środa, 10 września 2025

78/2025 - Catharina Maura, Doktor Grant

Gwiazdek:
 1

AutorCatharina Maura
Tłumaczenie: Regina Mościcka
Wydawnictwo: Papierowe Serca
Data polskiego wydania: 20 marca 2024
Data oryginalnego wydania: 13 sierpnia 2021
Cykl / seria: Off-Limits (tom 2)
Kategoria: literatura obyczajowa, romans
Stron: 392
Wersja: papierowa, pożyczona
Oprawa: miękka
ISBN: 9788383218328
Język: polski
Cena z okładki: 49,90 zł
Tytuł oryginalny: Dr. Grant

Kliknij, by wrócić do strony głównej

Gdybym zobaczyła w księgarni tą okładkę, i nie czytała blurba - pomyślałabym, że to jest jedna z tych uroczych, spokojnych obyczajówek, które świetnie pasują do kobiet poszukujących nieśpiesznych, ciepłych opowieści. Blurb jednak już daje mi czerwone flagi - doktorek w luksusowej klinice przy uczelni? Wnuczka właściciela? I w tym wszystkim zabawki erotyczne...? Tak, dobrze czytacie. Ale spokojnie, to dopiero wierzchołek góry lodowej, która po 57 stronie sprawiła, że zrobiłam DNF, a książka radośnie przeleciała przez cały pokój i plasnęła o ścianę niczym laczek w pająka. I absolutnie ja już mam dość czytania takich gunwien. Gunwien, które już na dzień dobry traktują mnie naprawdę głupią erotyką, a tłumaczenie zostawia do życzenia tak wiele, ze to jest hit. Krótko, bo przeczytałam mało, ale z potężną dawką niesmaku... 

_________________________________________________________

Noah Grant to doktor wszechstronny, który już od początku książki płacze, że poszedł na medycynę, bo... liczył na prostą i szybką kasę, a w zamian za to został z kredytem studenckim. Do tego klinika, w której pracuje zostaje sprzedana, więc on traci pracę, ale hej! To nie szkodzi, bo nieoczekiwanie dostaje telefon od kliniki Astor, pracującej przy prywatnym uniwersytecie, gdzie nasz doktorek leci jak na skrzydłach i od razu dostaje pracę w super ultra wypasionym gabinecie, w którym kozetka jest ze skóry i kosztuje więcej, niż meble w jego mieszkaniu! Amara zaś to błękitnooka, ruda cud kobieta, która ma lat 27 i już od 4 lat jest doktoratnką na uczelni, i produkuje zabawki erotyczne 3D. Dobrze czytacie. Właśnie takie. Jako projekt doktorski - chyba, nie wiem, nie było to powiedziane wprost. Drukuje je na swojej drukarce 3D, po czym, co jest powiedziane wprost: jest inżynierem i co wyprodukuje, musi na sobie sprawdzić! No gratuluję geniuszu. A teraz postanowiła wyprodukować zabawkę, której jeszcze na rynku nie ma! - przypominam, mamy 2021 rok. Zabawka ma być dyskretna, cicha, mała i oczywiście, działać w każdych warunkach. Amara więc ją produkuje, i testuje na sobie. Wcześniej korzystając z butli chyba pięciogalonowej lubrykantu, który... zamówiła przez internet, bo się boi w zwykłym sklepie zakupić małą buteleczkę. Widzicie ten absurd? Laska korzysta z internetu, by zamawiać sobie wielkie butle lubrykantu, ale nie sprawdzi, czy konkretny bibrator istnieje! Potem twierdzi, że będzie pierwsza na rynku, a na koniec, że wykosi nim konkurencję. Przy okazji dochodząc z tym bibratorem w sobie jakieś 6 razy, gdzie jest zaznaczone, że chodzi po rezydencji (!), która jest pusta i też dochodzi w holu. Brawo. Na koniec sobie uświadamia, że jej bibrator nie ma niczego, czym może go pociągnąć i wyjąć, więc trafia do gabinetu Granta. Doktorek klęka przy kozetce, doprowadza ją do orgazmu widokiem szczypiec, po czym żałuje, że ma na dłoniach silikonowe rękawiczki, bo laska mu na palcach doszła 3 razy, wcześniej zachwycając go zapachem TRUSKAWKOWEGO ŻELU NAWILŻAJĄCEGO. Od razu on i jego 👺 sie w niej zakochują, przy czym po wszystkim jego 👺 wbija się Amarze w brzuch. Laska zapamiętuje tylko to, że doktorek ma szczękę, jakby Michał Anioł mu ją kopara przeorał. Potem jest żenua kolacja z matką, na której matka Amarę namawia na "wygodne życie z facetem, którego nie kocha, ale facet jest bogaty" (!), doktorek rozmawia z dziadkiem Amary, ale mówi, że nic się nie stało, bo tajemnica lekarska, a na koniec Amara dostaje SMSa od swojego ojca, z którym od lat nie miała kontaktu, więc upada na chodnik, obciera sobie kolanka, więc nasz keksowny doktorek zanosi ją do gabinetu, klęczy znów na kozetce, z której wystają stopy Amary i opatruje jej kolanka, trzymając dłonie wokół jej boków... i oczywiście, insta loff!

STOP! STOOOOOOOOOOOOOOOP! Zatrzymajcie tą karuzelę śmiechu... Zwłaszcza, że to tylko 57 stron...

Ja nie wiem, co przeczytałam. A raczej, wiem. Koszmarek. Koszmarek, który wydano chyba tylko rzutem na taśmę, i absolutnie dla jaj, a pani "wydawczyni" - serio, tak w stopce redaktorskiej stoi jak byk - powinna spalić się ze wstydu. Serio. Serio, bo tak ŹLE przetłumaczonej i zredagowanej książki to ja już dawno nie widziałam. Tu nic nie ma sensu, nic się nie klei, nic nie ma najmniejszej dawki logiki. Ani tłumaczka, ani później redakcja nie widziały, jakie walą byki? Żadna z pań wymienionych nie pomyślała o tym, że KOZETKA Z PRAWDZIWEJ SKÓRY, która kosztuje ciężkie tysiące dolarów, nie będzie leżała na ziemi, bo tak, tylko po to, żeby doktorem sobie przy niej KLĘCZAŁ!? Tak samo od kiedy LICENCJAT pozwala robić doktorat, a doktorek ogólny - internista zapewne, sądząc po tym, że pracuje w przychodni ogólnej - jest ginekologiem? A która pacjentka, przychodząc do internisty, a już na pewno do ginekologa - zachwyca się szczypcami? SZCZYPCAMI!?

I nie, nie żartuję. Serio, laska patrzy na szczypce z mieszaniną strachu i podniety. 

Na tych 57 stronach absurd goni absurd, źle i kiepsko tłumaczone zdania gonią kolejne kretynizmy, i wszystko to jedna, wielka, karuzela śmiechu. Główna bohaterka ma "jasnobłękitne oczy, długie rude fale" - i absolutnie nikomu to nie wadzi. Rozdział rozpoczyna się od NOAH, a w pierwszych daniach dowiadujemy się, że to Amara, bo wszystko wskazuje na kobietę! Doktorek żuje własną wargę, lateksowe rękawiczki wciąga chyba nosem. Takich błędów jest tu mnóstwo i Karczma świadkiem - ja serio rzucałam tą książką o wiele częściej, niż choćby przy Penpredatokretynce. A to już doprawdy wyczyn. Narracja pierwszoosobowa też bardzo nie pomagała. 

Bohaterowie nie mają tu kompletnie żadnego charakteru, są płascy bardziej od znacznika. Jednego. Doktorek zarzeka się, że studentki na prywatnej uczelni są niedoświadczone, ale co spotyka pannę, nie ważne, czy personel medyczny czy Amarę, to od razu każda jest na jego widok mokra. Sama Amara, jak na "doktorantkę" jest wybitną kretynką, skoro tworzy bibrator, który nie ma żadnej opcji pociągnięcia, ale twardo jest zrobiony na drukarce 3D W DOMU i sobie go wkłada. Infekcje bakteryjne kochają to bardziej, niż Adelinowe pistolety. Tu nic nie klei się do siebie, a kiedy matka Amary mówi, że laska ma sobie brać bogatego kolesia i "żyć wygodnie i dzięki łatwiźnie" to już w ogóle ryknęłam. Najlepsze jest to, ze ona sama poznała ojca Amary, uciekła z nim, a potem wróciła spłukana i z brzuchem, to dziadek przyjął córkę pod swój dach, jakby nigdy nic. I tu hasło, że matka żałuje, że nie wróciła wcześniej, bo PIENIĄDZE. Serio?!

Tak solidna dawka kretynizmów, złego tłumaczenia i braku odpowiedniej redakcji okraszona została w bonusie naprawdę... uroczą okładką! Współczuję, jeśli ktoś się skusi, nie przeczyta blurba i wręczy go jakiejś purystce albo osobie, którą opis używania biblosa brzydzi. A wiem, że tak być może - pracowałam w Empiku, i wiem, że bez znajomości blurbów czasem jest ciężko, a niektórzy doradcy, którzy znajdują się na książkach... po prostu nie wiedzą, o czym mówią, bo nie mieli pozycji w dłoni, albo tylko zobaczyli okładkę. I już z kosmosu opowiadają co i jak, bo czytają na przykład tylko i wyłącznie Marcela Moosa, a kiedy należy rozkładać książki, dostają drgawek. Niestety, historia prawdziwa. Dlatego, warto czytać blurby. DOKŁADNIE.

W całokształcie - Doktor Grant to książka kiepska, nijaka, zła, źle przetłumaczona, tragicznie zredagowana i wydana chyba tylko dlatego, że autorka przyniesie wydawnictwu nieco funduszy. Rzutem na taśmę, jak Niezwykłe, wydawane jest wszystko, szybko i byle jak, za ciężką kasę, za to na kiepskim papierze i z naprawdę słabiutkim zapleczem merytorycznym. To książka, którą nie ma co się zachwycać, bo doprawdy, nie wnosi niczego. Znaczy, jak się komuś podobała, to super, ale no.... Nie.

Nie. Ja odradzam, nie polecam, chyba, że lubicie cierpieć. I czytać, jak się doktorek zachwyca TRUSKAWKOWYM ŻELEM. 

A jak jest naprawdę? Oceńcie sami ;) A przy okazji, możecie postawić mi kawę jak się podobało ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz