Autor: Anne McCaffrey
Tłumaczenie: Anna Wojtaszczyk
Wydawnictwo: Książnica
Data polskiego wydania: 2008
Data oryginalnego wydania: 1996
Cykl / seria: Jeźdźcy smoków z Pern (tom 7)
Kategoria: fantasy, science fiction
Stron: 361
Wersja: papierowa, posiadam
Oprawa: miękka
ISBN: 9788324575435
Język: polski
Cena z okładki: 11,99 zł
Tytuł oryginalny: Moreta: Dragonlady of Pern
Kliknij, by wrócić do strony głównej
Miło było znów wrócić do Pern, spotkać się ze smokami, podróżować w zimnie Pomiędzy, pobawić się na Zgromadzeniu... Ale mam wrażenie, że w tym tomie COŚ mi umknęło. Coś ważnego, coś istotnego, zostawiając za sobą rodzaj niedosytu, braku zaspokojenia ciekawości, a może raczej nie tyle niedosytu, co po prostu wrażenia, że ten tom pisany był nieco pośpiesznie, pewne wydarzenia wydawały się być... nie wiem, szybkie? Może mało przemyślane? Nie wiem, wiem, że mimo wszystko, powrót na planetę Pern dał mi sporo radochy, a świadomość, że znów mogę sobie poczytać ten dziwny miks fantastyki i SF, który jest jednak pewnego rodzaju klasyką - nic nie daje takich dreszczy ekscytacji i radochy, jak ta świadomość. Ogólnie, bawiłam się naprawdę dobrze, więc... Zapraszam!
_________________________________________________________
Allesan, lord Warowni Ruathy organizuje pierwsze Zgromadzenie, okazje do świętowania, nimi faktu, że nad Pernem przechodzi właśnie Czerwona Gwiazda i opadają zabójcze Nici. Wszyscy są zmęczeni tym opadem, więc okazja do świętowania tym bardziej kusi. Moreta, Władczyni Weyru Fort pojawia się na tym Zgromadzeniu, chcąc po prostu się rozerwać i na chwilę zapomnieć o wszystkim, zwłaszcza, że towarzystwo przystojnego i owdowiałego Allesana kusi. Wesołą zabawę i obserwację gonitw przerywa jednak nie tylko informacja o tajemniczej zarazie dziesiątkującej biegusy, ale i sam fakt, że jeden z biegusów wręcz umiera na torze. Zaraza ta zaczyna zbierać coraz większe żniwo, nie tylko wśród zwierząt, ale i wśród ludzi. Capiam, Mistrz Uzdrawiaczy, ogłasza zarazę epidemią i nakłada na kolejne Weyry i Warownie kwarantannę, chcąc za wszelką cenę ograniczyć jej istnienie. Moreta decyduje się zaś na bardzo ryzykowny krok, który być może sprawi, że uda się uniknąć zarazy, przywiezionej z Południowego Kontynentu... jednak nikt nie wie, jak wysoką cenę przyjdzie za to zapłacić zarówno Weyrowi Fort, jak i całej planecie...
Jeśli powyższy opis wydarzeń sprawia, że nie znając uniwersum Pernu - miesza się wam w głowach, nic straconego. Książki z tej serii można czytać bez jakiejś wielkiej kolejności, a z tyłu jest zawsze słowniczek ;) Nie to jednak sprawia, że "Jeźdźcy smoków z Pern" sprawiają mi sporą dawkę radości, kiedy sięgam sobie po ta serię, a raczej fakt, w jaki sposób Anne McCaffrey operując sprawnie przeszłością i przyszłością, wykreowała naprawdę świetny świat, z postaciami, w które się wierzy. W tym wypadku, skupiamy się głównie na Morecie i problemach jej Weyru, czyli siedziby smoków. Do tego nie pomaga jej brak porozumienia z partnerem, upartym i dumnym jeźdźcem Sh'gallem, Nici, zagrażające przyszłości planety oraz właśnie tajemnicza zaraza, która przybyła na kontynent wraz z tajemniczym, płowym kotem, oficjalnie znalezionym w morzu oddzielającym oba Kontynenty. I to właśnie te dwa wątki są tu dość istotne i to je śledzimy - zarazę, jej przebieg i działanie, a także próbę przeciwstawienia się jej. Heroiczna walka z czasem, i to niemalże dosłowna. Do tego dochodzi zaginiona już wiedza pierwszych Osadników, którzy przybyli na Pern, więc sprawy wydają się bardziej niż skomplikowane. A jednak, dzięki upartości Capiama, który również został powalony zarazą, udaje się znaleźć dość prosty, ale jednocześnie skuteczny sposób walki z nią... Pozostaje jednak fakt, że nie wszystko kończy się szczęśliwie. Zaraza zbiera wszak potężne żniwo, a tu zaraz wylęgną się nowe smoki, co powinno być wydarzeniem raczej radosnym...
Autorka świetnie w tym tomie operuje pomysłem na swoisty thriller medyczny, osadzony w świecie, w którym nie mamy dostępu do takiej technologii, jaką znamy dziś - ba! patrząc na czas, kiedy seria powstawała, lata 90te ubiegłego wieku, to tym bardziej, oklaski się dla niej należą za pomysłowość i próby przemycania wcale nie tak prostej technologii w dość na nasze, średniowieczne czasy. i za to chyba lubię całe to uniwersum, tą swoistą plątaninę czasów i przestrzeni, przeszłości i przyszłości, z czego przeszłość, choć wybitnie nowoczesna, zostaje poniechana, a świat musi sobie na nowo przypominać, co i jak, korzystając już na bazie nie zawsze pewnych zapisków. Naprawdę się to mi dobrze czytało, choć nie będę ukrywać, ten tom był bardziej... kobiecy. Skupiamy się właśnie na Morecie, jej potrzebach i chwilach, na romansie. Ale! bogom dziękować, romans opisany jest tu naprawdę smacznie i delikatnie, nie ma tu żadnych dziwnych opisów posuwisto-zwrotnych. Raczej aluzja, że coś nastąpiło, co dla mnie aktualnie jest absolutnie wybawieniem od wszelkiej maści kiepskich pornotyków. Więc jeśli ktoś się boi, że oberwie opisami prosto w nos, spokojnie, nie ma ich, za to można się skupić na paradoksie podróży w czasie, czy dokonaniach, jakie medycyna zrobiła, a co można stracić... ;)
Swoją drogą, zastanawiam się, dlaczego Morete na okładce przedstawiono siedzącą na zielonej smoczycy. Znaczy, ok, z treści książki może to wynikać, ale... No, mój umysł uparcie nie chce zaakceptować wyglądu tego smoka i faktu, jaki jest mały. Trochę je sobie inaczej wyobrażałam, a potem... ale dobra, powiedzmy, że to wizja artystyczna, a ja się muszę do czegoś doczepić, bo nie byłabym sobą, no już, już. Spokojnie.
Postacie stworzone są poprawnie, trudno ich nie lubić, ale nie mam tu żadnych faworytów. Ot, są, mają swoje pragnienia i potrzeby, cechy charakterystyczne, które je wyróżniają (pociąganie nosem choćby), ale jakoś do żadnej się nie przywiązałam. Może też dlatego, że sama Moreta momentami działała mi na nerwy, swoim zachowaniem "jestem władczynią Weyru, musze zachowywać się dorośle", by zaraz z drugiej strony być niczym dziecko we mgle, poszukujące uparcie Orlith, swej smoczycy, jak i zapewnienia wszystkich wokół, że tak, czyni dobrze. Na szczęście, jej zachowanie dawało radę się jakoś wytłumaczyć i rozgrzeszyć, więc nie denerwowała aż tak bardzo. Nie uważam jej jednak za absolutnie genialną, świetną postać kobiecą. Trochę mi w sumie szkoda, że nie rozwinięto tu wątku z Sha'gallem, co mogłoby pokazać skomplikowanie połączeń między obojgiem, no ale...
W całokształcie, "Moreta..." to powieść naprawdę fajna i dobrze mi się ją czytało. Akcja pcha się do przodu sama, mimo pewnych fabularnych małych luk i potknięć, które poniekąd powinny być wyjaśnione (i są, w innych tomach), i nie ma co narzekać. Jest ciekawie, jest niepokojąco, a wątek zarazy rozegrano tu inteligentnie. Autorka nie ma problemu z uśmiercaniem postaci, w tym jeźdźców i ich smoków, czy ranienia ich - co jest na plus. Sprytne rozwiązania, kombinowanie postaci, pragnienie przetrwania, słodko-gorzkie zakończenie, spory między Weyrami - mamy tu wszystko to, za co kocha się tą serię. I zdecydowanie warto po nią sięgnąć.
Czy polecam? oczywiście, że tak! Dla fanów smoków, fantastyczki i twistu "przyszłej przeszłości" to absolutnie, myślę, dość obowiązkowa lektura, zaś ci, co nigdy z Pernem do czynienia nie mieli - warto spróbować, sięgnąć, poznać coś, co jest absolutnie inne od współczesnej fantastyki, co pozbawione jest głupot i sztucznie pompowanych problemów, głupich postaci i wszędzie wciskanego keksu, który nie wnosi nic, poza poczuciem niesmaku...
A jak jest naprawdę? Oceńcie sami ;) A przy okazji, możecie postawić mi kawę jak się podobało ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz