KiB w sieci

niedziela, 21 lipca 2024

57/2024 - Robert Anthony Salvatore, Bezgłośna klinga

Gwiazdek: 5 

AutorRobert Anthony Salvatore
Tłumaczenie: Piotr Kucharski
Wydawnictwo: ISA
Data polskiego wydania: 2007
Data oryginalnego wydania: 2001
Cykl / seria: Legenda Drizzta (tom 11) / Forgotten Realms
Kategoria: fantasy, science fiction
Stron: 350
Wersja: papierowa, posiadam
Oprawa: miękka
ISBN: 9788374182003
Język: polski
Cena z okładki: 26,90 zł
Tytuł oryginalny: The Silent Blade

Kliknij, by wrócić do strony głównej

To już jedenasty tom przygód Drizzta i spółki. JEDENASTY! Przede mną jeszcze dwa, a potem jeszcze "tylko" siedem autorstwa Salvatore i będę mogła spokojnie sięgnąć po kolejne pozycje z uniwersum, ale już bez Drizzta... Więc czy warto było szaleć tak? Heh. No właśnie. To dobre pytanie. Bo przyznaję, że zaczynam się zastanawiać, czy warto. Trochę bowiem miałam wrażenie odcinania kuponów od sławy już tutaj, trochę za wiele już powielania dobrze znanych motywów... 
_________________________________________________________

Wulfgar został przywrócony do życia, i ku uciesze naszych przyjaciół, postanawia z nimi wyruszyć, by zniszczyć Kryształowy relikt. Nie sądzi jednak, jak wiele zła wyrządził mu demon, który go więził. Zło zostało wyrządzone, Errtu poczynił w umyśle barbarzyńcy duże szkody - wystarczająco duże, by w końcu wielkolud uciekł, nie ścigany jednak przez przyjaciół, wiedzionych o wiele ważniejszą misją. jednocześnie zaś, na odległym południu zabójca, Artemis Enteri postanawia wrócić i odzyskać, co swoje. Jakież jego jest zdumienie, że wcale nie jest tak, jak oczekiwał, że pewne sprawy przybrały zgoła inne odcienie... i że nagle będzie musiał korzystać z pomocy pewnego dobrze znanego mu drowa i nie - nie chodzi o Drizzta... ;) 

Powiem tak. Mam już potężny przesyt Drizzta w Drizzcie. Już go mam za wiele, już go mam za dużo, otwieram szufladę, a tam Drizzt. Więc z niejaką ulgą odnotowałam, że w tym tomie było go mniej, i że trochę więcej skupił się autor na innych postaciach, w tym na Wulfgarze - choć wciąż traktowanym strasznie po macoszemu - na Artemisie, Jarlaxlu i reszcie szajki Bregan D'aerthe! W końcu miałam okazję trochę posiedzieć trochę z tajemniczym najemnikiem i drowami, które kierują się absolutnie swoim kodeksem moralnym. Bawiłam się tu świetnie, choć momentami było to mocne odcinanie kuponów od sławy Salvatore, bardzo duże uproszczanie i jechanie po bandzie (choćby walki Artemisa wyglądały jak walki van Dame'a w jego najlepszych filmach - reżyserowane tak bardzo, że to boli z punktu widzenia lat). Nie ma co ukrywać - to książki już pisane tylko dla zagorzałych fanów, i tylko dawka samozaparcia pozwalała mi nie rzucić książką w kąt i nie zapytać: ALE CZEMU!?  Jasne, bawiłam się tu nieźle, ale... 

Ale. No właśnie. "Bezgłośna klinga" to wciąż Drizzt w Drizzcie, zapiekany Drizztem. To wciąż problem "nikt mnie nie kocha, mam problem", więc walczymy z całym światem. To już się po prostu robi nudne, zwyczajnie po dziesięciu tomach, ileż tego można. Sprawę trochę ratuje Wulfgar, który rozbity jest wyraźnie i nie wie, jak się zachować, a po swojej napaści na Cattie-brie, która też nie wie, czy kocha Wulfgara czy Drizzta (strasznie niezdecydowani są wszyscy!), ucieka, zaszywa się w tawernie w Luskan i zaczyna dorabiać sobie jako wykidajło. Powoli buduje sobie swoją reputację i żyje sobie tu jako tako. Jednocześnie mamy zaś wielki powrót Artemisa i Jarlaxla - niezły plot-twist, przyznać muszę. Fajnie się obserwowało, jak skytobójca znów piął się po szczeblach swej kariery, choć momentami jego kocie ruchy przypominały mi uderzenia ciosu z półobrotu albo właśnie wspomniane walki słynnego swego czasu van Dame'a... te kocie ruchy... Ekhm, dobra. Mniejsza. Starzy znajomi wracają, i choć nie chce mi się wierzyć bardzo w ich współpracę, to jednak przymykam na to oko - wszystko w końcu sprowadza się do jednego - do Kryształowego Reliktu, bo przecież na jego punkcie obsesję ma drow... Mówiąc uczciwie, finałowa walka - zawsze musi być finałowa walka w końcu - była strasznie oderwana od rzeczywistości. Nie wiem - odnoszę wrażenie, że wyjaśnienie, co i jak, znajomości i przewidywania Jarlaxla odnośnie ojca Drizzta i własnej śmierci były po prostu na siłę. 

"Klinga" książką złą nie jest, ale wyczerpuje temat bardzo mocno. Robi się nudno, przewidywalnie i wtórnie, a akcja, miast do przodu przyśpieszać, tylko zwalnia i staje się mało ciekawa. Na uznanie wciąż jednak zasługuje praca tłumacza - to naprawdę kawał dobrej roboty, tłumaczyć wciąż i wciąż takie ściany tekstu :)

O bohaterach nie będę się już nawet wypowiadać - nie zmieniają się, nie przechodzą specjalnie żadnych wewnętrznych zmian w tym tomie. Po prostu są. 

"Bezgłośna klinga" to książka ani dobra ani zła, po prostu neutralna. Czytadełko niezłe, ale żadną miarą nie porywające. Będące jednym z już słabszych elementów swego uniwersum, tylko dla bardzo oddanych fanów tematu. Dla nowych czytelników - może odrzucić. Dla osób, które szukają czegoś nowego, czegoś, czego nie znaleźli w innych tomach - z pewnością tego nie znajdą. Ale dla starych fanów, wciąż jednak będzie na swój sposób bawić, wciąż będzie nieść frajdę z czytania i cieszyć faktem, że starzy znajomi wciąż są z nami i wciąż znajdują sposób, by w jakiś sposób wypełnić czas ;)


A jak jest naprawdę? Oceńcie sami ;)


Kliknij, by wrócić do strony głównej

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz