wtorek, 25 lutego 2025

20/2025 - Julita Sarnecka, I like you, Hype Boy

Gwiazdek:
 2

AutorJulita Sarnecka
Tłumaczenie: -
Wydawnictwo: Filia
Data polskiego wydania: 14 sierpnia 2024
Data oryginalnego wydania: -
Cykl / seria: - (na okładce TBT Stage 1, ale autorka chyba zrezygnowała)
Kategoria: literatura obyczajowa, romans
Stron: 464
Wersja: papierowa, wypożyczona
Oprawa: zintegrowana
ISBN: 9788383576084
Język: polski
Cena z okładki: 49,90 zł
Tytuł oryginalny: -

Kliknij, by wrócić do strony głównej

Kiedy wchodziłam w zakład z Muchomorkiem o to, że raz w miesiącu przeczytamy kiepską, smutną, złą książkę, sądziłam, że wiem, na co się piszę. W końcu, wiem, jak wydawnictwo (nie)Zwykłe działa. O jakimże byłam naiwnym dziewczątkiem, jakże się okłamywałam! A wszystko dlatego, że w moje ręce wpadła książka "I like you, Hype Boy" i nawet ja, z moją - spójrzmy prawdzie w oczy - szczątkową wiedzą o Korei, co chwila uderzałam dłonią w czoło, kiedy aućtorka próbowała udowodnić mi, że ten oto fanfik - tak, fanfik - to super poważna opowieść. Gdzieś nawet mignęło mi, że autorki mama, pewna znana pisarka, wzięła ten koszmarek na warsztat i poprowadziła to do końca... I chyba coś w tym jest. No ale, nie przedłużam. Zapraszam do wybitnie NIEDOPRACOWANEGO fanfika o BTS, wyobrażeniu, jak to dziennikarstwo wygląda i zrobieniu z Korei kolebki głupoty...

_________________________________________________________

Sana(h) ma dwadzieścia lat i jest pół-koreanką, a dzięki koneksjom jej ojca, trafia na staż do BARDZO MODNEJ GAZETY plotkarskiej. Takie "Życie na Gorąco" ale wersja papierowa Pudelek, i wszyscy zachwycają się tą gazeta, i jeśli jakaś gwiazda nie jest tam opisana, to może być spokojna. Poznajemy naszą Sana(h)ową pannę z chwilą, kiedy ląduje na dywaniku u szefa, bo... napisała bardzo kiepski artykuł. Ale ponieważ jej szef wie, że nasza bohaterka umie w koreański, bo jej ojciec jest zafascynowany tą kultura i ją nauczył co i jak, bo sam jest koreańczykiem w którymś tam pokoleniu... Logiczne! - to nasza bohaterka złapie właśnie bozię za piętki, pomizia języczkiem w stupkem, bo oto ma okazję spędzać z światowej sławy zespołem czas. Ma napisać o zespole artykuł, jakiego jeszcze nie było! Zespół to oczywiście BTS TBT, czyli najbardziej popularny EWER zespół koreański, który znają wszyscy... ale nie Sana(h). Dziewczyna zostaje więc wysłana do Korei, już na dzień dobry się upija, na koncercie pokazuje stanik, za co zostaje wyrzucona z koncertu, poznaje swoją wielką miłość, czyli Lee, męzczyznę bez imienia, za to z jasnobłękitnymi oczami (KOREAŃCZYKA). Szybko się okazuje, że nasza protagonistka podpada Lee, chłopak jej nie toleruje, reszta zespołu też ma do niej problemy, ale to nieważne, bo od słowa do słowa, zakochuje się Lee w niej... ale oczywiście, nie mogą być razem oficjalnie, bo gwieździe k-pop nie wolno...

Ugh. Powiem tak. TAK KRETYŃSKIEGO FANFIKA nie czytałam od lat, kiedy w internecie jako smarkula odkryłam, że istnieją fanfiki. Nic się tu nie klei, nic tu nie ma sensu. I to mówię ja, osoba, która o Korei i kulturze koreańskiej ma dość szczątkowe pojęcie. Szkło na chodnikach, krwawiące dłonie, ale to tylko małe plamki, picie soju na potęgę, nazwiska bez imion. To tylko wierzchołek góry lodowej, z jakim przyszło mi się mierzyć. Do tego główna bohaterka, głupia jak but - ale tu kłania się kompletny brak reaserchu choćby w kwestii tego, jak się pisze artykuły, jak wygląda praca dziennikarzy. No i później już tylko gorzej, praktycznie nic się nie kleiło, cała fabuła była na srebrną taśmę, ślinę i modlitwę. 

Nie wiem, od czego zacząć. Od tego, że bohaterowie są nijacy, płascy i po prostu nie da się ich znieść? Od tego, że protagonistka jest głupia jak but i udowadnia to co kawałek, czy od tego, że ten fanfik o BTS to jakiś bardzo kiepski żart i cieszę się, że nie ja wydałam na to kasę? A może fakt, że miałam Filię za naprawdę solidne i porządne wydawnictwo, a tymczasem okazuje się, że owo wydawnictwo po cichu schodzi na psy i wydaje byle co, byle się liczyła kasa młodych fanek. Korekta i redakcja tu chyba zasnęła na początku i tak dojechaliśmy do końca, bo literówki, błędy fabularne, ortograficzne czy po prostu stylistyka nie dają o sobie zapomnieć. To tego warstwa fabularna napisana jest tak, że spokojnie 13-latka to pisała. Naiwnie, głupiutko, bez polotu i zastanowienia się nad kolejnymi krokami i działaniami postaci. Bez zastanowienia się, dlaczego pewne rzeczy mają miejsce, a inne nie. 

Dosłownie, co kawałek miałam angry Kag noises. Nic się tu nie trzymało kupy, wszystko było jakimś jednym, wielkim, kompletnym absurdem. Amerykanka, której nikt nie sprawdza, tylko wierzy na słowo, że spisze historię zespołu? Jest. Brak postaci, które mają jakąkolwiek głębię? Jest. Szok i niedowierzanie, że w pięciogwiazdkowych hotelach są kosmetyki pierwszej potrzeby higienicznej? JEST! Niedbająca o siebie kopciuszkowata postać, która jest śliczna, mądra i cudowna i od razu ma zakochanie instant? JEST! Tu jest dosłownie wszystko. Od nijakiej, miałkiej postaci, przez potężne ilości alkoholu i brak rozeznania, jak wygląda faktycznie świat, aż po uczucia, które pojawiają się z pompki. Oczywiście, dołączamy do tego akceptację, wielką miłość i żenujące sceny keksualne. Tak, oczywiście, że one muszą też być! I to napisane naprawdę kiepskim stylem. Do tego ilości alkoholu, jakie są spożywane w tej książce potrafią przyprawić o zawał. Mam wrażenie, że współcześnie nastolatki uważają, że alkoholizm rozwiąże wszystkie problemy świata. No nie. I jeszcze doprowadzi do uszkodzeń wątroby, ale kim ja jestem, żeby krytykować...? 

A postacie? Ich tu nie ma. Po prostu, nie ma, są nijakie, płaskie, pozbawione cech innych niż "zapach świeżo po kąpieli" albo "błękitnych oczu", i tyle. Nie wiemy, czym się interesują, czy w ogóle mają jakieś zainteresowania, a ogólnikowe stwierdzenia i opisy nie pomagają. Oczywiście, najważniejsza jest tu Sana - która inteligencji ma tyle, co w łyżeczce do herbaty, oraz jej dwaj love intrest, czyli Lee i Shin. Oczywiście, wiemy o nich tylko tyle, że są idealni, i... tyle. A i oczywiście, bo jakże by inaczej, Shin jest bikeksualny, co dodatkowo tylko zwraca uwagę Sana - wszyscy wiemy, że takie wątki są super kuszące, prawda? No. Nie zapominajmy o tym, że główna bohaterka potrafi płakać na zawołanie i już mamy piękną katastrofę.

W całokształcie, to po prostu kiepski fanfik, który po prostu został wydany, spełniając tym samym marzenie aućtoreczki. I jasne, marzenia są po to, by je spełniać, ale nie okłamujmy się - pewne powinny zostać tylko w strefie marzeń, snów i szuflad.

"I like you, Hype Boy" to książka bardzo słaba, bardzo nijaka, i po prostu niedopracowana. Skąpa znajomośc realiów i świata, brak przygotowania i refleksji, a także brak wyciągania konsekwencji z zachowań bohaterów sprawiały, że po prostu jest to czytadełko na raz i do zapomnienia, chyba, że jest się nastoletnią fanką K-pop. Absurdalnie nie będę do tego wracać i z ulgą odkładam tam, gdzie nie będę miała do tego dostępu - do dłoni właścicielki.

A jak jest naprawdę? Oceńcie sami ;) A przy okazji, możecie postawić mi kawę jak się podobało ;)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz