piątek, 29 września 2017

150. Północ i Południe - Elizabeth Gaskell

Kocich łapek: 5
czytałam: 4 dni
tłumaczenie: Katarzyna Kwiatkowska
wydawnictwo: Świat Książki
data wydania: 19 listopada 2014
cykl: -
kategoria: klasyka
stron: 576
wersja: papierowa, posiadam 
oprawa: twarda, lakierowana  
ISBN: 9788379436590
cena z okładki: -
tytuł oryginalny: North and South  


 Ummmm... "Wymarzona lektura dla miłośników Jane Austen i sióstr Brontë. Niezapomniana historia o miłości, w której dobroć serca staje naprzeciw bezwzględnej walki o przetrwanie. (...) Poruszająca powieść społeczno-obyczajowa przypominająca klimatem naszą... Ziemię obiecaną." - ja nie wiem, kto to pisał, i co wcześniej brał, ale niech się podzieli albo to odstawi. Absolutnie nic nie było tu z "Wichrowych wzgórz" czy czoćby "Rozważnej i romantycznej". Nie, absolutnie... nie. Ale może od początku, co?

 (Uwaga, tekst krótki, bo komputer mam po 2 formatach i wciąż robią się jakieś problemy - do dłuższych form wrócę jak już opanuję problem bluescreenów i wywalającej się karty graficznej co 5 minut.)

 Margert Hale to córka pastora, która całe swoje życie spędziła w zielonej, spokojnej wsi na południu Anglii. Jednak, gdy jej ojciec zaczyna mieć wątpliwości wobec wiary Kościoła Anglikańskiego, szansa na awans przepada. Pan Hale decyduje się na odejście z Kościoła i rodzina przeprowadza się do północnego, przemysłowego Milton, gdzie nikt ich nie zna. Tam spotykają pana Johna Thorntona, ambitnego przedsiębiorcę, który żyje jedynie swoją fabryką. Margaret szybko zauważa, że nowy świat jest pełen niesprawiedliwości i ucisku, co staje się punktem zapalnym między nią a Thorntonem. Jednak niezależność i duma dziewczyny budzą podziw w Johnie, co prowadzi do narodzenia się wielkiej miłości... Kulminacyjnym momentem okazuje się być strajk w fabryce. I to on właśnie sprawia, że wiele się między głównymi bohaterami zmienia... 


 Tak możemy pokrótce opisać fabułę powieści. I na tym ją zamknąć, więcej już nie wracać. Stop, dość! Powolna, leniwa fabuła, która dzieje się w restrykcyjnej Anglii czasu podziałów i wprowadzania technologii. Motyw, wydawałoby się, całkiem interesujący dla powieści obyczajowej, będącej tylko pretekstem dla romansu. No właśnie - słowo "wydawać" jest tu mocno kluczowe! Pani Gaskell niestety daleko do wspomnianych wcześniej sióstr tudzież subtelnej mistrzyni obserwacji - Austen. Tu powieść wydaje się mocno toporna, naiwna i bardzo ogólnikowa, pozbawiona jakiegokolwiek zmysłu obserwacji. Daleko tu do gotyckości powieści angielskich, ale też nie ma lekkości i polotu. Jest coś... pośredniego. Taki słoń w składzie porcelany, który po prostu stoi i boi się ruszyć w jakąkolwiek stronę. Wielka miłość, czy też romans... to też tylko tło dla pokazania obyczajowości i całego społeczeństwa. Nie ma tu więc wielkich porywów i szalonych zwrotów akcji. Wszystko rozgrywa się powoli i leniwie. 


 Nie powiem, żeby mi to wadziło, ale czasem lubię szybsze tempo powieści. Tu zaś... No, brakowało mi czegoś. Po prostu. 

 Postacie. Ona, Margaret Hale, reprezentantka sielskiego Południa Anglii jest tak do bólu uczciwa i wrażliwa na ludzką krzywdę, że momentami zakrawa to na absurd. Kiedy widzi biednych sąsiadów na ulicy, nie waha się do nich podejść i zaproponować swoją pomoc. Niby nic, ale w którymś momencie miałam szczerze i uczciwie dosyć. Za dobra była, za miła, za grzeczna, taka aż nierealna! Ile można. On tez zresztą średnio mi przypadł do gustu, ale nie można mieć wszystkiego:  jest właścicielem ogromnej przędzalni i widzi świat przez pryzmat sztywnych zasad ekonomii. Nie zna swoich pracowników i początkowo ich losy niewiele go obchodzą. Ale przez swoje mniejsze i większe wady jest bardziej „ludzki” niż Margaret, co absolutnie mnie rozbroiło po zakończeniu lektury. Bo jak to tak, facet jest bardziej ludzki od kobiety?Zwykle wszak autorki starają się z kobiet zrobić "ten czynnik ludzki i łagodny i dobry". A jednak, okazuje się, że psikus, że nie, że będzie inaczej. John się zmienia, przechodzi wyraźnie przemianę wewnątrz. Szkoda tylko, że potrzeba było do tego niemalże ludzkiej tragedii i buntu w fabryce...

 Książka sama w sobie zła nie jest, ale jeśli oczekujecie czegoś niezwykle porywającego i natchnionego: tego tu nie znajdziecie. Snuje się powoli, spokojnie, w mniejszy lub większy sposób przybliżając społeczeństwo angielskie czasów wielkich fabryk. Na swój sposób interesująca lektura, lecz mnie nie porwała. I nie zaczarowała. Albo... po prostu to nie był mój czas na czytanie takiej pozycji?



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz