Autor: Harry Harrison
Tłumaczenie: Janusz Pultyn
Wydawnictwo: Phantom Press Original
Data polskiego wydania: 01 stycznia 1992
Data oryginalnego wydania: 01 stycznia 1985
Cykl / seria: Eden (Tom 1)
Kategoria: fantasy, science fiction
Stron: 416
Wersja: papierowa, z biblioteki
Oprawa: miękka
ISBN: 83-85432-91-4
Język: polski
Cena z okładki: 40 zł
Tytuł oryginalny: West of Eden
Kliknij, by wrócić do strony głównej
Przychodzi taki czas dla czytelnika, że ma się ochotę odpocząć od nowo pisanych pozycji i sięgnąć po coś klasycznego. A jeżeli już po coś takiego sięgać, to dlaczego nie rozszerzyć swojej znajomości dorobku jednego z gigantów gatunku? Tak właśnie natknąłem się na „Na zachód od Edenu” Harry’ego Harrisona (plus miałem tylko 3 wolne miejsca na wypożyczenia w bibliotece). Wcześniej znałem tego autora wyłącznie z miłej dla oka trylogii „Planeta Śmierci” a za Stalowy Szczur czeka na górach wstydu, uznałem więc, że coś mniejszego na powrót do autora będzie w sam raz.
_________________________________________________________
I co takiego dostałem?
Bardzo przyjemną… w sumie to bardziej historię alternatywną niż science-fiction.
A to, że dzieje się w głębokiej przeszłości nie ma tu większego znaczenia. W
skrócie – dostajemy świat, naszą Ziemię, gdzie meteoryt nie dokonał
eksterminacji gadów, a te z kolei na przestrzeni milionów lat przekształciły
się w humanoidalny gatunek z przeciwstawnymi kciukami i totalnym przekonaniem o
własnej wyższości. Spokojnie kolonizowały sobie swój rodzimy kontynent (Afrykę)
i pobliskie ziemie (obszar śródziemnomorski), kiedy przyszło paskudne zlodowacenie
i te zamieszkujące północne rubieże ich ziem, musiały znaleźć sobie coś nowego.
I jak zwykle bywa wylądowały w Ameryce. Z opisów przyrody, gdzieś w okolicach
Florydy by założyć sobie nowe miasto. I wszystko byłoby dobrze, gdyby nie fakt,
że na tym odizolowanym kontynencie w toku czasu pojawiła się inteligentne
małpy, które wyewoluowały w przodków ludzi. A co dostaniemy kiedy spotkają się
ze sobą dwie kompletnie różniące się cywilizacje? Wzajemne niezrozumienie, wojnę,
rzeź, ludobójstwo (bądź gadobójstwo) i wszystkie inne smaczki.
Na dzień dobry wydawać by
się mogło, że ludzie są bez szans – zasadniczo to kultury zbieracko-łowieckie,
rzadko posługujące się bardziej wyrafinowaną bronią niż łuk. Z drugiej strony
mamy kulturę osiadłą reprezentowaną przez Yilane, które nie dosyć, że opanowały
biotechnologię, a nawet genetykę w stopniu mistrzowskim, to jeszcze potrafią ją
zastosować w praktyce – choćby do wytwarzania żyjącej broni. Tak na logikę wydawałoby
się, że to będzie bardzo krótka książka, zakończona gadzim triumfem. Autor
jednak zastosował kilka rozwiązań, dzięki którym ludzie (tu: Tanu) nie zostali
skazani na natychmiastową porażkę. Ale o tym już sami doczytacie.
Ogólnie rzecz biorąc
książka napisana jest bardzo dobrze. Harrison w bardzo dobry sposób podkreślił
różnice dzielące dwie zwaśnione strony wymyślonego przez siebie konfliktu.
Ludzie jak powszechnie (mam nadzieję..) wiadomo są stałocieplni, co daje im
niesamowitą przewagę, bo mogą być aktywni zarówno w dzień jak i w nocy. Z kolei
zmiennocieplne Yilane brak tej możliwości nadrabiają zaawansowaną (jak na
standardy książki) technologią. I ona stanowi jedną z najciekawszych części tej
książki, bo nie sposób się nie uśmiechnąć czytając o ichtiozaurach
przemierzających Atlantyk w charakterze transportowców. Albo o triceratopsach
hodowanych dla względów dekoracyjnych. Nie wspominając już o jaszczurkach,
które dzięki wiekom manipulacji genetycznych pełnią rolę muszkietów, czy
płaszczach – będących żywymi istotami - pozwalającymi utrzymać stałą
temperaturę nawet w nocy. O tak, tutejsi repitlianie, czy raczej reptilanki są
wysoce zaawansowaną cywilizacją.
O właśnie – ważna rzecz. Starcie
kultur jest tym ciekawsze, że z jednej strony mamy typowy dla wczesnych zbiorowisk
ludzkich patriarchalizm plemienny, zaś z drugiej ściśle matriarchalne
społeczeństwo, rozmnażające się za pomocą procedury, którą trudno nazwać
inaczej niż zisntytucjonalizowanym gwałtem. O tak, życie samca Yilane to
wyjątkowo kiepski interes, bo choć chronione i hołubione, to nie mają
absolutnie żadnej władzy, a proces rozmnażania prędzej czy później (z naciskiem
na prędzej) kończy się ich śmiercią. I zdecydowanie nie jest konsensualny. Natomiast
samice Yilane to prawdziwa potęga. Wszelki postęp techniczny, kulturowy i
polityczny to wyłącznie ich zasługa. Ba! Pojawiają się nawet odmienne nurty
filozoficzne w obrębie ich kultury, co prowadzi do wielu niesnasek.
Kolejną absolutnie wspaniałą
kwestią jest porozumiewania się zwaśnionych stron. Pomijając jedną, jedyną
postać tak naprawdę komunikacja nie istnieje. Dosłownie. Zero, null, nada.
Tylko Kerrick, młody, porwany za młodu Tanu, wychowujący się wśród Yilane zdołał
do pewnego stopnia opanować gadzi język. Dla osoby dorosłej jest to praktycznie
niemożliwe. Dokładne powody autor skwapliwie i dokładnie wyjaśnia na końcu
książki, ale dla tych, którzy nie są zainteresowani językoznawczymi rozważaniami
podam jeden z przykładów wymienionych w tekście. O ile człowiek powiedziałby po
prostu „krzesło”, to Yilane użyłaby określenia „niskie-drewno-na-którym-się-siada”.
Innymi słowy nie korzystają z nazw a z opisów, i to nie tylko głosowych, ale
wspomaganych gestami i zmianą koloru skóry. I gdyby autor zdecydowałby się w
całości używać tego języka, bez częściowej transkrypcji na normalny, to
jaszczurzyce brzmiałyby jakby rozmawiały między sobą za pomocą co dłuższych i
nudniejszych akapitów z „Nad Niemnem”. Co z kolei prowadzi do konkluzji, że Eliza
Orzeszkowa była ukrytą reptilianką – a to by tak wiele wyjaśniało… A i jeszcze
jedna ważna ciekawostka, wyrażona pięknym opisem „słowo jest oznajmieniem,
oznajmienie jest słowem” – język i kultura Yilane nie dopuszczają czegoś
takiego jak kłamstwo. Jest to pojęcie praktycznie im nieznane. Możecie więc
sobie wyobrazić, jaką przewagę jest to w stanie dać Tanu, którzy naturalnie łgać
potrafią na zawołanie.
Czy zatem książka ma
jakiekolwiek wady? Uważam, że tak chociaż nieprzesadnie dużo. Nieco bolała mnie
jej jednostronność, typowa dla gatunku space opera – otóż po początkowych sukcesach
Yilane, później są już tylko ruchomymi celami dla jaskiniowców, którzy okazują
się mistrzami taktyki, strategii i logistyki godnymi Napoleona czy innego
Rommla. Nic to, że walczą z technologicznie przeważającym przeciwnikiem, praktycznie
z każdej potyczki czy bitwy wychodzą absolutnie zwycięsko i niemal bez strat
własnych. Na dłuższą metę staje się to nieco nużące, ale mam nadzieję, że w
drugiej i trzeciej części autor postanowił nieco utrudnić życie Tanu i już im
tak łatwo iść nie będzie.
Podsumowując mamy tutaj
do czynienia z naprawdę przyjemną lekturą, która zawiera mnóstwo ciekawych
konceptów, jest napisana bardzo lekkim językiem i pomimo pewnych wad, czyta się
bardzo szybko. Na pewno warto podpytać w lokalnej bibliotece, czy nie mają jej
gdzieś na półkach. Albo poszperać w antykwariatach i sieci, bo szczerze mówiąc
wątpię by w klasycznych księgarniach dało się ją jeszcze znaleźć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz