Gwiazdek: 5
Autor: Julian May
Tłumaczenie: Ewa Witecka
Wydawnictwo: Amber
Data polskiego wydania: 1996
Data oryginalnego wydania: 1992
Cykl / seria: Trillium (tom 2) / Wielkie Serie Fantasy
Kategoria: fantasy, science fiction
Stron: 416
Wersja: papierowa, posiadam
Oprawa: miękka
ISBN: 8371691238
Język: polski
Cena z okładki: 17,80 (178000) zł (cena denominacyjna!)
Tytuł oryginalny: Blood Trillium
Kliknij, by wrócić do strony głównej
_________________________________________________________
A jak jest naprawdę? Oceńcie sami ;) A przy okazji, możecie postawić mi kawę jak się podobało ;)
Cena z okładki: 17,80 (178000) zł (cena denominacyjna!)
Tytuł oryginalny: Blood Trillium
Kliknij, by wrócić do strony głównej
Spokój w krainie Trzech Księżyców zostaje znów zaburzony po dwunastu latach, kiedy nieoczekiwanie zły czarnoksiężnik Orogastus wkracza na scenę. Trzy Płatki Żywego Trillium muszą na nowo połączyć swe siły, by wspólnie pokonać wroga, co wcale nie jest takie proste. Wewnętrzne konflikty, nieporozumienia, emocje i nauka panowania nad mocą stają się równie istotne, jak sama walka. Nostalgiczne fantasy, z nie do końca trzymającymi się faktami wcześniejszych wydarzeń, z dawką mądrych słów, technologią przyszłości uznaną za przeszłość i nieco głupiutkimi rozwiązaniami fabularnymi? Ja to kupuję! :D Zapraszam do zapoznania się z opinią ;)
_________________________________________________________
Haramis, Arcymagini Ziemi, Kadyia - Pani Odmieńców, oraz Anigel, królowa dwóch tronów wraz z małżonkiem Artarem - znów muszą mierzyć się z siłami, których nie rozumieją. Spokój ruwendańskich księżniczek zakłóca pojawienie się bowiem Orogatusa, tym razem znanego jako Portolanus - czarnoksiężnika, który wydaje się tylko niegroźnym i zdziwaczałym starcem, władcą jednej z nijakich i zapomnianych przez wszystkich prowincji świata Trzech Księżyców. To on właśnie doprowadza do zniszczenia rodziny Szikiego, odmieńca, który przybywa wykończony do Białej Damy, ostrzegając ją, że mag uciekł ze swego więzienia w odległym Kilirmonie... Jednocześnie zaś Anigel wraz z Antarem i trójką swoich pociech zmierzają w stronę Taolazin, by złożyć dary nowemu władcy. Nikt jednak nie przypuszcza, że ceremonia koronacyjno-powitalna będzie wstępem do porwania Antara i dzieci Anigel, a tym samym jedną z przyczyn naruszenia i tak dość kruchej równowagi na świecie. Jednocześnie Haramis, poruszona historią Szikiego wyrusza do Kilimoru, by odkryć prawdę leżącą za knowaniami czarodzieja i odkrywa, że nie jest sama - przez trzydzieści dni i nocy będzie pod okiem innej arcymagini uczyć się swych mocy i poznawać swe ograniczenia. A co z ostatnią z księżniczek, Kadyią? Pani Czarodziejskich Oczu postanawia godzić kolejnych Odmieńców i być ich przewodniczką, ale nie wychodzi jej to najlepiej. W skutek dość nieszczęśliwego splotu wydarzeń traci swoją część artefaktu, i zrozpaczona, za wszelką cenę postanawia go odzyskać - dlatego trillium w jej amulecie zamienia się z czarnego w czerwone. Podobną cenę płaci Anigel za wolność męża i dzieci - poświęcając swój amulet, traci czerń trillium. Walka jest nieunikniona. Czarnoksiężnik sięga po coraz bardziej wymyślne sposoby magiczne, Haramis coraz lepiej panuje nad swoim Berłem Mocy i poznaje przeszłość - ale równowaga nadal jest zagrożona, nie z powodu Portolanusa, ale z powodu braku zrozumienia między siostrami...
Wbrew temu, co niektórzy mi zarzucili, książki doczytuję do końca i wczytuję się w fabułę (swoją szosą, obśmiałam się jak fretka na niektórych "zarzutach", ale co i jak, to już mniejsza, kto wie, ten wie), i tak też było tutaj. I bawiłam się całkiem nieźle i przyjemnie, choć czuć było, że Julian May odbiegła nieco od pierwowzoru "Czarnego Trillium", pewne wydarzenia nieco przedstawiła inaczej, a pewne sytuacje dziejące się w tym tomie były... Podejrzewam, że to kwestia tłumaczenia w sporej dawce, ale nie ukrywam nie czytałam oryginału, nie wiem, ale wiem, że Amber poza szlachetną tradycją urywania serii w połowie, albo pod koniec, lubił czytelników zaskakiwać kwiecistością wyrażeń. O tym jednak potem.
Akcja rozgrywa się szybko, zupełnie nie zauważa się upływu czasu w powieści - trzydzieści dni Haramis spędzone choćby u Arcymagini Morza przelatuje błyskawicznie. Autorka pisze dość nierówno - przynajmniej dla mnie - i często akcja dłuży się niemiłosiernie, jak przy historii potomstwa Anigel, by nieoczekiwanie biec do przodu błyskawicznie przy Kadyi, ale co łączy całość, to ta urocza, sztampowa, trochę naiwna historia, która broniła się w latach 90tych, ale teraz ma poważne problemy i mocno pokrywa się patyną. Czytało się momentami strasznie, było sztywno i tak... dziwnie. Na plus jednak muszę zostawić, ze autorka nie bała się sięgać po aktualnie zupełnie zapomniane rozwiązanie: przyszłość jest naszą przeszłością. Mamy więc więcej magicznych maszyn i tajemniczych przyrządów, które "magicznie" działają. W końcu trochę poznamy historii świata Trzech Księżców, dowiemy się, skąd pochodzą Odmieńcy i kim byli Starożytni. To akurat gra mi na plus. Na minus gra mi strasznie wątek dzieci Anigel - choć jest to wątek może i w jakiś sposób interesujący, to jednak najmłodszy z całej trójcy traktowany jest jak o połowę młodsze dziecko. Strasznie irytujące. Ale jak piszę, na plus, zapoznanie się z magią i technologią, z historią tego świata. W końcu mam więcej szczegółów, w końcu dostaję smaczki i ciekawostki, choć muszę je łuskać z natłoku mało znaczących wydarzeń i rozmów.
Drażniące były też same siostry - o ile jeszcze Arcymaginię dawało radę znieść, tak Kadyia i Anigel wydawały się wręcz zaprzeczeniem tego, czym były wcześniej. Jasne, dwanaście lat to szmat czasu, miały prawo się zmienić, jednak podczas gdy ta pierwsza jest uparta jak osioł i zaślepiona pragnieniem zachowania swojego tytułu Pani Czarodziejskich Oczu, tak drugą zaślepia... w sumie, nie wiem. Pycha? Arogancja? Poczucie władzy? Nie wiem, ale było w tej postaci coś, co po prostu mnie odrzucało zarówno od niej jak i jej rodziny. Wplatane są nowe postacie, jak królowa piratów i jej chromy wnuk, ale są one tylko marionetkami potrzebnymi do pchania fabuły dalej, a szkoda, bo królowa Ganodori i jej wnuk mieli całkiem fajne predyspozycje fabularne, by coś zyskać, a okazali się tylko marionetkami czarnoksiężnika.
Postacie tu są nie do końca przekonywujące, nijakie i w zasadzie "takie se". Oparte na oryginałach, nie wnoszą nic, zaś postacie drugoplanowe, wprowadzane na potrzeby rozwoju sytuacji i akcji - często miałam wrażenie, że opierały się na filmowych pierwowzorach. I mam na myśli filmy fantasy z lat 80tych, gdzie główni bohaterowie są piękni i nie wymaga się do nich wiele poza męstwem i sprytem, a ich kompani są po prostu garstką bardziej albo mniej ogarniętych pomagierów. No i nieodmiennie miałam wrażenie, że kiedy autorka pisze od Odmieńcach albo innych rasach nie-ludzkich - wyobrażała sobie kukiełki groteskowe albo celowo poprawione, piękne i wysokie. No brakowało mi tu tpowo-ludzkich zachowań, odniesień...
A jak o ludzkich zachowaniach mowa, to na moment jeszcze wrócę do dzieci. Mamy ich w powieści trójkę: jedenasto -, dziesięcio- i ośmiolatka - ale odnoszę wrażenie, że autorka albo nie miała własnych dzieci, albo miała młodsze, bo usilnie wkładała w ich słowa i zachowanie działania przystające o wiele młodszym maluchom. Choćby ośmioletni Tolo zachowywał się częstokroć jak najwyżej piecio- lub sześcioletni szkrab, ze swoimi kaprysami i pragnieniami czy nawet zachowaniem. Ale może zachowane to było przez... tłumacza? Mam wrażenie, że tłumacz za wszelką cenę chciał się popisywać swoją erudycją, używając synonimów różnych słów, by brzmieć mądrzej, niż faktycznie (i co w sumie wiele osób współcześnie czyni, maniera wiecznie żywa). Niektóre słowa, ba! całe zdania brzmiały tak... mądrze na tle całkiem przeciętnej reszty, że wręcz musiałam sięgać po słownik synonimów danego określenia, by wiedzieć, co i jak. No i nadużycia - nadużywało się słowa "antagonista". Tak, to słowo tu wykorzystywano uparcie jako przedstawienie rozmówcy o odmiennych poglądach...
Biorąc jednak pod uwagę, że powieść ta wyszła na przełomie lat 80tych i 90tych i zestarzała się, to jednak jest całkiem nieźle. Mamy tu wszystko to, co w tamtym okresie bawiło, mamy też aspekt przyszłości w przeszłości, czyli nurt, który całkiem nieźle wówczas sobie rządził. Jest to pozycja o tyleż zresztą ciekawa, by po nią sięgnąć, że nie ma tu naiwnych pornotazowych postaci i sytuacji, a sceny choćby walki, choć napisane źle i w strasznie patetycznym stylu (dobro wygrywa, zło przegrywa) to jednak dają radę i pokazują, że można pisać sceny walki, choć bez znajomości sztuki, całkiem... przystępnie. Choć patetyzm słowny i radosna amerykanka tłumacza (i korekty też, bo niektóre błędy językowe czy interpunkcyjne raziły po oczach), to jednak.. źle nie jest. A przynajmniej, mogło być gorzej! Niejedna fantasy z tego okresu zestarzała się wszak paskudniej!
W całokształcie "Krwawe Trillum" jest całkiem pozycją ciekawą, a nawet dla młodszego i mniej wymagającego fabularnie czytelnika wciągającą i interesującą. Poza klasycznym motywem zemsty, nauki i wybaczenia w zadufaniu innym, pokazuje, że kiedyś było inaczej pisane fantasy, że inaczej widzieliśmy świat. Klasyczne filmy lat 80tych i wczesnych 90tych (ten etap przed "Władcą Pierścieni" Jacksona! - polecam ten film!) świetnie nam to zobrazował, i ta powieść trąca myszką. Ale nostalgiczną, do której się wraca, uśmiecha, ma przed oczyma pewne obrazy... I w sumie chce się więcej. Aż dziw!
A jak jest naprawdę? Oceńcie sami ;) A przy okazji, możecie postawić mi kawę jak się podobało ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz