KiB w sieci

wtorek, 25 czerwca 2024

48/2024 - Robert Anthony Salvatore, Droga do świtu

Gwiazdek: 6

AutorRobert Anthony Salvatore
Tłumaczenie: Piotr Kucharski
Wydawnictwo: ISA
Data polskiego wydania: 05 sierpnia 2008
Data oryginalnego wydania: 2001
Cykl / seria: Legenda Drizzta (tom 10) / Forgotten Realms
Kategoria: fantasy, science fiction
Stron: 352
Wersja: papierowa, posiadam
Oprawa: miękka
ISBN: 9788374181624
Język: polski
Cena z okładki: 29,90 zł
Tytuł oryginalny: Passage to Dawn

Kliknij, by wrócić do strony głównej

Powoli, ale nieubłaganie, nadciąga koniec historii Drizzta. Przemogłam się więc, by zmęczyć "Drogę do świtu", i w którymś momencie ewidentnie mi coś pykło, zaskoczyło i z nielichą radością kończyłam ten tom. Szybko, lekko, magia przyjaźni jednorożców wiecznie żywa, i tylko zabrakło smoków ;) Za to jest dużo Cadderly`ego! I choć całość spokojnie mogła się skończyć wcześniej, to jednak fajnie było śledzić wydarzenia Kryształowego Reliktu... Dziś szybko.

_________________________________________________________

Trochę dziwnie początkowo śledziło mi się wydarzenia z tego tomu, bo akcja przeniosła się o kilka lat w przyszłość, na pokład znanego już "Duszka morskiego" gdzie Drizzt wraz z Catte-brie pełnią wolę zarówno marynarzy jak i po prostu kompanów kapitana Deudermonta, wspólnie polując na piratów. Wiedzie im się całkiem nieźle, póki nie dostają informacji, że na pewnej wyspie czeka na Drizzta ważna wiadomość. Nie myśląc wiele - nie okłamujmy się, nasz drow nie jest mistrzem myślenia - cała drużyna rusza w stronę tajemniczej wyspy, po drodze znajdując rozrywkę w postaci wyspy piratów. Ostatecznie docierają do miejsca przeznaczenia, gdzie drow i jego ludzka wybranka zostają uraczeni wierszem, zinterpretowanym zgoła odmiennie przez każdą osobę. Do tego wszystkiego dokłada się Harkle Harper z jego dość nieprzewidzianym czarem, i tak oto wszyscy razem lądują u Cadderle`go, maga z południa, który pomaga Drizztowi rozwiązać zagadkę, wskazując, kto go faktycznie prześladuje. Nie ma tu żadnego zaskoczenia, Errtu pragnie odzyskać Relikt i zemścić się na drowie. Nie cofa się przed niczym, nieświadom, że i sam Relikt ma swoje własne plany...

Na plus, Cadderly, czyli mój ulubiony stary-młody kapłan. Jego historia jest jedną z ciekawszych w całym uniwersum, więc cieszę się, że się tu pojawił, acz jego wątek został zdominowany przez potrzeby drowa.

Czyta się szybko, momentami jest zabawnie i lekko, innymi trochę dłużąco, ale nie było źle. Drizzt jest totalnie niereformowalny, wciąż uważa, że tylko on i jego przeszłość są tym, co jest istotne. Zupełnie nie przejmuje się niczym i nikim, dość lekceważąco podchodząc do wszystkiego. Na szczęście, w którymś momencie zostaje opamiętany i wraz z kompanią rusza do boju. Wojna z Crenshinibon okazuje się mało wymagająca, a przynajmniej nieco mniej, niż zwykle bywa. Opętawszy krasnoludzką kapłankę, kryształ zwabia przyjaciół w swoje okolice, nawiązuje się walka... Nie będę wnikać, było szybko, przyjemnie, jak to u Salvatore. Wątek z foką absurdalny za to, przez jakąś długą chwilę dumałam, co tu się dzieje, no ale. No i dla fanów Wulfgara - on żyje. W ogóle wątek barbarzyńców, poprowadzony trochę chaotycznie i na odczepnego, pod koniec w końcu się układa jakoś rozsądnie. Ufff.

"Droga..." to szybka, lekka i łatwa przygodówka z klasycznego już cyklu, która nie wnosi wiele nowego w świat przedstawiony. Podróż od A do B, grupa tęczowych przyjaciół i ratowanie świata. Gdyby nie przesyt całą serią - byłoby fajnie, zwłaszcza pierwsza połowa, na morzu. Ale nie było co, powrót do Doliny lodowego Wichru wymagał poświęceń, również fabularnych. Uproszczenia, skróty... No nic no, zaciskamy zęby i czytamy dalej. Zdarzają się potknięcia literówkowe i językowe, czasem dziwnie układają się zdania "na Yody modłę", ale da się przełknąć.

Ogólnie, nie jest źle, jest neutralnie. Dla fanów przygodówek, jak najbardziej, dla wytrawnych czytaczy fantastyki, dziesiąta księga zaczyna nużyć, być wtórną i powtarzalną. Mamy trochę frajdy z czytania, ale ile można wciąż to samo? No widać, można - przede mną jeszcze trzy tomy, bym oficjalnie zamknęła cały cykl Mrocznego Elfa, ale coś czuję, że mimo całego szacunku dla tłumacza - bo odwalasz dobrą robotę w każdym tomie! - będę potrzebowała dawki odwykowej od pewnego czarnoskórego, przystojnego elfa i jego kompani... 

A jak jest naprawdę? Oceńcie sami ;)


Kliknij, by wrócić do strony głównej

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz