Kocich łapek: 6
wydawnictwo: Fabryka Słów
data wydania: 8 lutego 2012
wersja: papierowa/posiadam
oprawa: miękka
ISBN: 9788375745917
cena z okładki: 44,90 zł
tytuł oryginalny: The Strange Affair of Spring Heeled Jack
Wiktoriańska Anglia. Czasy sztywnych kołnierzyków, pruderii i moralności. Szelestu krynoliny i ciasta z kajmakiem oraz obowiązkowej "time o`clock tea". A przynajmniej tak się wszystkim wydaje - tu i teraz, w naszym czasie i świecie. A co, jeśli młodziutka Królowa Wiktoria ginie w zamachu, a rządy obejmuje równie młody książę Albert? I co z tym wszystkim ma wspólnego tajemniczy Skaczący Jack, który traktowany jest przez każdego, szanującego się gentelmana jako "miejska legenda" i wymysł "zmęczonej pracą wyobraźni młodego konstabla"? Sir Richard Francis Burton oraz Algereon Chalres Swisbourne stoją przed nie lada zagadką... a wraz z nimi i czytelnik!
Jak zostało już wspomniane, młoda królowa Wiktoria ginie w zamachu, a tron obejmuje książę Albert. Czasy Imperium Brytyjskiego czekają spore zmiany. Do tego wszystkiego jeszcze dwa ruchy konkurują ze sobą bardzo mocno: libertyni i mechanicy. Ci pierwsi śnią o społeczeństwie zbudowanym na pięknie, natomiast ci drudzy łamią wszelkie prawa i zasady, tworząc coraz to nowsze pojazdy parowe, welocypedy a niebo zaczynają przesłaniać niezwykłe rotofotele. Te rozdarty między mechaniką a potrzebą piękna świat wciąż jednak boryka się z problemami typowymi dla epoki i znanymi nam z historii: palarnie opium, Skaczący Jack, wyprawy do Afryki, by poznać źródła Nilu i związane z nią niesnaski dwóch podróżników... Nic niezwykłego wśród Angielskiej socjety! I właśnie w tym na pozór spokojnym świecie poznajemy sir Richarda Francisa Burtona - gentelmana z twarzą pospolitego "obijmordy". Niedawno powrócił z wyprawy, by określić źródła Nilu - i ma przedstawić swoją teorię, obalając jednocześnie teorię swego niegdysiejszego kompana podróży. Nic nie idzie jednak, jak powinno: stracił narzeczoną a do tego wpadł na bardzo dziwną osobliwość... A do tego wszystkiego z Downing Street 10 przychodzi rozkaz, w którym stoi jasno: należy zająć się dziwną sprawą "Skaczącego Jacka"...
To nie jest moje pierwsze spotkanie z twórczością pana Hoddera. Już jakiś czas temu poznałam... środkowy tom trylogii o Burtonie i Swisburnie. Teraz jednak miałam możliwość poznania początków tej niezwykłej sprawy i zagłębienia się w steampunkową, ale ze zmienioną historią Anglię. Tytułowy "Skaczący Jack" to swoisty "Kuba Rozpruwacz" - nie trzeba być geniuszem, by dostrzec ewidentnie nawiązania w stronę oryginału; głównie ataki na młode dziewczęta. Wyruszamy wraz z dwoma głównymi bohaterami w pościg za nim, choć początkowo uważany jest (Jack) za wytwór wyobraźni młodego detektywa Scotland Yardu. Jednak, im dalej w las, tym więcej drzew, a sprawa okazuje się o wiele bardziej skomplikowana, niż można przypuszczać. Burton zmuszony jest do poruszenia niemal nieba i ziemi, by rozwikłać zagadkę. Całości smaczku dodaje jeszcze jeden fakt - zaczynają znikać kominiarczycy z biedniejszej dzielnicy Londynu, a wśród mieszkańców East Endu krąży przekazywana szeptem informacja o dziwnych, psopodobnych osobach... I znajdź się w tym wszystkim, gentelmanie!
Nawiązując do pierwszego zdania z akapitu wyżej - miałam już styczność z twórczością autora i mniej-więcej wiedziałam, czego można się spodziewać. Jednak przyznaję, że mimo to, trochę się rozczarowałam. Akcja rozkręca się bardzo powoli, wręcz ospale - naprawdę, mało mnie interesowała sprawa związana z wyprawą do źródeł Nilu! Do tego denerwująca Izabela. Eh. Miałam wrażenie, że autor gubi się już od pierwszych stron, jakby miał za wiele wątków na raz i jak te przysłowiowe sroki za ogon - chciał te wątki złapać. Ale wychodzi mu trochę kiepskawo. Zresztą - po wyjściu z konferencji, trafiamy do baru, w którym też nie dzieje się wiele, za to pojawia się nadmiar postaci: nie mamy szans zapamiętać ani połowy - zresztą, z nich tylko Swisbourne pojawia się później. Jedyne, co w zasadzie zapamiętałam, to fakt, że poeta jest mały, rudy i lubi masochizm (zresztą, jest to podkreślane w książce kilka razy, w sposób niemal niesmaczny). A potem już wszystko rusza lawinowo. Za dużo, za szybko, mało logicznie się rozgrywa akcja - atak Skaczącego Jacka, nadanie statusu królewskiego detektywa, śledztwo. Brakowało mi jakiegoś stopniowania wszystkiego. W jednym worze mamy pogoń ulicami Londynu, atak mutanta i wysłanie poety w roli kominiarczyka na przeszpiegi. Chaos. No po prostu chaos.
Co mnie rozbroiło w powieści, to "ten zły", który, w iście sztampowy sposób, gdy główni bohaterowie się pojawiają w jego siedzibie, wyjaśnia... cały sekret "Skaczącego Jacka". Brakowało mi tylko dramatycznej muzyki i kolacji przy świecach!
Zdecydowanie, książka zła nie jest. Napisana prostym i lekkim językiem, czyta się dobrze - ale jednak, za wiele wątków, za wiele wydarzeń "na raz". Wprowadzony przez to chaos i nie do końca dopilnowane zamknięcie pewnych sytuacji. Ciężko było zrozumieć, co z czego wychodzi - dlaczego tak a nie inaczej. Historia kominiarczyków wydaje mi się być niepełna i naciągana, taka trochę z przymusu do łatania dziury w fabule. Przywódca jest postacią tak enigmatyczną i dziwną, że to w ogóle jest co najmniej dziwne. A do tego rola naszego rudego poety, który, jak już wspomniałam wyżej, jest zachwycony tym, że spuszcza mu się lanie. No ileż można...
Eh. Kiepsko. Przynajmniej dla mnie. No i ten steampunk... niby jest - maszyny parowe, elektryczność, dziwne pojazdy. Ale wciąż wydawało mi się tego stanowczo za mało, tak trochę brakowało mi nuty pary. Tej otoczki całej. Niby bohaterowie posługują się mechanicznymi pojazdami, niby mają niezwykły system komunikacji, ale... trochę jednak było tego brak. Steampunk z dawką punka a małą ilością pary ;)
A bohaterowie? Pomijając już pozorność sztywnych zasad XIX-wiecznej Anglii, wydawali mi się mdli i niedopracowani. Zarysowano ich sylwetki tylko, na upartego wciąż i wciąż podkreślając ich cechy, które znamy od początku. Zamiast tego autor mógł się skupić na psychice, którą olał. Papierowo, płasko, nudno i mało interesująco. Bez charakteru i pazura. Po zakończeniu lektury, gdyby mnie ktoś zapytał, kto kim jest - miałabym spore problemy z odpowiedzią, gdyby nie fakt, że miałam książkę pod ręką! A to się raczej nie powinno wydarzyć, prawda...? No właśnie... A tu trafiło się tak, że szybko zaczęłam mylić sobie, kto jest dobry a kto zły, kto z kim i dlaczego - miałam wrażenie, że praktycznie każda postać w książce jest tylko poprawioną kopią!
Okładka przyciąga uwagę, trochę pozwala zamaskować niesmak bohaterów, ale też jakoś nie powala na kolana. Dziwna sylwetka Jacka, trochę demoniczna, w tle Burton i Swisburne... Uwagę przyciąga, ale jakoś niespecjalnie mnie powaliła na kolana.
Całość nie jest zła. Jest niezła, ale nie ma co oczekiwać powalania na kolana, dawki steamu zapierającej dech w piersi i zagadki kryminalnej rodem z najlepszych szkół Agathy Christie... Ale da sę poczytać. Na dwa dni, spokojnie i bez pośpiechu...
Czy polecam? Tak. Ale ostrożnie.
To nie jest moje pierwsze spotkanie z twórczością pana Hoddera. Już jakiś czas temu poznałam... środkowy tom trylogii o Burtonie i Swisburnie. Teraz jednak miałam możliwość poznania początków tej niezwykłej sprawy i zagłębienia się w steampunkową, ale ze zmienioną historią Anglię. Tytułowy "Skaczący Jack" to swoisty "Kuba Rozpruwacz" - nie trzeba być geniuszem, by dostrzec ewidentnie nawiązania w stronę oryginału; głównie ataki na młode dziewczęta. Wyruszamy wraz z dwoma głównymi bohaterami w pościg za nim, choć początkowo uważany jest (Jack) za wytwór wyobraźni młodego detektywa Scotland Yardu. Jednak, im dalej w las, tym więcej drzew, a sprawa okazuje się o wiele bardziej skomplikowana, niż można przypuszczać. Burton zmuszony jest do poruszenia niemal nieba i ziemi, by rozwikłać zagadkę. Całości smaczku dodaje jeszcze jeden fakt - zaczynają znikać kominiarczycy z biedniejszej dzielnicy Londynu, a wśród mieszkańców East Endu krąży przekazywana szeptem informacja o dziwnych, psopodobnych osobach... I znajdź się w tym wszystkim, gentelmanie!
Nawiązując do pierwszego zdania z akapitu wyżej - miałam już styczność z twórczością autora i mniej-więcej wiedziałam, czego można się spodziewać. Jednak przyznaję, że mimo to, trochę się rozczarowałam. Akcja rozkręca się bardzo powoli, wręcz ospale - naprawdę, mało mnie interesowała sprawa związana z wyprawą do źródeł Nilu! Do tego denerwująca Izabela. Eh. Miałam wrażenie, że autor gubi się już od pierwszych stron, jakby miał za wiele wątków na raz i jak te przysłowiowe sroki za ogon - chciał te wątki złapać. Ale wychodzi mu trochę kiepskawo. Zresztą - po wyjściu z konferencji, trafiamy do baru, w którym też nie dzieje się wiele, za to pojawia się nadmiar postaci: nie mamy szans zapamiętać ani połowy - zresztą, z nich tylko Swisbourne pojawia się później. Jedyne, co w zasadzie zapamiętałam, to fakt, że poeta jest mały, rudy i lubi masochizm (zresztą, jest to podkreślane w książce kilka razy, w sposób niemal niesmaczny). A potem już wszystko rusza lawinowo. Za dużo, za szybko, mało logicznie się rozgrywa akcja - atak Skaczącego Jacka, nadanie statusu królewskiego detektywa, śledztwo. Brakowało mi jakiegoś stopniowania wszystkiego. W jednym worze mamy pogoń ulicami Londynu, atak mutanta i wysłanie poety w roli kominiarczyka na przeszpiegi. Chaos. No po prostu chaos.
Co mnie rozbroiło w powieści, to "ten zły", który, w iście sztampowy sposób, gdy główni bohaterowie się pojawiają w jego siedzibie, wyjaśnia... cały sekret "Skaczącego Jacka". Brakowało mi tylko dramatycznej muzyki i kolacji przy świecach!
Zdecydowanie, książka zła nie jest. Napisana prostym i lekkim językiem, czyta się dobrze - ale jednak, za wiele wątków, za wiele wydarzeń "na raz". Wprowadzony przez to chaos i nie do końca dopilnowane zamknięcie pewnych sytuacji. Ciężko było zrozumieć, co z czego wychodzi - dlaczego tak a nie inaczej. Historia kominiarczyków wydaje mi się być niepełna i naciągana, taka trochę z przymusu do łatania dziury w fabule. Przywódca jest postacią tak enigmatyczną i dziwną, że to w ogóle jest co najmniej dziwne. A do tego rola naszego rudego poety, który, jak już wspomniałam wyżej, jest zachwycony tym, że spuszcza mu się lanie. No ileż można...
Eh. Kiepsko. Przynajmniej dla mnie. No i ten steampunk... niby jest - maszyny parowe, elektryczność, dziwne pojazdy. Ale wciąż wydawało mi się tego stanowczo za mało, tak trochę brakowało mi nuty pary. Tej otoczki całej. Niby bohaterowie posługują się mechanicznymi pojazdami, niby mają niezwykły system komunikacji, ale... trochę jednak było tego brak. Steampunk z dawką punka a małą ilością pary ;)
A bohaterowie? Pomijając już pozorność sztywnych zasad XIX-wiecznej Anglii, wydawali mi się mdli i niedopracowani. Zarysowano ich sylwetki tylko, na upartego wciąż i wciąż podkreślając ich cechy, które znamy od początku. Zamiast tego autor mógł się skupić na psychice, którą olał. Papierowo, płasko, nudno i mało interesująco. Bez charakteru i pazura. Po zakończeniu lektury, gdyby mnie ktoś zapytał, kto kim jest - miałabym spore problemy z odpowiedzią, gdyby nie fakt, że miałam książkę pod ręką! A to się raczej nie powinno wydarzyć, prawda...? No właśnie... A tu trafiło się tak, że szybko zaczęłam mylić sobie, kto jest dobry a kto zły, kto z kim i dlaczego - miałam wrażenie, że praktycznie każda postać w książce jest tylko poprawioną kopią!
Okładka przyciąga uwagę, trochę pozwala zamaskować niesmak bohaterów, ale też jakoś nie powala na kolana. Dziwna sylwetka Jacka, trochę demoniczna, w tle Burton i Swisburne... Uwagę przyciąga, ale jakoś niespecjalnie mnie powaliła na kolana.
Całość nie jest zła. Jest niezła, ale nie ma co oczekiwać powalania na kolana, dawki steamu zapierającej dech w piersi i zagadki kryminalnej rodem z najlepszych szkół Agathy Christie... Ale da sę poczytać. Na dwa dni, spokojnie i bez pośpiechu...
Czy polecam? Tak. Ale ostrożnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz