Gwiazdek: 7
Autor: Robert Anthony Salvatore
Tłumaczenie: Michał Studniarek
Korekta/Redakcja: Ewa Polańska
Wydawnictwo: ISA
Data polskiego wydania: 2006
Data oryginalnego wydania: 2004
Cykl / seria: Trylogia Klingi Łowcy (tom 3) / Forgotten Realms
Kategoria: fantasy, science fiction
Stron: 396
Wersja: papierowa, posiadam
Oprawa: miękka
ISBN: 9788374181105
Wydawnictwo: ISA
Data polskiego wydania: 2006
Data oryginalnego wydania: 2004
Cykl / seria: Trylogia Klingi Łowcy (tom 3) / Forgotten Realms
Kategoria: fantasy, science fiction
Stron: 396
Wersja: papierowa, posiadam
Oprawa: miękka
ISBN: 9788374181105
Język: polski
Cena z okładki: 33,60 zł
Tytuł oryginalny: The two swords
Kliknij, by wrócić do strony głównej
_________________________________________________________
A jak jest naprawdę? Oceńcie sami ;) A przy okazji, możecie postawić mi kawę jak się podobało ;)
Cena z okładki: 33,60 zł
Tytuł oryginalny: The two swords
Kliknij, by wrócić do strony głównej
Drizzt o oczach, czerwonych, niebieskich... ALE NIE FIOLETOWYCH. Nie wiem, kto tu zawinił, czy autor czy tłumacz, ale to były jedyne elementy, na których darłam się, że kto to widział, żeby mi drizztowe oczyska przemalowywać? Ale poza tym, zakończenie trylogii "Klingi Łowcy" okazało się satysfakcjonujące i nawet interesujące. Oczywiście, Salvadore nie byłby sobą, gdyby nie zostawił sobie możliwości rozwinięcia kolejnych przygód Drizzta i jego kompani dalej (i namnożył tego sporo!), aaaaallle... nie będę narzekać. Może poza faktem, że nigdy pewnie te przygody w Polsce nie wyjdą. Cóż. Drizzt nie jest już płaczliwą kulką depresji, i to lubimy! To co? Do boju? ;) Zapraszam!
_________________________________________________________
Mithrillowa Hala jest zagrożona. Oblężenie trwa i zaczyna być coraz potężniejsze, giganci i orki za chwilę wleją się do środka. Nesme pogrążyło się w chaosie i zniszczeniu. Srebrne Marchie drżą i szykują się do oblężenia, choć mądra pani Alustriel stara się jak może, by ratować ukochany region. W tym wszystkim, w samym środku domu krasnoludów, tra cichy dramat Dolly i Wulfgara, Catte-Brie i samego, powróconego z niemal martwych, Bruenora. Dramat, który polega nie tylko na próbie utrzymania ich domu w całości, ale i fakcie, że Dolly nie czuje się szczęśliwa i pragnie wyjść z krasnoludzkich korytarzy na światło dnia. Najlepiej do Silverymoon. I choć stara się o tym przekonać Wulfgara, potężny barbarzyńca nie dostrzega nadciągającej tragedii. Kolejne krasnoludy ciągną do Mithrillowej sali, na Wrzosowych Wzgórzach trwają walki, by zepchnąć trolle do ich siedzib. Rzeki spływają krwią. W tym wszystkim Drizzt poszukuje sprawiedliwości i zemsty za, wydawać sie mu mogło, utraconymi przyjaciółmi. Nie jest w tym sam - Innovindil twardo wspiera mrocznego elfa w walkach, jednocześnie pragnąc sprawiedliwości za śmierć ukochanego i kradzież jednego z pegazów. Obolud Wiele Strzał jest jednak pobłogosławiony przez swego boga, i nawet sam mroczny łowca będzie miał nie lada problem, by pozbyć się orczego geniusza...
W tym tomie działo się naprawdę wiele, i działo się dobrze, przyjemnie. Dużo, szybko. Więcej było nawet krasnoludów i koncentracji na nich, niż na samym Drizzcie i jego rozpaczy. I chyba to było znaczącym plusem tej finałowej części całej trylogii "Klingi łowcy".Tak, to zdecydowanie był plus, bo nagle Salvadore przestaje skupiać się tylko na Drizzcie i jego rozpaczy, jego zachowaniu godnym emo, że człowiek chciał mu żyletkę wręczyć i pokazać, w którą stronę ma nią działać. Jasne, rozumiem, trochę to efekt elfki obok, ale naprawdę dobrze zrobiło tej pozycji trochę zmian, jakie autor wprowadził. Śledzimy też losy samego Oboluda i jego otoczenia, zdradę, jakiej doświadcza... Ahhh, to lubię. W końcu miałam wrażenie, że wracam na te tory fantastyki, którą lubię - akcja, fabuła, spiski, knowania, działania, walki (ale nie te jakieś kosmicznie udziwnione...). No mlem. Po prostu, mlem.
Bardzo, oj bardzo podobało mi się stopniowanie napięcia, jakie autor tu wprowadził. Mamy poczucie zagrożenia, świadomość, że podnóże Grzbietu Świata opanowuje chaos, a całe Srebrne Marchie szykują się do walki. Salvadore stopniowo pokazuje kolejne działania: upadek i walkę o odzyskanie Nesme, strącenie trolli, wypadki w Mithrillowej Hali... naprawdę dobrze się tu bawiłam! Co więcej, podobał mi się wątek drowów, które miotają się między Gerti a orczym władcą. Końcówka doprawdy była... soczysta! No i sam wątek Gerti - choć w którymś momencie nieco mnie nudził, tak, kiedy wyjaśniły się pewne wątpliwości i doszło do wydarzeń w Lśniącej Bieli, byłam zdecydowanie usatysfakcjonowana tym właśnie wątkiem. Autor sprytnie zadziałał, kierując wszystko ku finałowej walce. Zdecydowanie, zostało to bardzo przyjemnie przemyślane i poprowadzone, a sam autor, miałam wrażenie, nieco... wydoroślał. No i sam wątek Dolly. Nie będę ukrywać, od samego początku nie lubiłam jej, jako postaci i choć żal mi Wulfgara, bo trochę sam na to zapracował, co dostał, to jednak zakończenie wątku byłej kurtyzany okazał się satysfakcjonujący. Tak, nie mam absolutnie grama współczucia dla niej i tego, jak się zachowała.
Na uwagę zasługuje też wątek Przecinaczki - kto czytał serię, wie doskonale, o kogo mi chodzi. Przyznam, że bawiłam się tu naprawdę dobrze, zwłaszcza z chwilą, kiedy musiała zmierzyć się z samym Drizztem...
Między bogami a prawdą, nie jestem obiektywna. Książki z uniwersum Forgotten Realms po prostu kocham. To seria, którą mam na półce z dumą i do której z radością wracam. Przymykam oko na głupotki i wpadki, na to, jakie pewne rozwiązania są łopatologiczne, jak się wszystko udaje głównym bohaterom, nawet jeśli są ranni. Po prostu to moje takie prywatne, ale bardzo duże, guilty pleasure. Nie osądzajcie mnie za bardzo ;)
Troszkę mam problem do tłumacza - znów. Choć wyraźnie jest lepiej, to jednak wpadki, jak choćby kolor oczu Drizzta, po prostu denerwował. Nie mam dostępu do oryginału, więc nie wiem, czy to był błąd autora czy już efektu tłumaczenia, tak samo znalazło się kilka zdań, które po prostu brzmiały głupio i można byłoby je w jakikolwiek sposób poprawić, zachowując sens wypowiedzi/zachowania postaci. Ale - podkreślam! - w całokształcie nie było to wielkim problemem, raczej czepiam się dla sportu ;) Fajnie utrzymane, płynne tempo, dobra, szybka akcja i w większości zgrabne zdania. Lubimy to.
Co do postaci - w większości już się kiedyś o nich wypowiadałam. Muszę przyznać, że bardzo zaskoczyła mnie Gerti, i w sposób pozytywny. Tak, lodowa gigantka wzbudziła we mnie dawkę sympatii! Ciekawie śledziło mi się też samego Oblouda i jego losy. Doprawdy, chyba faktycznie został pobłogosławiony przez samego Gruumsha ;) Trochę drażniła mnie nagła przemiana samego Drizzta, ale nie okłamujmy się: czego facet nie zrobi przy ładnej buźce?
W całokształcie, "Dwa miecze" albo tez szesnasty tom przygód Drizzta to kawałek przyjemnej fantastyki, szybkiej, lekkiej i niedającej się od siebie oderwać. Kolejne strony pochłania się błyskawicznie, wydarzenia lecą w przód, a czytelnik po prostu dobrze się bawi. Tak, wiem, to książki, które są lekkie, dla wielu głupiutkie i naiwne, i stanowią sposób odcinania kuponów od sławy dla autora, ale - mimo wszystko. Warto dać im szansę.
"Dwa miecze" to naprawdę przyjemne zakończenie trylogii, które, choć obiecuje kolejne przygody, może być czytaną osobno. Jako odskocznia, jako wypełniacz czasu. Albo może przypomnienie, że w zalewie wszechobecnej tandety, pornotazy i książek, które niejednokrotnie nie wnoszą specjalnie wiele - te starsze tytuły potrafią bawić, dawać rozrywkę i odrobinę przyjemności. A może i radości fanom klasycznego fantasy... ;)
A jak jest naprawdę? Oceńcie sami ;) A przy okazji, możecie postawić mi kawę jak się podobało ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz