Gwiazdek: 5
Autor: Ivy Fairbanks
Tłumaczenie: Robert Waliś
Wydawnictwo: Albatros
Data polskiego wydania: 23 października 2024
Data oryginalnego wydania: 25 lipca 2023
Cykl / seria: -
Kategoria: literatura obyczajowa, romans
Stron: 400
Wersja: papierowa, posiadam
Oprawa: miękka, ze skrzydełkami
ISBN: 9788383612799
Język: polski
Cena z okładki: 44,90 zł
Tytuł oryginalny: Morbidly Yours
Data polskiego wydania: 23 października 2024
Data oryginalnego wydania: 25 lipca 2023
Cykl / seria: -
Kategoria: literatura obyczajowa, romans
Stron: 400
Wersja: papierowa, posiadam
Oprawa: miękka, ze skrzydełkami
ISBN: 9788383612799
Język: polski
Cena z okładki: 44,90 zł
Tytuł oryginalny: Morbidly Yours
Kliknij, by wrócić do strony głównej
_________________________________________________________
A jak jest naprawdę? Oceńcie sami ;) A przy okazji, możecie postawić mi kawę jak się podobało ;)
Ja jestem po prostu za stara, i nie bardzo już mnie już przekonują takie romanse, może też po prostu nie kupuje mnie forma i narracja pierwszoosobowa, a może jest po prostu problem taki, że ja nie wierzę w miłość, jaka jest tu przedstawiona. A może po prostu ta książka jest dla mnie tak kiepska, że poza nielicznymi fragmentami, gdzie się uśmiechnęłam, albo wzruszyłam, po prostu czytałam i rozważałam, czy już nią rzucić czy za chwilę - miałam ten niewygodny problem, że akurat jechałam autobusem na drugi koniec Polski, więc pan kierowca średnio by się cieszył, jakbym rzucała książką - no po prostu "aż po grób" nabierało nowego znaczenia. Sarkastycznie, ze małymi spojlerami i dawką niesmaku. Zapraszam!
_________________________________________________________
Lark Thompson, teksańskie dziecko od blond czupryny aż po czubek kowbojek, to amerykanka z krwi i kości. Kocha Dolly Parton, kałbojski taniec (przepraszam, ale kałboje to kałboje), kreskówki i ogólnie jest wybitnie kolorową personą, która w ramach splecenia i kaprysu losu, po dość tragicznych dla siebie przejściach, porzuca USA i sprowadza się do Irlandii, gdzie akurat przypadkiem, ojej, bo tak, studio szuka dyrektor kreatywnej do tworzenia filmu animowanego o jednej z legend Irlandii. No i z miejsca zakochuje się w drugim z bohaterów, czyli Callumie Fllaneyu, irlandzkim flegmatyku aż do bólu, którego ulubioną rozrywką jest chowanie martwych, prowadzi dom pogrzebowy i ma niecały rok, by poszukać sobie, zgodnie z testamentem, żony (o tym potem też kilka słów). Takie totalne dwa przeciwieństwa, które oczywiście przyciągają się jak magnes. Oczywiście, mimo wszystko, zaprzyjaźniają się, chemia między nimi jest potężna, Lark zobowiązuje się do bycia callumową pomocnicą w wyszukaniu sobie kandydatki na żonę... Czy gdzieś już coś podobnego nie było? Poprawcie mnie, jeśli się mylę, ale 90% "komedii romantycznych" wygląda dla mnie identycznie, więc pewnie gdzieś coś takiego było.
"Twoja..." w założeniu miało być romansem rozgrywającym się dość powoli, ale z dawką humoru i logiczności. Można powiedzieć, że tak do połowy nawet się to autorce udawało - nienachalność relacji między postaciami, wyczuwalna między nimi chemia, teoretycznie zabawne żarty (teoretycznie, bo momentami miałam ciarki żenady na ten poziom "humoru"), lekkość opowiadania historii - choć tu pewnie nie bez znaczenia był wkład tłumacza. To mi się kleiło, acz wątek z pracą Lark i tym jej podwładnym, siostrzeńcem właściciela - to było naciągane jak stara gumka od majtek i cały ten wątek był wsadzony w sumie chyba tylko po to, by pokazać, że nepotyzm ma krótkie nóżki, a kradzież cudzych pomysłów nie jest mądrym działaniem (jakby kradzież sama w sobie była mądra...). Trochę nie kupowałam tego studia, pracowników, współpracowników, nagłych przyjaźni... To było coś, co spokojnie by mogło nie istnieć i książka nie straciłaby wiele, ale no tak, zapomniałam, bójka w barze! W końcu Callum musi być herosem na miarę amerykańskiej wyobraźni!
No właśnie, Callum. Oesu, jak on mnie drażnił. A raczej to, w jaki sposób przedstawiono jego pracę - dom pogrzebowy i otoczkę okołopogrzebową. Rozumiem, że nie jestem super znawcą, ale po przeczytaniu choćby "Mamy trupa..." - troszkę mi się rozjaśniła w głowie wizja tejże konkretnej pracy, więc pewne elementy traktowałam jako dość żałosne wyobrażenie na podstawie filmów i seriali (choćby wątek zatyczki i wparowania do pracowni jednej z postaci drugoplanowych). Słabe i zupełnie nie zabawne, a jeśli już, to potraktowane bardzo po macoszemu. Fajnie, że pokazano, że istnieje problem jąkania, że taki mężczyzna może sobą coś prezentować, ale to, jak pokazywano tu tą konkretną postać... no nie kupiłam go w żaden sposób. Tu ponury i poważny, a tu potrafi być ojej jaki spontaniczny? Meh.
Kolejnym punktem na tablicy "co mnie nie urzekło", były postacie drugoplanowe. A raczej ich brak. Bo to, że są, ok, nie można zaprzeczyć, ale pojawiają się wówczas, kiedy potrzeba i prezentują sobą zespół cech, które akurat są wymagane: babcine ciepło, matczyna miłość, siostrzana solidarność, etc. Ale nic z tego nie wypływa. Ot po prostu, te postacie są idealnie skomponowane na potrzeby chwili, począwszy od kwiaciarki a skończywszy na prawniku. Po prostu tego nie kupiłam.
A skoro o prawniku mowa... Serio? Cały callumowy sztab nie umiał obejść zapisu, ale wystarczył jeden wytatuowany typ z dołeczkami w policzkach (tak, to zapamiętałam!) i nagle wszystko cacy? O litości...
Ale wracając do głównych bohaterów i faktu, że mamy "komedię romantyczną", to czymże ta by była bez dawki erotyki? Jeśli podawana smacznie i gustownie (tu choćby "Pretty woman" może być przykładem, takim klasycznym do bólu i chyba jednym z nielicznych, które mogę wymienić z pamięci jako ten gatunek :D) - ok, pasuje. Ale tu w którymś momencie autorka wpada na świetny pomysł "friend with benefit" i... chyba wiadomo, że chodzi o keks. No jasne, jesteśmy ludźmi, keks się sprzedaje, więc ok, niech i on będzie, ale sceny, jakie tu zastałam sprawiły, że zaczęłam rozważać wykupienie autorce dostępu do PornHuba. Dostępu VIP. Na litość boską, tak tandetne sceny keksowe to chyba nawet Niezwykłe nie ma w swojej ofercie keksowników. Do tego z męskiego punktu widzenia! Czy mam dodać coś jeszcze? A tak, pierwsza osoba narracyjna, czyli narracja, której nie umiem znieść i mam problemy, by ją zaakceptować. No nie i basta. A tu mamy sceny, które w zamyśle powinny być podniecające, intrygujące, kuszące - a ja chciałam książką rzucać w pełnym autobusie, z okrzykiem: "NO CHYBA KUFA NIE!?". Także... Nie, nie jestem żadną purystka i cnotką, ale po prostu... No nie. Ale właśnie od tego momentu ta książka zaliczyła równię pochyłą w dół, gdzie mam wierzyć, że "żyli długo i szczęśliwie" nastąpi, mimo uciekającej sprzed pierścionka niedoszłej narzeczonej, złamanych serc, tragedii i w ogóle, pojednania na cmentarzu. Spokojnie, ta połowa książki mogła być o połowę (nomen omen) krótsza i nie posiadać części wątków. Ale no tak, jak wyjaśnimy, że wytatuowany pan prawnik znajduje rozwiązanie problemu, a film, nad którym nasza irlandzka Dolly Parton pracuje, to hit.
Hitem to było pojednanie na czerwonym dywanie... No i fakt, że autorka wręcz nadużywa słowa "f@#t". Dosłownie, nadużywa, bo przy każdej scenie keksowej to właśnie słowo jest w użyciu, zupełnie, jakby nie istniały synonimy "beniz", "k@#%s", "kuśka", etc. Nie. Istnieje tylko "f@#t" i tyle. Dlaczego, po co i jak? Nie wiem. No nie wiem. Ryknęłam też na "język irlandzki". Po prostu, irlandzki, bez rozwinięcia, że to "Gaeilge", że to język, który wraca do łask. Nie, po prostu stawia się nas przed faktem dokonanym i traktuje czytelnika jak idiotę, który łyka, że ów język jest obowiązującym wszędzie, a tylko dla Dolly Parton Lark mówią po angielsku z akcentem. Ale oczywiście, Lark twardo będzie się języka uczyć i już na koniec książki będzie wypowiadać zdania całkiem poprawnie...
W całokształcie, to nie jest zła książka, ale nie jest do uwierzenia, nie jest specjalna i nie jest zachwycająca. Ot, po prostu, przepchnięcie czytelnicze, między nieco bardziej ambitnymi, poważniejszymi pozycjami. Nie jest to jednak książka, z którą spędzę długi czas i będę wracała chętnie - co to, to nie. Po prostu, ta pozycja jest, ale nie wywołuje we mnie absolutnie żadnych emocji, poza uniesieniem w górę brwi. Dla fanów romansów zapewne to będzie coś super, coś, co jest nowe, bo dom pogrzebowy, podobno czarny humor i w ogóle, ale... Ale nie zauważam tu nic, co by do mnie dotarło i zostało ze mną na dłużej.
Duże oklaski może dla tłumacza, bo zrobił kawał roboty, naprawdę dobrze sobie poradził. Książkę czyta się bardzo lekko i przyjemnie, jest niezłym przerywnikiem, ale nie jest to coś, po co sięgnę w przyszłości. A autorka - amerykanka śniąca o Irlandii - nie przekonała mnie wcale. Zwłaszcza brakiem researchu w zakresie domów pogrzebowych...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz