Kocich łapek: 5
wydawnictwo: Nasza Księgarnia
data wydania: 1975 (data przybliżona)
wersja: papierowa/posiadam
oprawa: miękka
ISBN: 8310087829
cena z okładki: 45 zł
tytuł oryginalny: -
Lwów lat trzydziestych ubiegłego wieku, tuż na ostatnie lata beztroski przed wybuchem wojny. Dzieciaki, w zasadzie chłopcy z biednych rodzin, którzy śnią o lepszych latach, a pracują jako gazeciarze - i widzą, jak bardzo życie jest ciężkie. Jednak los się do nich uśmiecha - znajdują życzliwych i łagodnych ludzi ze świetlicy miejskiej i powoli odzyskują swe dzieciństwo.
Ale czy na pewno? A może dorastają i przekonują się, jak okrutne może być jednak życie...?
Lwowskie ulice początku XX wieku. Fantastyczny klimat socjety, światowości, blichtru. Gdzieś tam, za oknem, w cieple. Na ulicy bowiem żyją dzieci z biednych rodzin, takich, które nie znają luksusów szampana i futer, a największą ich radością jest niepołatana koszula i całe buty. Dzieci z nizin społecznych nie mają tu łatwego życia - opowiadają o tym zwłaszcza gazeciarze, ale nie brak tu i innych dziecięcych zawodów. łączy je zaś jedno - miejska świetlica, w której mogą zjeść coś ciepłego, odpocząć, poczuć się bezpiecznie... i przez moment odzyskać dzieciństwo, którego nie mają. Otoczeni troską dorosłych, pozwalają sobie na snucie planów, na marzenia i wspomnienia.
Halina Górska stworzyła przejmującą, trudną w odbiorze powieść, którą teoretycznie poleca się tak dzieciom jak i dorosłym. Mówiąc uczciwie, miałam momentami problem, by przejść ze strony do strony, przebić się przez temat, jaki został w powieści poruszony. Jest ciężko, trudno, mocno. Historia dzieci ulicy porusza do głębi. Tematyka zaś jest trudna i zdecydowanie "nie przystająca" do naszych, barwnych czasów, w których wszystko można mieć na wyciągnięcie dłoni. Poruszająca do głębi, a momentami wręcz za ciężka na lekturę wypełniającą leniwe popołudnie. To powieść obyczajowa ale z gatunku tych, które trzeba "przemyśleć". Momentami wręcz miałam skojarzenia z nowelami pozytywistycznymi, których tematyka była równie ciężka, ponura i specyficzna.
Jednym jednak ze sporych minusów, przynajmniej dla mnie osobiście, była narracja w czasie teraźniejszym w większości. Znaczy się, były całe, duże ustępy - akapity - które pisane były "normalnie, jak pan bucek przykazoł" czyli w czasie przeszłym, wydarzenia się już dokonały. Ale były też spore fragmenty pisane w czasie teraźniejszym... i to mi mieszało momentami w głowie. Uchhh. Ale dałam radę.
Mimo wszystko, muszę przyznać, że udało się autorce zachować klimat, sprawić, że postacie "żyją", a ich problemy są całkiem naturalne i oczywiste. Można się z tymi dzieciakami polubić, poznać ich życie, plany i marzenia. Kibicować - bo nie wiemy, czy się im uda, czy nie. Kibicujemy więc, obserwujemy... Ich problemy, dziecięce ale jednocześnie dorosłe okazują się być bardzo realne, nawet teraz. I chyba to w tym wszystkim jest... przerażające.
Na plus zasługują ilustracje w książce - schematyczne, proste i czarno-białe. Boleśnie obrazujące biedę bohaterów. Ale jednocześnie ta prosta, ostra kreska urzeka swoją surowością, zachwyca i wpasowuje się niezwykle w powieść. Okładka już kolorowa, nie daje pełni obrazu tego, co zastaniemy w środku.
W całokształcie "Chłopcy z miasta ulic" to trudna nowelka, poruszająca bardzo trudny temat (masło maślane, wiem). Nie mniej, warto po nią sięgnąć. Mnie nie poruszyła jakoś specjalnie, jednak sprawiła, że na chwilę stanęłam, zastanowiłam się nad wszystkim... i Przez chwilę dumałam. Po prostu. Czy polecam? tak. Ale nie z pełnią serduszka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz