Kocich łapek: 6
wydawnictwo: Zysk i S-ka
data wydania: lipiec 2007 (data przybliżona)
wersja: papierowa/posiadam
oprawa: miękka, ze skrzydełkami
ISBN: 9788375061192
cena z okładki: 29,90 zł
tytuł oryginalny: -
Wracamy znów nad rozlewisko. Do spokojnego miejsca, gdzie zatrzymał się czas. Tym razem jednak ciepła, leniwa opowieść dotyczy życia Basi, matki głównej bohaterki "Domu nad rozlewiskiem". Dostajemy historię o dzieciństwie, latach młodości i dorosłości, o wyborach i czynach, które były początkiem zostania nad rozlewiskiem obu bohaterek. Basia opowiada o swoim dzieciństwie, okresie studiów, marzeniach, dramatycznych rozstaniach, poszukiwaniu miłości, dla której warto żyć. W domu zatopionym pośród mazurskich pejzaży dokonują się przedziwne powroty - do siebie, do tradycji, do bliskich. Powroty, które nieraz wymagaja uczciwego pożegnania - z iluzją, z egoizmem, z zazdrością. Basia odnajduje siebie. Osadza, zakorzenia. Powraca.
Ale czy wszystko jest takie przyjemne, jasne i proste? Czy aby na pewno...?
Ale czy wszystko jest takie przyjemne, jasne i proste? Czy aby na pewno...?
Basia, najmłodsza córka szlachciców, mieszkająca na Mazurach. Urodzona przed wojną, w jej czasie zmuszona wraz z rodzicami uciekać, traci wszystko, co miała. Osiada w małej wsi, gdzie wraz z pomocą matki powoli buduje sobie życie. Jej rodzice mocno się kochają i starają się dzieciom dać jak najwięcej miłości. Jak to wygląda w praktyce? Ciężko. Mimo to, rodzice Basi się nie poddają, zapewniając małej szczęśliwe dzieciństwo. Starsze rodzeństwo średnio ma udział w jej życiu - później się to nieco zmieni. Mijają lata, Basia z dziecięcia staje się kobietą, rusza w świat... ale ostatecznie wraca nad rozlewisko, gdzie tworzy ciepły, pachnący dom, w którym rodzina może spotkać się na święta, gdzie można przyjechać i odpocząć. Opiekuje się Kaśką, tworzy przetwory i powoli buduje sobie życie z Tomaszem... póki nie pojawia się Gosia, nie wkracza w świat rozlewiska - co już znamy z pierwszego tomu.
Mówiąc szczerze - choć książkę czyta się lekko i przyjemnie, jest ona dla mnie jakaś dziwnie infantylna. Nie wnosi specjalnie niczego w czytelnicze życie, nie zmienia jakoś mojego spojrzenia na cykl rozlewiska.... Jedyne, co w zasadzie uważam za minus to fakt, że ten tom jest drugi; gdyby był wydany jako pierwszy, zapewne o wiele lepiej zrozumielibyśmy sytuację Gosi. A tak, nie ukrywam, miałam wrażenie, że nieco wtórnie się czyta całość. Zmieniły się tylko realia, ale problemy zostały podobne. Dużo zalotników wokół, kobieta, która w zasadzie nie wie, czego chce... Eh. Owszem, przyznaję, klimat był sympatyczny, ciepły, autorce udało się snuć opowieść niczym dym z ogniska w spokojny, sierpniowy wieczór: leniwie, łagodnie, otulająco. Wciągamy się, dajemy zaczarować i nie spostrzeżemy się, kiedy za nami pół książki i zimna herbata w kubku! Ale COŚ mi nie pasowało do końca, coś sprawiało, że choć pochłaniałam stronę za stroną, to mi nie pasowało. I w końcu wiedziałam, czym było to tajemnicze COŚ: przepisy! Po prostu ich za wiele było. ot, cała tajemnica.
Kolejnym minusem, który mnie drażnił, jak meszka latająca wokół głowy, to trochę za wiele zachwytów zwykłymi rzeczami i działaniami. Jasne, rozumiem, co kto lubi, ale co za wiele to i prosiaczek (Nasionko Bekonu? tak nazywają się prosiaki w zaprzyjaźnionym grodzie) nie zje. Takie na siłę szukanie dobra we wszystkim, co tylko się da. Naiwnie, prosto, niemal wiejsko - na litość boską, ile można? Z Basi taka "mamałyga" momentami wychodziła - nie wiadomo, czego chciała, zero zdecydowania i silnej woli. Bo by chciała, ale się boi, więc zamiast walczyć, podkula pod siebie ogon i ucieka.
Ale w całości jest plus. Narracja jest napisana bardzo lekko i przyjemnie, wciąga. kobieca tematyka jest tu przedstawiona prosto i przyjemnie, wręcz infantylnie, ale dzięki temu "Powroty..." to lekka książka na dzień czy dwa. Pochłanianie kolejnych stron pozwala nam odpłynąć daleko w świat wyobraźni, odpocząć... By później tym ciężej zderzyć się z rzeczywistością... ;) Ale ogólnie jest dobrze. Prosto, łatwo, przyjemnie, bez kombinowania. Czasy komuny w Polsce i PRL-u, przedstawione oczyma głównej bohaterki, jawią się nie tylko jako czas trudnych lat po wojnie, ale i nadziei na lepsze jutro, choć trudnej i nieco szarawej. Co więcej, historia Basi nie jest sielską i nastrojową bajeczką o "wsi spokojnej i wsi wesołej", ale odkrywa trochę kart z szarej i trudnej rzeczywistości, która wcale nie bywa różowa. Całość jednak dobrze się uzupełnia z tą taką nieco naiwną główną bohaterką. Szalki są równe ;)
A bohaterowie? Heeeh. Tu mam problem. Kaśka, kobieta chora umysłowo, wzbudza we mnie sympatię - ale taką ogólną, po prostu. Nie mam dla niej specjalnie litości czy współczucia. Wkurzał mnie niemiłosiernie Tomasz - takie ciepłe kluchy. Z Basią jest tylko dla seksu, czy jak? Na litość boską, jak się taka ciepła klucha podobać może!? Nie wiem, w tym tomie leśniczy zrobił na mnie kiepskie wrażenie i był jedną z postaci, które po prostu można było wyciąć. Bo go za wiele było. Hanka i Zbyszek to też takie trochę na siłę małżeństwo: on posłuszny, zrezygnowany i całkowicie pod pantoflem swej żony, gorliwej katoliczki. Trochę mnie to drażniło - oboje tacy jacyś nijacy mimo wyraźnie zarysowanych cech. Za to polubiłam Piotra, brata głównej bohaterki - wyważony, opanowany, spokojny i z sekretem, który kompletnie mną nie wstrząsnął. Interesujący z nim był wątek! A sama Basia...? Eh. Taka z jednej strony dziewczynka, której nie dane było być szlachcianką, rodzice robili co mogli, by to ukrywać, ale i tak wiele jej uchodziło na sucho - rozpieszczona i mogąca wiele. Z drugiej, miałam wrażenie, taka ciepła klucha życiowa, która nie do końca rozumie świat, nie wie, co z czym i jak. Ucieka od życia, od siebie i od problemów, które można rozwiązać. Ale to podobno nazywa się doświadczeniem życiowym? No, mniejsza. Dość, że choć Basia była ciepła i na swój sposób urocza, mnie jakoś nie powaliła na kolana. Ot, jedna z wielu kobiet, które muszą sobie w życiu radzić, choć lekko nie jest i w końcu wie, co i jak.
Nic nadzwyczajnego, i nie wzbudzającego mojej sympatii większej niż trzeba. Możecie mnie linczować, ale bohaterowie tej pozycji po prostu są średni. I tyle.
No i okładka. Ja nie wiem, grafik płakał, jak projektował? Stara, czarno-biała (w zasadzie w sepii) fotografia, pokolorowana - zieleń liści i błękit nieba z rozmytą tarczą zegarową. Jak już sam dom jest uroczy i może sugerować, że tak kiedyś dworek, w jakim Basia się urodziła, wyglądał, tak reszta zostawia trochę do życzenia. Ale rozumiem, zegar jest wspólnym mianownikiem całości trylogii, grafik miał taką wizję...
Podsumowując, "Powroty nad rozlewisko" to książka dobra. Wróć - neutralna. Ani dobra ani zła. Jednym z pewnością się spodoba, inni powieszą na niej psy. A ja? ja podchodzę do niej neutralnie. Lekkie, "babskie" czytadło z nieco mdłymi bohaterami i leniwą narracją, które czyta się dobrze, o ile nie mamy za wielkich wymogów. W sam raz na leniwe, wakacyjne popołudnie!
Podsumowując, "Powroty nad rozlewisko" to książka dobra. Wróć - neutralna. Ani dobra ani zła. Jednym z pewnością się spodoba, inni powieszą na niej psy. A ja? ja podchodzę do niej neutralnie. Lekkie, "babskie" czytadło z nieco mdłymi bohaterami i leniwą narracją, które czyta się dobrze, o ile nie mamy za wielkich wymogów. W sam raz na leniwe, wakacyjne popołudnie!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz