piątek, 23 maja 2025

48/2025 - Magdalena Kubasiewicz, Mgły z Donlonu

Gwiazdek:
 5

AutorMagdalena Kubasiewicz
Tłumaczenie: -
Wydawnictwo: Sine Qua Non
Data polskiego wydania: 07 maja 2025
Data oryginalnego wydania: -
Cykl / seria: Cienie Avy Carey (tom 2)
Kategoria: fantasy, science fiction
Stron: 368
Wersja: papierowa, posiadam
Oprawa: miękka
ISBN: 9788383305752
Język: polski
Cena z okładki: 52,99 zł
Tytuł oryginalny: -

Kliknij, by wrócić do strony głównej

Drugi tom "Cieni Avy Carey" to kolejna odsłona przygód magiczki cieni z londyńskiego Scotland Yardu, która za wszelką cenę nie chce pozwolić, by Donlon - magiczne odbicie Londynu - nie zniknęło na zawsze. Po swojej stronie ma całkiem potężnych sojuszników, jako oponenta równie potężnego maga z jego własną świtą. Starzy znajomi, nowe zagadki i tajemnice, całkiem udana akcja, fabuła, która może wciągać i być tajemniczą... Choć nie do końca mnie wszystko porwało. Było poprawnie, było miło, ale czegoś mi zabrakło w całokształcie. Może cieni, może mgieł a może po prostu po świetnej Jagodzie Wilczek miałam równie wysokie oczekiwania i... Nie wiem. Nie rozczarowałam się, ale nie dostałam też rozrywki, jaką chciałam? Możliwe, a w bonusie marudzę. Zapraszam!

_________________________________________________________

Dziś nie ma long story short fabuły. Zwyczajnie, nie pamiętam, o czym czytałam, co świadczy albo o fakcie, że ta deszczowo-jesienna i nie przystająca do maja pogoda po prostu zabija mi ostatnie szare komórki, albo "Mgły" okazały się książką dobrą, ale nie dość dobrą, by zapamiętać fabułę. A przynajmniej pierwszą połowę, w której... dosłownie nic się nie dzieje, mamy Avę zbierająca liście, Avę rozmawiającą z matką czy Arthurem, Avę na przyjęciu... Za dużo Avy w Avie, za dużo przemyśleń, herbatek i gadaniny. Serio, nie pamiętam specjalnie, jak wynudziłam się na tej połowie. Dopiero chyba od momentu, jak spotkała się z Percivalem na herbatce, akcja powoli przyśpiesza i robi się ciekawiej. Donlon uratowany, nasza heroina może odpocząć.A przynajmniej tak mogliśmy sądzić, zamykając tom pierwszy. Okazuje się jednak, że nie do końca, wciąż bowiem istnieje niebezpieczeństwo w osobie Richarda Woodville'a. Zbieramy drogę, żeby ruszyć w drużynę, Ava przeżywa masę rozterek, spotyka się z tym czy tamtym, w końcu zaczynamy walki, które też nie prowadzą do niczego szczególnego i nie są jakieś do śledzenia z zapartym tchem. Nagle wraca Caleb Blythe, pojawia się Jagoda Wilczek (ale raczej jako tło, papierowa wydmuszka, która jest wciśnięta na wspomnienie), mamy walki na moście, mamy walkę na Pogorzelisku i w London Tower, cienie przychodzą i odchodzą, manipulujemy czasem...

Pozycja jest poprawna, ale kompletnie o niczym. Niestety, ale nie rozumiem tych wszystkich zachwytów i peanów, jakie się pojawiają. Ten tom to, mam wrażenie, trochę na siłę pisanie o walce, którą można by spokojnie przyśpieszyć, bez zbędnego opisywania kolejnych aspektów życia Avy i Arthura - dobra, ja rozumiem, "now kiss" musiało nastąpić, czytelniczki w końcu tego oczekiwały, ale po co robić takie długie wstępy? Ekhm, no nie mój target. Znaczy, po prostu jakoś Ava Carey nie jest posttacią, która wzbudza moja sympatię i zainteresowanie, czyta się poprawnie, dobrze, jest napisana ładnym językiem, ale miałam brzydkie skojarzenia z Anetą Jadowską i jej uniwersum. Niby jest wszystko ok, niby przyjemnie, a jednak miałam zgrzyty.

Mamy tu potężnego maga, który kradnie magię Londynu, by zbudować Londyn własnych snów, mamy potężną magię Avy i jej otoczenia, mamy walkę o utrzymanie wszystkiego, ale zupełnie nie czuję tego. Gdzieś umknęła mi szarość głównej bohaterki, i choć wszyscy, z nią na czele, sugerują, że jest postacią niebezpieczną, jej magia jest potężna i może pchać ją w ciemność... to w gruncie rzeczy jest po prostu nijaka. Autorka wykreowała naprawdę świetne uniwersum, cały system magii, ale mam wrażenie, że w tym tomie zupełnie tego nie czuć. Magia, o, po prostu jest, magia krąży, Ava umiera i zostaje wyratowana, ale niewiele w związku z tym się dzieje. Nijak nie można uznać jej za "mroczną", choć na taką jest kreowana, i to chyba mnie wkurzało. Ta nijakość, taki brak umiejscowienia na osi, gdzie faktycznie może być "czarownica". Jak w przypadku innych osób gotowa jestem uwierzyć w ich umiejętności, tak główna bohaterka po prostu nijak mi nie pasuje. Mamy Kruczarkę, która przychodzi jakby nigdy nic na herbatkę ale wcześniej jest uważana za szaloną, mamy Lucę z Big Bena, który zabiera wspomnienia, bo nie ma swoich, mamy inne potężne i magiczne istoty, ale zupełnie ich nie czuć, za to skupiamy się na rozterkach głównej bohaterki. 

No właśnie, główna bohaterka, taka Nikita, Merysójka polskiej sceny urban fantasy. To chyba mnie wkurza najbardziej, że nasza heroina z Donlonu nie potrafi nic w jednej chwili, ale w drugiej już operuje cieniami bez problemu, i choć ratuje ją silny heroiczny samiec o urodzie Herkulesa z kreskówki Disneya (musiałam, ale wieczne podkreślanie szarości jak mgły oczu bohaterów wkurza mnie równie bardzo jak ten kreskówkowy Herkules!), to i tak mamy taką breję niezorganizowaną, która liczy na pomoc otoczenia, i sama nie umie spinać pośladków. A jak je zepnie, to... No nie kupuję tego. Tak, jak nie kupowałam tego u Anety Jadowskiej, tak i tu tego nie kupuję - może to wina faktu, ze obie autorki się znają, a może co innego, ale zwyczajnie, wynudziło mnie to.

Wkurzyło mnie też to, że autorka sięga po Caleba Blythe'a i Wilczą Jagodę, ale o ile ten pierwszy jeszcze dostaje swoje choćby pięć minut i kilka wypowiedzi, tak już Jaga zostaje zepchnięta w bok i kompletnie papierowo wypełnia tło, będąc tylko elementem wypełniającym kolejne akapity. Zupełnie nie wiem, po co. No ale ok. tak samo to wspominanie aes sidhe - świetny wątek, świetny motyw, a zupełnie zaprzepaszczony, zupełnie, jakby autorka czekała na oklaski, ale ponieważ ich nie dostała, olała to. 

Co do samych bohaterów - boru zielony, nie wiem, co o nich powiedzieć. Są. No są, super, ale czy coś możemy o nich powiedzieć? A tak, że mają oczy szare jak mgły Donlonu. Albo że kuzyn Avy na koniec ma włosy niebieskie i świecące. Ale tak, kompletnie nie zobaczyłam w nich nic, żadnej osobowości, żadnej cechy charakterystycznej. Nic, zupełnie. Są, przewijają się przez strony całkiem tłuściutkiej książki, ale gdyby ktoś mnie zapytał dokładnie, to... NIE MAM POJĘCIA O NIKIM. Kurtyna.

W całokształcie "Mgły..." mnie nie zachwyciły, ale i nie powaliły na kolana. Po prostu są miłym, ale miałkim wypełnieniem potrzeby literackiego poznawania świata. Ava Carey to ciekawa pozycja, ale bez poznania uniwersum Jagody Wilczek nie ma sięgać po "Cienie", zaś nie jest to seria, która mnie wybitnie zachwyca czy sprawia, że niecierpliwie czekam na kolejne przygody głównej bohaterki.

Oby to tylko był "efekt środkowego tomu", i po prostu słabszy pomysł jak rozkręcić cała akcję, bo bardzo liczę na finałową walkę. A może... na finałowe rozmowy, bo końcówka okazała się całkiem interesująca. Ale czy taka będzie? Zobaczymy. Na pewno nie czekam z wytęsknieniem na kolejny tom, ale sięgnę z ciekawości. Natomiast nie oczekuję niczego. Po prostu.

A jak jest naprawdę? Oceńcie sami ;) A przy okazji, możecie postawić mi kawę jak się podobało ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz