poniedziałek, 1 września 2025

74/100 - Sophie Lark, Nie ma świętych

Gwiazdek:
 1 - ale to się kwalifikuje na -10

AutorSophie Lark
Tłumaczenie: Iga Wiśniewska
Redakcja/korekta: Anna Zientek, Daria Latzke
Wydawnictwo: Czwarta Strona
Data polskiego wydania: 11 grudnia 2024
Data oryginalnego wydania: 20 października 2021
Cykl / seria: Grzesznicy (Sophie Lark) (tom 1) / Bezwstydna
Kategoria: literatura obyczajowa, romans
Stron: 310
Wersja: papierowa, pożyczona
Oprawa: miękka, ze skrzydełkami
ISBN: 9788368263459
Język: polski
Cena z okładki: 47,90 zł
Tytuł oryginalny: There Are No Saints

Kliknij, by wrócić do strony głównej

Drogi pamiętniczku! Gdyby ktoś mi powiedział, że trafię na książkę tak obrzydliwą, tak złą i TAK BARDZO POZBAWIONĄ LOGIKI, SENSU, ROZUMU I KOREKTY, że po 55 stronie zrobię DNF - wyśmiałabym delikwenta. Serio, wyśmiałabym jak bozię kocham, a potem zapytałabym, czy to tak na serio... I już wiem, że musiałabym później klęczeć na grochu, bo tak. Na serio. W życiu nie spodziewałam się, że Booktour Złych Książek zamknę naprawdę koszmarkiem takim, że autorka Adelajdki zostanie uznana przeze mnie za kobietę dosłownie złotą i ogarniętą. Serio. Bo czego tu nie było! Mrok, zło, brud i srebrna taśma, a to wszystko na ledwo 55 stronach, przez które przebrnęłam z niemałym trudem, czując przy tym, jak nie tylko ostatnie szare komórki mi uciekają, ale i potylica sama się wynosi... To co? gotowi poczytać o tym, dlaczego "dark romanse" powinny być choć czasem objęte pomyślunkiem, czy w ogóle warto je pisać i wydawać? To zapraszam!

_________________________________________________________

Cole Blackwell to artysta konkurujący z Alastorem Shawnem w Los Angeles? San Diego? Gdzieś w Ameryce? Jest to wspomniane, ale dla fabuły to praktycznie nieistotne. Ale to ARTYSTA przez wielkie litery. To jakiś geniusz, którego rzeźby wszyscy podziwiają, bo jest taki cudownie utalentowany. Do tego ma szczękę jak brzytwa, idealnie czarne włosy i oczy, i jest cudownie blady na tle swoich czarnych garniturów. A do tego jest... seryjnym mo@dercą. Tak, dobrze czytacie, już od pierwszych stron, aućtorka nas uracza informacjami o tym, złością, że jego rzeźba przegrała i mor@erstwem na krytyku sztuki, którego przerabia na rzeźbę, którą, oczywiście, zachwyca cały świat, i sprzedaje za cięzkie tysiące. Resztki delikwenta ROZPUSZCZA W DETERGENCIE WYBIELACZU TWORZĄCYM POWIETRZE, bo rozpuszcza hemoglobinę. Oczywiście, sam akt dekapitulacji został nader obrazowo opisany, bo każdą czytelniczkę przecież to rajcuje (o tym troszkę potem). Alastor za to jest złotym chłopcem w typie wioślarza, z dołeczkami na twarzy, i wątłymi ramionami, ale muksularnym i podobającym sie kobietom - również geniuszem i również mo@dercą, ale tego się tylko domyśliłam z pierwszych stron. Obaj na wystawie poznają Marę, początkująca, głodującą biedną artystkę, która Alastor porywa, gdzie następnie w lesie jakimś magicznym cudem przekuwa jej s@tki i przebiera w strój do BDSM, a na koniec podcina nadgarstki w poprzek i zostawia, więc Cole uznaje ją za prezent, ale olewa i idzie dalej, bo przed chwilą w kopalni zakopał szczątki swojej ofiary. W kopalni, o której nikt poza nim nie wie...


No. Mniej więcej co 3 akapity reagowałam jak pan na powyższym gifie, a książka latała po pokoju lepiej, niż niejedna mucha. Dosłownie. Tu nic nie ma sensu, logiki i czegokolwiek, co by się mogło podobać normalnej osobie. Tak, mówię to oficjalnie i uczciwie, jeśli komuś się ta pozycja podoba - sugeruję skontaktować się z psychologiem, bo mamy problem i to poważny. Romantyzowanie przemocy, uzależnienie od pornografii i tego typu smaczki. 

Ale do rzeczy. 

"Nie ma świętych" to absolutny koszmarek, który został wydany tylko na fali hypu dla tego typu książek, z wyraźnym celem: sprzedać minimalną ilość tekstu, napompowanego jak balonik, na grubym papierze i mieć wylane. Zaczynając już od etapu powstania rękopisu tego koszmarka - autorka podobno tworzy "inteligentne i silne postacie" (których nie znalazłam w żadnym momencie czytania), a poza tym, zgodnie z dedykacją, "pisanie tego było intensywną terapią, pogłębiająca rany sprzed wielu lat". Czy tylko mi się uruchamia czerwona lampka? Bo samo wypisanie trigger warningów na skrzydełku było zagraniem... słabym. Ale no wow, wypisane zostały. A potem zanurzamy się w świat chorej wyobraźni, która powinna być leczona.

Nie wiem, co mnie odrzuciło. Sposób pisania, tłumaczenia, a może kompletny brak korekty? A może w zasadzie wszystko na raz, bo wyraźnie się tu nic nie spinało, panie korektorki posprawdzały tylko ortografię, interpunkcję i od czasu do czasu budowę zdania, ale na tym się skończyło, redakcja wyraźnie też spojrzała chyba tylko na okładkę, i uznała, że super. Serio, mam takie wrażenie. I to już na etapie wydawania oryginału. Potem jest tylko gorzej. Akapity na 1 zdanie? Czemu nie, przecież to jest super. Rozmyślania z pompki, postacie, które prezentują sobą absolutnie nic? Ależ mamy. Absurdalne opisy, w tym choćby pracownia Cole'a w jakiejś opustoszałej, wielkiej fabryce? Czemu nie. Stwierdzenie, że na wernisażu organizatorzy upijają się darmowymi drinkami? Ależ tak. Takich bzdur można wymieniać na pęczki. 

Ale chyba najbardziej bzdurną, najbardziej kretyńską i absurdalną sceną było robienie tatuażu NA ŻEBRACH z jednoczesnym keksowaniem. Przekartkowałam, by osobiście przeczytać tą scenkę. I powiem tak - jak uwielbiam herbatę cynamonową, tak w tym momencie została mi skutecznie obrzydzona. A ja mam raczej wysoką odporność na bzdury. Zwykle. Ale nie tu. Tu nawet ja wymiękłam. Nie mam tatuaży, ale mam znajomych, którzy je mają, wiem, jak są robione. Więc no... na żebrach? JEDNĄ RĘKĄ!? Domyślcie się, gdzie była druga i co robiła i nie, to nie było napinanie skóry pod tatuaż... Oczywiście, na końcu książki Mara jest zakochana w Colu. Bo tak. 

No, a skoro o absurdach mowa, to poza tym kretyńskim opisem pozbywania się zdekapitulowanego nieszczęśnika w formie rzeźby, jak przeczytałam, że resztki są traktowane w detergencie wybielaczu wytwarzającym powietrze, zwątpiłam, a mój plaskacz w czółko to słuchać było chyba na drugim końcu kraju. Tak samo wątek z porwaniem Mary - nagle laska jest upalona zielskiem, by się obudzić w bagażniku, z biustem na wierzchu, z zaklejonymi ustami i workiem na głowie, który potem jest kapturem, usta są zaklejone w połowie sceny, a jej aksamitna sukienka zamienia się w strój do BDSM. I jakbym to zniosła, tak... PRZEKUWANIE SU@KÓW w środku lasu!? A, nie zapominajmy, że miała podcięte żyły w nadgarstkach, więc, żeby się ratować, zużytą srebrną taśmę, która miała przyklejoną na usta i rzuciła na ziemię, przykleiła sobie na lewy nadgarstek, a potem stwierdziła, że przebiegnie 1,5 km, skoro Cole jej nie chce pomóc. Dodajmy do tego agonalne krzyki nadgarstków i opisy tak idiotyczne, że po prostu zastanawiałam się, czy tłumacz tłumaczył sam, czy korzystał z GPT. Korekta i redakcja zaś wyraźnie wymiękła i po prostu dała sobie siana, bo przepraszam, jak inaczej można wyjaśnić choćby taki kwiatek:

"Krew jest śliska. Prawie tak śliska jak olej."

Już pomijam, że to jest dosłownie cały akapit. Gdzieś wcześniej mignęły mi "oczy jak dziury w głowie" albo "myśli jak rozlane żółtko". No... nie jest to ok. Zresztą, w trakcie pisania tej opinii sobie książkę przekartkowałam, i trafiłam na porównania, że Cole ma włosy jak zwierzęce futro, a jego brwi jako jedyne wyrażają emocje na jego twarzy... I jeżu. Trafiłam na scenę keksualną z zabawką, którą zbudował Cole. Wystarczyło mi przeczytać 5 zdań, by zrobić się zielonej na twarzy...

Tak, właśnie ostatnia szara komórka trzasnęła u mnie drzwiami. 

Co do postaci, to w zasadzie nie ma o czym mówić. Bo ich nie ma. To zlepek literek, imiona, które wylosowały się w kalendarzu i tyle. Jeśli Cole, Mara albo Alastor są "inteligentni", to ja podziękuję. Kojarzycie mgłę mózgową, która nagle na was napada i nie macie sił na nic, zrobienia czegokolwiek, poza tępym patrzeniem przed siebie (choć ja mówię, że czuję się wówczas, jak przeciętna madka Dżesika pustostanowa)? No to mniej więcej tak te postacie się zachowują tutaj. Są głupie, puste, nie kieruje nimi kompletnie nic, poza jakimiś chorymi wysrywami aućtorki o tym, by "pogłębiać swoją traumę". 

Powiem tak. jeśli chcecie mieć traumę - ta pozycja jest idealna. Jest tragicznie napisana, zredagowana, wydana, a następnie przetłumaczona i wydana w Polsce. Absolutnie obrzydliwa, tragiczna, i zdecydowanie absolutnie nie warta nawet sekundy, by się nią zachwycać. Osoby, które wyrażają się o tej pozycji pozytywnie, zachwalają, wystawiają wysokie noty... serio, powinnście sięgnąć po coś normalnego. Albo udać się do lekarza, bo to nie jest coś, czym należy się zachwycać. Wręcz przeciwnie, to ten typ książek, które należy piętnować jako złe, szkodliwe i absolutnie nie nadające się nawet na papier toaletowy. 

A jak jest naprawdę? Oceńcie sami ;) A przy okazji, możecie postawić mi kawę jak się podobało ;)



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz