Kocich łapek: 8
czytałam: 1 dzień
autor: Ilona Andrews
tłumaczenie: Anna Czapla
wydawnictwo: Fabryka Słów
data wydania: 10 listopada 2017
wersja: papierowa, posiadam
oprawa: miękka
ISBN: 9788379642250
cena z okładki: 39,90 zł
tytuł oryginalny: Magic Burnes
Tym razem Kate Daniels ma na głowie nie tylko potężny wybuch, który przywołuje do Atlanty półboga o ego tak wielkim, że nawet potężna igła nie da rady go przebić, ale i wkurzoną boginię, ale też i małą dziewczynkę, która potrzebuje pomocy. A że w międzyczasie znika cały sabat, no i pewien przyjaciel Kate postanawia się nieco... zabawić, to już inna kwestia. No nic: nasza bohaterka przecież sobie świetnie da radę. A że przy okazji będzie musiała sobie przewartościować zarówno problemy natury moralnej jak i własną magię, to już zupełnie inna kwestia...
Kate nie cieszy się odpoczynkiem za długo. Magia wciąż daje do wiwatu, okresy spoczynku są coraz krótsze, więc zabawa rozkręca się na całego. Wyświadczając przysługę Gromadzie, nasza bohaterka wpada w małe tarapaty z pewnym półbogiem. Do tego wszystkiego dorzućmy jeszcze dziewczynkę, która wygląda na dużo młodszą, a matka której zniknęła w bliżej niewyjaśnionych okolicznościach wraz z całym sabatem czarownic. A na koniec tego, jak wisienka na torcie, mamy na karku wkurzoną boginię, więc Kate nie w głowie romanse. Może i lepiej...?
Fabuła w końcu staje się dynamiczna, bardziej zwarta i szybka. Dzieje się więcej, lepiej. W końcu Kate traci nieco swojego "mamtowdupizmu" oraz "samasobieporadzizmu" - i w końcu zaczyna korzystać z pomocy przyjaciół i Gromady, tym bardziej, że nagle ma na głowie małą dziewczynkę, której musi pomóc. Do tego wszystkiego, pojawiają się nowe wątki, nowe insynuacje odnośnie pochodzenia naszej najemniczki. W końcu, tak! No i wątek romansowy, w końcu też zaczyna robić się interesujący: Curran pojawia się gdzieś w połowie książki, i choć chemia jest wyczuwalna, autorzy pozbyli się szablonu wrzucania sobie do łóżka bohaterów. I bardzo dobrze, bo ile można było czytać o romansowaniu głównych bohaterek z głównymi bohaterami, prawda? W końcu można było się skupić za to na fabule. A w tej... dzieje się w końcu sporo!
Jest akcja, jest dynamika. Pojawiają się wkurzający, nietypowi bohaterowie. Zaczyna się dziać! Zaczyna w końcu się wesoło, aktywnie i ambitnie, a postacie, jakie w końcu pojawiają się na scenie, są dobrze dopracowane i przyjemne dla oka. Kolejne rozdziały wręcz się pochłania, i już nie razi w oczy zachowanie Kate. Jej pozycja "jestem-nieśmiertelna-i-nic-mi-nie-zrobią" w końcu ulega zmianie, a drobne informacje o jej pochodzeniu w końcu pozwalają nam nieco zrozumieć pełnię tej postaci. Do tego dochodzą skomplikowane powiązania fabularne między Kate a Andreą, Andreą a Gromadą, Gromadą a Curranem, Curranem a Kate... No zdecydowanie, to jest to, co mi pasuje! Choć o punkcik niżej oceniam, niż poprzedni tom. Dlaczego? Niestety, ale pomimo całego zachwytu, szybkości akcji i świetnych powiązań, wciąż wszystko wydaje się być bardzo... ogólnikowe. Takie trochę po łebkach, bez dalszego rozwijania świata i sytuacji. Dalej nie wiemy, dlaczego świat nawiedził wybuch magii, jak to się stało - nic. Technologia magiczna jest wciąż ogólnikowa, czary są tajemnicze i skomplikowane, a sięganie do mitologii trochę powierzchowne. Bardzo bolała mnie idea kotła Morrigan - tak trochę po macoszemu potraktowano całość, podobnie jak postać półboga. Ale... nie można mieć wszystkiego! Dostaliśmy lekką, wesołą pozycję w stylu urban fantasy, którą pochłania się szybko, ale która nie wnosi wiele.
Ot, świetna, odprężająca lektura. Na dzień lub dwa. Bo więcej nam nie zajmie "pochłonięcie" jej. Do tego całość w świetnym, lekko cynicznym sposobie prowadzenia pierwszoosobowej narracji. Lubimy to!
Postacie wydają się nieco kiepsko zarysowane, ale co zrobić. Nie można mieć wszystkiego. Autorzy trochę poprawili rys psychologiczny, nieco rozwinęli założenia i koncepcje, ale wciąż jeszcze trochę brakuje do ideału. Niby wiemy więcej, niby możemy się domyślić ze strzępów rozmów i komentarzy - ale wciąż to mało. Jednak, znalazłam plus! Doktor Dolittle! Pokochałam go z miejsca i absolutnie uwielbiam jego pojawienia się w książce. Z niecierpliwością wyczekiwałam jego komentarzy, dziwnie słodkich herbatek i tym podobnych magicznych zdolności. Ta postać to zdecydowanie najjaśniejszy punkt całości. Uwielbiam go! No i Andrea. Choć pojawia się w małych fragmentach, zdecydowanie ją polubiłam.
Okładka trochę ciemniejsza, mniej pastelowa. Boli mnie, że grafik nie trzymał się konkretnego wyobrażenia Kate, teraz postać ma inne rysy twarzy i krótkie włosy - trzeci tom to znów inne rysy twarzy i długie włosy. Serio, włosy zmieniają długość w przypływach magii? Seria powinna trzymać się jakiś wytycznych, wspólnych założeń, a tu... niestety, Fabryka Słów znów dała ciała.
Podsumowując, "Magia parzy" to świetny, lekki kawałek urban fantasy, do poczytania w wolnej chwili, na poprawę humoru. Ilona Andrews, czy w zasadzie, małżeństwo skrywające się pod tym pseudonimem, zrobili kawał świetnej roboty, pozwalając nam przenieść się do równoległego świata i bawić, obserwując dzielna Kate i tajemniczego Currana, a wraz z nimi, i całej plejady innych postaci. Jeśli szukacie lekkiej rozrywki na wieczór - nie zastanawiajcie się, sięgajcie! Nawet, jeśli dla wielu ta rozrywka jest płaska i płytka, a sporo kwestii nielogicznych - nie jest to ważne. Liczy się przede wszystkim masa śmiechu, cyniczne i dowcipne komentarze oraz wartkość, która przenosi nas w zgoła inny świat. Polecam!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz