Gwiazdek: 2
Autor: Katarzyna Grabowska
Tłumaczenie: -
Wydawnictwo: Replika
Data polskiego wydania: 24 września 2024
Data oryginalnego wydania: -
Cykl / seria: -
Kategoria: literatura obyczajowa, romans
Stron: 352
Wersja: papierowa, wypożyczona
Oprawa: miękka
ISBN: 9788368135442
Język: polski
Cena z okładki: 49,90 zł
Tytuł oryginalny: -
Kliknij, by wrócić do strony głównej
Dwie gwiazdki daję tylko z litości nad autorką, która wyraźnie chciała napisać coś dla młodzieży o popularnym nurcie, jakim jest muzyka K-Pop - ale wyraźnie nie wie, o czym pisze. Może, gdybym kompletnie, ale to kompletnie nie interesowała się kulturą koreańską, a Psy czy BTS znała tylko z jakiś odległych wiadomości - możliwe, że łyknęłabym jak pelikan rybkę to, co pani Grabowska postanowiła przekazać. Sęk w tym, że po prostu co nieco wiem o tej tematyce. Co gorsza, mam w swoim otoczeniu kogoś, kto potrafi mnie świetnie uświadamiać, jak wygląda życie w Korei i... dlaczego ta książka jest po prostu kiepska i kompletnie nie przeszła przez korektę i redakcję (reckę zresztą ta osoba napisała i zapraszam do zapoznania się dokładnie TUTAJ). Cóż. Pewne tematy i światy powinny zostać, za przeproszeniem, terenem dziewiczym dla niektórych, tak zwanych, pisarek... Zapraszam do tragedii w podrygach koreańskiego Zenka Martyniuka...
_________________________________________________________
Od początku, czyli powiedz mi coś o Korei, znając ja tylko z ogólników i internetów, bo się nią nie interesujesz. Jae Woong to jedna z postaci występujących w tym koszmarku. Koreański idol zespołu Ol4U, chodzi po plaży i wspomina swoje dzieciństwo. Smutne raczej. A jakie ono było wedle ałćtorki (bo ałć tu było bardzo dużo)? Cóż. Jae Woong ma sześć lat, kiedy jego mama umiera. Znajdujemy się akurat w Korei, w roku 2006, matka chłopca jest samotna, ojciec malca ją porzucił, więc tym samym na czole Min Hwa znajduje się niewidzialny dla czytelnika znak, że oto należy biedną kobiecinę traktować jak pospolitą ścierę do podłogi. Wszyscy nią pogardzają, nienawidzą, poniżają, dokuczają, i w ogóle, no zło i fistaszki. Kiedy kobieta zachorowała - nikt tego nie widział, ba! nawet jej śmierć uważają za kiepski dowcip. Malec przez przypadek spotyka Johnny'ego, ten się nim opiekuje kilka dni, po czym uznaje za świetny pomysł... oddać do ojca. Przypadkiem znaleziony list w rzeczach matki przecież daje adres. I tak oto, szantażem i wonami, Jae Woong trafia do wytwórni/szkoły idoli k-pop... Z drugiej strony mamy Sarę, studentkę filologii angielskiej w Łodzi, która cierpi na chorobę dwubiegunową z powodu swojego "chłopaka", Konrada. Ten ostatnio ją ignoruje, bo poznał Magdę, z którą chce się związać, ale nie przeszkadza mu to pojechać z Sarą do Łeby, gdzie tam dwa dni korzysta z darmowej dupy usprawiedliwiając się przed sobą, że przecież to nie problem z uroków czerwcowych nocy, po czym Sarę rzuca i wraca do Łodzi, a nasza Mary-Z-Uci blondwłosa i posiadająca 164 cm wzrostu, nie wiadomo ile mająca lat, zbyt opalona jak na koreańskie standardy (tak, dobrze czytacie...) na własną rękę wraca do Łodzi też. I teraz uwaga, plot twist, spotyka KOREAŃSKIEGO IDOLA na... parkingu w środku lasu. Oczywiście, mu pomaga wydostać się z toalety, a potem zabiera z sobą do Łodzi...
Long story short, Potem ona zabiera go do swojego kupionego, ale może jednak wynajmowanego mieszkania W CENTRUM ŁODZI, gdzie oczywiście on ją całuje, spędzają z sobą noc, ona go po Łodzi oprowadza, potem on wraca do Korei, gdzie... z idola staje się szefem jakiejś super firmy. Kurtyna. Oczywiście w międzyczasie się w sobie zakochują, ale nie mogą być razem, bo konflikt kulturowo-interesowy... Ale nie wadzi to naszej (c)heroinie oprowadzać po Łodzi naszego skośnookiego przystojniaczka, i niczym przewodnik turystyczny serwować "ciekawostki lokalne", które omijałam błyskawicznie.
Zapytam tylko raz. Czy pani Grabowska rozważała korzystanie z Wattpada? Nie? To zachęcam, żeby tam pisać takie, przepraszam ja bardzo, pierdoły. Albo niech się zajmie swoimi "romansami", w których nie będzie robiła takich absurdów, kretynizmów, idiotyzmów i całej masy "izmów". Nie, nie mylimy z Yzmą:
Mam wrażenie, że to pozycja pisana przez na siłę nastolatkę dla nastolatek, którym hormony uderzyły do głowy. Bo nic się tu nie klei, nic nie ma logicznego sensu. Dzieciństwo Jae Woonga brzmi jak jakaś absurdalna historia rodem z dramy fantasy - w Korei istnieją szpitale dla wszystkich, to nie Ameryka, są sklepy całodobowe, a samotna matka z dzieckiem nie zostanie napiętnowana, bo tak, dla zasady i w dodatku przez wszystkich. Aućtorka inspiruje się Dalekim Wschodem i to jest słowo-klucz. INSPIRUJE SIĘ. Liże po łebkach od szpilki koreańską kulturę i pokazuje ją jako stereotypowe ukłony (również przez telefon...), brak sprzeciwu wobec starszych, wręcz ślepe posłuszeństwo, idole k-popowi wyskakują z lodówki... Nie rozróżnia szkoły - w Korei nauka jest obowiązkowa! - od wytwórni, traktuje to jak coś identycznego, a to dwie różne sprawy. Sara za to jest tak nijaka, tak zwykła i tak płaska, że w zasadzie kartka papieru miała więcej sensu od jej istnienia. Do tego połowa rzeczy, które w książce się dzieją, zaprzecza sama sobie, ot, choćby dwa przykłady:
- Sara ma mieszkanie WYKUPIONE dzięki rodzinie w centrum Łodzi, z antresolą
- Sara ma mieszkanie WYNAJMOWANE w centrum łodzi, z antresolą
- Jae Woong bardzo ciężko ćwiczy, by być idolem posłusznym wytwórni
- Jae Woong bardzo ciężko ćwiczy, ale nie chce być idolem wytwórni
Takich błędów logicznych, zaprzeczających sobie, jest bardzo dużo. Tak samo mamy problem ze składnią "matka chrzestna wróżka" albo z opisami, gdzie "piasek iskrzy złociście po zachodzie słońca" a "morskie fale syczą". O ile ta "matka chrzestna wróżka" wykuło mi oczy, tak opisy morza sprawiły, że wątpiłam w to, co czytam. Albo byłam nad innym polskim morzem, bo Bałtyk w czasie mojego pobytu ani nie syczał (na mnie też nie) ani plaże nie błyskały złotem po zachodzie słońca. Również kwestie koreańskie są pełne absurdów - i kurcze, od tego jest chyba korekta i redakcja, by wyłapać takie bzdury, prawda? Najwyraźniej jednak, w wydawnictwie wszyscy łyknęli jak pelikan młode rybki te pierdółki, uznali, że "to się nada" i pyk, tak oto przeszło.
Przeszło również, co jest dla mnie hitem, to, jak brzmi napis po koreańsku na dość brzydkiej zresztą okładce. "Koreański narzeczony", tak bowiem tłumacz google mi mówi - a koreański koncert życzeń, to zupełnie inny zespół zabawnych ludzików pisma koreańskiego. Nie kłamię!
한국감정콘서트 - to "Koreański koncert uczuć"
한국인 약혼자 - to "Koreański narzeczony"
Zupełnie dwa rodzaje znaczków, nie powiecie mi, że nie. Szkoda, że pani twierdząca, że dba o to, by zachować klimat, nie zadbała o takie pierdoły. Zna nazwy kilku koreańskich miejsc, miejscowości, jedzenia, ale nie umie już dopilnować napisu na okładce... Wiem, wiem, nie od niej to zależy, ale chyba jako pisarz ma coś do powiedzenia?
No dobra, wracamy na koniec do samej książki. To książka z wattpada, pisana dla piętnastolatek. Naiwna, głupiuśka jak but, nijaka, niepotrzebnie wydawana, kompletnie miałka i płaska. Z płaskimi bohaterami, wydarzeniami, które są tak absurdalne, że chyba tylko chińskie dramy niskobudżetowe fantasy są bardziej do uwierzenia, niż to, co przeczytałam. O, przykład:
No po prostu szybciej uwierzę w te niebieskie sopelki niż w tą "miłość" jaka tu była. Pomijam też fakt, że wyraźnie odczuwałam prywatne poglądy aućtorki względem wydarzeń: samotna matka, to trzeba pokazać pogardę, ale takie zauroczenie 36-letniego faceta 16-latką już jest ok (grooming, Niezwykłe lubi to), keks po dwóch dniach znajomości jest super, ale pocałunek z niedawno poznanym facetem nie. Zenek Martyniuk w środku parkingu w lesie cacy, ale inna muzyka to już jest żadna muzyka... Za tego Zenka Martyniuka zresztą też gwiazdka w dół poleciała, bo znam kilku zawodowych kierowców i absolutnie żaden z nich nie zniży się do puszczania disco polo...
"Koreański koncert uczuć" to książka pełna błędów, głupot i absurdów. To książka dobra dla nastolatek, które chcą postawić się na miejscu głównej bohaterki, zauroczone idolami koreańskiej muzyki, ale nie rozumiejące, na czym polega miłość, zauroczenie i pragnienie bliskości. Autorka wyraźnie też ma z tym problemy. Ma też wyraźnie problem z kulturą Azji, Korei zwłaszcza, co uważam za absurd, bo w dzisiejszych czasach nie jest problemem poszukać kogoś obeznanego i zadać kilka pytań. Albo poprosić o porządną korektę znającą się na tematyce.
W całokształcie, była to moja pierwsza i mam nadzieję, ostatnia próba kontaktu z panią Grabowską. To nie tylko autorka książek, których nie jestem targetem (a przeczytanie tego koszmarku wymogła na mnie moja znajoma) ale i autorka, która pokazuje, że choć może i pisać potrafi, to nie powinna tego czynić. Parafrazując "pisać każdy może, jeden lepiej a drugi gorzej, ale nie o to chodzi, jak co komu wychodzi" - a tu chodzi wyraźnie o kasę i fakt, że w Polsce fala k-popowych miłości rozlała się jak to mleko. Tylko komu nad tym zapłakać przyjdzie...? Nie nad falą, ale nad pisaniną, niesioną na owej fali? Z tym pytaniem ja Was może zostawię, bo jeszcze wyjdzie, że po prostu pani ałćtorki nie lubię....
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz