Gwiazdek: 7Autor: Robert Anthony Salvatore
Tłumaczenie: Piotr Kucharski
Wydawnictwo: ISA
Data polskiego wydania: 2009
Data oryginalnego wydania: 2004
Cykl / seria: Legenda Drizzta (tom 13) / Forgotten Realms
Kategoria: fantasy, science fiction
Stron: 352
Wersja: papierowa, posiadam
Oprawa: miękka
ISBN: 9788374182027
Język: polski
Cena z okładki: 26,90 zł
Tytuł oryginalny: Sea of Swords
Data polskiego wydania: 2009
Data oryginalnego wydania: 2004
Cykl / seria: Legenda Drizzta (tom 13) / Forgotten Realms
Kategoria: fantasy, science fiction
Stron: 352
Wersja: papierowa, posiadam
Oprawa: miękka
ISBN: 9788374182027
Język: polski
Cena z okładki: 26,90 zł
Tytuł oryginalny: Sea of Swords
Kliknij, by wrócić do strony głównej
_________________________________________________________
A jak jest naprawdę? Oceńcie sami ;) A przy okazji, możecie postawić mi kawę jak się podobało ;)
Kliknij, by wrócić do strony głównej
Luty zdecydowanie nie wspiera mnie w czytelniczym nałogu, a może raczej - pilnuje, bym nieco z niego wyszła. Nieładnie, panie luty, nieładnie, i tak się już nie lubimy z powodu braku zimy, a tu jeszcze to? Dlatego, próbując przełamać tę paskudną klątwę, postanowiłam sięgnąć po pożegnanie z Drizztem, ale nie z całym uniwersum, co to, to nie! A ponieważ lecimy z kolejnością, XIII księga, księga była oczywistym wyborem. Po koszmarnie słabym tomie z przygodami Wulfgara, Salvatore się zrehabilitował. Dostajemy to, do czego autor nas przyzwyczaił - wartka akcja, pojedynki, jeszcze więcej wartkiej akcji, magiczne czary (ktoś tu za to powinien poklęczeć na grochu! :D) jeszcze więcej pojedynków i zakończenie, które zrobiło mi naprawdę przyjemne popołudnie. No to co? Zapraszam!
_________________________________________________________
Magiczny młot Wulfgara, Aegis-fang, został skradziony, a teraz znajduje się w rękach okrutnej Sheili Kree i jej piratów, ale nie tylko - piratka sprzymierzyła się z ogrami i ukrywa się w jednej z ich jaskiń. Nieświadomy tego Wulfgar, dręczony wyrzutami sumienia, spędza czas na pokładzie "Duszka Morskiego", doprowadzając czarodzieja Robillarda (absolutnie uwielbiam tego marudę!) do białej gorączki z nerwów; jego krewkie szarże to w końcu nie przelewki. Sprawę studzi nieco kapitan Duedermont, ale na jak długo? Kierowany troską, ale i namowami, Wulfgar wraca do Waterdeep, do żony i córki. W tym samym czasie, na dalekiej północy, Drizzt wraz Catte-Brie decydują się odpowiedzieć na pytanie, co stało się z ich barbarzyńskim przyjacielem. Kiedy odkrywają, że nie tylko żyje, ale i stracił swój młot, wraz z Regisem i Bruenorem podejmują się niemożliwego - decydują się odzyskać młot, jak i przyjaciela. Podążając jego śladami, powoli odtwarzają historię jego losów, dowiadują się kolejnych historii, ba! zdążą nawet uratować Delly z rąk posłusznych piratce osób, odkrywając tym samym potwierdzenie, że to w rękach niebezpiecznej kobiety znajduje się cenny młot. Jednocześnie zaś śladem Drizzta depta zamaskowany elf o niezwykłych oczach, napędzany pragnieniem zemsty na dobrym drowie...
Zdecydowanie, w tym tomie odnajdujemy wszystko, za co pokochać można było serię o Drizzcie. Mamy naprawdę sporo akcji, dynamiczne walki - tak, słyszę cię, tak, ciebie, że te walki to kalki jedna drugiej, ale co zrobisz? Nic nie zrobisz, po prostu taki styl autor ma. Kropka. Za to mamy dawkę przygody, szpiegowania, trochę rozważań filozoficznych, bo wszak Drizzt bez tego nie byłby sobą, jeszcze więcej przygody i humor. Dokładnie w takich proporcjach, że nie sposób się nudzić na kolejnych stronach, a autor z sobie właściwą lekkością żongluje wydarzeniami i postaciami. naprawdę, czytało mi się ta historię z niekłamaną przyjemnością, i nawet pojedyncze potknięcia w postaci powtórzeń, czy określeń typu masła maślanego (magiczne czary) - nie odbierało mi frajdy ze śledzenia losów całej grupy Towarzyszy z Hali.
Poza scenami walk, które naprawdę fajnie się czytało po statycznym i nijakim Wulfgarze, w końcu mamy naprawdę dawkę magii. I to najróżniejszej, od eliksirów i wywarów, przez misy wieszcze i śledzące poczynania innych, aż po drzwi międzywymiarowe, teleportacje, loty i miniaturyzowanie i tak małych wzrostem. Tak, dzieje się, bardzo się dzieje, i dlatego tak też miałam frajdę z czytania, bo w końcu mamy to, co tak uwielbiam w D&D - przygodę, magię i działanie!
Bawiłam się przednio, choć początkowo miałam trochę obawy, że za dużo będzie Wulfgara, że dostaniemy znów "Cierpienia młodego Wulfgara", których po korek miałam po wcześniejszym tomie, na szczęście, tu tego unikamy. Autor z wprawą pokazuje, jak barbarzyńca wciąż z sobą walczy, ale w końcu decyduje się pomóc swoim przyjaciołom. A kiedy wmieszamy w to czarodzieja Robillarda, który pokazuje swoją odmienna od marudnej twarz... No, nie powiem, zaskoczyło mnie to i to porządnie! Ale dobrze, właśnie takie zmiany powodują, że czytało mi się jeszcze lepiej. Trup ściele się poza tym, tutaj gęsto, głównie w postaci przeciwników - półogry i ogry są wymagającym i trudnym przeciwnikiem, nawet dla Drizzta, jednak dzięki pomocy swych przyjaciół - w tym niezwykle odważnym jak na siebie Regisie - każda przeszkoda zostaje pokonana. Fabuła gna w przód na złamanie karku, aż do wielkiego finału, czyli potyczki między przyjaciółmi a piratką i jej drużyną. Zdecydowanie, finał czytało mi się bardzo przyjemnie, zwłaszcza, że tu autor nie szczędzi nam opisów potyczek i walk, a ta ostatnia, miedzy Drizztem a tajemniczym, pragnącym jego śmierci elfem, okazuje się doprawdy zaskakującym zwieńczeniem sagi. Oczywiście, wszyscy wiemy, że Salvatore nie spoczął na laurach, że kolejne przygody Drizzta zostały napisane, ale tu tasiemiec polski się kończy, zostawiając czytelnika z uczuciem przyjemnego zaspokojenia! Tak, coś takiego w pełni mnie zadowala, pozwalając mi w serduszku wierzyć, że wszystko ułoży się dla wszystkich postaci szczęśliwie. Może nie wszystkich, ale na pewno dla większości z nich. Co więcej, znajdujemy rodzaj odkupienia dla choćby Morika Łotra, który niegdyś przyjaźnił się z Wulfgarem, a potem ich drogi się rozdzieliły. A jednak, autor znajduje sposób, by czytelnik wybaczył mu pewne działania.
Co do postaci, fajnie, że wróciły stare, znajome twarze, że autor nie boi się konfrontować ich z nowymi wyzwaniami i problemami. Catte-brie mimo swej miłości do Drizzta, ewidentnie nie potrafi się godzić z bezsensownym zadawaniem śmierci, Bruenor chodzi i marudzi, w ten sposób wykazując się troską o wszystkich, ale chyba największym i to pozytywnym zaskoczeniem są tu dwie postacie. Regis i pokładowy czarodziej "Duszka Morskiego". Regis, od czasu gdy otrzymał ranę i omal nie stracił ręki (słabo oceniony przeze mnie Kryształowy relikt), zdecydowanie zaczyna się zmieniać. Schudł, czuje w sobie pragnienie przygody i pomocy. Dlatego z niemalym parsknięciem obserwowałam, kiedy zamiast uciekać, halfing w walce w jaskini wraca... Nie, nie zdradzę, z czym, dość, że parsknęłam. No i Robillard - sarkastyczny, wiecznie na coś utyskujący i smęcący czarodziej, który okazuje się potężnym sprzymierzeńcem, ale i człowiekiem o zaskakująco... ludzkim i współczującym obliczu. Tak, to zdecydowanie jest na plus. Trochę blado na tym tle wypadały postacie poboczne, strażnicy panikujący na widok Drizzta, czy po prostu postacie, które muszą wypełnić swoją osobą strony powieści - zwłaszcza słabo wypadały one w Luskan. Niby nadęci czarodzieje, a jednak... podobnie słabo wypadała postać samej piratki i jej otoczenia, wszystkich półogrów i ogrów. Na szczęście, pewne wydarzenia łączą się w całość. Chyba najbardziej jednak żal mi było zamaskowanego elfa, który z taką upartością poluje na dobrego drowa. Kiedy wszystko się wyjaśnia, kiedy poznajemy sekret, jaki stoi za tą postacią... No cóż. Rozumiem tu Drizzta.
"Morze Mieczy" to zdecydowanie mocna pozycja w całej serii legend Drizzta. Pokuszę się nawet o stwierdzenie, że jedna z lepszych, bo w końcu Salvatore raczy nas tym, czym raczył na początku - intrygami, walkami i magią w odpowiednich proporcjach. Kolejne strony uciekały mi błyskawicznie, a ja nawet nie wiem, kiedy pochłonęłam tą niespełna 350 stronicową pozycję. Nosem, nosem! Co więcej, ewidentnie przełamała "klątwę niemocy czytelniczej" :D
Moja droga z "Legendą Drizzta" była długa, bo i w międzyczasie wpadały inne pozycje, lepsze lub gorsze, jednak niezaprzeczalnie, to seria, którą polecę każdemu z czystym sercem. Jasne, po latach dostrzega się pewne... mankamenty całości, powtórzenia i wtórność, zbędne opisy czy wręcz całe księgi, jednak w calokształcie - Salvatore zapisał się bardzo mocno w uniwersum Zapomnianych Krain, stworzył chyba najbardziej poza Elminsterem rozpoznawalną postać, na której wychowały się całe pokolenia, i która nadal jest potężną inspiracją dla wielu kolejnych, zarówno graczy RPG, jak i pisarzy. Zakończenie tego tomu, zakończenie pewnych wątków - daje czytelnikowi niesamowitą satysfakcję, że oto już żegnamy się z pewnym dobrym drowem, legendą Doliny Lodowego Wichru, ale zawsze możemy do niego wrócić.
I znów na nowo przeżywać jego przygody. Albo po prostu ruszyć dalej, śladem kolejnych legend Zapomnianych Krain... I przypominam też, że jeśli jesteście ciekawi, jak się go czyta - kolejność znajdziecie dokładnie w tym poście!
A jak jest naprawdę? Oceńcie sami ;) A przy okazji, możecie postawić mi kawę jak się podobało ;)
Kliknij, by wrócić do strony głównej
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz