Gwiazdek: 7
Autor: Robert M. Wegner
Tłumaczenie: -
Wydawnictwo: Powergraph
Data polskiego wydania: 06 maja 2015
Data oryginalnego wydania: -
Cykl / seria: Opowieści z meekhańskiego pogranicza (tom 4)
Kategoria: fantasy, science fiction
Stron: 702
Wersja: papierowa, posiadam
Oprawa: miękka
ISBN: 9788364384240
O jak ja nie lubię (smerfów) pustyni... Tak podsumować mogę jednym zdaniem tę pozycję, która, choć niewątpliwie wspaniała i wciągająca, mnie jednak zupełnie nie zauroczyła wydarzeniami i tym, co w poprzednim tomie dostałam. Po prostu, Deadrama (Deana, ale dramatyczna) i jej dramatyzm mnie nie kupiły. Ale, hej! nadal bawiłam się całkiem nieźle, choć póki co, oceniam to jako najsłabszą część z cyklu. Nie jest źle, ale mogłoby być lepiej. Na tyle, że całość czytałam dwa tygodnie, serio - po prostu wątek bogów i wędrówki bez celu przytłoczył i doprowadził mnie do przesytu. Przesytu i przerostu formy nad treścią. Niestety. Ale poza tym, zapraszam, będzie króciutko!
_________________________________________________________
Deandrama - Pieśniarka Pamięci, która jest tak dramatyczna, że automatycznie staje się w moich oczach Merysujką - wyrusza w pielgrzymkę, unikając tym samym znacznie dla siebie gorszego losu, czyli bycia matką dla dzieci znienawidzonej klanowiczki. Wyrusza więc w długą i żmudną drogę po pustyni, po drodze odkrywa spisek, zostaje porwana, ratuje księcia, który udaje, że nie jest księciem i w ogóle, cuda i wianki na kiju, lepsze, niż miotła pełna pajęczyn. Absolutnie mnie ten wątek nużył i zanudzał na śmierć, zasypiałam na nim, musiałam się cofać... W zasadzie nie umiem o nim powiedzieć za dużo, poza tym, że nasza dramatyczna bohaterka jest tak dramatyczna, że co kilka stron chciałam ją strzelić w łeb dla opamiętania.
Drugi z bohaterów tego tomu, Altsin, ukrywa się w klasztorze na wyspie Amonerii, gdzie jako "mnich-gość" pomaga w funkcjonowaniu klasztoru i skrywa sekret posiadania w sobie odłamka boga. Spokojny żywot przerywa jednak przypadkowe znalezienie sehijskiej dziewczyny, z którą wyrusza później, by spełnić swoje pragnienie - odszukać sehijską wiedźmę...
Mamy trzeci wątek, Małej Kany i jej knowań, ale też i Komnaty Popiołów, czyli bogów, którzy snują własne spiski i knowania, i uważam właśnie ten wątek za chyba najciekawszy zaraz po Altsinie. Wyczekiwałam tych momentów, chciałam z nimi zostać na dłużej i poznać nieco sekrety tej naprawdę intrygującej postaci, jaką jest Kana. No i wątek spiskujących bogów, tu naprawdę pociągnięty został interesująco!
W całokształcie jednak zmęczyłam się tym tomem, zmęczyłam się rozbuchanym światem w klimatach arabskich, pustynnych, z woalem na twarzy i wiecznym "nie rusz, nie dotykaj, mam swoje zasady, jestem uber super niedotykalską, bo mam woal na twarzy"... Deandrama po prostu mnie wkurzała, a jej wątek był tak mi potrzebny do szczęścia jak umrzykowi kadzidło, i nie ratował go ani opis miasta, ani wątki poboczne z nimi związanymi. Po prostu było tego za dużo, za bardzo i za nudno. Tak samo romans, jaki się tu rozwijał - niby powoli, niby spokojnie, ale zupełnie mnie to nie kupowało, a wręcz drażniło, jak się w nim zachowywała ta bohaterka. Znaczy, rozumiem, taki zamysł, ale... nie kupuję, bohaterce zaś proponuję metr gumy, niech se strzeli w ten swój pusty łeb. No po prostu nie i basta, nie przypadła mi do gustu. No nie, to zdecydowanie bohaterka, która dla mnie nie musi istnieć. Lepiej bawiłam się na Altsinie, jego próbach zrozumienia, co się z nim dzieje i staraniach, by spełnić swoje życzenie i dorwać się do wiedźmy, choć to wcale nie jest łatwe i proste...
Wymęczyłam ten tom, nie ukrywam, że wymęczyłam potężnie. Brakowało mi tu tego, za co tak ceniłam poprzednie tomy - akcji. Pościgów, szczęku broni, postaci, które były barwne i realne. Nie ukrywam, brakowało mi górali, Górskiej Straży i Wozaków. Zdecydowanie, to są moje klimaty i Wegner rozpieścił mnie nimi, nauczył do naprawdę dawki tego, co kocham w fantastyce, dlatego przeskok do bardziej spokojnych, wręcz bogobojnych klimatów mnie uśpił; mistycyzm, magia, boskie sekrety - jest to niewątpliwie interesujące, ale no... odnoszę wrażenie, że wkradł się tu syndrom środkowego tomu, choć wszystkie wątki przeplatają się z sobą i tworzą niezłą całość, acz nie będzie to mój ulubiony tom. Intrygi, dialogi, które nie wnosiły wiele do i tak mało dla mnie ciekawych postaci i ogólny teren, w jakim przyszło nam z nimi przebywać - po prostu nie były dla mnie. Na szczęście finał tego tomu uratował wszystko. Szkoda, że dopiero finał, w którym czułam się jak ryba w wodzie, z radością witając starych przyjaciół... Mimo to cenię sobie autora, a zakończenie nader mnie zaintrygowało, i z radością sięgnę po kolejne opowieści.
W całokształcie seria jest absolutnie wspaniała, doskonale dopracowana i obfita w wydarzenia, każdy znajdzie coś dla siebie. To świat barwny i wciągający, urzekający wręcz. U mnie tylko problem jest tego typu, że ja jestem team Wozacy i Górska Straż, co z miejsca podbijało moje serce i sprawiało, że nie umiałam się oderwać. Jednak, dla każdego coś dobrego i jestem niezmiernie zachwycona kreacją, umiejętnościami pisarskimi i całym światem, i już nie mogę się doczekać, aż znów tu wrócę! A wrócę, z pewnością - i serię tą polecam każdemu.
A jak jest naprawdę? Oceńcie sami ;) A przy okazji, możecie postawić mi kawę jak się podobało ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz