środa, 27 września 2017

149. Saga o Jarlu Broniaszu - Władysław Jan Grabski



Kocich łapek: 6
czytałam: 6 dni
tłumaczenie: -
wydawnictwo: Śląsk  
data wydania: 1972 (data przybliżona)
seria: -
kategoria: historyczna
stron: 599
wersja: papierowa/posiadam
oprawa: twarda  
ISBN: 83-216-0263-0
cena z okładki: 240 zł
tytuł oryginalny: -


 Dziś będzie trochę nietypowo i nieoczekiwanie. Trzy książki w jednej. "Saga o jarlu Broniaszu" bowiem doczekała się wznowienia nakładem wydawnictwa Replika, ja jednak cieszę się starszym wydaniem, jednotomowym. I to właśnie ono padło jako moja książkowa ofiara. Tym bardziej, że wpadłam po uszy w sprawy rekonstrukcji opisywanego okresu, więc z jeszcze większą radochą zasiadłam do czytania. Sęk w tym, że moja radość miała wątpliwą przyjemność zderzenia się mocno ze ścianą. I rozplaszczyła jak komar. Bolesne wrażenie...

 "Saga..." dzieli się na trzy części: "Zarękowiny w Uppsali", "Śladem wikingów" i "Rok tysięczny". Młody jarl Broniasz, krewniak Piastów, w tym samego Bolesława Chrobrego, zostaje namiestnikiem Jomsborga, męskiej enklawy testosteronu i siedziby wikingów. Przeżywa swe życie i przygody wśród męskiej braci, tropiąc "tych złych", a jednocześnie - jakże by inaczej! - ma swoją wielką miłość, która jest mu absolutnie wierną. Broniasz wyprawia się więc z Wojciechem do Prusów, staje się posłem wśród dworu Uppsali u pięknej Sygridy Złotowłosej... później rusza tropem swej ukochanej Helgi do Angli, uprowadzonej przez złego króla Olafa, śledzimy więc trasy morskie między Wyspami a kontynentem, obserwujemy jak chrześcijaństwo wypierało wiarę pogańską. A na koniec mamy w bonusie rok tysięczny, czyli przybycie Ottona III do grobu Wojciecha (wybaczcie, że nie dopiszę, że "śniętego", ale zwyczajnie, ja w to nie wierzę, a skoro nie wierzę, to nie sądzę, że muszę tak go określać... prawda?). Wszystko to okraszone historycznymi (podobno) faktami i dziejami. Ale w tym słodkim sosiku pojawi się spora dawka piołunu - książka powstawała w czasach II wojny światowej, podczas okupacji niemieckiej, w czasach, gdy wiedza historyczna była nie na takim poziomie, na jakim jest teraz. 

 Więc podsumowując. Mamy jego, bohatera bez skazy, który bez zastanowienia rzuci się w ogień, przepłynie pół świata i będzie zachowywać się bez skazy na dworze władcy. Pozna każdy spisek, sprzeciwi się i wskaże winnych. Mamy ją, delikatną jak kwiatuszek dziewicę, całkowicie zakochaną w nim. I mamy ślub i porwanie i znów połączenie. A po drodze masę postaci, które w miej lub bardziej historycznych ramach pojawiają się na kartach powieści, i w ogóle jest pięknie. Dużo złych wikingów, dużo walki, dużo miłości, dużo katolickości, dużo polskości. DUŻO. Bardzo dużo, a wręcz za dużo. Wszystkiego. Na czym bardzo cierpli fabuła, bowiem połowa z każdego tomu była wybitnie niewyjaśniona. I nawet sam  miałby problemy z wyjaśnieniem zagadek, dlaczego coś się dzieje, a coś zanika! Do tego wszystkiego bardzo mocno korzeniono katolicyzm w powieści. Ja rozumiem, że to czasy, kiedy pogaństwo odchodzi w cień, ale nie łudźmy się - nie da się w przeciągu jednego pokolenia wyplewić setek lat wierzeń! A tu... dla mnie osobiście było to po prostu niesmaczne i drażniące.

 Rozumiecie, co mam na myśli? Super. Lecimy dalej.

 Jeśli "Sagę..." rozpatrzymy w kontekście samej sagi, nie zastanawiając się głębiej nad fabułą - ot, luźna, lekka i przyjemna powieść o człowieku, który bez problemu porozumiewał się z polakami, wikingami i anglikami o niemcach nie wspominając. I celowo nie wymieniam tu plemionami słowiańskimi czy germańskimi nacji, ale piszę ogólnikowo - bowiem autor wszystkich wrzucił w jeden wór, uznając, że nie jest żadną barierą kwestia języka. Wszyscy wówczas mówili tak samo! ;) miałam bardzo mocne skojarzenia z innymi, trochę za bardzo jak na mój gust... "naciąganymi" pozycjami pana Sienkiewicza. Historycznie klapa, ale literacko... uroczo. Z tomy na tom, niczym sinusoida - wszystko idzie pod górkę całkiem dobrze, by spadać na łeb i szyję w dół. Zwłaszcza w trzecim tomie, gdzie jest wątek byłej kapłanki Światowida - to świetny przykład: postać wykreowana dobrze, ciekawie... i nagle PUF! Spadek w dół, ze skręceniem karku włącznie - z punktu widzenia literackiego. No i nie zapominajmy o tym, że w Jomsborgu co drugi mężczyzna był jarlem... I tak, wiem, piszę dziś mocno chaotycznie, ale walcząc z zapaleniem oskrzeli i wypluwanymi płucami ciężko pisać niechaotycznie... =( 

 Wracając jednak do "Sagi...". Fabularnie? Jak się nie wczytamy dogłębnie i logicznie, jest super. Język lekki i przyjemny, łagodny i prosty. Może zauroczyć i sprawdza się jako wieczorowe czytadło. Ale jeśli będziemy rozpatrywać pozycję z punktu widzenia historycznego... STOP. Spuśćmy zasłonę milczenia, proszę. Ręce opadają. Im dłużej czytałam, tym bardziej odchodziła mi ochota na cokolwiek i starałam się coraz bardziej wyłączyć myślenie, byle tylko śledzić fabułę i losy Broniasza. Mimo szczerych chęci - to nie na moje nerwy. Za to fani Wielkiej Lechii z pewnością znajdą tu coś dla siebie... ;) I tak, wiem, odpieram zarzuty: książka powstawała kiedy powstawała, wiedza historyczna była wówczas na niższym niż teraz poziomie, a autor usilnie przemycał patriotyczne podejście do własnej narodowości. W pewnym momencie jednak stało się to dla mnie bardzo męczące. 

 Pomarudziłam na fabułę i punkt widzenia historyczny, więc czas skupić się na postaciach. Broniasz, to chyba najbardziej wyrazista postać. Ale co o nim mogę powiedzieć? W zasadzie jest dla mnie... mdły. Niby główna postać, niby ważna i w ogóle, ochach - a tu strzał w stopę. Chodzący ideał, cholera jasna, który z każdą kolejną stroną mnie wkurzał bardziej. Zadufany w sobie, za pewny, za idealny. Fuj. Męskie postacie mocno męskie, idealne i radzące sobie w każdej chwili i momencie, wyraźnie więc widać wpływy czasów, kiedy książka powstawała: mężczyzna ma być mężczyzną, i chronić kobietę. A kobiety? Choćby na przykładzie Helgi widać, że kobiety miały być piękne i delikatne, tworzyć tło dla mężczyzny. I nawet sama córka Mieszka I, Dobrosława zwana Sygrydą - choć niezależna i piękna i mądra i dzielna, była postacią, którą niejeden mężczyzna chciał zdławić i skrócić. Trochę za wiele tego było jak na mój gust. No i żadna postać jakoś specjalnie nie zapadła mi w pamięć, może poza Wojciechem. Ale ta postać była tak dziwna, że... Cóż.

 Okładka. W mojej wersji okładka kompletnie nie przyciąga uwagi - prosta, brązowa, choć z elegancją czcionką tytułu w prawym, dolnym rogu. Nowe wydanie zaś nader przyciąga oko, choć nie widziałam go "na żywo". Piękne, barwne okładki sugerujące wikińskie przygody. Niezły pomysł! 

 Podsumowując? "Saga o jarlu Broniaszu" nie jest pozycją złą. Jest całkiem dobrą, jeśli rozpatrzymy ją jako powieść z elementami historii, a jeszcze lepiej, jako sagę. Czyta się dobrze, autor miał styl interesujący i porywający. W sam raz na jesienne czytadła pod kocem i z kubkiem herbaty w tle. Walki, wielka miłość i intrygi - to wszystko znajdzie się na stronach tej powieści! Ale czy polecam? Nie wiem. Ciężko powiedzieć. Choć chyba raczej tak ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz