KiB w sieci

niedziela, 21 stycznia 2024

06/2024 (226) - James S.A. Corey - Wojna Kalibana

 Gwiazdek: 8

Autor: James S.A. Corey
Tłumaczenie: Marek Pawelec
Wydawnictwo: Mag
Data polskiego wydania: 20 czerwca 2019
Data oryginalnego wydania: 15 sierpnia 2018
Cykl / seria: Expanse / Ekspansja (tom 2)
Kategoria: fantasy, science fiction
Stron: 596
Wersja: papierowa, posiadam
Oprawa: twarda, częściowo lakierowana
ISBN: 9788374809245
Język: polski
Cena z okładki: 39 zł
Tytuł oryginalny: Caliban's War

Ależ to było dobre! Ależ smakowite! Zupełnie jak najlepsze danie, takie ulubione, które dostaje się raz na długi czas - więc należy się tym rozkoszować. Mlask! 

Expanse to seria, której miłośnikom SF przedstawiać nie trzeba. Mi również, bo uniwersum jest mi znane. Owszem, zaczęłam od serialu (i pewnie dlatego Avaserala z książek miała ten cudownie silny akcent i chrypkę w mojej głowie!), ale zabrałam się za książki i przepadałam. Wojna Kalibana ma wszystko, czego oczekuję od solidnego science-fiction, a jednocześnie zachowuje dawkę humoru i absurdu, wzruszenia i powagi, by nie dać się odciągnąć od lektury.

Szczerze, potrzebowałam doby, by spokojnie zebrać myśli i ując to, co umykało mi świeżo po lekturze "Wojny" - i nie, nie umykała mi świadomość, że to absolutnie genialne uniwersum, że autorzy - tak, ci, co nie wiedzą, informuję, że pod pseudonimem kryje się dwóch autorów - zrobili mega robotę. Po prostu musiałam się otrząsnąć z faktu, ze, to, co czytałam na kartach książki... może się wydarzyć.

Co do fabuły: jesteśmy świeżo po wydarzeniach z poprzedniego tomu. Protomolekuła legła podobno w gruzach na Wenus, a jednak... Galimedes staje się nową ojczyzną napiętego konfliktu między Ziemią a Marsem. W tym wszystkim zaś macza palce Holden, choć nieco z przypadku. Misja, mająca na celu uratowanie niespełna czteroletniej dziewczynki przeraża się w misję, w której ONZ i SPZ będa niczym w piaskownicy, w której ktoś nie dał zabawek. Dosłownie - bagle znajdujemy się w środku konfliktu, gdzie obie strony nie wiedzą, co robić. Ganimedes, pozornie żyzny księżyc, nagle staje się centrum tarapatów, jakie, wydawać się mogło, Holden pogrzebał wraz z utopieniem Fobosa na Wenus. Koszmar jednak się zaczyna - Mars, Ziemia, Pasiarze - wszyscy włączeni w grę, w której stawką jest życie, nagle z napięciem śledzą ratowanie małej dziewczynki, jednocześnie zaś są boleśnie świadomi, że coś na Wenus zaczyna się dziać... A w tym wszystkim mamy absolutnie zwariowaną grupę Jima Holdena, do której zupełnym - a może i nie, zważywszy na osobowość - dołącza pewna zasuszona jak sliwka drobniutka hinduska pełniąca w ONZ rolę "tej starszej pani, przed którą wszyscy srają w majtki" Avaseralą, zastępczynią sekretarza głównego ONZ, oraz marsjańską marines, Bobby, która czy jej się podobało czy nie - doskonale wie, co się na Ganimedesie wydarzyło. No i nie zapominajmy o doktorku Praksie, ojcu malutkiej Mey, który też staje się jedną z twarzy wydarzeń,. Czy takiej śmietance towarzyskiej można ufać...? Cóż. TAK!

Fabuła skonstruowana jest absolutnie cudownie. Jasne, można sięgać po tom drugi nie znając pierwszego - mamy sporo nawiązań i wspominek do "Przebudzenia Lewiatana", ale zdecydowanie lepiej czytać tom po tomie. Dostajemy masę smaczków, masę nawiązań, które rozumiemy tylko dzięki lekturze (choć ci, co obejrzeli serial, narzekać nie będą, bo twórcy wersji TV zrobili kawał roboty!) więc czyta się absolutnie świetnie. Podskórnie wiemy, że spisek, jaki śledzimy, i jakiemu nasi protagoniści mają zapobiec, jest o wiele większy, niż zakładamy. To czuć, w każdej komórce, w każdej kartce. Ciężar pozornej niewiedzy, świadomość, że protomolekuła wciąż jest, i nie wiemy, przez kogo wypuszczona - nie opuszcza nas aż do rozwiązania, które jest bardziej szokujace, niż można przyjąć. Bardziej zaciskające gardło.

O tak, proszę państwa, to jest fabuła, która angażuje. Pierwszy i trzeci tom: wiemy, że wydarzenia są świadomie kontynuowane, autorzy nie bali się sięgać po to, co było. Czapki z głów, zabieg bardzo pożądany. Mam smaczki z pierwszego tomu, ale wiem, że to, co zamknęłam w tym tomie, nie jest skończone - to tylko preludium, i nie dlatego, że oglądałam serial. To się po prostu czuje. Napięcie, chemię między postaciami, działania na cały Układ Słoneczny. Po prostu wiemy, że trafiliśmy do króliczej nory, a autorzy jeszcze wiele przed nami skrywają. O jak ja to kocham! Zdecydowanie, jestem na tak i proszę o więcej podobnych książek!

Mocno czuć tu militarność. Wielokrotnie podkreśla się pewne aspekty, w końcu wiemy, z kim mamy do czynienia, choć dość oględnie - szczątkowe informacje o członkach załogi Rasynante (pozwólcie, że sięgnę do serialowego języka) pozwalają nam zrozumieć, z jaką ekipą mamy do czynienia. A jednocześnie poznajemy twardą, ale jednocześnie bardzo kruchą Avaseralę, ludzką przedstawicielkę ONZ, oraz marsjańską marines - której tu było bardzo mało, ale jednak kocham ją niemal równie mocno, jak moją "staruszkę w sari" :D Wracam jednak do "militaryzacji". Tak, to czuć, broń, walka - to jest co chwila. Trup ściele się gęsto i autorzy nie boją się tego opisać. To olbrzymi plus, który sprawia, że wręcz czuje się ciasne korytarze, wąskie przejścia i wszechobecną świadomośc bycia ziarenkiem w przestrzeni, które w każdej chwili może zginąć. A jednocześnie, jakby przeciwwagą, mamy "babcię z wnusiami", delikatną, czuła i kochającą. O bogowie, jak mi ten zabieg przypadał do gustu! 

A ponieważ, wyraźnie, wychodzą ze mnie miłości do postaci, to powiem tak: ojej. Pokochałam tą drużynę, i choć kryształowo-idealistyczny Holden działał mi na nerwy, tak Amos w tym tomie skradł moje serce. Bobbie i Avaserala (tak, po raz kolejny będę mówić, ta postać to moja idolka!) to absolutny sztosik, crem de la creme akcji. Ich chemia... Achhh. Tak pisanych postaci potrzebuję znacznie więcej w moim życiu, choć momentami dumałam, dlaczego załoga Ros zachowuje się jak zachowuje. Jednak przyjmuję to w miarę mało krytycznie - to jednak wielka przestrzeń a oni nie mają wiele do gadania. To Holden był tym od gatki, to on jest wyszczekany i nie ogarnia poziomu grozy, jaka czai się za rogiem. Pewnie też bym mu ufała. Bo tak, postacie są zarysowane bardzo dobrze, kupuję je... poza Praksem, który momentami wydawał się mi rozwydrzoną nastolatką (pistolet), więc średnio go kupowałam. Ale poza tym? Klaustrofobiczna materia statków podbijała rzeczywistość.

Słówko o tłumaczu: złota robota. Śmiałam się, płakałam, zdumiewałam. Nie znalazłam absolutnie niczego, do czego bym się mogła doczepić, a jednocześnie byłam zachwycona robotą. Ja wiem, że skład, łamanie, i cała reszta redaktorki też jest istotna, ale mam wrażenie, ze tłumacz bardzo starał się oddawać ducha oryginału. Chałwa mu i bób! Absolutnie świetna robota - zwłaszcza przekleństwa starszej pani - i absolutnie podziwiam działanie, bo jest co podziwiać, pomijając już trudną terminologię, tak po prostu ogólne oddanie ducha. Bawiłam się jak na "Shreku", a to już jest dopiero coś! ;)

Czy mówiłam coś o tym, że "Expanse" kocham? Nie? No to mówię. KOCHAM TEN CYKL. To absolutnie dla mnie genialne obrazowanie SF aktualnie, pokazujące przyszłość. Konflikt między Ziemią a Marsem (bardzo prawdopodobny) i Pasiarzami (czyli Pasem między Marsem a Jowiszem), to sztosik. Wyraziste postacie, zaznaczenie problemów, zaznaczenie budowy i punktów widzenia - autorzy wyszli ze starej szkoły, która kazała odróżniać, ale wprowadzili pewne nowinki, pozwalające zamazać te starości - w całokształcie powołując do życia uniwersum pełne genialnych postaci, realności świata i niepokojów, które nawet teraz łatwo prełożyć na nasz język. To seria, którą warto poznać, choćby dla zasady - mnie nie dotyczy rasizm. 

Problemy, na jakie autorzy zwracają uwagę, są żywe aż do bólu. I na pewno będą takie w przyszłości. Więc czemu nie poznać ich już teraz?
________________________________________________________________________________

Ja już nie mogę się doczekać, aż dorwę w swe łapki tom trzeci. "Expanse" to uniwersum kompletne i niesamowite, pochłaniające i oszałamiające. Z realnym zagrożeniem, doskonale wykreowanym światem i postaciami, z historią, która wciąga - i co ciekawe, z serialem, który bardzo wiernie odwzorowuje pierwowzór. Czy polecam? Całym serduszkiem!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz