sobota, 27 września 2025

82/2025 - Pierce Brown, Gwiazda zaranna

Gwiazdek:
 4

AutorPierce Brown
Tłumaczenie: Małgorzata Strzelec, Wojciech Szypuła
WydawnictwoMag
Data polskiego wydania: 25 września 2024
Data oryginalnego wydania: 09 lutego 2016
Cykl / seria: Red Rising (tom 3)
Kategoria: fantasy, science fiction
Stron: 592
Wersja: papierowa, posiadam
Oprawa: twarda
ISBN9788368240139
Język: polski
Cena z okładki: 65 zł
Tytuł oryginalny: Morning star

Kliknij, by wrócić do strony głównej

Kiedy pierwszy raz czytałam "Gwiazdę zaranną", jedenaście lat temu, byłam książką może nie zachwycona, co oczarowana. Że takie to świeże, takie nowe, takie inne od Kosogłosów, Czerwonych Królowych i innych tego typu książek, które w tamtym czasie były modne. Więc kiedy sięgnęłam znów po tą serię, moje oczekiwania były... no, wysokie. Ale z każdym, ale to każdym kolejnym tomem - szaleństwo, było ich całe trzy póki co - moje oczekiwania spadały. Oczekiwania na to, że autor w końcu uzna, że bezmyślne zabijanie, zdradzanie, jeszcze więcej zabijania i jeszcze więcej zdrad - to nie jest przepis na świetny sukces. Najwyraźniej jednak moje pokorne prośby spełzły na niczym, i musiałam się męczyć przez prawie 600 stron bełkotu sprawiającego, że książka latała po pokoju, jak nie przymierzając, Penpredatokretynka.... Jakie to było słabe, to wiem tylko ja. Cóż. Zapraszam?

_________________________________________________________

Darrow nie ma niczego. Złapany, obdarty z godności, gnije sobie w rowie, czy tam w celi, świadomy własnej porażki i tego, że jego marzenia umarły wraz z nim. Użala się więc nad sobą, płacze, smarka, znów się użala... a, jeszcze bardziej użala. Ale w końcu zostaje z celi wyciągnięty na światło dzienne, przeżywa szok i niedowierzanie, po czym zostaje odbity, uratowany, napompowany i znów jest super-sobą, ale jednak nie jest, bo się użala. Odzyskuje rodzinę, która pełni tu rolę zapełniacza kartek, walczy z Sevro, godzi się z Sevro, planuje uderzyć w Złotych, Złoci uderzają w niego, coś ginie, ktoś wybucha, przyjaciele zdradzają, wrogowie zdradzają, i ogólnie jest jeden wielki burdel udowadniający, że chaos w tej książce ma się po prostu świetnie! Dosłownie, nie ma rozdziału, by nie działo się tu coś, co zasługuje na bajzel, na śmierć, na krew albo na to, żeby Darrow zaczął zalewać się łzami. Jezu...

Zdecydowanie, wszystkiego było tu za dużo. Za dużo zdrad, za dużo łez, za dużo smarkania, za dużo krwi, za dużo zdrad, wspominałam już o zdradach? I smarkaniu, bo Darrow okazuje się wybitnie utalentowaną płaczką. Fabuła gna do przodu, na łeb i szyję, na skręcenie karku (albo kostki), nie pozwalając na przystanięcie i zastanowienie się, co jest ok - a co nie. Na niespełna sześciuset stronach autor wyraźnie i bardzo chciał zmieścić wszystko. Od pokazania wojny między Złotymi a resztą kolorów, przez próbę pokazania wyższości jednych nad drugimi, aż po konflikty wewnętrzne bohaterów. Mamy szarość bohaterów, którzy chcą być kryształowi, ale wcale nie są szarzy, mamy kretyńskie zachowania i jeszcze bardziej kretyńskie przemowy i mamy ogólnie jeden, wielki koszmarek. A chyba najbardziej irytowała ta "przemiana" Darrowa, z postaci właśnie moralnie szarej i pragnącej niczym wolność wiodąca lud na barykady, zrzucić jarzmo Kolorów, a ostatecznie okazuje się, że jest jednym z największych kretynów w książce. Ale nie tylko on w sumie...

Kretynów tu jest zresztą znacznie więcej, niż można się spodziewać, ale - wymienić ich? To już sztuka. Po prostu, w którymś momencie, kolejne postacie mi się zlewały w jedno, podobnie jak fabuła. Kolejny wybuch, kolejna śmierć, kolejna zdrada... ileż można? Do tego ten chaos, brak planu, brak działania. No za wielki chaos, za wielkie głupoty. A dodajmy do tego jeszcze narrację pierwszoosobową i... No krzyczałam w języku narracji, jakim cudem tak można. To chyba jest mój największy zarzut - ta narracja, spłycająca wiele, zostawiająca czytelnika z wrażeniem, że toczy się kość 20-ścienną (K20). Niby spoko, da radę, ale jednak są z tym problemy. I tak samo miałam problem z tą narracją - po prostu była problematyczna, bo nie tylko przeszkadzały mi emocje Darrowa, ale i to, jak opisywał otoczenie: w większości wychodziło na to, że mamy kretynów. 

Dobra, nie wszyscy byli kretynami, niektórzy byli super-debilami. Już spokojnie, pan w trzecim rzędzie opuszcza rękę. Dziękuje.

Zanim przejdę do postaci, chcę tylko powiedzieć, że albo ta narracja to zrobiła, albo cała ta książka napisana była tak, że miałam dość. No po prostu było obrzydliwie koślawo, zdania brzmiały idiotycznie, i choć wiem, rozumiem, że chodził oo pokazanie głównie emocji głównego bohatera, to... Nie wiem. Nie wiem, czy coś poszło na etapie pisania, czy później, na etapie tłumaczenia, korekty i redakcji, ale były momenty, w których książka latała po pokoju tylko dlatego, że konkretne zdania mnie irytowały. Albo opisy. Albo cały akapit, który można byłoby napisać od nowa lepiej, ale zachowując sens. 

Postacie. Boshe, czy tam w ogóle były postacie? Darrow, Victra, Mustang, Sevro, Szakal... choć tego ostatniego to chyba tylko z litości wymieniam. A, był jeszcze Obsydianowy Kolos, którego imienia zapomniałam, pamiętam tylko, że mówił pogrubieniem. Tak, pogrubienie jego wypowiedzi, żeby podkreślić, że to kolos. Kurtyna. A poza tym, zupełnie nie kupiłam nikogo - główny bohater to poziom nastolatka, z ciągłymi wahaniami nastroju i płaczem w rękawie. Mustang to wyidealizowana kretynka, którą autor wyraźnie bronił, bo ją lubił, ale wszystkie jej działania są kretyńskie. Victra? Coś sobą prezentowała, ale jak dochodzi do walki, to autor kompletnie tracił kontrolę. W zasadzie, jak dochodzi do walk, to autor traci kontrolę nad tym, co pisze, i jeśli kiedykolwiek narzekałam na Salvatore, to chyba powinnam wejść pod stół i to odszczekać - Pierce Brown fantazjuje dopiero tak, że musiałam czasem czytać ponownie akapit, by zrozumieć, co się działo. Brrrr. Postacie są, ale zupełnie ich nie ma, a to, co nimi kieruje, to kaprys autora. Tylko i wyłącznie. Nic więcej, bo żadnej w nich logiki nie ma, co świetnie było widać na scenie między Darrowem i Sevro na chwilę przed wyrwaniem trzonowców. 

W całokształcie - "Gwiazda zaranna" nie jest książką złą, ale po prostu jest słaba. Nudna, szybka, gdzie wszyscy chcą wszystkich wykończyć. Chyba rozumiem, co mi się w niej podobało tą ponad dekadę temu, jednak... nadal, nie jest to książka, która teraz mi pasuje. To wyraźnie młodzieżówka, ale z naciskiem na nieco starszego odbiorcę. Nie jest to jednak książka, która znów mną wstrząchnie i zachwyci. Nadmiar Imperium Rzymskiego, głupot głównego bohatera, jego niedojrzałości... 

Czy będę kontynuować cykl? No cóż. Mam na półce tom 4, piąty do mnie jedzie. Więc pewnie dam szansę, ale wiem, że nie jest to coś, czym na nowo się zachwycę i powiem: tak, czytaj to, bo to jest super. Przyszłość, świat podzielony na Kolory i walka... choć brzmiało to naprawdę świetnie, wykonanie jest słabe. Po prostu, słabe. Jedyny plus - ładna okładka i dobrze zabarwione brzegi, nie drażniły podczas czytania. Ale... niewiele więcej pozytywów...

A jak jest naprawdę? Oceńcie sami ;) A przy okazji, możecie postawić mi kawę jak się podobało ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz