wydawnictwo: Prószyński i S-ka
data wydania: 10 stycznia 2011
wersja: papierowa, posiadam
oprawa: miękka
ISBN: 9788376485287
cena z okładki: 44,00 zł
tytuł oryginalny: Выбор Наместницы
O "Namiestniczce" słyszałam wiele i od dawna, to i długo się czaiłam na to, by dorwać książkę w swoje łapki i zacząć czytać. Udało się - mam pierwszy i trzeci tom, brak mi drugiego. Ale czy to przeszkoda? Nie. Bo mimo, iż pierwszy tom połknęłam z jakąś niepokojącą fascynacją. Spiski, knowania, intrygi, masa rozbudowanych postaci i interesująca fabuła? Tak, śmiało można to odszukać w tej książce.
Enrissa, namiestniczka Imperium Anryjskiego, żona Kamiennego Króla Enrila - zaginął, ale kiedyś być może wróci. Władczyni imperium, która nie cofa się przed niczym, byle tylko osiągnąć spokój swego królestwa. Ale ma świadomość tego, że władza jej dana szybko może się skończyć - spiski i knowania wszak są czymś oczywistym. Na dziewiczą władczynię czeka jednak kilka zakus - jedną z nich jest młody ale ambitny dworski urzędnik, który nie przypuszcza jednak, w jak subtelną pajęczynę wpadł. Co więcej, namiestniczka gorliwie poszukuje pewnej księgi, mającej zdolność zniszczenia Imperium. Na to nie można pozwolić, jak też nie można pozwolić szlachcie na bunt... a ten nadciąga, kierowany misterną intrygą tych, po których tego nie można się spodziewać.
W którymś momencie usłyszałam, że "Namiestniczka" to taka odpowiedź na "Pieśń lodu i ognia" R.R. Martina. Po lekturze - ciężko mi się z tym nie zgodzić. Faktycznie, jest w tym coś: trup ściele się gęsto, Wiera Szkolnikowa nie boi się uśmiercać swoich bohaterów. Do tego dochodzi świetnie skonstruowana intryga - i nie, wcale nie szlachta ma przyczynić się do upadku imperium, ale doradcy, którzy są zbyt wpływowi, by ich usunąć i zastąpić innymi a jednocześnie zbyt starzy, by zależało im na prostej władzy. Absolutne mistrzostwo. Do tego jednak dochodzi kwestia szlachty: nie wszystkim podoba się sposób władzy Enrissy, chcą ją usunąć, zbuntować się przeciw niej. Śliski niczym węgorz kochanek władczyni również przyczynia się do problemów z poddanymi. A jednocześnie zmiany kadrowe: odsunięcie kochanego generała i zastąpienie go innym, mniej lubianym... Masa, zaprawdę, masa powodów, by się zbuntować! Władczyni jest jednak nieugięta - i mamy wrażenie, że wszystko, co się dzieje za jej rządów, to efekty delikatnej pajęczynki, której ona jest autorką...
Wiera Szkolnikowa pokazała, że potrafi świetnie przedstawiać świat. Jej styl jest lekki ale jednocześnie niesamowicie wciągający. Zanim się obejrzałam, już byłam w połowie powieści! Kolejne postacie, wkraczające na scenę zaskakiwały mnie swoją głębią i rolą, jaką miały do odegrania. Nie ma tu nic przypadkowego, jest masa przyczyn i skutków - czegoś, o czym wielu autorów zapomina. Tu wszystko wydaje się być uporządkowane i na swoim miejscu. Spiskujący magowie, ród zbyt potężny, by po prostu go usunąć, władczyni, która snuje własną intrygę w pajęczynie spisków. Ahhh, tak wiele się dzieje! Niczym na carskim dworze - nie zapominajmy bowiem, że autorka pochodzi ze wschodu, więc z lubością wyobrażałam sobie dwór choćby Piotra Wielkiego, którym włada kobieta. I z uwagą śledziłam kolejne wydarzenia, dążące do jednego, ważnego dzieła. Przyznaję, że momentami łatwo wyciągałam wnioski, jak się potoczą kolejne losy; autorka jednak zadbała o kilka zaskakujących elementów, które wprowadziły w powieść element niepewności, co dalej. Z niecierpliwością czekam, aż w swe dłonie dopadnę drugą część. Z radością poznam dalsze losy imperium!
I nie wierzcie sceptycznym recenzjom, jakich pełno. Znajdzie się tu wiele, bardzo wiele, a fani wschodniej fantastyki i intryg rodem spod pióra Martina - będą zadowoleni. Jest tego sporo, a mogłoby być jeszcze więcej. Te nieco ponad 800 stron znikają w błyskawicznym tempie. Pochłaniane zachłannie, rozpalają wyobraźnię. Nie ważne, czy mowa jest o wojsku, czy o strojach - wszystko zostało solidnie przemyślane i dopracowane tak, by nawet wymagający czytelnik czuł się zaspokojony.
Bohaterowie... dużo ich. Bardzo dużo. Mam swoich faworytów, ale i kilku kiepskich typków też. Przyznać jednak muszę: zbudowano ich świetnie, kreacje są mocne, głębokie i bardzo przemyślane. Wszystko, co robią, mają swój początek i koniec. Są charakterystyczne, dobrze wyważone i nie papierowe. Mocne charaktery kobiet, miękkość kochanka władczyni i jest przeświadczenie o własnej nieomylności... Tak, to jest to, co tygryski lubią.
A okładka? Uwielbiam tą grafikę, przyznaję się bez bicia. No jest po prostu obłędna... choć kosmicznie boli mnie dłoń. Wygląda jak u jakiegoś androida. Nie mniej, okładkę uwielbiam. Choć nie oddaje zupełnie Enrissy - to świetnie wpasowuje się jednak w to, co znajdziemy w środku. Silne postacie, mocne charaktery i cień niepokoju, który gdzieś tam, za drzewem, się czai...
Podsumowując, "Namiestniczka" to książka, która w pełni zasługuje na uwagę i czas, jaki się poświęci tej pozycji. Wciągająca, intrygująca i wielowątkowa. Świetna. Zdecydowanie, godna. Polecam.
W którymś momencie usłyszałam, że "Namiestniczka" to taka odpowiedź na "Pieśń lodu i ognia" R.R. Martina. Po lekturze - ciężko mi się z tym nie zgodzić. Faktycznie, jest w tym coś: trup ściele się gęsto, Wiera Szkolnikowa nie boi się uśmiercać swoich bohaterów. Do tego dochodzi świetnie skonstruowana intryga - i nie, wcale nie szlachta ma przyczynić się do upadku imperium, ale doradcy, którzy są zbyt wpływowi, by ich usunąć i zastąpić innymi a jednocześnie zbyt starzy, by zależało im na prostej władzy. Absolutne mistrzostwo. Do tego jednak dochodzi kwestia szlachty: nie wszystkim podoba się sposób władzy Enrissy, chcą ją usunąć, zbuntować się przeciw niej. Śliski niczym węgorz kochanek władczyni również przyczynia się do problemów z poddanymi. A jednocześnie zmiany kadrowe: odsunięcie kochanego generała i zastąpienie go innym, mniej lubianym... Masa, zaprawdę, masa powodów, by się zbuntować! Władczyni jest jednak nieugięta - i mamy wrażenie, że wszystko, co się dzieje za jej rządów, to efekty delikatnej pajęczynki, której ona jest autorką...
Wiera Szkolnikowa pokazała, że potrafi świetnie przedstawiać świat. Jej styl jest lekki ale jednocześnie niesamowicie wciągający. Zanim się obejrzałam, już byłam w połowie powieści! Kolejne postacie, wkraczające na scenę zaskakiwały mnie swoją głębią i rolą, jaką miały do odegrania. Nie ma tu nic przypadkowego, jest masa przyczyn i skutków - czegoś, o czym wielu autorów zapomina. Tu wszystko wydaje się być uporządkowane i na swoim miejscu. Spiskujący magowie, ród zbyt potężny, by po prostu go usunąć, władczyni, która snuje własną intrygę w pajęczynie spisków. Ahhh, tak wiele się dzieje! Niczym na carskim dworze - nie zapominajmy bowiem, że autorka pochodzi ze wschodu, więc z lubością wyobrażałam sobie dwór choćby Piotra Wielkiego, którym włada kobieta. I z uwagą śledziłam kolejne wydarzenia, dążące do jednego, ważnego dzieła. Przyznaję, że momentami łatwo wyciągałam wnioski, jak się potoczą kolejne losy; autorka jednak zadbała o kilka zaskakujących elementów, które wprowadziły w powieść element niepewności, co dalej. Z niecierpliwością czekam, aż w swe dłonie dopadnę drugą część. Z radością poznam dalsze losy imperium!
I nie wierzcie sceptycznym recenzjom, jakich pełno. Znajdzie się tu wiele, bardzo wiele, a fani wschodniej fantastyki i intryg rodem spod pióra Martina - będą zadowoleni. Jest tego sporo, a mogłoby być jeszcze więcej. Te nieco ponad 800 stron znikają w błyskawicznym tempie. Pochłaniane zachłannie, rozpalają wyobraźnię. Nie ważne, czy mowa jest o wojsku, czy o strojach - wszystko zostało solidnie przemyślane i dopracowane tak, by nawet wymagający czytelnik czuł się zaspokojony.
Bohaterowie... dużo ich. Bardzo dużo. Mam swoich faworytów, ale i kilku kiepskich typków też. Przyznać jednak muszę: zbudowano ich świetnie, kreacje są mocne, głębokie i bardzo przemyślane. Wszystko, co robią, mają swój początek i koniec. Są charakterystyczne, dobrze wyważone i nie papierowe. Mocne charaktery kobiet, miękkość kochanka władczyni i jest przeświadczenie o własnej nieomylności... Tak, to jest to, co tygryski lubią.
A okładka? Uwielbiam tą grafikę, przyznaję się bez bicia. No jest po prostu obłędna... choć kosmicznie boli mnie dłoń. Wygląda jak u jakiegoś androida. Nie mniej, okładkę uwielbiam. Choć nie oddaje zupełnie Enrissy - to świetnie wpasowuje się jednak w to, co znajdziemy w środku. Silne postacie, mocne charaktery i cień niepokoju, który gdzieś tam, za drzewem, się czai...
Podsumowując, "Namiestniczka" to książka, która w pełni zasługuje na uwagę i czas, jaki się poświęci tej pozycji. Wciągająca, intrygująca i wielowątkowa. Świetna. Zdecydowanie, godna. Polecam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz