sobota, 8 lutego 2025

Gościnnie: "The Lightning War: Rising Storm"

Gwiazdek: 9

Autor: Miles Phoenix
Tłumaczenie: 
Wydawnictwo: Samowydawca
Data polskiego wydania: 
Data oryginalnego wydania: 16 stycznia 2025
Cykl / seria: The Lightning War (Tom 1)
Kategoria: science fiction
Stron: 355
Wersja: papierowa, posiadam
Oprawa: miękka
ISBN: 9798306078458
Język: angielski
Cena z Amazona: 52,50 zł
Tytuł oryginalny: The Lightning War: Rising Storm

Kliknij, by wrócić do strony głównej


Jest mi niezmiernie miło po raz pierwszy pojawić się na gościnnym występie wśród tylu pięknych recenzji.

Książki wydawane samodzielnie przez autorów są jak (że nawiąże do Forresta Gumpa) pudełko czekoladek – nigdy nie wiadomo na co się trafi. Człowiek zawsze ma nadzieję na pyszna nadzienie, a tu trafia na kokosa i niesmak pozostaje na długo. Dlatego nieczęsto decyduję się sięgać po tego rodzaju literaturę. W przypadku „The Lightning War: Rising Storm” postanowiłem zaryzykować i to się bardzo opłaciło.

          
_________________________________________________________

Zacznijmy od krótkiego przybliżenia fabuły. Mamy Gromadę Hiad, gdzie dzięki odkrytemu koło Neptuna wormholowi rozpleniła się ludzka cywilizacja. Pośród potęg i mocarstw pojawiają się też mniejsze państwa planetarne i jednym z nich jest Polonia Prime. Tak, dobrze się domyślacie, zasiedlili ją przybysze z naszego cudownego, kartonowego kraju. I byłaby sobie rzeczona kolonia małym, niewiele znaczącym państewkiem na przysłowiowym zadupiu, gdyby nie odkrycie przez nich starego statku obcych i zaadaptowanie znalezionych na nim technologii. To sprawia, że Polonia Prime dzięki uzyskanej przewadze technologicznej zaczyna się liczyć w międzygalaktycznych rozgrywkach, ale rzecz jasna sprowadza też to na nią niechęć, czy nawet wrogość państw ościennych. Tyle dowiadujemy się z prologu i początku pierwszego rozdziału, potem robi się ciekawiej. Mamy szpiegostwo, politykę, zakulisowe machinacje, dogrywanie się z potencjalnymi sojusznikami, potężnego wroga, no i rzecz jasna sporo klasycznej kosmicznej naparzanki. Więcej fabuły nie zdradzę, bo to już byłby poważne spoilery i nie dostałbym herbatnika. 

Jeżeli chodzi o styl, to książkę klasyfikują jako napisaną lekkim piórem. Innymi słowy wciąga jak bagno i wchodzi jak złoto – lektura nie zajęła mi nawet trzech godzin, a oderwanie się, by na przykład uzupełnić zapas herbaty stanowiło poważne wyzwanie. Akcja toczy się szybko, fabuła jest interesująca, a świat przedstawiony przemyślany i zbudowany z sensem. Niestety autor poskąpił nam mapy, która pozwoliłaby by się zorientować jak bardzo Polonia Prime ma przegwizdane (a ma, w to nie wątpcie) czy jak potężny jest główny antagonista, czyli Kalifat. No nic, może zobaczymy coś takiego w już zapowiedzianej drugiej części.

Kilka słów o bohaterach powieści - są odpowiedni. Autor wyraźnie skupia się na kilku postaciach i im poświęca większość uwagi, przez co otrzymujemy od niego pełnokrwiste postacie, których losy śledzi się z przyjemnością. Główna protagonistka, kapitan Maria Roszak przechodzi przyjemną ewolucję - o ile na początku jej zachowania doskonale imitują zimnokrwistego robota, to w kolejnych rozdziałach zdecydowanie zyskuje ludzką twarz, bez szkody dla cechującego ją profesjonalnego zachowania. Doskonale pasuje do wyznaczonej jej roli i co ważne nie wykazuje skłonności do zdobywania tytułu "Mary Sue". Jak zwykle bywa w space operach tak i tu pojawia się oczywiście cwany podoficer, pełniący podwójną rolę - przede wszystkim jest sercem i duszą okrętu, a w niektórych momentach przeznaczono mu rolę typowego rozśmieszacza. Wstawki bosmana Króla zwykle są zabawne, ale jednocześnie udało się unikać wpadania w karykaturalne przerysowanie. Przyznaję, że bardzo kojarzy mi się z Harknessem z serii Honor Harrington, ale na całe szczęście nie jest jego kalką. Dobrze wypadają też oficerowie sił sojuszniczych Polonii Prime, prezentujący cały przekrój charakterów, od zadufanych w sobie arogantów, po kompetentnych zawodowców. Występuje również sporo postaci drugoplanowych i co do kilku jestem przekonany, że ich rola w kolejnych częściach książki będzie zdecydowanie bardziej rozbudowana.

        Może teraz wspomnę, co mnie skłoniło do nabycia tej pozycji. Na dzień dobry przyciągnęła mnie okładka i opis, że jest to początek serii odpowiedniej dla fanów Honor Harrington – idealna przynęta dla wieloletniego fana tych powieści. I rzeczywiście w tekście widać inspiracje książkami (między innymi) Davida Webera, ale całość różni się na tyle, że w żadnym momencie nie miałem wrażenia czytania zakamuflowanej kopii. Autor ma mnóstwo własnych pomysłów i trzyma się ich z godną podziwu konsekwencją. Kolejną, celnie zarzuconą, przynętą była nazwa głównego okrętu – „Błyskawica” miła jest zapewne każdemu, kto kiedykolwiek interesował się wojną na morzu, a nawet zwiedzał tego starego, pięknego blaszaka. Nie powiem, polskie akcenty w tego typu książkach witam zawsze z przyjemnością, chociaż też ze sporą dozą podejrzliwości. Niestety wielu autorów piszących, że mają „Polish heritage” kompletnie nie potrafi tego pokazać albo używając dziwacznych sformułowań albo używając poprawnych, za to błędnie. I tutaj gigantyczny plus dla autora, który nie dosyć, że nie miota się przy polskich nazwiskach, to jeszcze jego polskie wtręty w treść zawsze mają sens i są zastosowane ze smakiem i umiarem. A użycie niektórych to absolutny majstersztyk - tylko poczekajcie, aż dowiecie się czym jest "Chrząszcz".

Czy jest to więc książka idealna, perfekcyjna i pozbawiona wszelkich wad? No nie, tak dobrze to nie ma, kilka pomniejszych zastrzeżeń się znajdzie. Zacznijmy od tego, że czasami akcja za szybko leci do przodu, a treść następujących po sobie scen ma montaż w stylu "Krzyżaków" - jesteśmy w puszczy, a nagle trafiamy do zamku. Idealnym przykładem jest prolog, gdzie trwa rozmowa na mostku, po czym bez sensownego łącznika znajdujemy się w promie szturmowym. Na szczęście tego typu kwiatków nie ma wiele w późniejszych rozdziałach. Kolejne zastrzeżenie to szybkość akcji - zdarzają się momenty, gdzie pruje przed siebie niczym nosorożec na amfetaminie, a przedstawiane sceny odrobinę na tym tracą. Oczywiście może to wynikać wyłącznie z gustu, ale odnosiłem takie wrażenie. Tak naprawdę jedyną rzeczą, do której mógłbym się na serio przyczepić jest skład. Niestety tekst sformatowany jest w wyjątkowo irytujący sposób - czytelnik akurat się rozpędza w czytaniu, gdy strona się kończy i trzeba przejść na kolejną. Niby niewielka niedogodność, ale uciążliwa. Podejrzewam, że przy zastosowaniu nieco mniejszej interlinii i zmniejszeniu marginesów komfort czytelniczy wzrósłby o kilkadziesiąt procent, nawet jeżeli wiązałoby się to ze zmniejszeniem ilości stron do przeczytania. Mam nadzieję, że kolejne części pod tym względem będą nieco lepiej rozwiązane.

Podsumowując, uważam "The Lightning War: Rising Storm" za naprawdę solidną pozycję, szczególnie, że mamy tu do czynienia z debiutem. Jakby takich pojawiało się więcej, zdecydowanie sięgałbym po pozycje samowydawców. Jeżeli jesteś fanem bądź fanką ogólnie pojętej space opery, lubisz książki i serial "The Expanse", lub przypadła ci do gustu seria Honor Harrington, to jest to zdecydowanie pozycja, którą warto przeczytać. Bardzo miła rozrywka na spokojne popołudnie, na dodatek posiadająca potężny potencjał rozwojowy.


Czy mam rację? Ocenę pozostawiam Wam ;) A przy okazji, możecie postawić kawę Kag jak się podobało ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz