Gwiazdek: 7
Autor: Robert Anthony Salvatore
Tłumaczenie: Piotr Kucharski
Wydawnictwo: ISA
Data polskiego wydania: 2004
Data oryginalnego wydania: 2003
Cykl / seria: Trylogia Klingi Łowcy (tom 1) / Forgotten Realms
Kategoria: fantasy, science fiction
Stron: 392
Wersja: papierowa, posiadam
Oprawa: miękka
ISBN: 9788374180559
Język: polski
Cena z okładki: 28,90 zł
Tytuł oryginalny: Thousand Orcs
Kliknij, by wrócić do strony głównej
_________________________________________________________
A jak jest naprawdę? Oceńcie sami ;) A przy okazji, możecie postawić mi kawę jak się podobało ;)
Data polskiego wydania: 2004
Data oryginalnego wydania: 2003
Cykl / seria: Trylogia Klingi Łowcy (tom 1) / Forgotten Realms
Kategoria: fantasy, science fiction
Stron: 392
Wersja: papierowa, posiadam
Oprawa: miękka
ISBN: 9788374180559
Język: polski
Cena z okładki: 28,90 zł
Tytuł oryginalny: Thousand Orcs
Kliknij, by wrócić do strony głównej
Czas wrócić do świata Drizzta, po raz kolejny i kolejny. Ja najwyraźniej bez Salvatore żyć nie mogę, no nie i basta. Dlatego sięgnęłam po "Tysiąc orków". I wcale nie dlatego, że złapał mnie zastój czytelniczy, a co przebije go lepiej, niż potrząsający sak... SEJMITARAMI przystojny drow o lawendowym spojrzeniu? No właśnie. tak myślałam, że też się ze mną zgodzicie. Więc zapraszam, bo dziś krótko, ale z czułością o Drizzcie, jego sejmitarach, tysiącu orków i walkach, których jest tu pełno! I w dodatku bardzo obficie! Trup ściele się gęsto, a humory dopisują! :D
_________________________________________________________
Hordy krwiożerczych orków wychynęło ze swych nor w górach grzbietu Świata i zdecydowana jest podbijać świat. Sprzymierzone z lodowymi gigantami, nie cofną się przed niczym i nikim, choć kto nimi tak naprawdę kieruje? Spisek jest tu o wiele większy, niż można się spodziewać. I na ów spisek natrafia drużyna Drizzta Do`Urdena - a może raczej cała kompania krasnoludów pod dowództwem Bruenora Battlehamera, który postanowił wrócić do Mithrillowej hali i objąć w końcu należny mu tron. Droga mająca wieść z Doliny Lodowego wichru do Luskan nieoczekiwanie odrobinę skręca w stronę Mirabar, gdzie Bruenor chce się przedstawić i nawiązać współpracę. Niestety, nie wszystko idzie po jego myśli, a markiz Mirabar, Elastul, wyraźnie nie zamierza przyjmować ciepło konkurencji z Mithrillowej Hali. W mieście wybucha rozłam między krasnoludami, mogący prowadzić do tragicznych w skutkach działań... Tymczasem drużyna krasnoludów pod wodzą Bruenora natyka sie na bandę orków. Krasnoludzki król postanawia rozdzielić się i wybić przeciwników, choć nie wie jeszcze, że ta decyzja doprowadzi ich drużynę do wioski zwanej Płycizną, i będzie miała tragiczne konsekwencje dla wszystkich... Kiedy drużyna podejmuje heroiczną walkę o przetrwanie i nie zamierza się poddać zalewowi orków i gigantów, Drizzt rozpoczyna samotną walkę o przetrwanie...
Oj, powiem, że dawno się tak dobrze nie bawiłam na książce Salvatore, jak na "Tysiącu orków". To absolutnie rewelacyjna rozrywka, i nawet nie zauważyłam, kiedy pochłonęłam te niemal 400 stron w dwa dni. A czego ja tu nie przeżywałam, o państwo złoci...! Salvatore wyraźnie korzystał z najróżniejszych trików i pomysłów, trup ściele się gęsto, ciała w powietrzu latają, co chwila mamy bójki, spiski, knowania... ahhh! Jak dobrze było wrócić do Drizzta! Czy ja się zachwycam? Ależ oczywiście, i wcale się z tym nie kryję, bo bawiłam się przednio. To zdecydowanie pozycja dla wszystkich poszukujących akcji, humoru i jeszcze raz akcji.
Połączenie orków z lodowymi gigantami to już niebezpieczny pomysł. Ale kto nimi kieruje? Wszak nie zdarza się to często, mimo że giganci są sprytniejsi i inteligentniejsi niż ich choćby wzgórzowi pobratymcy. To jest pytanie, które w sumie nie zaskakuje, kiedy orientujemy się, kto stoi za tym połączeniem. Ale to nie wszystko. Bruenor nie chce obejmować jeszcze tronu Mithrillowej Hali, chce po prostu pokorzystać z życia i cieszyć się przygodami, wraz z Drizztem, Catte-Brie, Regisem i Wulfgarem, który, co zaskakujące, ciągnie za sobą Dolly i ich przybraną córeczkę. Sprawy komplikują się nie tylko w Mirabar, gdzie jest całkiem spora kolonia krasnoludów - a które dzielą się, kiedy pada propozycja zawiązania sojuszu z Mithrillową Halą, ale i na szlaku, bowiem pojawienie się takiej ilości orków, zdecydowanych podbijać okolicę. Rozłam w Mirabar zresztą szybko się pogłębia, kiedy na jaw wychodzi złapanie i skatowanie do nieprzytomności jednego z krasnoludów... Co prawda, bruenor jest nieświadom tego, podobnie jak Drizzt, ale sytuacja szybko eskaluje. Z drugiej jednak strony nieoczekiwanie pojawia się Ivan i Pikel Bouldershoulderowie, ale czy aby bracia daliby radę coś zdziałać...? Oj oj! I to jak! przy finałowej walce o naprawdę się uśmiałam... Co więcej, Pikel w końcu pokazuje się jako faktyczny "du-id!", obdarzony łaską samej Mielikki... A to nie koniec zaskoczeń, jakie czekają na nas w tej części.
"Tysiąc orków" to prawdziwa uczta czytelnicza, na której bawiłam się absolutnie przednio. To nie tylko gratka dla fanów krasnoludów - bo tych mamy tu naprawdę sporo, ale też i okazja do poprzyglądania się rodzącym się rozłamom czy sojuszom, myślom i działaniom Srebrnych Marchii i terenów przynależnych pod Grzbiet Świata. I to właśnie krasnoludy w tym tomie grają całkiem sporą rolę, krasnoludzkie domostwa są zagrożone, bo to wcale nie są "tylko nieliczne orcze grupy" - choć teoretycznie książka należy do historii przygód Drizzta. Samego drowa jest tu stosunkowo mało, ale to akurat zaleta - skupiamy się na różnych postaciach i ich przygodach, nie cierpiąc na nadmiar drowowatości, że tak to powiem. Jasne, nie jesteśmy wolni od jego rozterek i rozmyślań - bo przecież - ale skupiają się one raczej na fakcie życia w świecie, niż jakiś problemów dziwnych. Drizzt przeżywa tu nie tylko śmierć Eliffain, elfki, którą uratował przed niechybną śmiercią, a która na niego polowała, ale też i rozterek związanych z przyszłością, głównie z Catte-Brie. Zresztą, nie tylko on się tym przejmuje, nasza dzielna córka krasnoludzkiego króla sama przeżywa rozterki. Wszyscy sobie muszą z nimi poradzić, przyszłość bowiem, jaka idzie, wcale nie jest taka różowa. Muszę przyznać, że świetnym elementem, również komediowym, było wsadzenie tu Pikela i Ivana - na scenach z nimi niejednokrotnie parskałam śmiechem, ale i sam Pikel mnie solidnie zaskoczył. Czym? Warto samemu się przekonać!
No dobra, to z zachwytów. A z rozczarowań? Walki. Znów. Walki są bolączką Salvatore, i nawet nie ma co tego tu ukrywać. Stają się momentami męczące opisami, a w tym tomie nadmiernie często pojawiają się też opisy ciał latających w powietrzu. Tak, dosłownie, w czasie walk rzucali sobie przeciwnicy wojowników... W którymś momencie nawet jest opis, że to ciało przeleciało tak szybko koło bohaterów, że nie sposób było poznać, czy to człowiek, czy krasnolud... Ugh. panie Salvatore, serio? Pojawiły mi się też drobne zgrzyty, wynikające nie wiem, czy z błędu tłumaczeniowego czy opisu autora. Jakie? Drizzt ma nagle oczy... czerwone, a nie lawendowe :D Co prawda tylko raz się to mi przewinęło, ale lekko mnie to uderzyło, że autor nie pamięta, jaki kolor oczu dał swojemu najsłynniejszemu bohaterowi? Druga rzecz, to "obręcz" należąca do Catte-Bri, Kocie Oko, diadem pozwalający jej widzieć w ciemnościach. DIADEM, a nie obręcz... Ehhh
Dużo bohaterów, dużo się dzieje, jest dawka magii, są pościgi i walki. Dla osób, które nie są zaznajomione z historią Drizzta od początku - może wydawać się, że pozycja ta ich przerośnie, ale wcale nie. Autor sprytnie przemyca historię kolejnych postaci, zaznacza ich wcześniejsze losy i zgrabnie pcha akcję w przód. Całość akcji dzieje się na relatywnie małym obszarze, bo przypominam, Faerun to potężna kraina - mamy za to wspomniane kilka naprawdę ciekawych lokacji, jak Mirabar czy Zła Przełęcz. Szybka akcja, lekkość tłumaczenia i naprawdę wciągająca fabuła nie pozwalają się oderwać, koniecznie chcemy poznać kolejne losy wprzyjaciół i nie tylko.
O postaciach nie będę się wypowiadać - robiłam to już tak często w poprzednich tomach przygód Drizzta, że chyba znacie moje zdanie ;) jedyne, do czego mogę się doczepić, to chwilowe rozterki Catte-Bri i Drizzta odnośnie potomstwa. Postacie są plastyczne, rzeczywiste, można wierzyć w ich zachowanie i charaktery - nawet jeśli pojawiają się tylko na chwilę, kierują się motywami, które są dobrze uargumentowane. Widać to zwłaszcza we fragmentach dotyczących Mirabar i tamtejszych krasnoludów. Rozterki, próby podejmowania decyzji, oskarżenia... ahhh, to było to!
W całokształcie "Tysiąc orków" to naprawdę świetne, przygodowe fantasy, które z radością czytałam, nie tylko odwiedzając starych znajomych, ale i poznając nowych. Salvatore pokazuje w tym tomie, że naprawdę dobrze rozumie świat Zapomnianych Krain i kreuje przygody zręcznie, choć nie unika błędów. W całokształcie jednak historia jest zręczna i dobrze napisana.
Jeśli ktoś poszukuje lekkiej przygodówki, z dawką magii, walki i postaciami, które szybko można polubić, a w dodatku w rozbudowanym świecie, w którym nawet najbardziej proste decyzje mogą nieć potężne konsekwencje, to śmiało można siegać po "Trylogię Klingi Łowcy" - czyta się lekko, szybko i naprawdę przyjemnie. A ja, z moją miłością dla FR to po prostu odpływam w zachwyt!
A jak jest naprawdę? Oceńcie sami ;) A przy okazji, możecie postawić mi kawę jak się podobało ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz