KiB w sieci

sobota, 6 kwietnia 2024

23/2024 (243) - Ruby Dixon - Kochanek barbarzyńca

 


Gwiazdek: 3

Autor: Ruby Dixon
Tłumaczenie: Adriana Celińska 
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Data polskiego wydania: 20 luty 2024
Data oryginalnego wydania: 28 sierpień 2015
Cykl / seria: Barbarzyńcy z Lodowej Planety (tom 3)
Kategoria: romantasy
Stron: 416
Wersja: papierowa
Oprawa: miękka
ISBN: 9788383521886
Język: polski
Cena z okładki: 49,99 zł
Tytuł oryginalny: Barbarian Lover

Kiedy namawiano mnie, bym przeczytała trzeci tom tego koszmarka, sądziłam, że czeka mnie lekka, zabawna historia, która po prostu wypełni mi popołudnie po pracy. Zamiast tego dostałam czysty, kosmiczny koszmarek, w którym pełno jest 👃(pozwolicie, że ta emotka zastąpi słowo oznaczające pewien męski narząd), a na dodatek, to jest tak złe, tak głupie, że... bawiłam się wybitnie dobrze? 
Ratunku?

_________________________________________________________________________________

Pierwsze dwa tomy tej kosmicznej głupotki były złe, ale nie były do końca tragiczne. Ot po prostu, mokry sen ałćtorki, która uznała, że filmy dla dorosłych są super pomocą naukową. A potem spojrzałam na oceny na LC, spojrzałam na to co czytam i spojrzałam w górę - w pustkę, która akurat uznała za stosowne być nade mną i czuwać. Czuwać chyba ku własnej uciesze, bo ja nie cieszyłam się wcale.

Oto bowiem historia Kiry, tłumaczki całej porwanej grupy dziewczyn, której w ucho wszczepiono implant (o tym za chwilę), oraz Aehako, samotnego łowcy, który musi mierzyć się z niechcianymi zalotami. Nie, nie Kiry, spokojnie. On ją uwielbia, ona jest cichą, szarą myszką, ale oczywiście do czasu. Później zamienia się w heroinę, czemu pomaga, mam wrażenie, spotkanie vis-a-vis z 👃naszego łowcy. Nie zmienia to faktu, że po wszystkim wciąż zachowuje się jak dziewica na śmietanie u wikarego (jeśli komuś przeszkadza takie określenie, przepraszam, ale muszę, albo się uduszę), ale z drugiej strony staje się super-uber heroiną. A na koniec wszystko jest słodko, lukrowo, pędrak w drodze. 

Szczerze, to męczyłam się nad tą pozycją straszliwie. teoretycznie zabawne i śmieszne fragmenty sprawiały, że ciary ciar moich ciar miały ciary żenady. Książka jest infantylna, kiepska, zła, i jeśli ktoś twierdzi, że "napisana tylko dla beki" to jednak nie, sądząc z wpisu autorki. To poważna literatura opisująca historię porwanych przez kosmitów kobiet, gdzie później każda z (nie)szczęśliwej 12 spotka swą miłość - sądząc po fakcie, że nie szczędzi się im wydarzeń, to ta miłość czasem będzie porywcza ;) No i oczywiście, mamy tu silną relację hate-love, tak bardzo uwielbianą przez czytelniczki ostatnio. Oczywiście, całe "hate" rozbija się po pierwszych "czułych chwilach", a potem mamy tylko "lof", no ale, jak ktoś szuka, to spokojnie to tu znajdzie.

Fabuła jest tak prosta i tak głupia, że momentami odrywałam się od czytania i pytałam sama siebie, co czytam. Pomijając niebieskoskórych barbiarianów, to Kira gra tu pierwsze skrzypce, to ona jest "tą badas" która robi bubę światu. Jak jeszcze mogłam znosić kosmiczne zaloty, to sytuacje z jej udziałem - miałam ochotę przewracać kartki, bez czytania. Szara myszka która okazuje się być lwem, motyw oklepany aż do bólu, choć w tym wypadku zamiast magii mamy ślimaka wszczepionego w ucho, a potem.... no, Kira się poświęca. Co by nie spojlerować. i jest dzielna, i twarda, i "aj wil du enyfing for low", jak to kiedyś śpiewał zespół o smakowitym tytule mięsnych klopsików ;) No i miałam wrażenie, że ta cicha, niepozorna, nie potrafiąca nic Kira - nagle jest jakimś supermanem, ale bez trykotów. Niby autorka się poprawiła ze stylem, ale z kreacją bohaterów już wcale.

Fabuła tu leży i kwiczy, wszystko sprowadza się do 👃 i tego, co Aehako zrobi Kirze za pomocą właśnie 👃 Nie poznajemy specjalnie otoczenia, świata, nastrojów, innych bohaterów, bo wszystko sprowadza się do "panny jestem dziewicą" i pana "jestem 👃" - więc sami rozumiecie, o fabule nie powiem wiele. "Kochanek" to taki P@nHub dla bardziej zaawnsowanych, że zamiast obrazków masz litery i musisz sobie wszystko powyobrażać. Plus jeszcze trochę akcji, więc tak, taki P@nHub tylko wersja papierowa i z bonusem w postaci fabuły. Nie wiem, jak się to może podobać, choć przyznaję: still better love story than Hunting Adeline czy Gorath.

A, zapomniałam o implancie - a więc implant to po prostu niedogodność do usunięcia. O której zapominamy równie szybko, jak została wszczepiona. Dodatkowe dziury w uchu? Oj tam oj, zagoją się. Problemy mózgowe, po wyrwaniu takowego cuda? Przecież nikt nie chce panny ze ślimakiem w uchu, prawda... Poza niebieskim kosmitą... Nie wiem, co autorka brała, kiedy implant tłumaczący opisywała jako ślimak, już w 2015 roku istniała wizja małych, wszczepianych pod skórę przyrządów, tu jednak należało wcisnąc koszmarek, który nawet na okładce się wybija jak ministrant na plebani. No po prostu, nie, nie mogę, nie dam rady, podobnie jak przy scenie z usuwaniem, mam dość. Głupota do potęgi sześciennej!

Postacie? Postacie tu myślą tylko 👃albo 👄 albo 👅czy 🍑 i to boli. Są nijakie, nie można o nich powiedzieć nic. Kira to zupełnie płaska persona, która postawiona przed ścianą nagle jest jak ten MacGyver, superniezłomna i nie do zatrzymania, bo "w imię miłości". Kompletnie tego nie kupuję, nie pojmuję i nie podoba mi się to. Autorka stara się w jakiś sposób dawać swoim postaciom głębię, ale wciąż są to persony głębokie jak łyżeczka do herbaty, nieprezentujące sobą nic. 

A ogólnie? Nie jest to książka zła, podła i toksyczna. Nie. Wręcz przeciwnie, jest lekka, absurdalna i odciążająca. Świetnie sprawdzi się po cegle, która potrafi zapchać i dać kaca książkowego. ALE - zawsze jest jakieś ale - to pozycja absurdalna, erotyczna, z masą źle napisanych scen erotycznych, nie wnosząca nic, totalna zapchajdziura. Nie oczekujcie po niej niczego, a się nie rozczarujecie - za bardzo. Po prostu czytadełko na jedno popołudnie, nijakie, nędzne. Nic, co zapewni rozrywkę wysoką, solidną - ale jak ktoś szuka dla siebie bylejakiej, zapychającej, żenującej historyjki z gatunku romantazy - i chce się rozczarować tym gatunkiem, to z całego serca polecam.

P.S.
Serio - ta seria to jakiś wypadek przy pracy i dziwię się, że tak dużo ma ocen 10/10 - wydawnictwo solidne, porządne, więc nie ma wykupu. Serio, wam się to podobało? Ludzie złoci...


P.S.2. 
tak, tom 4 chyba tez kupię, dla własnej, chorej satysfakcji. To jednak jest kozy komfort book, zapewniająca ten cieplusi komfort głupoty. Bo to są książki głupie, ale otulające, wchodzące jak słowo boże w niewiernego, człowiek po prostu je czyta, dla samej frajdy czytania...!

A jak jest naprawdę? Oceńcie sami ;)

22/2024 (242) - Jay Kristoff - Wampirze cesarstwo


Gwiazdek: 8

Wydawnictwo: Mag
Data polskiego wydania: 24 listopad 2021
Data oryginalnego wydania: 07 września 2021
Cykl / seria: Wampirze cesarstwo (tom 1)
Kategoria: fantasy, science fiction
Stron: 896
Wersja: papierowa, posiadam
Oprawa: twarda, lakierowana
ISBN: 9788367793384
Język: polski
Cena z okładki: 69 zł
Tytuł oryginalny: Empire of the Vampire


No, do tej pory w moim serduszku miejsce było TYLKO dla dwóch rodzajów wampirów: tych pióra Anne Rice z uwielbianym Lestatem na czele, oraz grą fabularną "Świat Mroku. Wampir: Maskarada". Bardzo długo w moim serduszku tylko te dwa rodzaje wampirów sobie żyły w najlepsze, z pogardą patrząc na coraz to nowe, pijawkowe wymysły literackie. Z politowaniem patrzyłam na brokatowe wymysły, na wymysły "wiecznej i bogatej miłości płci obojga" i tym podobnych mniejszych czy większych głupotek literackich. Więc kiedy na horyzoncie pojawiło się "Wampirze cesarstwo", chodziłam, jak pies wokół jeża, średnio przekonana, czy aby na pewno to jest dobre. I wówczas na scenę wchodzi "Fantastyczna Karczma", a dokładniej jej discordowy kanał, polecajka, druga... No kimże ja jestem, robaczkiem nędznym, by nie słuchać polecajek takowych!
_________________________________________________________________________________

Posłuchałam... I w ten oto sposób trzecie miejsce na podium należy do "Wampirzego". I już nie mogę się doczekać drugiego tomu - przy czym absolutnie nie żałuję, że czytałam tak późno pierwszy. Co więcej, to moja pierwsza relacja z autorem, i wyszłam z niej... zadowolona. Dosłownie:



No cóż, kiedy zaczynałam czytać, byłam nastawiona sceptycznie. Przekartowanie dawało mi mętne pojęcie, że oto mamy narrację pierwszoosobową, której ja zwyczajnie nie lubię, ale postanowiłam, że skoro zachwyty były tak wielkie, czas sprawdzić, o co się tak to wszystko rozbija...

Siedemnasty wiek, świat od niemal trzydziestu lat pogrążony jest w nieustannym cieniu - ostatni prawdziwy wschód słońca już dawno nie nadszedł. W tym właśnie świecie pojawiły się one: wampiry, istoty pragnące tylko krwi. Ale i one dzielą się na warstwy społeczne: od bezmózgich pijawek po subtelne ale i pełne okrucieństwa istoty, dla których władza nad światem jest doskonałą rozrywką. Ludzie kryją się, próbują przetrwać, ale z każdym dniem, każdym oddechem - nadzieja gaśnie. Dziesiątki krwawych walk, setki bitew - i oto nadzieja świata zostaje pogrzebana, a wampiry triumfują.

Gabriel de Leone, ostatni srebroświęty. Świadom faktu, że niedługo zginie. I Jean-Francis, skryba i historyk, spisujący historię jego życia, chcący wiedzieć, jak człowiek polujący na wampiry znalazł się w takim, a nie innym położeniu. Człowiek, przed którym drżały setki, który był bohaterem, Człowiek-legenda, a jednak złamany, uzależniony, potrzebujący. Opowiadający historię swojego życia, bez upiększeń, bez ozdobników, za to z brutalną prawdą. Bez kolejności chronologicznej, bez głębszego sensu, ale za to z bolesną szczerością. Spowiedź srebroświętego. Chaotyczna, w formie pamiętnika, ale porywająca absolutnie. Poznajemy Gabriela jako postać praktycznie niezniszczalną, nie do pokonania, by później obserwować, jak do tego dochodziło... i jak to stracił. Doprawdy, nie przypuszczałam, że tak polubię tego irytującego faceta.

Autor ma talent do pisania, muszę przyznać. Wykreowana przez niego historia Gabriela i jego towarzyszy jest mięsista, solidna, mam podstawy, by wierzyć w fakt, że bezdzień faktycznie nastąpił, a wampiry rozpełzły się po świecie i zapanowała groza. Wampiry, które dominują, które są siłą napędową całej książki, które kochają, pożądają, pragną... ale jednocześnie są bezduszne, bezrozumne i sprowadzone do podstawowych instynktów. 

A stąd już tylko krok do bohaterów - przyznam, że chyba najbardziej polubiłam Jeana-Francisa, niedowiarka, skrybę. Trochę sarkastyczny, trochę cyniczny, wprowadzał w powieść tą nutę świeżości (nomen omen, będąc wampirem). Gabriel momentami mnie strasznie irytował, podobnie jak Choe; Astrid zaś wydawała się chamska albo płaska. Nijak nie umiałam polubić tych postaci, nie chciałam też wierzyć w przemianę Arona - ale być może dyktowane jest to właśnie faktem prowadzenia narracji, obserwacji świata jednymi tylko oczyma. Wadziło mi za to wieczne nawiązywanie do boga i świętości - Rozumiem, inspiracje XVII-wieczną Europą i opactwo, ale momentami było to zbędne.

Na olbrzymi plus zasługują przepiękne ilustracje w środku. No jestem zachwycona i oczarowana, świetnie pozwalały zobaczyć bohaterów snutej historii lepiej, bardziej szczegółowo. To lubię! Mam za to zgrzyt z tłumaczeniem i korektą - jak ta ostatnia broni się, gdzieś pojedyncze literówki się trafią, co przy tej objętości jest czymś normalnym i zwykłym, tak bardzo nierówne były rozdziały. Momentami nawet było trochę niezręcznie, niektóre słowa wydawały się być przypadkowymi, bez głębszej znajomości ich synonimów, ale później się to nieco poprawiło... choć wciąż rozdziały bywały dość nierówne. Niektóre wchłaniałam nosem, a inne mi się dłużyły straszliwie. 

W całokształcie jednak "Wampirze" to kawał soczystej, mrocznej, ciężkiej fantasy, w której znajdziemy ciekawych bohaterów, bardzo pomysłową fabułę i świat, który jest w pewien sposób całkiem podobny do naszego. Bawiłam się rewelacyjnie i nie czułam specjalnie faktu, że oto przede mną cegiełka do pochłonięcia. W moim odczuciu - było bardzo warto!

A jak jest naprawdę? Oceńcie sami ;)

niedziela, 24 marca 2024

21/2024 (241) - Jacqueline Carey - Wcielenie Kusziela


 Gwiazdek: 8

Autor: Jacqueline Carey
Tłumaczenie: Maria Gębicka-Frąc
Wydawnictwo: Mag
Data polskiego wydania: 2011
Data oryginalnego wydania: 01 stycznia 2006
Cykl / seria: Trylogia Kusziel (tom 3)
Kategoria: fantasy, science fiction
Stron: 652
Wersja: papierowa, posiadam
Oprawa: miękka
ISBN: 8374800127
Język: polski
Cena z okładki: 45 zł
Tytuł oryginalny: Kushiel's Avatar

To już jest koniec, nie ma już nic - aż chce się zanucić. Oto finał historii Fedry nó Delaunay de Montreve, anguissete, Wybranki Kusziela ze szkarłatną plamką w oku, najsłynniejszej kurtyzany w Terre D`Ange. Finał szalony, pełen niebezpieczeństw, drogi i walki, orientalności i tajemnic, uśmiechu i wzruszenia. Dobry, bardzo dobry finał, który spiął wszystkie wątki poprzednich dwóch tomów, zaserwował mi emocjonalny roller coaster, i cudownie pokazał wizję świata równoległego, w którym kochaj, jak wola twoja! I na błogosławionego Eluę, ależ kocham! Choć nie pozbawiona brutalności, to jednak zachwyca subtelnością i łagodnością.

_________________________________________________________________________________

Jacqueline Carey wykreowała niezwykły, pełen bogactwa i szczegółów świat, w który zanurzyłam się z absolutną przyjemnością. To alternatywna wizja świata, w której znane nam krainy noszą odmienne nazwy, ale wciąż bez problemu możemy je rozpoznać. Terre D`Ange to Francja, w której nie sposób poznać epoki; stawiam na renesans. Kraje ościenne są lepiej albo gorzej rozwinięte, poznajemy je zaś za pomocą Fedry, narratorki i przewodniczki po tym dziwnym świecie. To ona właśnie, przez ostatnich dwanaście lat, bo tyle właśnie minęło od wydarzeń z tomu drugiego, szaleńczo poszukuje rozwiązania zagadki, by uwolnić swego przyjaciela, Hiacynta. Przypadkowa, albo i nie, prośba sprawia, że wyrusza w podróż wraz z Joscelinem, swoim kochankiem i jednocześnie zaufanym kasjelitą. Podróż, która zaczyna się od poszukiwania zaginionego dziecka, prowadzi przez kraje cywilizowane i nie, niosąc z sobą masę niebezpieczeństw. Podróżujemy więc przez kraj faraonów, przez mroczne królestwo kapłanów Śmierci, aż po na poły legendarne królestwo leżące w samym środku Afryki - Saby. Wraz z nią obserwujemy szaleństwo, znosimy cierpienie i ból, ale i się radujemy...

To było dobre zwieńczenie trylogii, mile spędzony z Fedrą czas. Autorka rzetelnie trzyma się swojej wizji świata, konsekwentnie ją realizuje. Każdy kraj charakteryzuje się czymś innym, z łatwością więc możemy wskazywać na mapie, który kraj kryje się pod inną, obcą nam nazwą. Droga, jaką przebywamy od rozpoczęcia aż do końca, jest napisana solidnie, choć przyznaję, czasem męczyły mnie opowieści o tym, jak mija podróż. Miało to jednak swój urok, a piękny język, jakim snuta jest opowieść, łagodziła niesmak. Podobnież czasami ton, zbyt rozbuchany, zbyt... patetyczne, o, tak, to dobre słowo. Momentami autorka po prostu popadała w przesadę, starając się oddać zachwyt albo przerażenie, zwłaszcza, kiedy doszło do Imienia Boga. Ale taki już urok Fedry.

Pochylić się trzeba nad erotyką tej powieści - ludzie przyzwyczajeni do współczesnej erotyki, będą czuli niesmak, a może i nawet rodzaj niewygody, czytając to, jak autorka opisuje wszystko. Przede wszystkim: erotyka jest dodatkiem, kilkoma fragmentami, które nie dominują nad całością. Nie ma tu żenujących opisów, które wzbudzają politowanie, ale właśnie te subtelne, pełne pasji zdania, które są wysmakowane i zostawiają czytelnika z poczuciem, że doszło do czegoś. Co innego może dzieje się, kiedy Fedra słyszy wezwanie Kusziela, i staje się anguissete, osobą, która czerpie podniecenie z brutalności w sypialni. Tu nie dostajemy pełni obrazu, tylko strzępki, pozwalające wyciągać wnioski. Intrygujący, ale przyjemny zabieg, który pozwala spojrzeć w świat erotyki, bez naruszania pewnych granic. Bardzo polecam, zwłaszcza ałćtorkom z Niezwykłego, by sobie poczytały i spróbowały pisać w taki sposób - erotycznie, podniecająco, ale bez żenady. 

To historia miłości, wystawianej na potężną próbę. Próbę, która nawet mi wycisnęła łzy z oczu i sprawiła, że zupełnie inaczej spoglądam teraz na cała trylogię i związek, jaki dział się pomiędzy bohaterami. Fedra to kobieta silna i uparta, dążąca do swego celu za wszelką cenę. Mimo trud drogi, mimo wydarzeń, które inne osoby by załamały, ona parła w przód, a czytelnik jej kibicuje. Autorka nie oszczędziła bohaterów, zwłaszcza wydarzenia w Drudżanie - były bolesnym fragmentem, który zapewne dla wielu osób nie byłby do przejścia. A jednak, udało się, choć zostało to okupione sporą dawką bólu. 

W tej łyżce miodu jednak znajdzie się kropla  dziegciu - religijność. Masa religijności, przypominania o Elui i jego towarzyszach, przypominanie o pochodzeniu - miałam momentami tego dość. Był tego zdecydowany przesyt, przypominanie o tym, jak to bohaterowie pochodzą z "kraju wybranego", a inni już nie. Gorliwa religijność głównej bohaterki bywała czasem uciążliwa, a ilość peanów dla religii - za duża. Zapewne miało to jakiś sens, ale chętnie pomijałam te fragmenty, czytałam ogólnikowo. 

Na plusik jednak jest magia. I to faktycznie, magia, która przejawia się czy w kapłanach śmierci czy w samym panu Cieśniny - tu tej magii jest dużo, przewija się, i trwa. Zwłaszcza w przypadku Pana Cieśniny i zakończeniu tej historii. To duży plus tej historii, i nie spodziewałam się, że autorka momentami śmiało postanowi wprowadzić magię w taki, a nie inny sposób.

Postacie zaś... jest ich bardzo dużo. Nie może być inaczej u Carey. Niektóre postacie już były wcześniej znane, inne dopiero poznajemy. Łączy je jednak fakt, że wszystkie poznajemy z punktu widzenia Fedry. Ciężko więc zachować obiektywność, jak są to postacie napisane; niemniej jednak autorka zadbała, by były zróżnicowane. Mamy osoby wzbudzające sympatię i litość, więc każdy znajdzie coś dla siebie. Chyba najbardziej żal mi było Joscelina, który musiał przejść prawdziwą próbę charakteru, a zupełnie nie kupił mnie Hiacynt - być może fakt, że spędził na trzech Siostrach dużo czasu sprawił, że jego postać mi wyblakła, stała się mało fascynująca. Imrael podbił moje serce za to, i absolutnie go pokochałam, zdecydowanie z przyjemnością więc sięgnę po kontynuację, tym razem, jego losów.

W całokształcie "Wcielenie Kusziela" to niezwykle epicka, napisana z rozmachem historia, którą albo się pokocha, albo znienawidzi. Mnogość postaci, miejsc i nazw może przytłaczać, podobnie jak silna religijność i patetyczność wypowiedzi, jednak w całokształcie to wspaniała seria, której warto dać szansę. Wiem, że Mag planuje wznowienie jej, więc tym bardziej, jeśli ktoś szuka dobrej historii, pełnej przygód drogi, z alternatywną wizją naszego świata - warto sięgnąć po "Kusziela". Piękny język, świetna praca tłumacza, żywe opisy i bogactwo tego, co Fedra przechodzi na swej drodze od bycia porzuconym dzieckiem, aż do finału zostaje w pamięci na długo. To solidny kawał powieści, w której przygoda miesza się z grozą, a po zakończeniu przygody, jeszcze na długo pozostaje w pamięci.

Zdecydowanie, polecam!

A jak jest naprawdę? Cóż. Musicie przekonać się sami!


piątek, 15 marca 2024

20/2024 (240) - Maki Enjoji, Długo i szczęśliwie?!

 

Gwiazdek: 6/5

Autor: Maki Enjōji
Tłumaczenie: Milena Woźniak
Wydawnictwo: Studio JG
Data polskiego wydania: 22 grudnia 2023
Data oryginalnego wydania: 01 stycznia 2009
Cykl / seria: Długo i szczęśliwie?! 
Kategoria: komiksy
Stron: 
Wersja: papierowa, posiadam
Oprawa: miękka
ISBN: 9788382573077/9788382573572
Język: polski
Cena z okładki: 29,99 zł
Tytuł oryginalny: Hapi Mari



Dziś trochę nietypowo. Nawet bardzo, bo w jednym wpisie wrzucę dwa tomy mangi. Tak, wiem, niektórzy powiedzą, że idę na skróty, i po co tak, ale nie będę się powtarzać z tym samym, zwłaszcza, że wciągnęłam nosem obia tomiki i tym samym zamknęłam historię Chivy i Hokuto. Niejako - w końcu. Bo na koniec strasznie się już męczyłam z tą historią, mimo niewątpliwej urody kreski...
_________________________________________________________________________________


Przyznaję szczerze, że do zapoznania się z tą serią zachęciła mnie właśnie kreska - śliczna, ozdobna, kojarzyła mi się niezmiennie z mangą i anime lat 80tych i wczesnych 90tych. Niech pierwszy rzuci kamieniem, który nie oglądał "Czarodziejki z Księżyca", albo nie miał mangii w łapkach. Skojarzenia nasuwały się same! No ale...

Historia jest prosta jak budowa cepa: młodziutka pracownica biurowa, by spłacić dług, pracuje w klubie. Tam przez przypadek poznaje swojego szefa, oblewa go alkoholem, a na koniec dowiaduje się, że zostanie jego żoną. Fabuła brzmi trochę naciąganie? No... jest. Później poznajemy już perypetie aranżowanego małżeństwa, gdzie on jest początkowo zimny i zupełnie nie zainteresowany, ona stara się ze wszystkich sił.... Później obserwujemy powolną przemianę obojga, ich starcia z rodziną. Historia miłości, docierania się... Niby przyjemna dla oka obyczajówka, niby nic niezwykłego, a jednak gdzieś tam pod tym czai się historia tragedii, straty, braku zrozumienia. 

Historia całkiem przyjemna, lekka, ale zupełnie nie wciągająca. Czytałam raczej dla samej kreski, niż dla fabuły. Wątek rodziny, czy prowadzenia firmy ciekawił mnie bardziej, niż relacje głównych bohaterów. Czytało się nieźle, choć przyznaję, że dymki czasami mało czytelne. Nie bardzo wiedziałam, która postać co mówi. Drażniły mnie za to mocno sceny erotyczne - niby narysowane z subtelnością, niby ze smakiem, ale - czegoś w nich mi bardzo brakowało.

Dziewiąty tom obfitował w kilka wzruszeń. Wątek śmierci był poruszający, choć część wydarzeń po prostu mnie nie przekonała. Podobnie jak tom dziesiąty; dostajemy nijaką, powtarzalną historię kłótni, a później seksu na zgodę, co średnio się jakoś sprawdza. Rozczarowałam się, zwłaszcza, że trochę długo czekałam na te dwa tomy - poniekąd dlatego, że sama sobie zawiniłam i nie dopilnowałam czasu wydania, a poniekąd dlatego, że Empik przestał informować, jakie mangi wydaje. Może też dlatego gdzieś w którymś momencie ta historia mi isę rozmyła, rozmemłała - znacznie lepiej czytać ją "na raz", ale w moim wypadku zawsze zachwycam się kadrami, więc zamiast szybko wciągnąć sobie historię, po prostu oglądałam obrazki i wciąż i wciąż od nowa zachwycałam się tym, co widzę. Dopiero po jakimś czasie zaczynałam się wczytywać, więc... nawet ten "i żyli długo i szczęśliwie" finałowy, gdzieś mnie ominął, dopiero po drugim czytaniu zauważyłam, o co chodzi. brawo ja!

Postacie... O postaciach nie umiem powiedzieć nic. Dosłownie nic - Chiwa jest słodką idiotką, która co chwila płacze, Hokuto to typ "jestem niewiadomą". Tyle. Wiem, że oboje się kochają, oboje się pociągają, ale gdzieś coś pouciekało, coś mi zniknęło. Zabrakło jakiś charakterystycznych elementów, czegoś, co naprowadzi mnie w deseń: to postać taka, a to taka! gdzieś wszystko się rozmyło, a szkoda, bo choć historia jest bardzo prosta, bardzo naiwnie prowadzona, to można z niej było wycisnąć całkiem sporo.

Manga sama w sobie zła nie jest. Miła, przyjemna, lekka, nbawet abawne a i czasem wzruszy. Pięknie narysowana, borysunki kradną show. Ale gdzieś w całokształcie mi ucieka całośc, unika mi sens. Brakuje tu pewnej głębi. Ale wciąz... czyta się przyjemnie, lekko, odciaga się od otoczenia. 

A jak jest naprawdę? Oceńcie sami ;)

czwartek, 14 marca 2024

19/2024 (239) - Vonda McIntyre - Opiekun Snu [Wąż snu]

 

Gwiazdek: 6

Autor: Vonda Neel McIntyre
Tłumaczenie: Marzena Beata Guzowska
Wydawnictwo: Phantom Press
Data polskiego wydania: 1991
Data oryginalnego wydania: 1978
Cykl / seria: Fantasy & SF
Kategoria: fantasy, science fiction
Stron: 285
Wersja: papierowa, posiadam
Oprawa: miękka
ISBN: 8385276688
Język: polski
Cena z okładki: 21000 zł (przed denominacją!)
Tytuł oryginalny: Dreamsnake

Są takie książki, do których, mimo sporego upływu lat, wracamy. Czy z sentymentu, czy sympatii... Cóż, ja do "Opiekuna snu" [w nowszym tłumaczeniu "Wąż snu", ale zachowam pierwotny w Polsce tytuł] podeszłam z sentymentem, ciekawa, jak też ten tytuł zestarzał się albo i nie. Książka pierwotnie wydana pod koniec lat 70tych ubiegłego wieku mogła wszak trącić myszką. Zaskakująco, nie znalazłam tu smarkatych wzruszeń i zaskoczeń, choć moment był, ale i pozycja nie zestarzała się tak, jak mogłaby. Było całkiem przyjemnie, a wizja przyszłości snuta przez autorkę jest niepokojąco prawdopodobna...

_________________________________________________________________________________


"Opiekun snu" to historia dziejąca się w dalekiej przyszłości, na Ziemi, której konflikt nuklearny sprowadził ludzkość do pojedynczych enklaw, żyjących na spalonej, czarnej pustyni. Potężnym zagrożeniem są kratery, w których wciąż unoszą się radioaktywne opary. I w takim świecie poznajemy Gadę, młodą uzdrowicielkę, która trafia do klanu Arevina, pasterzy, wśród których choruje młody chłopak. Dziewczyna, korzystając z pomocy gwiezdnego węża, tytułowego opiekuna snów, ale i kobry i grzechotnika, leczy młodzika, jednak w wyniku splotu niefortunnych zdarzeń, Mech, cenny wąż - ginie. Gada obwinia się o to, i wyrusza w trudną podróż przez pustynię do Miasta, zdecydowana odkupić własną głupotę... Jej śladem podążą zarówno Arevin, jak i pewien szaleniec. Kobieta po drodze spotyka trójkę nomadów, ale z racji nie posiadania Mcha, nie bardzo może im pomóc - Piasek i Mgła, choć pomogą, nie mają umiejętności węży snu. Dociera też do Podgórza, gdzie poznaje pewną niezwykłą dziewczynkę... 

Książka jest przyjemna, czyta się szybko i lekko, choć akurat to wydanie, które posiadam, ma masę literówek. Ma to jednak swój urok, nie można zaprzeczyć. Odległa przyszłość, ludzkość zdziesiątkowana po kataklizmie, genezy którego nie znamy. Znamy jednak jego efekty - nieliczne ludzkie enklawy, ograniczona wiedza, z bolesną świadomością utraconych umiejętności. W tym wszystkim mamy Gadę, ambitną uzdrowicielkę, która musi mierzyć się ze stratą swojego cennego węża. Towarzyszymy jej w drodze, obserwujemy powolną, ale nieustanną przemianę głównej bohaterki. 

Wydarzenia momentami dzieją się bardzo szybko, niemal bez tchu, a czasem akcja prawie stoi w miejscu, ma to jednak swój urok starszej fantastyki. Książka bywa dość nierówna - zupełnie, jakby autorka czasem nie wiedziała, co chce osiągnąć, by później przyśpieszać cała akcję. Trochę na tym cierpi kreacja świata, bo zdecydowanie można by wycisnąć z tego świata znacznie, znacznie więcej - nie tylko w kwestii samej Gady, ale i radioaktywnych kraterów, pozaziemskich możliwości na Ziemi, czy relacji między mieszkańcami osad a wędrowcami. No ale - niestety, Opiekun Snu to jednotomówka, która nigdy nie rozstała rozwinięta w jakiś większy cykl. Szkoda, ale nie można mieć wszystkiego. Niestety, są tu też niedociągnięcia, które być może, wynikają z tłumaczenia i korekty (a może jej braku? Choć widać, jakaś była, w odróżnieniu od mojego "ulubionego" wydawnictwa na "N" ;)), ale jednak momentami drażnią. Takim drażniącym elementem jest choćby fakt powtarzania imion bohaterów co zdanie. W jednym akapicie mamy 3-4 powtórzenia? Czemu nie...

Postacie są całkiem ciekawe, jestem w stanie w nie uwierzyć. Może momentami drażniła mnie Melissa, jednak, kiedy na jaw wychodzą pewne zachowania, jakie stosowano wobec niej - sporo się wybacza. Autorka nie bała się poruszyć brutalnego wątku przemocy seksualnej wobec nieletnich, choć ten wybrzmiewa tylko przez chwilę, to jednak zmienia pogląd na pewne sprawy. W całokształcie kreacje są całkiem przyjemne, mają swoją historię, tło, w które można je wpleść. I da się je lubić.

Fabuła jest prosta, prowadzi od punktu A do B. Nie ma tu szalonych pościgów, magii, tak modnych teraz nienaturalnych romansów. Erotyka jest nienachalna, raczej subtelnie dodana, niż przytłaczająca, Historia jest prosta, lektura przyjemna - spokojnie można poświęcić sobie kilka godzin na odkurzenie starszej książki, która gdzieś została zapomniana przez świat, a szkoda, bo na tle współczesnej fantastyki wybija się bardzo. Gdzieś mignęło mi, że to taka "subtelna Ursula LeGuin" - tak, jeśli ktoś chce zacząć swą przygodę z Królową Fantasy i SF, śmiało może sięgać po panią McIntyre; poznanie, ocena, stwierdzenie, czy taki miks przyszłości z przeszłością będzie odpowiadać. 

Ja zdecydowanie i gorąco polecam.

A jak jest naprawdę? Oceńcie sami ;)

sobota, 9 marca 2024

18/2024 (238) - Alasdair Gray, Biedne istoty

 

Gwiazdek: 6

Autor: Alasdair Gray
Tłumaczenie: Ewa Horodyska
Wydawnictwo: Poradnia K
Data polskiego wydania: 18 listopada 2023
Data oryginalnego wydania: 01stycznia 1992
Cykl / seria: -
Kategoria: literatura piękna
Stron: 370
Wersja: papierowa, posiadam
Oprawa: zintegrowana
ISBN: 9788367195959
Język: polski
Cena z okładki: 44,90 zł
Tytuł oryginalny: Poor Things


Jeśli istnieje jakaś pozycja, która wyciśnie czytelnika jak cytrynę, to z pewnością należy do tego typu właśnie lektura "Biednych istot". Książka, która wycisnęła mnie bez litości, zmusiła mój umysł do przewartościowania pewnych kwestii, zmęczyła jednak straszliwie. Niby nie było stron za wiele, niby wszystko ok, ale jednak... bardzo, bardzo trudna lektura, pozostawiająca po sobie dziwne doznania.
_________________________________________________________________________________

Wzorowana na wiktoriańskich powieściach książka "Biedne istoty" to jednak rodzaj niesmaku. Niby wiem, co i jak, niby rozumiem, że to pastisz na "Frankensteina" Mary Shelly, a jednak.... To lektura wymagająca skupienia i uważności, poruszająca zaskakująco wiele tematów dotyczących polityki, społeczeństwa czy kultury. To też zaskakująco dobre podsumowanie historii, choć, by to zrozumieć, trzeba nieco się tą historią interesować (zwłaszcza Imperium Brytyjskim z czasów królowej Wiktorii, ale nie tylko). 

Zresztą, sam tytuł potrafi namodzić w głowie! Pełny tytuł książki brzmi: "Biedne istoty. Sceny z wczesnych lat życia doktora Archibalda McCandlessa, inspektora szkockiej służby zdrowia". No to już samo za siebie mówi, prawda? :D

Historia Belli Baxter, młodziutkiej, bo nieco ponad dwudziestoletniej kobiety, której zwłoki wyłowiono z rzeki. Jej wybawcą, a może raczej prościej powiedzieć: stwórcą, Bozią - jest potężny, ale i specyficzny doktor Goldwin Baxter, który zaprzyjaźnia się z narratorem (do czasu) Archibaldem McCandlessem, zwanym "Kundelkiem" (dlaczego, musicie sami się przekonać!). To on właśnie sprawia, że z topielicy powstaje młoda, piękna, pełna apetytu na życie - i nie tylko - Bella, która błyskawicznie na nowo poznaje świat. Jest przy tym niczym dziecko, które nie wie nic, więc chłonie wiedzę niczym gąbka. Ucieka z domu, wędruje po świecie, poznaje coraz to nowe osoby... a to wszystko skrywa się pod płaszczykiem komentarzy dotyczących chyba każdej dziedziny życia, jaka mogła być: od komunizmu, przez niewolnictwo, seks a na poglądach politycznych kończąc. Doprawdy, olbrzymi przekrój poruszonych kwestii moralnych i społecznych!

Początkowo mamy wrażenie, że powieść opowiedziana jest tylko z perspektywy Archibalda. Później jednak fabuła przybiera nieco rumieńców, pojawia się list od Belli, w którym to kobieta przedstawia swoją wizję świata. Poznajemy różne perspektywy spojrzenia na świat, na to, co w życiu potrzebne (albo nie). Poznajemy poglądy na miejsce kobiet, na politykę... i na wizję tego, kim faktycznie była Bella. No, przyznaję, że samo zakończenie, list Viktorii - wywarł na mnie spore wrażenie, i nadal nie wiem, co o tym myśleć. Po zakończeniu lektury po prostu... musiałam pozbierać myśli. I nadal wiem, że ich nie pozbierałam do końca, mimo, że od czasu zakończenia lektury minął dzień.

Postacie, bohaterowie.... nie wiem, co o nich powiedzieć. Z jednej strony mam wrażenie, że zamknięte są w ciasnych ramach myślenia XIX-wiecznej Anglii, ale z drugiej, zaskakują współczesnością myśli i poglądów. Po raz pierwszy od dawna, nie pochylę się nad postaciami, jakie tu się przewijały, bo niektóre z nich zdawały się być stereotypowym wyobrażeniem takich a nie innych zawodów, zaś inne zupełnie wymykały się próbom opisu. Intrygujące.

Zanim skończę ten mój chaos myśli, jeszcze jedno - olbrzymie brawa dla tłumaczki, pani Ewy Horodyskiej. Wykonała potężną pracę, zwłaszcza tam, gdzie list Belli pisano na szekspirowski sposób. co w przekładzie czytało się absolutnie rewelacyjnie! Zdecydowanie, ogrom pracy, ale i zdolności. Gratuluję i oby więcej takich tłumaczy było, bo książka sama w sobie trudna, specyficzna, złożona, więc tym bardziej. Absolutnie wspaniała praca, za którą należą się szczere gratulacje.

Fajnym dodatkiem były ilustracje - zarówno te anatomiczne, jak i te portretowe. To smaczek, który mile odciągał uwagę, pozwalał docenić fakt, jak kiedyś podchodzono do medycyny.

Podsumowując, "Biedne istoty" to książka niezwykła, ale dość niespójna. Z jednej strony wciąga, zaskakuje, wprowadza świeżość, ale z drugiej bywa przegadana, męcząca i trudna. Jest to jednak lektura zaskakująca, ciekawa i na swój sposób pociągająca, z którą warto się zapoznać, bez względu na ekranizację, której teraz zawdzięcza popularność. Tak, ja też, obejrzawszy film, postanowiłam się z tą pozycją zapoznać. Czy żałuję? Nie. Czy zrozumiałam do końca, co autor miał na myśli, dlaczego taki a nie inny tytuł powstał? Nie wiem. Wiem, że spróbuję przeczytać tą książkę raz jeszcze, w przyszłości, na spokojnie, by wyłapać wszystko to, co mi umknęło teraz.

A jak jest naprawdę? Oceńcie sami ;)

środa, 6 marca 2024

17/2024 (237) - Natsu Hyuuga, Ikki Nanao - Zapiski zielarki (10)


 Gwiazdek: 8

Autor: Natsu HyuugaIkki Nanao
Tłumaczenie: Sara Manasterska
Wydawnictwo: Studio JG
Data polskiego wydania: 27 lutego 2024
Data oryginalnego wydania: (brak danych)
Cykl / seria: Zapiski zielarki (tom 10)
Kategoria: komiksy
Stron: 180
Wersja: papierowa, posiadam
Oprawa: miękka
ISBN: 9788382573794 
Język: polski
Cena z okładki: 34,99 zł
Tytuł oryginalny: Kusuriya no Hitorigoto

Z mangami u mnie różnie - zwykle nie po drodze, bo po prostu już etap zachwytu i miłości do tego typu komiksu (nie okłamujmy się, to jednak komiks, choć zwykle bardzo szczegółowy i rysowany w charakterystycznym dla Azji stylu, to trafiają się jednak tytuły, koło których trudno przejść obojętnie. Tak też miałam z "Zapiskami zielarki", które zachwyciły mnie nie tylko przepiękną kreską, ale i historią, która warta jest każdej chwili. I zdecydowanie chcę więcej! I proszę mnie nie gonić, że "manga to nie książka, nie liczy się". Liczy, liczy, bo mimo obrazkowości historii, tekstu jest bardzo dużo, a przy okazji - można poznać historię! UWAGA, SPOJLERY.

_________________________________________________________________________________

Zacznijmy może jednak od początku, z czym się to je, bo na sali z pewnością znajdą się osoby, które nie znają tego tytułu. Z czym się to je? Może zacytuję za Wikipedią:
"Maomao pracuje jako zielarka w Hanamachi, dzielnicy uciech, marząc o odkrywaniu i testowianiu nowych leków. Pewnego dnia zostaje jednak porwana i sprzedana do cesarskiego haremu w roli służącej. Stara się unikać kłopotów ukrywając posiadaną wiedzę. Jednak gdy dzieci władcy zaczynają chorować, a Maomao rozpoznaje symptomy zatrucia, postanawia ostrzec matki dzieci przed zagrożeniem, czym zwraca na siebie uwagę zarówno konkubin jak i eunucha Jinshiego, który od tej pory zaczyna polegać na jej ekspertyzie w kwestii leków i trucizn przy rozwiązywaniu różnych zagadek w toku śledztw pojawiających się na terenie pałacu."
Wydaje się, że fabuła jest taka se? Otóż nie. Maomao, albo Xiao-Mao jak kto woli, to młoda, 17-letnia dziewczyna, która wychowywana jest przez starego zielarza, jest pełna pasji i pragnień odnośnie zawodu uzdrowiciela. Przypadek jednak sprawia, że zostaje porwana a następnie sprzedana do cesarskiego pałacu jako jedna z wielu służących. W wyniku kolejnego splotu wydarzeń, jej losy splatają się z niezwykle pięknym (wręcz nieziemsko pięknym) eunuchem Jinshim. Na kartach mang śledzimy losy tej dwójki. Poznajemy historię Maomao, dowiadujemy się, jak wygląda życie w Wewnętrznym Pałacu ze strony niby tylko służki, jak też wyglądało życie w Gryszpanowym Pawilownie, w którym często pomagała, a równocześnie śledzimy spiski, knowania - wszystko to, co może doprowadzić pragnących władzy do jej osiągnięcia.

Nie brak tu humoru, zarówno sytuacyjnego jak i postaci. Jest też chemia, wyczuwalna, choć specyficzna, między głównymi bohaterami, jednak jest ten wątek prowadzony tak, że w żaden sposób nie przeszkadza to osobom, które zamiast na życiu uczuciowym bohaterów wolą skupić się na fabule czy wątkach kryminalnych albo sekretach postaci, których tu nie brakuje. 

Równie pasjonującym jest obserwacja historycznych wydarzeń - XVII-wieczne Chiny, zmiana cesarza. Zmienia się moda wśród cesarskich małżonek, co widać po strojach, jakie możemy obserwować na kartach mangi, zmienia się myślenie - stary cesarz nie miał nic przeciw wykorzystaniu nieletnich, nowy omija swoją nastoletnią małżonkę szerokim łukiem. Zmienia się sposób podejścia do kastracji mężczyzn - eunuchowie stają się już reliktem poprzedniej ery. W tym wszystkim nasza główna bohaterka podsuwa swemu opiekunowi - bo tak w sumie można powiedzieć o Jinshim, że stał się jej "opiekunem" - rozwiązania i pomysły, jak choćby szkołę dla służby, by dziewczęta pracujące w pałacu znały choć podstawowe znaki. 

A jednocześnie sporo się dzieje. Zawiązane są spiski, mające na celu osłabienie pozycji niektórych z cesarskich małżonek, w innych wypadkach spiski dotyczą postawionych wysoko urzędników. Wraz z naszą bohaterką rozwiązujemy kolejne tropy, ale wiele z zagadek nie zostaje rozwiązanych... 

No, skoro przybliżyłam wam mniej-więcej zarys fabuły, to może słów kilka o tym, co z tym tomie? Całkiem sporo! Powiem tak: dzieje się! Poselstwo z dalekiego kraju (nie wiemy, z jakiego, obserwujemy świat z pozycji Maomao w końcu), przybywając, oczekuje tajemniczej Księżycowej Wróżki. Dzięki wspomnieniom rajfurki, sprawę udaje się załatwić - choć nie bez pewnych kosztów. Jakich? Kto zna relację łączącą Maomao i Jinshiego, będzie popłakany. Ambasadorki mogą jednak wrócić w rodzime strony usatysfakcjonowane. Niedługo potem, Maomao przypadkiem odkrywa, że mimo wyraźnego zakazu, w Wewnętrznym Pałacu nadal znajdują się zakazane wonne olejki. Dlaczego? Efekt śledztwa doprowadza do zaskakującego finału, tyle powiem. No, zdradzić mogę jeszcze, że jedna z Dam zupełnie mnie zaskoczyła! Finalne opowiadanie zaś... to woda na młyn. Dlaczego Cesarz wybrał właśnie naszą dwójcę? O co chodzi z chramem i czy Maomao uda się rozwiązać tajemnicę...? Powiem tak: zostałam w szoku.

Zdecydowanie, ten tom rozwiązuje pewne pytania z poprzednich części, ale wciąż stawia przed nami nowe pytania. O co chodzi generałowi? Kim jest Jinshi, dlaczego Maomao została zabrana przez Cesarza... to tylko wierzchołek góry lodowej pytań, z którymi zostałam. Jestem jednak zauroczona i czekam na kolejny tom.

Kreska, jak zawsze, jest prześliczna. Autorzy wyraźnie postarali się, by poznać historię ubioru Chin, tradycje i zasady, jakimi rządziło się Cesarstwo Chin w XVII wieku. Fabuła nie jest rozwleczona, szczegóły cieszą oko, drobne smaczki dodane jako wyjaśnienia nazw choćby instrumentów muzycznych uzupełniają wiedzę. Cudne smaczki.

Manga jest absolutnie cudowna, porywająca i ciesząca oko. Potrafi rozbawić, zaskoczyć i zasmucić, ale też niesamowicie wciąga. Orientalna fabuła, nietuzinkowe postacie, i ta kreska! Kreska która porywa! No i sama Maomao, zielarka, która gotowa zaryzykować życie, by zdobyć składniki na lekarstwa. Zdecydowanie polecam. I ostrzegam - jeśli ktoś ogląda anime, pewne rzeczy zostaną tam pominięte, inne zdradzone szybciej niż w mandze! ;)

A jak jest naprawdę? Oceńcie sami ;)

wtorek, 5 marca 2024

16/2024 (236) - Aneta Jadowska - Szamański blues


Gwiazdek: 6
Autor: Aneta Jadowska
Tłumaczenie: -
Wydawnictwo: Sine Qua Non
Data polskiego wydania: 11 sierpnia 2021
Data oryginalnego wydania: -
Cykl / seria: Cykl Szamański (tom 1)
Kategoria: fantasy, science fiction
Stron: 458
Wersja: papierowa, posiadam
Oprawa: zintegrowana
ISBN: 9788382102437
Język: polski
Cena z okładki: 42,99 zł
Tytuł oryginalny: -

Z Anetą Jadowską mam dość trudną relację miłości-nienawiści. Z jednej strony jej książki są mięciutkim kocykiem urban fantasy, które nie wymagają wielkiego wysiłku znajomości świata, a dostarczają frajdy, z nieco płaskimi postaciami i wydarzeniami, które sprawiają, że chcę się uśmiechnąć. Z drugiej jednak mam ochotę klepnąć się w czoło i zapytać: ale dlaczego? Ale dlaczego, pani droga, wzorujesz się na amerykańskich filmach i serialach, przenosisz je na nasze podwórko, a później połowa fabuły mi się nie klei bardziej, niż na ślinę!?No i właśnie w "Szamańskim bluesie" miałam ten problem. Połowa wydarzeń była na ślinę, wrzucone dla zasady, albo jako zapchajdziury...

Uwaga, mogą wystąpić spojlery!

_________________________________________________________________________________

Szaman, duchołap, policjant. Piotr Duszyński zwany Witkacym - to główny bohater cyklu szamańskiego, tytułowy szaman, który dopiero stawia pierwsze kroki w tym... zawodzie. I ma ręce pełne roboty, bo duchów wokół co nie miara. Do tego dochodzi jeszcze problem z jego byłą - Konstancją. Kobieta pojawia się w życiu Witkacego równie niespotykanie, co zniknęła piętnaście lat wcześniej. To ona prosi go o pomoc przy dziwnej śmierci niemowląt. A stąd prosta droga do upiora, który stoi za tymi tragediami. Potem już tylko z górki, dziwne sytuacje za dziwnymi sytuacjami. Duchy, upiory, demony, zaświaty. 

I właśnie tu mi ta historia zaczęła zgrzytać. Pomijając mokre sny Witkacego odnośnie każdej jego byłej, jaka tylko jest w okolicy (w którymś momencie zaczęło to być nudne), miałam zgrzyt z jego... szamańskością. Niby coś potrafi, niby umie, ale co kilka stron przypominać, że jak przejdzie przez bramę, to dorwą go Pradawni, którzy obiorą go żywcem ze wszystkiego, by sprawdzić, czy na pewno jest szamanem. Dobra, ale ile można przypominać czytelnikowi o tym fakcie? Wiemy, Zaświaty są dziwne i specyficzne, ale trochę było przesytu tym faktem. Tak samo jego chora wręcz fascynacja Konstancją i Katią. Ileż można!?  Naywraźniej nie dość.

Dużym plusem była pierwsza historia o upiorze. Poruszono tu, choć trochę niewprawnie, wątek psychopatii wśród dzieci. Tak, miałam wrażenie, że po zakończeniu sprawy, niefrasobliwie przeszło się dalej, zupełnie zapominając o tej sytuacji, jakby nigdy nie miała miejsca. No tak, bo przecież codziennie dostajemy informacje o dzieciach mordujących dzieci... strasznie historia potraktowana po macoszemu, a można byłoby coś przekazać czytelnikom. Za to duch opiekuńczy... odniosłam wrażenie, że jest totalną zapchajdziurą, takim dodatkiem, który "jest strasznie potężny, ale w sumie na Witkacego ma wylane" i traktuje go tylko jako rozrywkę. Nie wiem, dlaczego, ale odniosłam wrażenie, że jest to postać straszliwie zmarnowana. Jedyny wątek, na którym się uśmiechnęłam, był z gołą dupą i pizzą. A tak, to jakoś... no nijak.

A drugie opowiadanie? Niby nic, niby zero niezwykłości - nomen omen - ale jakoś kompletnie mnie nie porwało. Wręcz męczyłam się na nim bardziej. I choć doceniałam pojawienie się Katii w jakiejś większej ilości, tak wątek z golemami, próbą radzenia sobie, jak być ojcem czy Róża, o Zaświatach nie wspominając (Feliks Sęp, serio?!) po prostu mnie nie porwały. Wisienką na torcie była zaś Dora Wilk, która niczym rasowy amerykański heros - wkracza na scenę i pozbywa się złola. O litości, ta scena była tak durna, ale tak strasznie durna... A mimo wszystko, czytało się to absurdalnie szybko i dobrze. Taki kocyk, otulający głupotą i akcją, niepozwalający przyjmować do wiadomości pewnych rzeczy, ale jednocześnie grzejący absurdem. Autorka wybitnie nie przejmuje się tłumaczeniami, co i jak i dlaczego, jak sobie postacie poradzą po takich, a nie innych wydarzeniach. 

Co więcej, akcja powieści dzieje się na przestrzeni kilku dni. Dobra, kilkunastu, ale nie czuć w ogóle tego czasu, wszystko jest... skumulowane. Upchane, ubite. Takie... no nie do końca mi się to podobało.

A postacie? Z postaciami mam problem. Dora jest Dorą, typowa amurykańska heroina, Katia jest urocza, ale pozbawiona charakteru, jaki miała w "Cmentarnym love story", Konstancja jest płaska i nudna, o Kurczaczku nie da się za wiele powiedzieć. Duch opiekuńczy jest po prostu zapchajdziurą, która ma być chyba zabawna, ale mu nie wychodzi, zaś Witkacy... nijaki. Niby melancholijny, niby były ćpun, niby sakrastyczny... ale tak nijaki, tak pozbawiony charakteru i głębszego motywu, że otwierał się mi nóż w kieszeni momentami, byle tylko nim potrząsnąć. Niby flegmatyk, ale zupełnie pozbawiony charakteru. Chyba tylko złe postacie, oczywiście, kobiece, miały w sobie jakąś głębię - upiór, twórczyni golemów czy fałszywa medium. Ale i tak potraktowane zostały strasznie po macoszemu, nie próbując nawet tłumaczyć ich zachowań czymś więcej, niż "brat mi kazał", "mężczyzna mnie porzucił" czy "zemszczę się". A szkoda, pod płaszczykiem opowieści można było przekazać ciekawe morały.

Poza tym, mam też jedno zastrzeżenie odnośnie... objętości. Tak, objętość książki, na niespełna 500 stron jest zaskakująco gruba. Tłuste kartki, chciałoby się powiedzieć, ale ta "tłuściutkość" nie idzie w parze z jakością. Papier jest bardziej lekko żółtawy, niż biały/kremowy, jakościowo też zostawia wiele do życzenia. Do tego dość duża czcionka - i to wszystko razem sprawia, że mimo objętości, książkę czyta się absurdalnie szybko - ja, mimo bycia poskładaną gorączką, przeczytałam ją w nieco ponad dzień. 

"Szamański blues" nie jest książką złą. Jest dość... pośrednią. Ani dobrą, ani złą. Mile nas otuli swoją fantastyką, o ile nie będziemy zastanawiać się nad pewnymi elementami, które można było rozwinąć, ale zostały olane. Ale jeśli ktoś szuka lekkiej, nie zmuszającej do myślenia lektury - to warto się nad "Szamańskim" pochylić.

A jak jest naprawdę? Oceńcie sami :)

sobota, 2 marca 2024

15/2024 (235) - Gene Wolf - Cień i Pazur

 

Gwiazdek: 7
Autor: Gene Wolfe
Tłumaczenie: Arkadiusz Nakoniecznik
Wydawnictwo: Mag
Data polskiego wydania: 15 stycznia 2020
Data oryginalnego wydania: 01 września 2011
Cykl / seria: Księga Nowego Słońca (tom 1-2)
Kategoria: fantasy, science fiction
Stron: 592
Wersja: papierowa, posiadam
Oprawa: miękka
ISBN: 9788366409453
Język: polski
Cena z okładki: 49 zł
Tytuł oryginalny: Shadow & Claw


Gene Wolfe to w zasadzie klasyka literatury fantasy i SF. Cykl "Nowego Słońca" zaś to jedna z tych pozycji, które albo się kocha albo nienawidzi. Ja mam dość mieszane odczucia, co prawda wskazujące na sympatię, jednak jest to sympatia trudna, ostrożna i raczej z gatunku męczących. Wszyscy znamy taką osobę, która choć fajna, to potrafi zmęczyć swą osobą, prawda? No - to mniej więcej takie odczucia miałam przy "Cieniu i pazurze". Zmęczyłam się straszliwie i z niejaką ulgą odkładam na regał, bo choć niewątpliwie jest to pozycja, którą każdy fan gatunku winien przeczytać, to jednak - trzeba mieć czas i miejsce. Inaczej zupełnie się nie dotrzemy...
_________________________________________________________________________________

Severian przygotowywał się do fachu kata, jednak złamał dla kobiety regulamin. Wygnany z konfraterni katowskiej, przemierza Urth, chcąc dotrzeć do celu swego wygnania, jednak nic nie jest tak proste, jak może się wydawać. Dziwny, obcy, niezrozumiały świat, pełen fantastycznych stworzeń, niebezpieczeństw i tajemnic.  Dziwaczne zasady rządzące światem, i... równie dziwaczny bohater.

Zacznijmy jednak od fabuły. Pierwszy tom, "Cień kata" opowiada nam historię bractwa katów jak i samego Severiana, obserwujemy jego drogę od małego chłopca po młodego mężczyznę. Wraz z nim wędrujemy po cmentarzu, bawimy się i poznajemy tajemnice bractwa. A jest co poznawać, bo kaci okazują się dziwnym i tajemniczym ugrupowaniem, które, poza wykonywaniem wyroków, mają całkiem sporo do roboty... a przynajmniej nasz bohater ma. Ceniony uczeń, zdolny i pilny, często wysyłany jest do różnych zadań, póki w celi nie pojawia się kasztelanka Thecla. Zauroczony kobietą młody kat łamie podstawową zasadę swego bractwa i zostaje wydalony, przez co przeżywa dziwne przygody w bardzo, ale to bardzo dziwnym świecie...

Właśnie, świat przedstawiony. Całość zapisano w formie pamiętników głównego bohatera, będących "dla potomnych" w jego świecie, więc stąd specyficzny, dziwny język powieści, który często sprawiał, że musiałam książkę odłożyć i zastanowić się nad sensem wydarzeń. Urth to planeta, którą skolonizowała ludzkość wiele wieków temu - taki można powiedzieć, Mars. Bo i z nim miałam skojarzenia i tak trochę jest to w "Pazurze Łagodziciela" zasugerowane. Słońce umiera, planeta również umiera. Potężne budynki chroniące mieszkańców, dziwne i niebezpieczne lokacje... tak, to mógł być Mars. Ludzkość już dawno zapomniała o swym pochodzeniu, i choć korzysta się wciąż z pewnego rodzaju "przyszłościowej" technologii, tu jest ona już zamierzchła, stara i nikt nie potrafi wyjaśnić, na jakiej podstawie działa. Początkowo miałam strasznie dużo nielogiczności i dziur fabularnych, usiłując zrozumieć "co się tu właśnie odjaniepawla?!" - a potem się przyzwyczaiłam i choć nadal pewne wydarzenia traktowałam dość... z przymrużeniem oka, to w całokształcie było nieźle.

Bardzo dużo jest tu nawiązań do przyszłości, do znanych nam rzeczy, ale podane jest to tak nieoczywiście... Dopiero po pewnym czasie zaczynamy dostrzegać, że to, co dla bohatera jest codziennością, nad którą nie ma co się rozwlekać - dla nas jest czymś okołoprzyszłościowym ale znanym. Zabieg bardzo zaskakujący, ale w całokształcie? Niezły. Tak, zdecydowanie świat przedstawiony, na który wiele osób narzeka, to świat przyszłości, upadająca kolonia. 

Problemem jednak byli dla mnie bohaterowie, a w zasadzie główny narrator, Severian. Miałam ochotę nim czasem potrząsnąć, uderzyć, kopnąć. No ale... taka maniera, taki typ. Autor nam nie ułatwia polubienia go - mamy młodego kata, który po prostu działa. Tyle. Opisuje coś, co dla niego jest oczywiste, i w tym momencie zaczynamy go nie tolerować. Zakochuje się albo porównuje każdą kobietę do Thecli - i nóż się w kieszeni otwiera. Ale z drugiej strony... młody, wychowany w celi, bracie... można mu wybaczyć. Chyba. Gorzej miałam już z postaciami drugoplanowymi, które on opisywał. Przez sposób narracji były one dla mnie tak nie do kupienia, tak płaskie i nijakie, że wręcz zaskoczenie, że tak się da.

W całokształcie jednak "Cień i pazur" to bardzo specyficzne ale świetne SF, które choć wymęczy - da satysfakcję. Pozwoli poznać wizję świata skolonizowanego, ale opuszczanego, umierającego z punktu widzenia mieszkańca takiej koloni. To fascynująca podróż, w której z autorem zastanawiamy się nad kierunkiem rozwoju, kolonizacją, Bogiem, upadkiem i miłością. problem egzystencji, problem życia i śmierci. 

To pozycja nieoczywista, zaskakująca, dziwna, nie dla każdego. Ale kiedy pojmiemy, co kryje się pod płaszczem narracji - można być oczarowanym. Ale jak z tym męczącym znajomym - dopiero po czasie docenimy swoistą rześkość, jaką nam niesie.

A jak jest naprawdę? Oceńcie sami :)