czytałam: 3 dni
wydawnictwo: Novae Res
cykl: -
stron: 308
wersja: papierowa/posiadam
wydanie: I (2016)
cena z okładki: 33 zł
cena z okładki: 33 zł
tytuł oryginalny: -
UWAGA! RECENZJA PRZEDPREMIEROWA!
Pozwólcie, że przedstawię Wam opis okładkowy:
"Bohater „Jak trafiłem w
zaświaty” to człowiek
ceniący życie. Uwielbia myślistwo, dobre towarzystwo i Mazury.
Ponad wszystko
jednak kocha jeść. Po operacji – trochę z niewiedzy, a trochę
z łakomstwa – nie
zachowuje diety i… przenosi się w zaświaty, gdzie rozpoczyna
swoje drugie
życie. Pozbawiona ziemskich ograniczeń egzystencja
ducha-stażysty pozwala mu na
przeżycie przygód, na które nie miałby szans przed śmiercią.
Przed oczami Czytelnika
jak w kalejdoskopie przewijają się obrazy siedmiu cudów natury
i rodzinnych
stron bohatera. A oprócz tego opisy polowań, szpitalnych
perypetii i niezwykle
sugestywne sprawozdania z przebiegu nękających go chorób.
Całość okraszona
dowcipami i myśliwskimi opowiadaniami publikowanymi w lokalnej
prasie."
Brzmi... nieźle? A przynajmniej dość interesująco? Duch-stażysta, przygody w zaświatach i te sprawy...? Fajnie. Bo tylko... brzmi.
No niestety, ale ta książka była dla mnie drogą przez mękę i piekło i raz jeszcze mękę. Główny bohater, autor - będący na emeryturze myśliwy, będący w jakiś sposób powiązany ze szpitalem, w którym go operowano (w jaki, tego nie wiem, bo nie zostało to wyjawione, a nawet jeśli, to w sposób tak pokrętny, że był wszystkim od pana sprzątającego po dyrektora!) opisuje w sposób (wedle siebie) bardzo "dowcipny", jak to trafił w zaświaty. Poważna operacja, której ma się poddać będzie wkrótce przyczyną jego śmierci. Mimo wiadomości od lekarza (ale nie, przecież niewiedza, bo nie dostało się w dłonie listy, co jeść można a co nie!), po wyjściu ze szpitala i dość nudnych opisach stomii i całej tej "o jak bardzo mało dowcipnej" sprawie z pobytem w szpitalu i wtrąceniach, kogo by nie zabrał gdzie na wyprawę myśliwską - nasz bo(c)hater obżera się tłustymi i ciężkostrawnymi potrawami. Efekt jest prosty jak budowa cepa i łatwy do przewidzenia. Mamy trupa. Ale nie byle jakiego trupa, bo ten oto trupi delikwent postanawia zamienić się w ducha i ruszyć w zaświaty. I tu następuje seria kompletnie nie zabawnych, za to trącajacych mocno myszką "dowcipnych" komentarzy. I przygód, których kompletnie nie zapamiętałam. Podobnie jak opisów przyrody. I spraw związanych z polowaniem.
Niestety, ale tak to wyglądało. Zamiast obiecanych interesujących przygód i zabawnej historii dostałam bardzo kiepsko napisane coś. Pan Mierzejewski - sądząc po opisie, człowiek iście renesansowy, o wielu zainteresowaniach i pasjach - okazał się dość kiepskim gawędziarzem, który usilnie stara się robić z siebie mądrzejszego, niżli jest. Usilnie i na siłę tworzone dowcipy, wtrącenia, które miały być chyba zabawne i mądre... a nade wszystko - myślistwo, pojawiające się co stronę, po prostu mnie męczyło. Ja rozumiem, pasja pasją, miłość miłością, ale można przedstawić to tak, by zwykły laik, który z myślistwem nie jest obznajomiony, po przeczytaniu powiedział: "WOW! To jest coś!". A tu? Tu było operowanie tym, jaki to z pana Leszka nie jest super myśliwy, jaki to on nie jest świetny i genialny i bogaty i super, bo ma koło łowieckie i własną hacjendę w lesie i w w ogóle, no super myśliwy z niego jest! A przy okazji, hahaha, jaki on dowcipny i oczytany nie jest! I jaki mądry! Po prostu - męczyłam się jak licho, czytając opisy, które były rozwlekane jak - za przeproszeniem, jelita które należy napełnić masą mięsną, by była kiełbasa. A z obiecanych magicznych przygód... bardziej magiczna jest wyprawa do supermarketu po wodę mineralną.
Niestety, ale "jak trafiłem w zaświaty" to książka pozbawiona zarówno humoru jak i celowości. Niesmaczne opisy spraw związanych z operacją, jak i później (tak, mówię o fragmencie z lewatywą i problemami z nią związanymi), próby popisywania się wiedzą iście encyklopedyczną (miałam wrażenie, że czytam Wikipedię...), niskich lotów dowcipy... Nie. Pozwólcie, że ja na tym skończę swe próby zrecenzowania tej pozycji. Mimo najszczerszych chęci, zarówno okładka, jak i opis - choć zwróciły moją uwagę - nie ustrzegły mnie przed ciężkim i kiepskim stylem autora.
Być może znajdą się osoby, którym się spodoba "Jak trafiłem w zaświaty". Nie przeczę, że będą wręcz niektórzy zachwyceni. Ja jednak stanowczo dziękuję, mam nauczkę na przyszłość.
Za możliwość recenzji tej książki dziękuję wydawnictwu Novae Res.
Kliknij, by wrócić do strony głównej
Novae Res... i wszystko wiadomo! Płacisz, opublikują ci wszystko, żal tylko uzdolnionych autorów, którzy idą na łatwiznę wydając u nich. Psują sobie opinię, tak w oczach lepiej zorientowanych czytelników, jak i poważnych wydawców. Współczuję Ci czytania tego badziewia!
OdpowiedzUsuńNo właśnie zaskoczona byłam. Czasem trafiają się bardzo fajne perełki czytelnicze. Tu opis był zachęcający (o zgrozo), więc się skusiłam. I mam po łapkach! Nie mniej, przebrnęłam. I nie polecam...
Usuń