sobota, 29 marca 2025

28+29/2025 - Olga Gromyko, Zawód: Wiedźma. Część 1+2

Gwiazdek:
 8

AutorOlga Gromyko
Tłumaczenie: Marina Makarevskaya
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Data polskiego wydania: 01 stycznia 2007
Data oryginalnego wydania: 2003
Cykl / seria: Kroniki Belorskie (tom 1) / Obca Krew
Kategoria: fantasy, science fiction
Stron: 296
Wersja: papierowa, posiadam
Oprawa: miękka
ISBN: 9788360505687
Język: polski
Cena z okładki: 25,00 zł
Tytuł oryginalny: Профессия: ведьма
 
Kliknij, by wrócić do strony głównej

Rudowłosa młódka, którą śle się tam, gdzie strzygoń nie może, przystojny wampir, który kompletnie nie tyka się dziewiczej szyjki, dawka czosnku (na przyprawę i eksport z Dogewy), złośliwa kobyłka i masa, ale to masa humoru. Bogowie, nawet nie wiecie, jak bardzo brakowało mi prozy Olgi Gromyko, autorki "Zawodu: Wiedźmy", którą to ja posiadam jeszcze w dumnie wydanych dwóch tomach, i absolutnie absurdalnej, ale cudownie pasującej okładce, i po prostu świadomości, że kiedyś, od czasu do czasu, potrzebuję tej takiej cudownej, mało u nas znanej - a teraz już w ogóle zapomnianej - wschodniej fantastyki. Bo pani Gromyko to białoruska autorka, której pióro rozkochało mnie w 2007 roku, i trzyma nadal. I niech nietoperze drżą przed ręcznikami! Bo oddam królestwo za więcej takiej fantastyki! Zapraszam!

_________________________________________________________

Wolha, rudowłosa osiemnastoletnia adeptka wydziału magi, Zielarstwa i Wróżbiarstwa to postać jakich wiele - choć, owszem, przypadkiem dostała się na swoją uczelnię, to jednak psoty i file jej w głowie, a magię praktyczną poznaje z uporem lepszym złej sprawy, jak przystało na jedyną w gronie kobietę. pech, a może i szczęście chce, że zostaje ona wytypowana i wysłana do Dogewy, maleńkiego i absolutnie tajemniczego państwa władanego przez wampiry, w celu rozwiązania sekretu stojącego za śmiercią kilku czcigodnych magów. Ma to sens, młódka, nie ma dyplomu, jak ją strzygonie po drodze zjedzą, to nie będzie nikt płakać w końcu. Ale, bies by to lizał, nasza Wolha to rude niebożę, podkute jest na cztery kopyta i ani myśli umierać, co gorsza, ani myśli się poddawać. Nie tylko w tajemniczym państewku rozsiada się wygodnie, jakby była na swoim w akademiku, ale jeszcze zaprzyjaźnia z władcą, i... kto wie? Może będzie sławniejsza, niżli autor "Krwiopijców"? W końcu Wolha nie tylko wampirom nie macha osinowym kołkiem przed zębami, nie wciska w klatkę piersiową czosnku i nie wali lustrem w łeb, ale prowadzi uczciwe badania, a że w międzyczasie wygoni z domu ręcznikiem do nóg nietoperza, czy stanie do walki z arcymagiem, to ojtamoj...

O, jak ja potrzebowałam czegoś lekkiego, szybkiego i przyjemnego, żeby się obśmiać jak fretka, po prostu zrelaksować i po prostu zapomnieć na moment o problemach świata pierwszego zwanego cywilizacją! O to tylko ja wiedziałam, więc, kiedy na półce mrugnęła do mnie pani Gromyko, wiedziałam, że nie przejdę obojętnie obok serii, którą pokochałam lata temu, i która na bardzo długi czas zapisała się mi w pamięci "rude toto, wredne toto, ze strzygodniem toto poleci w konkury". Więc uległam, sięgnęłam, i to pierwszy wciągnęłam nosem, płacząc przy okazji ze śmiechu co chwila, bo i autorka i tłumaczka pokazały, że potrafią, i nasza słowiańska dusza (autorka jest białorusinką) to jednak jest hit. No po prostu, lekko, z jajem i przyjemnie. I choć dla niektórych to powieść będzie "young adult" albo i nawet "nastoletnia" to ja trochę przymykam na to oko, bo mnie wciąż bawi i wciąż odnajduję tu dość... DOROSŁE elementy bez współcześnie modnych erotyk i golizny (choć scena z jeziorkiem rozbawiła mnie kompletnie i szczerze!).

Zdecydowanie "Zawód: Wiedźma" to pozycja, po którą sięgnąć warto. Autorka (i tłumaczka) bawią się konwenansami, i choć jasne, jest to humor trochę... prosty i może nawet w jakiś sposób slapstikowy, taki niemalże prymitywny, to jednak bawiłam się przednio. Wiecie, to ten poziom komedii z początku wieku, gdzie twórcy naprawdę potrafili jeszcze bawić się konwenansem, nie robiąc jednocześnie z czytelnika idioty i wykładając mu kawały na ławę. Trochę ociera się to nawet o rodzaj lekkiej parodii fantasy, ale to właśnie lubię w stylu pani Gromyko i piekielnie żałuję, że nie jest ani wznawiana, ani nie są tłumaczone inne jej książki w naszym kraju. Trochę po macoszemu zostali wschodni autorzy u nas potraktowani, a niegdyś wydająca ich Fabryka Słów czy Papierowy Księżyc wyraźnie poszły jako wydawnictwa w zgoła inne kierunki, zapominając, że gdzieś tam, w swoich odmętach historii mieli naprawdę solidne, świetne i lekkie fantasy, które absolutnie przełamałoby modę na pornotazy współcześnie. Ale to tylko moje zdanie, ok? ;) No i nie wolno zapominać o przewróconej do góry nogami mitologii słowiańskiej, która tu pojawia się w nadmiarze wręcz, ale... z absolutnym humorem zostaje obalona i starta na proch (wampiry i czosnek!). No absolutnie, ja to kupuję. 

Co do postaci, to absolutnie uwielbiam Wolhę - jest rozpisana tak świeżo (jakkolwiek to nie brzmi) i z takim humorem, że po prostu, no uwielbiam. Ma poczucie humoru, jest sarkastyczna, nieszablonowa, i choć autorka dała jej tragiczną historię, ta kompletnie na postać nie rzutuje i nie robi z niej jakiejś typowej marysójkowej istotki. Wolha obrywa, potyka się, a mimo to, twardo prze przed siebie. Ciężko jej nie lubić, choćby dla jej komentarzy na otaczającą ją rzeczywistość. Len to absolutnie genialna postać, uwielbiam go, i mimo upływu lat, ten płowoblond typek nadal kradnie uwagę dla siebie swoją tajemniczością.ogólnie, chyba wszystkie występujące w powieści postacie mają dla mnie całkiem realistyczne i wiarygodne charaktery, mają wady i zalety. Są napisane tak, że w życiu bym nie uwierzyła, że to debiut. Przemyślane, od początku do końca, przy całej komiczności niektórych sytuacji ich naturalność pasuje jeszcze bardziej, niż można zakładać.

A, jeszcze słówko o wydaniu - tak, mam stare, dzielone na dwie części, i przez to, mam chochlika drukarskiego. Strony 15-32 mam wklejone odwrotnie! :D Więc możecie sobie wyobrazić zdumienie domowników w dniu poprzedzającym pisanie tej opinii, kiedy książkę trzymałam nie tylko do góry nogami ale tyłem w przód :D Takie tam, uroki dawnych wydań ;)

W całokształcie "Zawód: Wiedźma. Część 1" to absolutnie jeden z lepszych tomów, które bawią niezmiennie, krzepią i wchodzą jak słowo boże. Dla osób, które znudziły się silnymi, mocnymi heroinami, pięknymi elfami i wszystkim tym, co współczesna fantastyka oferuje, a co jest tak naprawdę trochę frustrująca kalką kolejnych książek, Olga Gromyko stanowiła rodzaj odtrutki, dawki śmiechu i relaksu, a także sporej dawki nadziei na to, że jeszcze będzie kiedyś normalnie... I może, gdzieś tam, nieśmiało, mój głosik się przebije do jakiś dobrych dusz wydawniczych i znów polski rynek wydawniczy dostanie wznowienia pozornie babskich, ale jakże cudownych, wschodniosłowiańskich książek fantastycznych!

A jak jest naprawdę? Oceńcie sami ;) A przy okazji, możecie postawić mi kawę jak się podobało ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz