Kocich łapek: 9
czytałam: 3 dni
wydawnictwo: W.A.B.
cykl: -
stron: 416
wersja: papierowa/posiadam
wydanie: I (2016)
tytuł oryginalny: -
Gdzie diabeł nie może, tam... agenta terenowego pośle?
Witajcie w Wyplutach! Najbardziej nijakie miejsce w Polsce, szare i ponure, wita nas drewnianym wojem przy przystanku PKSu, do najbliższego większego miasta jest jakieś pół godziny pociągiem a bar Oaza, wierzba na rynku i kościół to trzy najistotniejsze punkty, nie licząc ławeczki. W to miejsce trafia Zygmunt, świeżo upieczony agent terenowy... Piekła. Bo widzicie, Zygmunt to tylko przykrywka, pod którą czają się rogi, futro i raciczki. ogon też, jak i plucie siarką. By nie było tak dobrze, Zyga musi przyjąć ludzką formę i wyrobić normę, jak rasowy korpo-szczur. Tak, nawet w Piekle powstała korporacja (kto wie, czy korporacja to nie wymysł Piekła, potem przyjęty na Ziemi?) - a jak wiadomo, normy wyrobić należy.
Tylko nikt nie wziął pod uwagę tego, że Zygmunt szybko zrobi się sfrustrowany, będzie mu groziła rediablizacja (poważnie!), w Wyplutach żadna diabelska sztuczka (poza teczuszką) nie zadziała, biczowanie różańcem będzie miało bolesne konsekwencje i w ogóle... absolutnie, po ludzku, jest parszywie!
Wypluty. Już sama nazwa wskazuje na nijakość, miałkość i bezsens. Więc co tu może szukać diabelski korpo-szczurek, który ma wyrobić piekielną normę? To, co diabły robią najlepiej: nakłaniać do złego. Problem w tym jednak, że jak całowanie policjantów i nakłanianie ludzi do przechodzenia na czerwonym daje mu punkty (bo jak wiadomo, każdy grzeszek daje punkt diabłu), tak w Wyplutach, choćby Zygmunt na rogach stanął i raciczkami machał na wszelkie strony - że tak powiem, za anioła! nie dostaje żadnych punktów. Nie ma co. Jakiś anioł (ewidentnie) majstrował w piekielnym laptopie, który obsługiwany jest przez niejaki program Helion (a hasło to 666, no jakże by inaczej), który służy do komunikacji z przełożonymi. Oraz do pokazywania na ile punktów wyceniono każdy grzeszek i każdą reakcję z nim związaną. Ale nie może być tak pięknie jak u innych diabłów - z każdym kolejnym działaniem Zygmunt jednak widzi, że jest gorzej! Skoro nawet wsunięcie liściku miłosnego od lekarza i prywatna wizyta u katechetki nie pomogły... Ewidentnie, COŚ jest nie tak.
Do tego dochodzi jeszcze to, że Zygmunt trafia na bardzo dziwną, ludzką gromadkę: schorowanego wujka Czesia (którego bimberek jest iście magiczny), załamanego nauczyciela historii - Łukasza, nieszczęśliwie zakochanego w zimnej jak lód barmance Natalii o niezwykłym spojrzeniu, dziwnego pracownika bankowego - Jaro... Nie wspominając choćby o Hansie - dość nieoczekiwanym gościu z czasów II wojny światowej, Rockym, który mieszka w dziupli czy Rychu. A jeszcze jest Klub SolidnegoWpie...ehkm, Bicia. Menażeria ludzka absolutnie niezwykła, ale w tym dziwnym mieście - wyjątkowo na miejscu.
Co więc łączy tę dziwną gromadkę z tajemnicą Wyplut? Dlaczego wszelkie piekielne sztuczki i działania Zygi kompletnie nie wpływają na poprawę piekielnej punktacji? I dlaczego bimberek wujka Czesia jest TAK niesamowity, że aż u diabła wywołuje kaca? Na te odpowiedzi - i nie tylko - odpowie "Projekt Mefisto", moje pierwsze spotkanie z twórczością pana Marcina Mortki - i mam nadzieję, że nie ostatnie. Pełna sarkazmu, cynizmu ale i humoru opowieść o diable, który wcale nie jest taki diabelski, z przyjemnym ukłonem w stronę rodzimego folkloru... Przyznać muszę, że bawiłam się wybornie. Autor z humorem przedstawił ideę piekielnego wysłannika, który trafia w miejsce absolutnie nietypowe. I w tym nietypowym miejscu (wiem, powtarzam się), nasz Zyga się upije, pozna niezwykłe persony i rozwiąże zagadkę, która czai się za granicami Wyplut...
Co do postaci - Zygmunt to mój ulubieniec. Taki sfrustrowany diabełek, który w chwilach piekielnej irytacji porasta sierścią i ma racice. Tak, te racice to mnie bawią najbardziej cały czas. Wesoła gromadka, która pojawia się na drodze naszego Zygi - Łukasz, Natalia, Jaro, Rychu, Czesio czy Jola, Hans nawet (za Hansa to w ogóle, gratulacje się autorowi należą, zwłaszcza w czasie popijawy u Łukasza... "czysto niemiecka precyzja" nabrała dla mnie nowego znaczenia) - wykreowane są bardzo dobrze. Świetnie odpowiadają zamierzeniom i swoim odpowiednikom w folklorze. Ba! Nawet Natalia, do której czułam najmniej sympatii przez spory czas - zyskała mój uśmiech. Przyznać muszę, że to dość nieoczekiwane podstawienie niektórych istot w roli - hm,strażników? - jeśli tak to można nazwać, wyszło świetnie.
Jedynym rozczarowaniem, taką łyżeczką dziegciu na cały słój miodu - było zakończenie. Mówiąc szczerze, spodziewałam się czegoś lepszego, jakiegoś błyskotliwego rozwiązania - jakby na koniec z autora zeszło całe powietrze i pomysł. Ale nie narzekam. Ostatecznie, idea gumowej lali też była niezła...
Podsumowując? "Projekt Mefisto" to lekka, wciągająca i przezabawna (zależy jak dla kogo, osoby głęboko wierzące raczej nie będą miały powodu do śmiechu po tym, jak przedstawiono tu trzęsącą połową Wyplut katechetkę...), pełna sarkazmu powieść, pokazująca w mocno krzywym zwierciadle małe miasteczko, żyjące własnym, sennym rytmem. To świetna pozycja dla osób, które doceniają specyficzny humor i doskonale wiedzą, jak to w sennych i małych miasteczkach potrafi być. Dla mnie bomba. Autorowi gratuluję zaś poczucia humoru i pomysłu na bimber ;)
Kliknij, by wrócić do strony głównej
Gdzie diabeł nie może, tam... agenta terenowego pośle?
Witajcie w Wyplutach! Najbardziej nijakie miejsce w Polsce, szare i ponure, wita nas drewnianym wojem przy przystanku PKSu, do najbliższego większego miasta jest jakieś pół godziny pociągiem a bar Oaza, wierzba na rynku i kościół to trzy najistotniejsze punkty, nie licząc ławeczki. W to miejsce trafia Zygmunt, świeżo upieczony agent terenowy... Piekła. Bo widzicie, Zygmunt to tylko przykrywka, pod którą czają się rogi, futro i raciczki. ogon też, jak i plucie siarką. By nie było tak dobrze, Zyga musi przyjąć ludzką formę i wyrobić normę, jak rasowy korpo-szczur. Tak, nawet w Piekle powstała korporacja (kto wie, czy korporacja to nie wymysł Piekła, potem przyjęty na Ziemi?) - a jak wiadomo, normy wyrobić należy.
Tylko nikt nie wziął pod uwagę tego, że Zygmunt szybko zrobi się sfrustrowany, będzie mu groziła rediablizacja (poważnie!), w Wyplutach żadna diabelska sztuczka (poza teczuszką) nie zadziała, biczowanie różańcem będzie miało bolesne konsekwencje i w ogóle... absolutnie, po ludzku, jest parszywie!
Wypluty. Już sama nazwa wskazuje na nijakość, miałkość i bezsens. Więc co tu może szukać diabelski korpo-szczurek, który ma wyrobić piekielną normę? To, co diabły robią najlepiej: nakłaniać do złego. Problem w tym jednak, że jak całowanie policjantów i nakłanianie ludzi do przechodzenia na czerwonym daje mu punkty (bo jak wiadomo, każdy grzeszek daje punkt diabłu), tak w Wyplutach, choćby Zygmunt na rogach stanął i raciczkami machał na wszelkie strony - że tak powiem, za anioła! nie dostaje żadnych punktów. Nie ma co. Jakiś anioł (ewidentnie) majstrował w piekielnym laptopie, który obsługiwany jest przez niejaki program Helion (a hasło to 666, no jakże by inaczej), który służy do komunikacji z przełożonymi. Oraz do pokazywania na ile punktów wyceniono każdy grzeszek i każdą reakcję z nim związaną. Ale nie może być tak pięknie jak u innych diabłów - z każdym kolejnym działaniem Zygmunt jednak widzi, że jest gorzej! Skoro nawet wsunięcie liściku miłosnego od lekarza i prywatna wizyta u katechetki nie pomogły... Ewidentnie, COŚ jest nie tak.
Do tego dochodzi jeszcze to, że Zygmunt trafia na bardzo dziwną, ludzką gromadkę: schorowanego wujka Czesia (którego bimberek jest iście magiczny), załamanego nauczyciela historii - Łukasza, nieszczęśliwie zakochanego w zimnej jak lód barmance Natalii o niezwykłym spojrzeniu, dziwnego pracownika bankowego - Jaro... Nie wspominając choćby o Hansie - dość nieoczekiwanym gościu z czasów II wojny światowej, Rockym, który mieszka w dziupli czy Rychu. A jeszcze jest Klub Solidnego
Co więc łączy tę dziwną gromadkę z tajemnicą Wyplut? Dlaczego wszelkie piekielne sztuczki i działania Zygi kompletnie nie wpływają na poprawę piekielnej punktacji? I dlaczego bimberek wujka Czesia jest TAK niesamowity, że aż u diabła wywołuje kaca? Na te odpowiedzi - i nie tylko - odpowie "Projekt Mefisto", moje pierwsze spotkanie z twórczością pana Marcina Mortki - i mam nadzieję, że nie ostatnie. Pełna sarkazmu, cynizmu ale i humoru opowieść o diable, który wcale nie jest taki diabelski, z przyjemnym ukłonem w stronę rodzimego folkloru... Przyznać muszę, że bawiłam się wybornie. Autor z humorem przedstawił ideę piekielnego wysłannika, który trafia w miejsce absolutnie nietypowe. I w tym nietypowym miejscu (wiem, powtarzam się), nasz Zyga się upije, pozna niezwykłe persony i rozwiąże zagadkę, która czai się za granicami Wyplut...
Co do postaci - Zygmunt to mój ulubieniec. Taki sfrustrowany diabełek, który w chwilach piekielnej irytacji porasta sierścią i ma racice. Tak, te racice to mnie bawią najbardziej cały czas. Wesoła gromadka, która pojawia się na drodze naszego Zygi - Łukasz, Natalia, Jaro, Rychu, Czesio czy Jola, Hans nawet (za Hansa to w ogóle, gratulacje się autorowi należą, zwłaszcza w czasie popijawy u Łukasza... "czysto niemiecka precyzja" nabrała dla mnie nowego znaczenia) - wykreowane są bardzo dobrze. Świetnie odpowiadają zamierzeniom i swoim odpowiednikom w folklorze. Ba! Nawet Natalia, do której czułam najmniej sympatii przez spory czas - zyskała mój uśmiech. Przyznać muszę, że to dość nieoczekiwane podstawienie niektórych istot w roli - hm,strażników? - jeśli tak to można nazwać, wyszło świetnie.
Jedynym rozczarowaniem, taką łyżeczką dziegciu na cały słój miodu - było zakończenie. Mówiąc szczerze, spodziewałam się czegoś lepszego, jakiegoś błyskotliwego rozwiązania - jakby na koniec z autora zeszło całe powietrze i pomysł. Ale nie narzekam. Ostatecznie, idea gumowej lali też była niezła...
Podsumowując? "Projekt Mefisto" to lekka, wciągająca i przezabawna (zależy jak dla kogo, osoby głęboko wierzące raczej nie będą miały powodu do śmiechu po tym, jak przedstawiono tu trzęsącą połową Wyplut katechetkę...), pełna sarkazmu powieść, pokazująca w mocno krzywym zwierciadle małe miasteczko, żyjące własnym, sennym rytmem. To świetna pozycja dla osób, które doceniają specyficzny humor i doskonale wiedzą, jak to w sennych i małych miasteczkach potrafi być. Dla mnie bomba. Autorowi gratuluję zaś poczucia humoru i pomysłu na bimber ;)
Kliknij, by wrócić do strony głównej
Również miło wspominam spotkanie z Zygmuntem:) jak dla mnie może trochę za dużo było niepotrzebnych przekleństw ale fabuła bardzo zabawna:D
OdpowiedzUsuńpozdrawiam
No niestety, przekleństw sporo było... Ale wynagradzała to cała fabuła. Przezabawna. A Zygmunt - mistrzostwo! :)
UsuńPozdrawiam! :)