poniedziałek, 30 czerwca 2025

61/2025 - Susan Ee, Opowieść Penryn o końcu świata


Gwiazdek:
 1

AutorSusan Ee
Tłumaczenie: Jacek Konieczny
Wydawnictwo: Wydawnictwo Young
Data polskiego wydania: 26 marca 2025
Data oryginalnego wydania: 2012
Cykl / seria: Angelfall (tom 1)
Kategoria: fantasy, science fiction
Stron: 320
Wersja: papierowa, pożyczona
Oprawa: miękka
ISBN: 9788383716725
Język: polski
Cena z okładki: 54,99 zł
Tytuł oryginalny: Angelfall

Kliknij, by wrócić do strony głównej

Kiedy słuchałam opowieści Karczmianej ulubionej nicy o "jęczących na asfalcie aniołach", trochę powątpiewałam w sens i ideę takiej książki. Trochę podśmiwujek, trochę kręcenia głową - w końcu to książka młodzieżowa, więc... Co mogłoby iść nie tak? Okazuje się, że absolutnie WSZYSTKO. Bowiem, kiedy dostałam w swoje ręce tę trylogię, z informacją, żebym się zapoznała, jak anioły jęczą na asfalcie, nie sądziłam, że sama sobie na głowę zrzucę horror, o który nie prosiłam. Horror czytelniczy, w którym klęczy i jęczy wszystko - od korekty i redakcji, przez wydawczynię (tak, WYDAWCZYNIĘ!) aż po logikę i sens tej serii docierając. Bo takiej Merysójki to jeszcze nie było! Chcecie posłuchać mojego jęczenia - i to nie dlatego, że w cieniu mam 38 stopni? Są spojlery! To zapraszam! 

_________________________________________________________

Penryn Young ma siedemnaście lat, sto sześćdziesiąt centymetrów wzrostu i czterdzieści kilka kilo wagi. A do tego zaliczyła praktycznie KAŻDY MOŻLIWY kurs samoobrony (z wyłączeniem walki mieczem), jaki mogła mieć. Niestety, pech chciał, że trafiła się jej APOKALIPSA, świat postanowiły nawiedzić anioły, tak, te biblijne (ale nie biblijnie wyglądowo poprawne) i mamy rozpierduchę, choć nie wiadomo, dlaczego, po co i na co. Deszcz meteorytów, pożary, wybuchy, zrujnowane budynki... a wszystko to w Dolinie Krzemowej i San Francisco. BO TAK. Bardzo dobrze sobie zapamiętajcie, że ta wojna wybuchła BO TAK, bo to BARDZO WAŻNE DLA FABUŁY - i ja nie żartuję. No ale, mamy sobie naszą Penryn, która nazwana jest tak na część 80 odnogi autostrady stanowej (serio, tak jest to wyjaśnione w książce), która chowa się z chorą na schizofrenię matką i z kaleką od dzieciństwa DALAJLAMĄ WEGAŃSKĄ PRZEDWIECZNĄ WYROCZNIĄ młodszą siostrzyczką, siedmioletnią Paige, sparaliżowana, cudowną zagłodzoną wegańską personą, którą porywają anioły. I to właśnie akcja odbicia Paige jest podstawą akcji "Opowieści Penryn o końcu świata"... Bo nie jest fakt, że szybko gubi matkę, poznaje ZABÓJCZO PRZYSTOJNEGO ANIOŁA i udaje się do siedliska aniołów, by odzyskać siostrzyczkę, przy okazji obserwując apokalipsę i horror tego świata przedstawionego. Nie. WCALE.

WCALE.

Hej, ty. Tak, TY. Tak, przed kompem, w tej koszulce z nadrukiem w tęczowego jednorożca. Tak, ty. Z kubkiem herbaty w dłoni. Przestań się śmiać. My tu poruszamy poważną sprawę, o aniołach, demonach i apokalipsie, o Mary Sue, i o tym, jak się książek nie powinno tłumaczyć i pisać, a nie o tym, że wzdychamy do klaty Raffe'go. Dokładnie. NIE WZDYCHAMY DO KLATY RAFFE'GO. To nie dupka Cavila. Właśnie. Zgadzamy się, to daj herbatniczka. 

Zacznę od pozytywów nad tomem pierwszym. Z pozytywów... Słyszymy świerszcze... i brzegi były ładne. Tak! Brzegi były ładne. Zanim nie zaciptałam ich znacznikami - zdjęcie na samym końcu, porównawcze. I na tym się w sumie kończą pozytywy.

Z negatywów, już na dzień dobry - okładka. A dokładniej, złocenia. Od samego patrzenia schodziły, a kiedy przeszły one przez dłonie nicy i moje, wygląda to już w ogóle straszliwie. Grube strony to kolejny minus, choć rozumiem, barwienie musiało się na czymś trzymać, jednak momentami zastanawiałam się, czy czegoś nie przegapiłam, odwracając kartkę. No i sama treść. O litości, o słodki Jeżu w ananaskach! O ananasku na pizzy! O soczku wiśniowy w piwie imbirowym! O wszystkie wy zła świata, jakie mogłyście się pojawić, i wystąpić, wystąpiłyście i pojawiłyście się i objawiłyście właśnie tu, w tej młodzieżówce! I nie, nie tłumaczy tego wcale fakt, że pierwsze wydanie było w 2012 roku, i że mogło się bronić pewnymi... głupotkami. Nie pomaga tu też bardzo kiepska jakość tłumaczenia, o czym później (miałam możliwość porównania pierwszego i drugiego wydania!). No ale, do rzeczy. Zacznijmy może od jakości opisów - te są po prostu koszmarne. Praktycznie co akapit te opisy są absurdalne, głupie i trącające złem, od braku ogólnego opisu - choćby skrzydeł anielskich, które różnią się tylko... kolorem, ale nie wiemy, jak wyglądają, za to dowiadujemy się, że mogą się... zwijać w rulon! i mają pióra, i pasemka... No. a miecze to są ostre i przystosowane do podrzynania gardeł. To tak na dzień dobry. Ogólnie, brak tu jest choćby opisu, dlaczego anioły zaatakowały ziemię, czego chciały, po co zaatakowały. Nie wiemy kompletnie nic. Wiemy tylko to, że Gabriela... zastrzelono. Kurtyna. Ale dlaczego, po co? Penryn to nie interesowało, więc i nas nie musi. Budowa świata leży i kwiczy. Za to mamy idiotyczne opisy jak "w zwężonych oczach czający się strach", albo "jędrne ciało, stal mięśni pokryta aksamitem skóry". Noże kuchenne przytraczane są do pasków w butach! Takich absurdalnych zdań, określeń - jest tu po prostu cała masa, i mam wrażenie, że nie tylko dlatego, że aućtorka bardzo chciała, by brzmiało to, jakby opowiadała to nastolatka, ale i sama średnio ma umiejętność opowiadania. Nie mówiąc już o spaniu korekty i redakcji, która powinna wyłapać takie kwiatki i trochę je... poprawić. Oczywiście, kiedy na scenę wkracza Raffe, nasz PJĘKNY ANJOŁ o mięśniach ze stali pokrytej aksamitem skóry, z którym nasza antagonistka musi współpracować, od razu wiadomo, że będzie romans. I to z kategorii tych "slowburnowych absurdów". Bo właśnie dzięki niemu - temu wolno rozwijalnemu romansowi - dowiadujemy się, że Raffe ma skrzydła śnieżnobiałe, ale ZE ZŁOTYMI PASEMKAMI, jego oczy są niebieskie tak że aż czarne, a czarne włosy mają mahoniowe pasemka. Niezbędne szczegóły w naszym życiu. A, dowiadujemy się też, że anioły uwielbiają nastolatki ważące mniej niż 50 kilo, w absurdalnie wysokich szpilkach, pończochach i wściekle czerwonych sukienkach, które ledwie kończą się pod... tam, gdzie plecy kończą swą szlachetną nazwę. A skoro już o nastolatkach mowa... nasza antagonistka to w ogóle jeden wielki hit jest. Mistrzyni wszechwalk (poza walką mieczem) panna Bruce Lee Karate Kit Jackie Chan Terminator Predator Pijany Mistrz Franek Kimono Chuck Norris Walki W Pianie Pennryn. Dosłownie. Jak czytałam, czego to ona nie potrafi, jak ona umie walczyć, jak to świetnie sobie radzi z każdym przeciwnikiem, w wieku SIEDEMNASTU LAT, ważąc czterdzieści kilka kilo i mając stosześdziesiąt centymetrów wzrostu... książka latała co chwila po pokoju, bo takiej Merysójki to ja nie widziałam od czasu chyba Feyre z Dworów. Najlepsza, najpiękniejsza, do tego choć wiecznie w spodniach i  bluzie, to umie się malować. Ugh...

Światotwórczo ta książka leży i kwiczy. Świata przedstawionego tu nie ma. Dlaczego, po co i na co? Nie wiadomo. Ruch oporu? Ukrywa się, ale pozwala uciec Merysójce i aniołowi. Nikt nie domyśla się, że Raffe to (arch)anioł, choć wygląda jak bóg. Schronienia pojawiają się jak na zawołanie. Matka schizofreniczka pojawia się na potrzeby fabuły bo tak, zgnite jaja są tu potrzebne jak umrzykowi kadzidło,a  sceny, które powinny być "szokujące" albo "horrorem" wywoływały we mnie ciarki żenady. Przykład? Trup, który leży na parterze domu, w którym się chronią Penryn z Raffem. Nagle zostaje ustylizowany na pozę zapraszającą do wiadomej zabawy, a w klatkę piersiową wbite zostaje 6 noży, między którymi wymalowano... pentagram. Serio? W ogóle, ten "dom", przepraszam, budynek, to też śmiech na sali, bo okazuje się, że to piętrowy biurowiec, w którym są... łazienki dla grubych kierowników. Serio? Takich kwiatków jest zresztą znacznie, znacznie więcej, praktycznie co rozdział. Elementy horroru i grozy są karykaturalne. przykład? Dzieci wiszące na drzewach i objedzone do połowy. Po co? na co? Niby apokalipsa, niby świat zniszczony, i co chwila autorka wmawia nam, że... świat cofa się do średniowiecza, bo nie ma prądu, ale to "średniowiecze" to jest bardzo amerykańskie i przypomina słabe slashery kategorii "co twórca ćpał i niech weźmie namiar na detoks".

Sami bohaterowie to też jeden wielki kwiatek. Zacznijmy od Paige, młodszej siostry naszej merysójkowej bohaterki. Siedmiolatka na wózku inwalidzkim, uwaga: "mała dziewczynka. Wegetarianka. Urodzona humanitarystka. Nowe wcielenie dalajlamy." - w wieku 3 lat tak ją okrzyknęły, bo przestała jeść mięso po wizycie w zoo, i kocha wszystkich. W wieku 7 lat przypomina obciągnięty skórą szkielet... No litości! Anioły ją porywają, a kiedy Nasza Mery Sue ją znajduje, ilość zmian na jej ciele, szwów w dziwnych miejscach... robi wrażenie. Ale chyba największe wrażenie na mnie zrobił fakt BRZYTW zamiast zębów. U siedmiolatki. No. To tego. Raffe to archanioł RAFAŁ. RAFAŁ (o tym za chwilę). Arcyboski, arcyświęty, który zakochuje się w siedemnastolatce jakby nigdy nic. No i jeszcze ona, nasza cała na biały Mery Sue. Penryn, mistrzyni wszechwalki, pani miecza archanioła Rafała, geniusz działania, mistrzyni improwizacji. To już bliżnięta Dee-Dum (jednojajowe rude coś) były lepszym pomysłem z ich magicznymi umiejętnościami kradzieży i pojawiania się wszędzie tam, gdzie akurat byli potrzebni! Ale no, Penryn to mistrzyni wszystkiego - od zjadania tylko kosteczki czekolady, przez używanie wytrychów, aż po walkę w pianie z inną dziewczyną! Serio, takiej dozy merysójkowatości to ja się nie spodziewałam. A dostałam i to z takim rozpędem, że ło państwo! Postacie nie mają tu w zasadzie krztyny charakteru, jakiegokolwiek rysu, są równie głębokie jak kartka papieru toaletowego. Nie prezentują sobą zupełnie niczego, poza faktem, że są, a postacie drugoplanowe po prostu wypełniają i tak nielogiczne luki fabularne tylko tym, by być.

Autorka nie miała pomysłu kompletnie na fabułę i świat. Na postacie. To widać i czuć. Ale niestety, wydawnictwo też się nie popisało. Począwszy od tłumaczenia - pan Jacek Konieczny odwalił taką manianę, że momentami łapałam się za głowę i nie dowierzałam, co czytam. Wyraźnie widać, że po prostu... szedł na skróty, nie szukał możliwości logicznego i fajnego przekładu, tylko przekładał tak, byle to się trzymało kupy, bez zastanowienia, czy w ogóle ma to sens, i potem mamy choćby "jhego twarz jest pokryta ZAKRZEPŁĄ KRWIĄ, która wciąż wypływa z rany na czole." Czy ktoś może mi wyjaśnić, JAK ZAKRZEPŁA KREW PŁYNIE? Anglojęzyczne nazwy zostają, ale imiona archanielskie zostają juz tłumaczone na... polski. Serio? Dlaczego? Po co? Inna kwestia jest też faktu, że tłumaczenia pierwszego wydania i tego drugiego są po prostu różne - pierwsze ma zupełnie inne i niejednokrotnie lepsze szyki zdań, jakieś bardziej zgrabne i logiczniejsze. Zaś tutaj wyraźnie jest to tak trochę "na szybko i byle jak". Niestety, ale jest masa baboli, widać, że wchodzą przyzywczajenia z języka angielskiego i brak refleksji nad tym, co się tłumaczy, tłumacząc automatycznie. Tu też wchodzi na biało redakcja i korekta wydawnictwa, która wyraźnie sobie przebimbała takie kwestie - nie wyłapała i puściła. Ale z drugiej strony, kiedy spojrzałam na stopkę wydawniczą, i zobaczyłam, zamiast "wydawca", to koszmarek lingwistyczny "wydawczyni" - spoko, nie mam nic do feminatywów, ale zapraszam do przodka panie górniczki, albo pokażcie, jak lodówkę wnosicie na 6 piętro bez windy... Zwyczajnie, za wiele tego, za mocno wszędzie wciskane i mam po dziurki w nosie tego. Ot, co. No i trochę to pokazuje, że zwyczajnie nie przykładacie się do swojej pracy tutaj, woląc stawiac na feminatywy, niż na porządną redakcję i wyłapanie naprawdę potężnej ilości absurdów i błędó, o literówkach nie wspominając.

W całokształcie "Opowieść Penryn o końcu świata" to naprawdę bardzo słaba młodzieżówka, która jest zbędna i niepotrzebna. Zerowy świat przedstawiony, Merysójka która ze wszystkim sobie poradzi, a jak nie, to ma Rafałka (ARGH!), matke, której schizofrenia pojawia się, jak jej wygodnie, a elementy horroru są wynaturzone i są karykaturą dla wszystkiego. 

Niestety, nie polecam tej książki, chyba, że ktoś szuka odmóżdżenia totalnego i potrzebuje pomysłu na jęczenie, że w ogóle książka powstała. To śmiało. To można brać i korzystać. Ale tak? Nie. Szkoda czasu. Słaby język, zerowy świat, koszmarni bohaterowie, tragiczne ścieranie złocenia na okładce. serio, jest więcej ciekawszych młodzieżówek, które możecie czytać. Takie koszmarki poczytam za was ja...

Za jakieś pewnie grzechy.

A na koniec, porównanie, jak wyglądał grzbiet BEZ znaczników i z nimi... ;)


i po:






A jak jest naprawdę? Oceńcie sami ;) A przy okazji, możecie postawić mi kawę jak się podobało ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz