Kocich
łapek: 5
czytałam: 1
dzień
wydawnictwo: Świat
Książki
data
wydania: 2005 (data
przybliżona)
cykl: March
& Lake (tom 2)
seria: -
stron: 352
wersja: papierowa,
posiadam
oprawa: miękka
ISBN: 8373911693
cena
z okładki: -
tytuł
oryginalny: Don't
look back
Lavinia Lake to błyskotliwa
mesmerystka, która jednocześnie pisze wiersze i jest detektywem
śledczym. Do tego skrywa pewien mały sekrecik. Jak na XIX-wieczną
damę przystało jednak, skutecznie się z tym skrywa. Tobias March
to były agent Jej Królewskiej Mości, szpieg na emeryturze i
wytrwały amant wdzięków Lavinii. Wspólnie muszą rozwikłać
nieoczekiwaną zagadkę uduszenia pięknej kobiety i zagadkę pewnej
bransolety... A że w tle przewinie się iście ognisty romans, to
już inna sprawa.
Powiem szczerze: po książkach pani
Quick nie spodziewam się niczego zaskakującego (już raz miałam
okazję się z jej twórczością zapoznać), więc i tu nie było
fajerwerków. Lekko, szybko, przyjemnie, ale rewelacji nie było. Ot,
lektura na leniwe popołudnie.
Całość zaczyna się prosto –
Lavinia, zmuszona wyjechać z Italii, w Londynie praktykuje
mesmeryzm, zapewniając dyskrecję. Jednocześnie zaprzyjaźnia się
z Tobiasem, który, będąc zazdrosnym o kobietę, nie dopuszcza jej
do pewnych sekretów i sytuacji. Wszystko ulega zmianie, gdy Lavinię
odwiedza dawny przyjaciel z dzieciństwa i uznany mesmerysta: Howard,
wraz z piękną żoną, Celeste. Sytuacja staje się nieprzyjemnie
napięta, a całość pogłębia się, gdy nasza para dowiaduje się
o śmierci Celeste i zniknięciu tajemniczej bransolety. Lavinia i
Tobias, nieco niepokornie ale jednak, postanawiają zająć się tą
sprawą na swój, wyjątkowy sposób. Śledztwo prowadzi ich od
arystokratycznych salonów aż po wilgotne i mroczne zakątki
Londynu...
Jeśli ktoś oczekuje zagadki
kryminalnej rodem spod pióra mistrzów gatunku: zapewne się
rozczaruje. Głównego podejrzanego typuje się szybko, wątki są
zdradzane lekko i bez oporów, a fabuła jest prosta jak budowa cepa.
Powiedziałabym, że większy nacisk kładzie się zwyczajnie na
romans między głównymi bohaterami. Oboje ciągną do siebie jak
magnez, ale oczywiście, przez pewien czas oboje zaprzeczają.
„Przyjacielskie sprzeczki” czy jakoś podobnie. Mocno naiwnie.
Nie można mieć jednak wszystkiego, prawda? Lavinia jest uparta,
swoim działaniem sama na siebie sprowadza problemy. Tobias, jak
rycerz w lśniącej zbroi, biegnie jej na ratunek. Wszystko, rzecz
jasna, dzieje się na przekór wyobrażeniom Lavinii, jakoby ona sama
sobie radziła. Zwłaszcza w antykwariacie. Cóż... Choć jeszcze,
co do antykwariatu – rozbroiła mnie informacja o zapleczu. Serio?
Dzielimy się takimi informacjami, nawet z najlepszymi klientami? No
chyba nie bardzo – stąd też moje kolejne uznanie, że to po
prostu mocno naiwna lektura dla mało wymagających.
Plusem tej powieści, poza taką
oczywistością, że czyta się to wybitnie błyskawicznie, jest
jeszcze lekkość języka. To muszę autorce zostawić – język
jest prosty i lekki, przyjemny, choć momentami trochę traktowany po
macoszemu. Mimo wszystko, odprężająca lektura. Choć, co podkreślę
po raz kolejny – naiwna. Ale, nie wymagajmy od romansów szalonych
cudów, prawda? Strasznie mnie też boli, że autorka, opisując
XIX-wieczne stroje, kompletnie ominęła smaczki z nimi związane.
Mamy gorsety, kapelusze, rękawiczki i małe torebki, ale kurde, poza
tym – echo. Męskie stroje też są jakoś tak nie do końca
opisane, a szkoda. Nie mniej, rozumiem – mało wymagająca fabuła,
mało wymagający czytelnicy (bez obrazy dla kogokolwiek), to nie
musimy się skupiać na pierdołach. Można pisać o wszystkim
ogólnikowo. Ehhhh. Ci pisarze romansów!
Bohaterowie. Ojej. Bohaterowie są
tu ale ich w zasadzie nie ma. Może zacznę od „tego złego”,
czyli Howarda. On chyba jako jedyny był całkiem interesujący. Miał
motywy, miał powody. Ale no kurde, już od pierwszej strony autorka
niemal dosłownie na czoło przykleiła mu tabliczkę: „jestem zły,
nie lubisz mnie”. Szkoda. Bo byłby fajny „ten zły”. Lavinia
wydaje się być „co ja to nie jestem, ale jak się potknę, to
ojojaj mnie rycerzu bo ojojane mniej boli”. Taka naiwna panienka, z
dobrego domu, która usiłuje grać twardzielkę. Ale nie do końca
jej wychodzi. Niestety, tak to wygląda. A Tobias? Tobias to przykład
idealnego mężczyzny, do którego westchnie każda dama w opałach:
przystojny, szarmancki i... tyle. Specjalnie nie powalił mnie na
kolana. W duecie – błyskotliwi, zabawni. Ale na dłuższą metę
nie do zniesienia i kompletnie nie do przyjęcia. Choć może się
czepiam. Co jest możliwe!
Podsumowując, „Nie patrz...” to
romans kryminalny, lekki, zabawny i nie wymagający. Zapychacz
popołudnia, nie wnoszący nic. Lekki, prosty, bez fajerwerków.
Jeśli ktoś szuka czegoś ambitnego, niech po to nie sięga. Jeśli
chce romans dla romansu – też nie. Ten gatunek powieści to
specyficzna mieszanka, która nie każdemu przypadnie do gustu. Mi?
Przypadła średnio. Po prostu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz