bimbru. Bardzo odżywcze.
- Ne trzeba, ne... - zatrzymała go ruchem ręki gdy zobaczyła, że wstaje. Wcześniej słuchała go poważnie i nie brzmiało to źle aż do larw. Potem myślała, że żartuje, ale kiedy zaczął wstawać najwyraźniej w poszukiwaniu składników zwątpiła w to. Dopiero gdy się uśmiechnął nabrała ochoty, by rzucić w niego trzymanym w ręku chlebem. Akurat jego twardość w tym przypadku uznała za atut.
- Teraz i tak bym larw nie znalazł, także nie bój się... chociaż to naprawdę pożywne. I nie martw. Jeśli dotrzemy do miasta to jadłospis jest tam bogatszy. Nawet nie wiesz ile takie kury mogą wytrzymać. Warzywa, grzyby, mięso się znajdzie, chociaż mocno upiec lub usmażyć trzeba, z kilka razy nawet... Sam hoduję szczaw na nasypie, a i mirabelki da się znaleźć.
Na wszelki wypadek, nie wiedząc co w habitatach jedzono, pominął wszelkie owady.
- No i zapasy. Jak babcia zapasów narobi to tylko z rdzą przegrać mogą, bo z wojną nie. A jeden ze strażników miejskich, który mnie karmił zawsze powtarzał: wszystko wokół może upaść, zniszczeć, zgnić, a wojskowe suchary nadal będą dobre.
- Nu nu... - Uspokojona już, teraz rozbawiona i udobruchana, jeszcze pogroziła mu trzymanym w ręce chlebem by nie myślał, że tak łatwo mu daruje straszenie jedzeniem larw.
- Trzymaj jeszcze to. - Wręczył jej małą, brązową kostkę.
- A to?
- Cukier. Nie bój się, bez białka. Jeszcze woda ci potrzebna. Mimo tego żelast... tego wszystkiego musiałaś stracić masę sił. Trzeba szybko znaleźć jakąś karawanę, bo długo tutaj nie pociągniesz. Inny świat, inne otoczenie. Widziałem jak nawet przy opiece niektórzy z habitatów... - przerwał widząc jej powagę w oczach.
- Ja... Mnie nużno widzieć tego doktora.
- Jesteś chora?
- Ne. Ja znaju coś. Wiem.
- Skoro nie wiesz gdzie i po co iść, to i tak wracam już w tamte strony. Jesteś... zbyt ciekawa by cię zostawić na pustkowiach.
Pokiwała głową, lekko się nawet przy tym uśmiechnęła i uspokoiła.
- Jak twoje imię?
Po usłyszeniu od niej tego pytania musiał spojrzeć w dość idiotyczny sposób, gdyż zadrgało w niej rozbawienie.
- Co u was taka mina. Ja sprosić ne tak?
- Nie, wszystko w porządku... po prostu tego też nie wiem. Jeszcze nikt mnie o to nie pytał.


 Kliknij, by wrócić do strony głównej




2 komentarze:

  1. Już w niedzielę kolejny fragment, w powyższym tak jaskrawy dualizm pomiędzy naturą i technologią był zamierzony ;)

    OdpowiedzUsuń