KiB w sieci

niedziela, 9 czerwca 2024

41/2024 - Robert Anthony Salvatore, Dziedzictwo

Gwiazdek: 7

AutorRobert Anthony Salvatore
Tłumaczenie: Piotr Kucharski
Wydawnictwo: ISA
Data polskiego wydania: 2007
Data oryginalnego wydania: 2001
Cykl / seria: Legenda Drizzta (tom 7) / Forgotten Realms
Kategoria: fantasy, science fiction
Stron: 336
Wersja: papierowa, posiadam
Oprawa: miękka
ISBN: 9788374181341
Język: polski
Cena z okładki: 29,90 zł
Tytuł oryginalny: The Legacy

Kliknij, by wrócić do strony głównej

Chyba zachorowałam na drizztozę - wiecie, taka choroba, która objawia się przejedzeniem głównym bohaterem, ale nadal chce się wiedzieć, co dalej, jakie ma przygody... W moim wypadku to właśnie Drizzt. Stanowi moją odskocznię od innej książki, nad którą się póki co, straszliwie męczę, ale nawet i on w którymś momencie mi się przejadł. Więc chwilowo siódmy tom kończy moją wielką wyprawę w uniwersum FR, a ja kilka najbliższych tytułów spróbuję sięgnąć z innych uniwersów. A może nawet kategorii literackich? Lolth, nie patrz tak na mnie, hej, po co tyle tych pająków wokół....? Ratunku...!? 🕷🕷🕷🕷🕸

_________________________________________________________

Odbiwszy Mithrillową Halę, Drizzt i spółka mogą w końcu zażywać upragnionego odpoczynku. Przygotowania do ślubu Cattie-brie i Wulfgara idą pełną parą, na horyzoncie nie widać zagrożeń... ale to tylko pozory. Nieoczekiwany powrót Regisa sieje chaos pośród przyjaciół, zwłaszcza w umyśle Wulfgara, który staje się nie do poznania i omal nie zabija Drizzta. Jednocześnie do tylnych wrót Hali zbliżają się gobliny. Czas podjąć z nimi walkę, brutalną i pozbawioną czystości. Ale to nie wszystko - Lolth nie zapomniała o drowim renegacie, wciąż pragnie jego głowy na srebrnym talerzu. Vierna - siostra Drizzta, sprzymierzając się z Jarlaxlem, i z błogosławieństwem matki opiekunki Baenre, rusza do Mithrillowej Hali, by uprowadzić swego brata i odzyskać utraconą pozycję..

"Dziedzictwo" to już siódmy tom historii mrocznego elfa, renegata Podmroku, który odnalazł się na Powierzchni i wiedzie tu dość spokojne życie, ciesząc się sympatią i szacunkiem wielu osób. Posiada też grupkę wiernych przyjaciół, na których może liczyć. Posiada jednak też wroga, Artemisa Entreri, owładniętego obsesją zmierzenia się z nim i udowodnienia, kto jest lepszy. I to właśnie Artemis jest punktem zapalnym, który dzieli przyjaciół, zasiewa ziarnko niepokoju. Drizzt, honorowo jak zawsze, chce jednak chronić swych przyjaciół i podejmuje się wyprawy w głąb korytarzy, by zmierzyć się ze swoją siostrą i bandą najemników pod wodzą Jarleaxa... A cena okazuje się bardzo wysoką. A, i co ciekawe - nie mamy tu ŻADNEGO smoka! :D

Ten tom jest brutalny - Salvatore serwuje nam dawkę walk, które nie są pozbawione niemalże slasherowej rozrywki mordowania.  Czaszki są rozłupywane, strzały przebijają piersi, krew leje się strumieniami, a potężne kamienie niczym walce miażdżą wrogów. Nie ma miejsca na litość. Zarówno ze strony tych dobrych - którzy wcale tacy dobrzy nie są, jak i tych złych. Dawka drowiego elementu w tym tomie jest równie mocna i brutalna, co gniew krasnoludów. Jest niebezpiecznie, jest krwawo, jest obsesyjnie. Jest dobrze, ale momentami miałam wrażenie, że autor znacząco odbiegał od pierwotnego założenia charakterów postaci - u Wulfgara w którymś momencie jest to wyjaśnione, jednak Bruneon, czy Jarlaxle... ale o tym za chwilę. 

Mamy tu zdecydowanie sporo akcji, sporo walk, co jest miłą odskocznią od raczej "przegadanych" tomów, nie mniej, wciąż jest szybko i aktywnie. Wątek Jarlaxle - Drizzt - Artemis przodował tu. Świetnie pokazano tą chorą wręcz obsesję ludzkiego zabójcy na punkcie mrocznego drowa, ale i zainteresowanie przywódcy najemników z Menzzoberanzan - obaj współpracują, obaj są śmiertelnie niebezpieczni, ale obaj są zaintrygowani renegatem na tyle, by występowała tu chemia. Chemii jednak zabrakło, kiedy pojawiała się na kartach powieści Vierna - owładnięta obsesją kapłanka wydawała się taką sztywną, pozbawioną czegokolwiek postacią. W ogóle, chemia miedzy kolejnymi postaciami rozłożona jest mocno nierówno, i czuć tu, że Salvatore poprawił warsztat, postanowił naprawić pewne decyzje z poprzednich tomów. Może też stąd brutalność walk, sposób ich opowiadania? Nie wiem, ale przyjęłam te zmiany ze spokojem, a nawet przyjemnością - energia bijąca z tych stron, szybkość, gwałtowność, to wszystko wskakiwało na super tory, pozwalając mi czerpać przyjemność z lektury. 

Nie obyło się jednak bez smutnego wątku - i nie, nie chodzi mi o rozmyślania Drizzta, czy tu pasuje czy nie, te po prostu olałam. Wątek to Wulfgar - choć od samego początku miałam wobec niego dość neutralne uczucia, to jednak należał do drużyny Drizzta i był jego przyjacielem, dlatego też ze zdumieniem obserwowałam walkę tych dwóch. Jego ostatnia walka z yochlolem, sługą Lolth - i jego poświecenie, odciska spore piętno na wszystkich.

Za to wątek Drizzta i jego rodziny - był nader ciekawy ale i mało wdzięczny. Wyczuwało się, że Drizzt nie chce mieć nic wspólnego ze swymi pobratymcami, dlatego decyduje się na takie a nie inne kroki, przy okazji walcząc z Artemisem i uwalniając prawdziwego Regisa; jest intensywnie, jest gwałtownie, a i sam Regis zaskoczył mnie w jednym momencie pocięciem magicznego płaszcza... No proszę, malec a jednak serce wielkie! :D

Całość napisana jest bardzo dobrze - to nie jest wymagająca, trudna lektura, ot, po prostu, szybkie lekkie czytadełko, ale przyznaję szczerze - trochę się już męczę, mam przesyt drowów. Lekkość pióra, szybkość akcji - to wszystko jest super, i każdy fan FR znajdzie tu coś dla siebie (zwłaszcza fani mrocznych elfów, bo jest ich tu naprawdę znów, sporo!), jednak potrzebuję odskoczni, odpoczynku na chwilę od Drizzta i jego kompani. Książka, może dwie, by znów wrócić i dokończyć jego cykl. Bo problemem dla mnie tu jest trochę tłumaczenie, korekta tego tłumaczenia - momentami zdania są strasznie kwadratowe, kanciaste, grudkowate. Takie, po których potrzebuję odwrócić wzrok od książki, zająć się czymś innym, by po prostu je przetrawić. Nie jest to nic złego, ale przy lekkości pióra - to trochę boli.

W całokształcie jednak - jest to dobry tom. Dobry, mocny, łączący kilka pozornie niezależnych wątków w jedno. Czyta się dobrze, moja potrzeba krwawości i brutalności zostaje zaspokojona, a świadomość niebezpieczeństwa czającego się w mroku - powiększa. I tylko na pająki po tym wszystkim spoglądam z większą, niż ostatnio czujnością... ;)


A jak jest naprawdę? Oceńcie sami ;)


Kliknij, by wrócić do strony głównej

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz